Rozdział 1 ✅

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Sophie * 10 kwietnia 2020

–Czyj to mustang stoi na podjeździe? – zapytałam Kol'a, gdy wspólnie mijaliśmy korytarz. Uwijaliśmy się dość szybko, ojciec nigdy nie lubił czekać, a nie chcę nawet myśleć o tym co byłoby karą za spóźnialstwo.

–Nie wiem, ale pewnie zaraz się dowiemy–odpowiedział mi z krótkim prychnięciem. –Lepiej zbierzmy resztę. Nie chcę, żeby jego złość głównie wyładowana została na mnie.

–I na mnie–zauważyłam.

–Jesteś jego córką, Sophie–prychnął.– Mogłabyś przepalić cały towar a Jackson zapytałby cię czy smakowało.

Fakt, bycie córką naszego szefa ma swoje plusy. Aczkolwiek minusów jest  dwa razy więcej.

Zatrzymaliśmy się przed drzwiami do jego, jak to nazywał, gabinetu i zmuszeni byliśmy zaczekać na resztę, która nie reagowała na nasze krzyki. Czyli dzień w dzień nic się nie zmienia. Zaraz jednak do mnie i Kol'a dołączyli Thierry, Blake oraz Max i mogliśmy zapukać do siedziby ojca.

–Wejdźcie! –usłyszeliśmy. Weszłam pierwsza, zawsze wchodzę pierwsza, gdyż chłopcy tłumaczą się 'szacunkiem do kobiet' ale choć wiem, że mało go nie mają, wiem też, że wchodzę pierwsza, bo ojciec na mnie jako jedyną nie rzuci się z pięściami.

–Jesteśmy, tato–odezwałam się, gdy staliśmy już w biurze. Okazuje się, że postać moja i reszty członków gangu nie jest jedynym towarzystwem ojca. –A ty kim jesteś?– zapytałam mierząc wzrokiem chłopaka, który siedział naprzeciw naszego szefa. Wysoki, biorąc pod uwagę to ile jego ciała wystaje ponad biurko nawet gdy siedzi, przystojny, o nieskazitelnej cerze i rozwianych włosach postawionych na żel i dużej dawce  pewności siebie, bo uśmiecha się odkąd weszliśmy do pomieszczenia.–Jesteś głuchy? – zapytałam jeszcze raz. Kol położył mi rękę na ramieniu.

–Skoro przebywasz z naszym szefem, musisz mieć związek i z nami. Witaj więc,  jestem Kol–gość najmocniej poukładany z nas wszystkich jak zwykle psuje nasze pierwsze wrażenie uprzejmością.

–Siadajcie dzieciaki, chcę wam kogoś przedstawić–odezwał się tato. Wstał, poprawił swoją skórzaną kurtkę i stanął obok nowoprzybyłego chłopaka, kładąc mu rękę na ramieniu. Usiedliśmy więc bez zbędnych zrzędzeń, bo ojciec i tak usadziłby nas sam. Siłą. – Kojarzycie Ravens ?

–Jak moglibyśmy zapomnieć o tym ścierwie–prycha z obrzydzeniem Max, Thierry mu wtóruje. Ja jednak obserwuję sytuację bacznie. Nie w stylu ojca jest przyprowadzanie kogoś, kto miałby na celu pomóc nam. Również nie w jego stylu jest mówienie o wrogu w obecności obcych także...

–Ty musisz być Ryan Connor– prycham, spoglądając znów na chłopaka. Moje pierwsze uwielbienie jego ciałem zostało szybko zamienione obrzydzenie. –Szef Ravens.

Wyobraźcie sobie jak szybko chłopcy wstali i wycelowali bronie prosto w postać, która na pozór nam nie zagrażała. Jednak wróg to wróg. W tym przypadku ten wróg, to nasz Nemezis.

–Usiądźcie chłopcy, nie róbcie cyrku– warknął ojciec. –Ryan nie przyszedł walczyć, prawda?

–Prawda, Jackson–odpowiedział mu z uśmiechem. Okej, od kiedy gość, którego jeszcze niedawno planowaliśmy zabić mówi do mojego ojca po imieniu?

–Co tu się dzieje, ojcze? –zapytałam. Przeskakiwałam wzrokiem z ojca na chłopaka i tak w kółko. –Co to za cyrk? Coś Ci grozi? On ci groził? – warknęłam zaciskając pięści. Gotowa byłam zabić za ojca. Dosłownie.

–W tym sęk, słoneczko, że jest właśnie na odwrót. Dzięki temu spotkaniu nic już nam nie będzie groziło!–ojciec stanął za mną, obejmując rękoma.– Nasz jedyny wróg staje po naszej stronie, Soph! Każdy konflikt zostaje zażegnany i stajemy się wszechmocni! Nikt już nie będzie miał większej potęgi niż my!

–Nadal nic nie rozumiem..–jęknęłam.

–Wytłumacz , bo na razie gadasz jak maniakalny szaleniec–Kol zgodził się ze mną słowami, Max ręką na ramieniu, Thierry śmiechem, a Blake słowami:
–Lepiej mów, bo Soph wyciągnie to z ciebie siłą.

–Została ustalona uroczystość! – krzyknął pełen entuzjazmu. Najstarszy Clark miał uśmiech od ucha do ucha, a przysięgam, że przez kilka ostatnich tygodni nie widziałam nawet kąciku jego ust, uniesionego wyżej niż poziom warg.

–Co to za uroczystość? –zapytałam podejrzliwie. Przeniosłam wzrok na członka gangu Ravens i przysięgam, że miałam ochotę zastrzelić go tak, jak siedział.

–Bierzesz ślub, Sophie Clark.

Kiedy minęła już godzina, wszystkie obelgi i bluźnierstwa pod kątem gangu Ravens, którego przywódca siedzi teraz w moim domu,  zdążyły już paść, w towarzystwie paru gorzkich słów w stronę mojego ojca.

–Powiedziałam NIE– powtórzyłam spokojnie to samo, po raz setny. Albo dwusetny, ale dla ojca to i tak za mało.–Ciesz się, że go nie poznałam. Inaczej leżałby już w kałuży krwii.

–Soph , to nie było pytanie. Ani nawet nie pro...

–Nie, ojcze! –przerwałam mu, odwracając się z powrotem do chłopaka, który był teraz naszym problemem. –Nie wyjdę za ciebie. Pomijam już fakt, że mam dopiero 21 lat! Jestem za młoda na małżeństwo! Ale okej, pominę to! Kolejnym argumentem, żeby nie brać z tobą ślubu, jesteś Ty!

–Sophie, mówisz to tak, jakbym to ja tego chciał–prycha. Przysięgam, że ten dźwięk budzi we mnie morderczy instynkt. Ryan ciągle był rozbawiony, jakby dla niego to był tylko żart, jakby śmieszyła go moja wściekłość i nienawiść.

–Nie wyjdę za ciebie,  Connor, choćbyś miał przez to zgnić w rynsztoku–warknęłam, nachylając się nad nim, który nadal siedział na krześle. –Nie obchodzi mnie twój los, twój gang, twoje udziały i nic co do ciebie należy, a już na pewno nie zaoferuje ci pomocy–splunęłam, patrząc mu głęboko w oczy, żeby wiedział jak głęboko zakorzeniona jest moja nienawiść do niego. –Za dużo już razem przeszliśmy,  Connor, żeby zaczynać od nowa.

Wyszłam z gabinetu jak gdyby nigdy nic. Nie odwróciłam się za siebie tylko od razu weszłam na machoniowe schody i skierowałam się na pierwsze piętro domu. Chwilę potem w pełnej furii zatrzasnęłam drzwi swojego pokoju i przylgnęłam do nich plecami, mocno waląc w nie głową.

–Niech to będzie tylko sen–mówiłam do siebie. Ale z każdym oddechem, z każdym mrugnięciem i każdym dreszczem przechodzącym przez moje ciało nie budziłam się. Czyli to nie był sen.

Ojciec chciał żebym poślubiła naszego wroga numer jeden , w prawdziwym świecie.

*Flashback

–Bierzesz ślub ,Sophie Clark– usłyszałam. Moją pierwszą reakcją był śmiech, oparłam nawet rękę na jednym ze swoich przyjaciół. Potem zaś spojrzałam w kalendarz, dziś nie był pierwszy kwietnia.

–Powiedz lepiej serio, po co nas tu zwołałeś, bo urządzamy niepotrzebny cyrk przy pozbawieniu go życia– prychnęłam głośno wskazując palcem na Ryan'a.

–Nie będziemy nikogo zabijać! Dążymy do czasów, w których zyskamy sprzymierzeńców! W których...

–Nie potrzebni nam są sprzymierzeńcy! –krzykiem przerwałam mu to, czego tak cholernie nie mogłam słuchać.– Jesteśmy najlepsi, ojcze! Nie potrzebny jest nam ktoś, kto nie dorasta nam do pięt!

–Chyba nie śledzisz moich losów, panno Clark–Connor wstał z długo zajmowanego przez niego miejsca. Poprawił swoją skórzaną kurtkę i chwilę kręcił głową. –Nie przyszedłem tu z własnej woli, by zabrać ci życie albo komuś z was. Przyszedłem tu z prośby twojego ojca, więc nie kieruj swojej złości na mnie, panienko. Bądź co bądź, uważam, że w tym, co mówi twój tato, może być cząstka prawdy.

–Nikogo nie obchodzi to co uważasz– odpowiedziałam wraz z fałszywym uśmiechem, pełnym fałszywej uprzejmości.–A teraz mój drogi, lepiej zabierz dupę z mojego domu, zanim ja albo moja rodzina zrobimy ci krzywdę, za wstąpienie na nasz teren. Zasady to zasady,  Connor.

–Mówiłem Ci, Jackson–Ryan śmiejąc się odwrócił się do mojego ojca. Zbliżył się do niego na tyle, by położyć mu rękę na ramieniu jak dobremu przyjacielowi. Co tu się wyrabia do cholery!?–Nie da się nią dyrygować. Jest twoją córką.

Po tych słowach, obraźliwych czy nie, Ryan opuścił gabinet ojca.

–Idź za nim. Dopilnuj by trafił do wyjścia–warknęłam w stronę Kol'a. Gdy obaj już byli daleko uderzyłam dłonią o biurko.–Jakim prawem wydajesz mnie za mąż!? I to za gościa, którego zabójstwo mamy już zaplanowane w dziewięćdziesięciu ośmiu procentach!? Postradałeś zmysły, ojcze!

–Posłuchaj , Soph.. – ojciec, mimo że miło zaczął, dobrze wiem, że oberwie mi się zaraz za ton, jakim do niego mówiłam. Starszy Clark poprawił swoją czarną skórę na ramionach.–Wyjdziesz za niego. Albo będziesz winna masakrze jaka wyniknie z bitwy pomiędzy Ravens a Snakes i każdemu sukcesowi, którzy oni odniosą.

To były ostatnie już słowa, jakie dziś wypowiedział do mnie ojciec. Jakie w ogóle dziś wypowiedział, wyszedł z gabinetu, by zapewne udać się na spoczynek po dniu pełnym knowań. Rzuciłam się na jego fotel za biurkiem i wypuściłam głośno oddech.

–To jest kiepski żart–prychnęłam. Kol wrócił do gabinetu, stanął obok Thierr'ego, Blake'a i Max'a i dokładnie jak oni, w ciszy mierzył mnie wzrokiem. –Powiedzcie, że Connor wcale nie był w naszym domu.

–Przykro mi mała, ale mam przeczucie, że to dopiero początek wojennej ścieżki pokoju między Snakes a Ravens–westchnął Max. –Dłuugiej ścieżki.

*Koniec flashback'a

Odpalmy jeszcze fajkę pokoju.. - prychnęłam w myślach.

---
Jak wrażenia po nr. 1? :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro