Rozdział 8✅

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Sophie

–Podaj mi jeden powód, dla którego miałabym Ci wierzyć– warknęłam, już nie tak groźnie jak wcześniej. Przyznaje, że mocny i wpatrzony w moje oczy wzrok Ryan'a, nie pozwolił mi wierzyć, że to, co powiedział było wierutnym kłamstwem.

–To, że ci to mówię jest dowodem– prychnął.– Myślisz, że gdyby mi na tobie nie zależało powiedziałbym Ci? Raczej miałbym w dupie, że ci coś zagraża albo gorzej, sprzymierzyłbym się z twoim ojcem.

–Tobie.. Tobie na mnie.. Zależy?

–Oczywiście w sensie biznesowym– zmieszał się. Podrapał się jedną ręką po głowie zanim kontynuował.– Nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego. Jest już ostro po północy, odprowadzę cię do domu, Soph.

–Niczego nie ustaliliśmy, Ryan. Musimy mieć jakiś plan. Co, jeśli ojciec wdroży swój w życie? – pisnęłam. –Muszę wiedzieć jak odeprzeć jego atak.

–My musimy–poprawił mnie.– Najlepiej będzie chyba czekać na jego krok, co?

–Nie.

–Nie?

–Nie. To ja muszę wiedzieć co mam robić. Ty musisz udawać, że jesteś po jego stronie–rozkazałam. Przemierzyłam wzrokiem odległość od lasu do domu i aż niechętnie pomyślałam, że muszę tam wracać.–Ustalaj z nim plan i wszystko, co będzie chciał, potem przychodź z tym do mnie.

–Twój ojciec nie jest głupi. To najmądrzejszy facet, jakiego w życiu poznałem i zdecydowanie mówię, że jeśli miałbym się kogoś bać, to byłby to właśnie on–prychnął Ryan. – Nie będę knuł za jego plecami, jeśli nie będę miał zapewnienia, że wyjdę z tego cało.

–Boisz się, Ryan?–zaśmiałam się kręcąc głową.

–Nie chodzi o to, że się boję, chociaż strach to ludzkie uczucie. Chcę wiedzieć, że będę bezpieczny. W końcu twój ojciec to szaleniec– wybronił się.

–Nie martw się– złapałam go za rękę, na którą od razu przeniósł swój wzrok. –Ojciec nie zrobi krzywdy nikomu, kto jest mi bliski. A ty w końcu jesteś moim mężem, prawda?

Machnęłam mu przed oczami pierścionkiem i obrączką, które zabłyszczały w jasnym świetle księżyca. Ruszyłam do domu, skoro już wszystko sobie omówiliśmy.

–Soph, a co z tobą?–szarpnął mnie za łokieć. Spojrzałam na niego z uniesioną brwią. –Może i jesteś dobra w te klocki, ale dasz radę walczyć przeciwko swojemu ojcu?

–Nie gram w to od dziś, Ryan– zaśmiałam się. –Umiem wszystko to co on, a nawet więcej. Wiesz jak to jest wychowywać się pod okiem szalonego gangstera?– zaśmiałam się przypominając sobie swoje późno dzieciństwo. –Zamiast bajek o księżniczkach oglądałam filmy akcji. Zamiast bawić się lalkami, ojciec kupował mi zabawkowe granaty, Ryan– śmiałam się teraz głośno, widząc jak na twarzy mojego kompana widnieje zdziwienie.– Zresztą nie będę sama, od razu powiem o tym chłopakom– prychnęłam kręcąc głową.–
 Będą wściekli. Dosłownie. A musisz wiedzieć, że całą piątką, stanowimy niezłą drużynę.

–Chciałaś powiedzieć szóstką– uśmiechnął się. Przyznam, że chłopak dziś zadziwił mnie po raz kolejny. – Chyba nie sądzisz, że ominie mnie taka jatka?

–Dupek– mruknęłam śmiejąc się.–Idę do domu. Tobie też to radzę.

–Odprowadzę cię.

–Nie jestem dzieckiem, hej– pisnęłam, stając znów w miejscu, gdy okazało się, że Ryan serio za mną idzie.

–Nigdy tego nie powiedziałem. Ogarnij się Sophie, nie ma nic złego w przyjmowaniu pomocy–prychnął i sam ruszył do przodu.– Nie po to zawarliśmy pokój, żeby dalej skakać sobie do gardeł!

–Masz rację, w końcu cel uświęca środki a naszym celem teraz jest mój ojciec.

Ruszyłam za nim, pozwoliłam w ciszy odprowadzić się do domu i pożegnać cichym 'do jutra', zanim weszłam znów do pokoju przez okno.

–Gdzie byłaś?

Podskoczyłam tak szybko jak zdążyłam postawić nogi na podłodze. Odwróciłam się w stronę sylwetki ojca siedzącego na moim łóżku i pomyślałam o najgorszym. Że wszystko słyszał.

–Nie bądź zły ja..

–Wiem o tobie i Ryan'ie, Soph–
pokręcił głową. Uniosłam zmarszczone brwii do góry mając w głowie jedyną myśl, która pasuje do jego zdania. – Nie jestem zły, młodzież żyje swoimi prawami.

–Ty myślisz.. Że.. Że ja i..

–Nie bój się, Soph. Akceptuję to.

Okej. Trzymajcie mnie. Ja i Ryan?

–Tak. Pogodziliśmy się i.. - motałam się.

–Ryan to urodzony zwycięzca, ale to nadal nasz wróg, Soph. Rozumiem, że Twoje cele nie odchodzą od wykorzystania go do naszych celów?

Tato podszedł do mnie mając zmartwioną minę. Spojrzał mi w oczy chcąc odszukać w nich prawdę, ale na jego niekorzyść, byłam mistrzem kłamania.

–Błagam cię, tato. Ledwo wytrzymuję z nim, wtedy kiedy muszę.

–Pamiętaj, że naszym celem jest zniszczenie go–powtórzył unosząc palec do góry. –Przejęcie wszystkiego, co do niego należy.

Skinęłam głową na jego słowa i od razu wyszedł z pokoju, całując mnie jeszcze w czoło.

To ty zapamiętasz, że nie działa się za plecami na niekorzyść swojej córki, ojcze. Zapamiętasz.

Złapałam za swój telefon, wklikując w kopertę numer swojego męża.
''Ojciec myśli, że jesteśmy parą. Niedorzeczne, ale dzięki temu nie podejrzewał nic, gdy przed chwilą mnie złapał. Muszę jutro powiedzieć ci coś bardzo ważnego, spotkajmy się w lasku o dziesiątej''- wysłałam.
Perspektywa powiedzenia chłopakowi całego planu, który ustaliłam przeciw niemu, lekko mnie denerwowała, skoro teraz byliśmy po jednej stronie.
Ja i Ryan Connor po jednej stronie. Czy to sen?

Cóż, rola odgrywana przed resztą społeczeństwa, zostanie odgrywana również na płaszczyźnie osobistej. Jak to się mówi, Show Must Go On.

*

O dziesiątej stałam już w miejscu, w którym kilka godzin temu rozmawiałam z Ryan'em.

–Co to za sprawy, które nie mogły zaczekać do wieczora?– usłyszałam. Zanim odwróciłam się w jego stronę od razu powiedziałam:

–Planowałam twoje zabójstwo.

–Wiem, Soph. Jakieś dziesięć razy– zaśmiał się.

–Nie rozumiesz–zwróciłam się do niego, patrząc w jego oczy.–
Zamierzałam zabrać wszystko co twoje, zaraz po tym jak zdobędę twoje nazwisko i podpisy. Zamierzałam cię zabić niedługo po ślubie.

Chłopak zamilkł na prawie całą minute. Nie zamierzałam go przepraszać, bo jeszcze do wczoraj uważałam go za wroga.

–Gdybyś była facetem, teraz właśnie bym cię uderzył–usłyszałam. Zaśmiałam się dobrze wiedząc, że dokładnie tak by było.

–Może mi uwierzysz może nie ale już nie chce twojej śmierci– kontynuowałam odwracając od niego wzrok.– Chodźmy zjeść jakieś śniadanie.

–Tak, Sophie. Chodźmy na śniadanie. Jakbyś właśnie nie powiedziała mi, że zawarłaś ze mną małżeństwo tylko po to, żeby mnie okłamać, okraść, wyśmiać i zakopać w piachu– zadrwił.

–Okej, wiem, że możesz czuć irytację...

–Irytację?! – wrzasnął. –To nie jest irytacja! Wiele razy planowałaś moje zabójstwo,  Soph! Ja twoje również bardzo często, ale nigdy nie posunąłem się do takich kroków!

–To mnie czyni lepszą? Czy gorszą? Od ciebie–zapytałam całkowicie szczerze. Chłopak jednak wziął moje słowa za żart albo drwinę, bo po krótkiej chwili, obok mojej głowy, w pniu wielkiej sosny zatrzymała się pięść Ryan'a.

–Zawsze będziesz gorsza ode mnie, Sophie. Między innymi dlatego, że nie potrafisz zauważyć, że ktoś jest po twojej stronie–wygarnął mi, ciskając w moją stronę pioruny.–Robienie gówna przy kimś, kto ratuje twoje życie, jest tylko jednym wielkim syfem. Ty nim jesteś, Sophie.

–Czaję, że jesteś zły– odpowiedziałam niewzruszona, obserwując jego wściekłą twarz, gdy się ode mnie oddalił.–Ale teraz skoro już znasz całą prawdę, skoro zakopaliśmy nasz topór wojenny i łączy nas wróg, możemy zająć się przygotowaniami jak go pokonać.

–Myślisz, że będę z tobą pracował?– zadrwił, unosząc wysoko brew.– Jedyną osobą, którą teraz chcę zabić, jesteś ty.

–Ale tego nie zrobisz–wzruszyłam ramionami.

–Czemu tak uważasz? Jesteśmy tu sami, wybrałaś takie miejsce, z którego łatwo i szybko mogę uciec– chłopak był tak pewny siebie, emanowała od niego męskość i odwaga łączące się z wściekłością.

–Czemu więc jeszcze tu stoję? – zadrwiłam przewracając oczami.– Znam cię Ryan jak własną kieszeń. Dobrze wiem, że zemsta i odcięcie się od mojego ojca, przysłania ci widok na zemstę na mnie za próbę zniszczenia twojego życia. Są rzeczy ważne i ważniejsze– prychnęłam.

Moje plecy boleśnie chrupnęły, kiedy ręce Ryan'a przycisnęły mnie do kory drzewa z taką siłą. Jęknęłam, nie ukrywając przed nim bólu.

–Zawarliśmy umowę, a ja nie łamię danego słowa– szepnął zmierzając się z moją twarzą. –W odróżnieniu do innych, mam honor. Więc zrobimy tak: pozbędziemy się twojego ojca, biznes będziesz sobie mogła zatrzymać, bo mi nie jest on już potrzebny. Ale wszystko pod jednym warunkiem.

Jego dzikie oczy błądziły po mojej twarzy, zastanawiał się pewnie czy najpierw mnie zabić, a potem zakopać czy na odwrót.

–Jakim? –szepnęłam ciekawa.

–Będziesz się miała na baczności – Ryan uśmiechnął się szeroko i puścił mnie. Otrzepał sobie ręce jakby miał je brudne ode mnie i cofnął się o krok.

–Dlaczego mam mieć się na baczności? Chcesz się zemścić, że planowałam twoje zabójstwo? – prychnęłam przewracając oczami.– Planujemy je sobie nawzajem od czterech lat, Ryan. Ten raz nie stanowił wyjątku.

–Podpuściłaś mnie, Soph! Wzięłaś mnie pod włos, wykorzystując na swojej drodze każdego, nieważne czy to z mojego gangu, czy z twojego!– krzyczał gestykulując rękoma.– Możemy się nienawidzić, proste! Ale róbmy to prosto w twarz! Możemy planować swoje zabójstwa, porwania i inne gówna, które robiliśmy sobie ciągle przez cztery okrągłe lata! Ale proponować fałszywy sojusz? – prychnął.– Sprawiłaś, że nadszarpnąłem zaufanie u swoich ludzi. Ostrzegali mnie, że może to być zasadzka, ale uwierzyłem wam, chciałem zakopać topór wojenny. Wiesz jak teraz wygląda moje szefostwo w świetle tego gówna?!

–Nie przeproszę cię! –krzyknęłam wściekła, że zrzuca wszystko na mnie i wyładowuje swoje frustrację. – To nie był mój pomysł! Nawet mnie nie pytali o zgodę!

–W takim razie kto to wymyślił, jeśli nie ty?

–Ojciec– warknęłam. –Dlatego tak mi teraz zależy, żeby pokazać mu, że jestem od niego silniejsza. Że MY jesteśmy! –Nie miałam nigdy dobrych słów na zachętę ale byłam pewna, że Ryan'a nie będzie trzeba długo przekonywać. –Niech pożałuje, że kazał mi bawić się w tą szopkę ze ślubem. Niech pożałuje, że nas obojga wykorzystał. Niech pożałuje, że potraktował mnie jak pionka, którego zaraz zamierza zdegradować.

–Wiesz, że dwie osoby to nie gang. To nie to samo co mieliśmy–zadrwił. –Jak zamierzasz sobie poradzić z tymi, których nazywałaś rodziną.

–Mam nadzieję, że przystaną do mnie. Jeśli jednak stanie się odwrotnie..

–Ty przystaniesz do nas– zadecydował. Podniosłam wzrok, który wcześniej spuściłam i przysięgam, że moje oczy zabłysły.– Przekonam chłopców, żebyśmy dali ci ostatnią szansę. Odkupienie win. Skoro i my mamy skorzystać na twoim pomyśle...

–Powinniśmy trzymać się razem– dokończyłam za niego, kiedy uśmiech wpłynął na moje usta.– Gdybym miała maniery podziękowałabym Ci teraz, ale..

–Nie chwal dnia przed zachodem słońca Soph– zadrwił odwracając się w stronę kierunku, w którym miał odejść. –Nie wiem jeszcze, które morderstwo popełnię jako pierwsze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro