Rozdział 12✅

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Sophie*20kwietnia2020

Nic nie jest proste odkąd przez kilka dni żyjemy tylko napadem Mitch'a. Ciągle mam wrażenie, że czeka nas coś wielkiego, że Mitch nie zgotuje nam sielanki, a istne, żywe piekło.

–Soph.. Sophie! Znowu odleciała..

Odwróciłam głowę w stronę głosu, którego nie umiałam rozpoznać dopóki nie spojrzałam na postać.

–Hm? –mruknęłam włączając się do rzeczywistości.

–Ryan musiał jechać do swoich, potrzebowali go. Ale, że byłaś nieżywa to nie tracił czasu by cię budzić.

–Nie czuję, żeby ta informacja musiała być dostarczona bezpośrednio do mnie– prychnęłam.

Chłopcy nie zareagowali na moje nagłe chamstwo i każdy dalej zajmował się konsumowaniem tego, co miał pod ręką, więc i ja włożyłam do ust kolejnego chipsa. Nie byłam dziewczyną, która zamartwiała się tym jak wypadła przed chłopakiem albo dniami i nocami rozmyślała o tym czy się przed nim wygłupiła, ale dziś z czystym sumieniem stwierdzam, że już dwa razy czułam te zdradzickie dreszcze i wmawianie sobie, że były to dreszcze obrzydzenia nie było dobre.

Ryan działał na mnie... W jakiś niezrozumiały sposób. Może przyciągał mnie do niego fakt, że nie czeka już na mnie z nożem na mieście? Albo za drzwiami? Albo , że swoje popołudnie poświęca na coś innego niż plany jak wykraść moje pieniądze i pozbawić mnie życia?
Ewidentnie czułam się dziwnie, mając go po naszej stronie.

Kończąc swoją przekąskę, zdecydowałam się przewietrzyć. Pogoda była piękna, mimo że nadchodził już wieczór.

–Wychodzę. Jestem pod telefonem!– krzyknęłam zanim opuściłam dom, ale nie czekałam na odpowiedz. Zarzuciłam na barki swoją dżinsową kurtkę i zatrzasnęłam za sobą drzwi.

Tyle miałam kwestii do przemyślenia: czy Ryan naprawdę do nas przystał? Czy Mitch czyha na moje życie czy raczej na życie nas wszystkich? Kim byli ci ludzie wtedy w lesie? Czyj był ten samochód w lesie i dlaczego były w nim nasze dane? I najważniejsze pytanie! Czy ten do kogo należało to auto, obserwuje nas teraz?

W końcu ja i Ryan, tak samo jak Ravens i Snakes uważani byliśmy za odwiecznych wrogów. Dlaczego więc nas powiązano?

Zanim odpowiedziałam na chociażby z jedno tych pytań, zdałam sobie sprawę, że doszłam do magazynu. Magazynu w którym jeszcze niedawno straciłam przytomność. Wyglądał on dużo gorzej, niż kiedy widziałam go ostatnim razem, ale co się dziwić, rozleciał się na kawałki. Do pytań, które zadałam sobie jeszcze w drodze, dochodzi kolejne: kto próbował wysadzić mnie w powietrze?

Z racji, że byłam sobą, pewną siebie, ciekawską, zbyt odważną i naiwną Sophie, nie czekałam na rozważania w myślach na temat wejścia do magazynu. Zamiast tego po prostu ruszyłam w kierunku tego, co z niego zostało. Wszędzie leżały odłamki murów, środek był wystawiony na moje oczy jeszcze daleko od niego a kiedy już stanęłam w miejscu, gdzie prawdopodobnie powinny być drzwi albo okno, zdałam sobie sprawę, jak silna musiała być ta bomba, skoro cały magazyn rozleciał się w pył.

Mrużąc oczy spojrzałam w miejsce w którym leżał ładunek wybuchowy. Raczej jego szczątki, ale bądź co bądź, podeszłam do miejsca. Cóż bomba nie była mała.

–Z pewnością miałaś nas zabić– szepnęłam do niej. Tak, mówiłam do bomby. Wzięłam ją w rękę, nie ważyła dużo i podniosłam się na równe nogi oglądając dalej dookoła.– Tylko dlaczego miałaś to zrobić, hm?– szepnęłam znów, zupełnie jakbym spodziewała się, że mi odpowie.

Ruszyłam znowu do wyjścia, mijając po drodze sterty gruzów i zatrzymałam się dopiero przy swoim samochodzie, gdy dzwonek telefonu rozbrzmiał mi w uszach.

–Halo? –powiedziałam, nie patrząc nawet na ekran.

–Jesteś wolna? –słysząc głos Ryan'a po drugiej stronie, od razu przewróciłam oczami.

–Trzymam w ręku bombę, ale tak, miałam wracać do domu. Co jest?

–Przyjedź na Seciely 4. Już–połączenie przerwano.

–Słuchaj Sophie–przedrzeźniłam. – Jeśli masz czas i chęci, przyjedź proszę na Seciely 4, potrzebuję twojej pomocy i będę wdzięczny jeśli się pośpieszysz. Jasne, Ryan– powiedziałam już swoim głosem.– Przecież nie mam do roboty nic innego, tylko jeździć na Twoje posyłki.

Pokręciłam głową zdając sobie sprawę jak idotycznie musiało to wyglądać z boku i wsiadłam do auta. Położyłam bombę na siedzeniu i odpaliłam motor.

*

Seciely 4 było dalej niż to zapamiętałam, ale w końcu po dziesięciu minutach tułaczki, znalazłam adres. I rzeczywiście znalazłam również Ryan'a. Otoczonego przez trzech  facetów, który trzymali go nad jego autem.

Zatrzymałam samochód spokojnie, trzymając nerwy na wodzy, zabrałam pistolet ze schowka (tak, mam pochowane pistolety w każdym możliwym miejscu) i wysiadłam z auta. Schowałam broń na pasek spodni przykrywając go kurtką.

–Jakiś problem, chłopcy? –zawołałam idąc w ich kierunku. Trzech facetów z nieznanego mi terytorium zmierzyło mnie wzrokiem.

–A ty to kto? Co tu robisz?–zapytał jeden, ten, który był najbliżej Ryan'a.

–Nazywam się Sophie Clark, ten tu wezwał moją pomoc. Więc teraz chłopcy powiedzcie o co chodzi, bez gierek.

Stanęłam prosto przed nimi nie trudząc się nawet niebezpieczną postawą. Dobrze wiedziałam, że zignorują mnie z jednego powodu- że jestem kobietą.

–Załatwimy swoją sprawę z Connor'em, skarbie i będzie wolny– odezwał się jeden, machając ręka, żeby ten, który jest najbliżej chłopaka, ścisnął go mocniej.

–Co to za sprawa? Może mogłabym dołączyć? –zaśmiałam się przejeżdżając wzrokiem po wszystkich osobach, poznawałam w nich Derek'a i jego brata Tom'a, dwa dupki uważające się za królów świata i Greg'a- ich pomagiera. Jednym słowem mówiąc, nic niebezpiecznego.

–Nie mamy czasu na zabawy, Clark. Spieprzaj stąd, załatwiamy swoje sprawy.

–Puść Ryan'a albo połamię ci ręce– powiedziałam od niechcenia. Zrobiłam kilka kroków w przód kierując się w ich stronę. –Jeden– kolejne parę kroków. –Dwa..

–Od kiedy facet musi być chroniony przez laskę?– warknął Tom, popychając Ryan'a w moją stronę.

–Od kiedy napadacie na jednego we trzech, z bronią na bezbronnego?– prycha Ryan stając u mojego boku.– Ale jedno trzeba wam przyznać, jesteście mądrzy.

–Bo?

–Nie zadarliście z nią–Ryan spojrzał na mnie z uśmiechem i chociaż dla mnie on wyglądał jak kpiący, jego intencje były czyste. Spojrzałam na niego krótko, próbując ukryć uśmiech, ale na próżno, kąciki ust drgnęły mi do góry.

–Macie dwadzieścia sekund, żeby stąd zniknąć. Dziewiętnaście...– warknęłam. Chłopcy wściekli rozeszli się w swoje strony.– Czego od ciebie chcieli? Co tu w ogóle robiłeś?

–Złapałem trop. Pamiętasz co czułaś przed wybuchem?

–Nie pamiętam nic–prychnęłam.

–Nie chodzi tylko o zapach dymu, ale o substancje łatwopalne. Gdyby to był gaz, czulibyśmy go na odległość i nawet nie weszli do budynku– słuchałam go z uwagą, poważnie zainteresowałam się tym co mówił. – Musiało to być bez zapachu albo mieć zapach, którego w magazynie byśmy nie wyczuli. A pomyśl, jaki łatwopalny gaz kojarzy ci się z butwiejącym, ziemnym, latwopalnym zapachem?

–Etanotiol–szepnął bardziej do siebie niż do mnie. Wpatrzył się gdzieś w jeden punkt, prawdopodobnie wymyślając teraz sto sposobów jak ukarać naszego niedoszłego zabójcę.– Wystarczyła większa dawka gazu i magazyn płonąłby, przez kilka dni.

–Fakt, ale wiesz co jest najlepsze? Że wiem gdzie taki gaz dostać– uśmiechnęłam się wiedząc, że właśnie mu zaimponowałam, gdy chłopak obdarzył mnie dumnym uśmiechem. –Mało tego, byłam przed chwilą w tym magazynie i zgadnij co mam?

–Trochę gruzu?–zadrwił.

–Nie. Bombę– powiodłam wzrokiem do swojego samochodu i wróciłam nim do chłopaka. Jego twarz pokryta niedowierzaniem, zmieniła się na zszokowaną. Wiedział przecież, że nie żartuję, więc podszedł do auta i zajrzał przez okno.

–Czyli rozumiem, że sytuacja wygląda tak. Ktoś zwabił nas do magazynu, w którym rozpylił latwopalny, trujący, bezzapachowy gaz i zamontował bombę, która dała iskrę i spowodowała, że w połączeniu z gazem, rozsadziło magazyn na tysiąc części? Tak?

–Dokładnie–zaśmiałam się.

–Dlaczego się śmiejesz? –zapytał zmieszany.

–Bo ten gość jest dobry, nie widzisz?– uśmiechnęłam się, chcąc utrzeć mu nosa jeszcze bardziej. –Trafiłam w końcu na przeciwnika dla siebie.

–Zapominasz Skarbie, że siedzimy w tym razem–szepnął Ryan, zbliżając się do mnie o krok. Nasze klatki prawie się o siebie ocierały, musiałam zadrzeć głowę do góry chcąc zobaczyć jego oczy.

–A ty ciągle zapominasz, że mam przestrzeń osobistą–odepchnęłam go. Chłopak zaśmiał się kręcąc głową, kiedy łapał równowagę.

–Ostatnio w samochodzie wyglądało jakbyś nie chciała jej mieć!– krzyknął, gdy byłam już przy aucie. Mimowalnie zaśmiałam się przyjaźnie, na wspomnie naszego pocałunku w samochodzie, kiedy obok przejeżdżał ktoś, kto prawdopodobnie czerpałby korzyści z naszej śmierci.

–Jeśli chcesz powtórzyć, wystarczyło powiedzieć! –odkrzyknęłam, nie zdając sobie sprawy, że Ryan jest już obok mnie i czeka aż odblokuję samochód.

–Oh, Skarbie , po nocach śni mi się dużo więcej, niż to co zrobiliśmy.

–Czyli masz ze mną mokre sny, Connor? To mam rozumieć? – prychnęłam wsiadając do auta. Zatrzasnęliśmy za sobą drzwi i od razu odpaliłam silnik.

–Muszę popuścić dolę fantazji, skoro paradujesz przede mną w ręczniku, a potem niemalże pieprzysz mnie na siedzeniu mojego auta– prychnął.– Zebrało się we mnie takie ciśnienie, że tylko fantazja mnie uratuje.

Gdyby to były inne okoliczności, zaśmiałabym się szyderczo i wypominała mu to przez kolejny miesiąc, ale w końcu sama wyobrażałam sobie, że chłopak jest ze mną pod prysznicem, prawda?

Puściłam jego słowa mimo uszu.
Teraz ważniejsze było znaleźć miejsce, w którym nasz niedoszły morderca bez nazwy, kupił śmiercionośny gaz.
Pomyśleć można, że po prostu zapytam ojca z kim mieliśmy się spotkać w tym magazynie, ale nie chciałam pójść na łatwiznę.  Chciałam załatwić tę sprawę od początku do końca sama. To znaczy z Ryan'em. W końcu też się w to wplątał.

Nasz kierunek? Każde miejsce w którym można kupić nielegalny, śmiercionośny gaz.

*

Pół godziny drogi później, nie mieliśmy nic.

–Pomyśl w końcu może też ty!– krzyknęłam, skręcając w odpowiednią ulicę.

–Wybacz, że nie orientuję się gdzie można kupić zabójczy gaz, Sophie! Przykro mi, że tego na tobie nie próbowałem–warknął w odpowiedzi. Zmierzyłam go wzrokiem, posyłając mu wściekłe spojrzenie.

–Kopiesz sobie grób, śmieciu. Nie wiem jak w ogóle mogłam myśleć, że moglibyśmy pracować razem.

–Właśnie to robimy, geniuszu– parsknął. –I chcę Ci przypomnieć, że gdyby nie ten 'śmieć', leżałabyś teraz martwa, pod kupą gruzu.

–Wiedziałam, że całe życie będziesz mi to wypominał! –krzyknęłam zdejmując na chwilę ręce z kierownicy, żeby wyrzucić je w powietrze. –Trzeba mnie tam było zostawić i tyle! Zagniótłby mnie gruz albo zadusiłabym się gazem i byłoby mi dużo lepiej niż użerać się teraz z tobą.

–Ciekawe dla kogo, zjebie!– odkrzyknął uderzając otwartą dłonią w deskę rozdzielczą. –Twój ojciec by mnie zabił! O ile by zdążył przed zjadającym mnie poczuciem winy! Może tobie nadal się wydaje, że prowadzimy wojnę, Clark..–krzyczał – ale dla mnie jednak coś teraz znaczysz!

–Błagam nie mów, że się nakręciłeś przez tą gierkę w samochodzie!– przewróciłam oczami, mając w głowie obraz zakochanego, szczeniaka, latającego za mną w krok..

–Wszystko przekładasz na więź osobistą? –prychnął. –Choćby mi zapłacili to bym tego nie powtórzył. Chodzi o robotę. Stanowimy całkiem niezły zespół– spojrzał na mnie na chwilę odrywając wzrok od jezdni i przysięgłabym, że zobaczyłam jakiś cień uśmiechu. –Oczywiście wtedy, kiedy nie planujesz mojego morderstwa.

–Będziesz mi to wypominał całe życie? –przewróciłam oczami. –Już widzę kolejne lata nakrapiane co rano słowami : Zrób mi kawę. I nie wykręcaj się, pamiętaj, że uratowałem Ci życie przed uduszeniem, mimo, że planowałaś moje morderstwo!

Przewróciłam oczami, na szczęście parkowałam już samochód i będę mogła uciec od jego parszywej gęby.

–Kolejne lata, Sophie?–zaśmiał się obdarzając mnie szerokim uśmiechem. Spojrzałam na niego gdy zaciągał ręczny i prawie wybuchnęłam śmiechem gdy poruszał swoimi brwami. – Zamierzasz tyle ze mną spędzić? Kolejne lata?

–Kurwa, zamknij się–warknęłam przewracając oczami.
Wysiedliśmy z samochodu pod jedynym budynkiem, w którym można dostać etaniotol.

–Nie wygląda jak sklep.

–Brawo. A co myślałaś? Że gość zrobi sobie szyld :'' Sprzedaję nielegalny, śmiercionośny gaz. Numer telefonu poniżej''?

Przedrzeźniłam chłopaka, ale nie mógł tego zobaczyć, bo wysunął się na przód. Zapukał w okno witryny i czekaliśmy.

–W czym mogę pomóc?

Mężczyzna, który pojawił się w drzwiach mógł mieć maksymalnie trzydzieści lat.

–Wolelibyśmy porozmawiać w środku.

Facet obdarzył nas uśmiechem, prawdopodobnie biorąc nas za jednych z kupców nielegalnych substancji, którymi handluje i zaprosił nas do środka.

Pomieszczenie, w którym nas usadził wyglądało jak biuro.

–Nie będę owijał w bawełnę  bo nie mam czasu– zaczął Ryan. – Potrzebuję szybko czegoś, co zrobi wielkie bum. Naprawdę wielkie.

–Budynek?

–Budynek.

Obserwowałam jak Ryan dobrze radzi sobie w swojej grze.

–Polecam cyjanowodór, nie idzie się połapać, że rozpylony jest gaz, bo zapach migdałów tuszuj...

–Migdałów?– przerwałam mu. Spojrzałam na Ryan'a, ale na pierwszy rzut oka widać było, że nie podziela moich myśli. –
Ten.. Śródek ma zapach migdałów?

–Tak, przecież mówię.

Pociągnęłam Ryan'a za rękaw wyciągając go ze sklepu.

–Ohujałaś?–warknął. –Miałem go jak na tacy.

–Migdały. Od razu po wejściu do budynku czułam coś dziwnego, takiego mdłego. Myślałam, że to zgnilizna albo pleśń, ale to migdały!– byłam tak podekscytowana znalezieniem tropu, że nie interesowało mnie to, że krzyczę.

–Czyli środek był kupiony tutaj.

Od razu odwróciliśmy się na pięcie i weszliśmy do sklepu, ale sprzedawcy, który jeszcze przed minutą z nami rozmawiał, już nie było.

–Szlag! Wiedział, kto kupił ten gaz!– Ryan warknął. Uderzyłam ręką w stojak obok którego stałam aż się przewrócił. –Gdybyś nie wyciągnęła mnie ze sklepu, już byśmy go mieli!

–I przepraszam to teraz jest moja wina?–warknęłam uderzając go w ramię. –Gdybyś sam się w tym połapał, nie musiałabym ci tego mówić!

–Obejdź lepiej sklep, może w tym jesteś lepsza niż w paplaniu.

Nie odpowiedziałam już nic na zaczepkę i zrobiłam co kazał, obeszliśmy cały sklep. Nigdzie jednak nie było śladu po czymkolwiek, co pasowałoby do nielegalnych substancji.

–Gość musi zaledwie przyjmować zamówienia i przekazywać je dalej– analizował Ryan w drodze do samochodu. Przewróciłam oczami, tłamsząc w środku potrzebę wygarnięcia mu. Wsiedliśmy do samochodu i rozejrzałam się dookoła. Żadnych kamer, staliśmy w zaułku, żadnych ludzi czy aut i przede wszystkim, żadnych innych sklepów.

–Świetnie. Nie mamy nawet świadka, który powiedziałby nam chociażby nazwisko tego gościa!–krzyknęłam uderzając pięściami w kierownice.

–Nie zamknął sklepu, na pewno zaraz tu wróci. Przecież skoro sprzedaje takie substancje, musi mieć w środku sporo kasy.

–Ale skoro nie ma tego towaru, to i kasy tam nie przechowuje– prychnęłam.

–Jaki masz do mnie problem, kurwa!? Zaczynasz mnie wkurwiać, Soph, a dopiero co zacząłem cię znosić!

–Ja wkurwiam ciebie?!–
wykrzyczałam odwracając się twarzą do Ryan'a. –To przez ciebie zwiał!

–Gdyby nie ja, nawet by cię tu nie było!

–Może mam Ci podziękować na kolanach, frajerze!?

–Na kolanach możesz zrobić co innego–chłopak wystartował ze swoją kolejną seksistowską uwagą, kładąc swoją rękę nad swoim kroczem.

–Jesteś obrzydliwy, zamówię ci dziwkę na wieczór–prychnęłam odwracając głowę w stronę szyby. I co teraz? Gościa nie ma, nie ma żadnego śladu o osobach, którym sprzedał Etanotiol, czyli jednym słowem nie mamy nic.

–Jak będzie ubrana w ręcznik i wyglądać tak jak ty, to z chęcią przyjmę–usłyszałam w odpowiedzi. Odwróciłam głowę w stronę chłopaka, chcąc powiedzieć mu coś równie niemiłego ,ale.. Zdałam sobie sprawę, że w jego powalony, seksistowski, chamski sposób, powiedział teraz komplement.
Odwróciłam więc głowę w stronę bocznej szyby, udając że nie słyszałam tego co mówił.–Co, Soph? Speszyłem cię? –zadrwił.

–Raczej obrzydziłeś–parsknęłam.

–Nie powiesz mi, że to niedawno w aucie ci się nie podobało–poczułam na swojej nodze jego palce, które sunęły w górę i w dół mojego uda. Czułam jak skóra w tamtym miejscu pokrywa się ciarkami, ale udawałam, że nic takiego nie ma miejsca. – Sophie.. – jęknął kierując swoje napalone palce do wewnętrze części moich ud. –To tylko ulga. Przyznaj, że Ci się podobało i powtórzymy to. A może i zrobimy coś więcej.

Ryan poprawił się na siedzeniu, jedną ręką opierał się o mój zagłówek, a drugą pędził w stronę mojego brzucha.

–Musiałabym być.. Zdesperowana– jęknęłam w jego stronę, odrzucając z siebie jego rękę. Chłopak zaśmiał się z mojej nagłej reakcji, ale widocznie się nią nie przejął, bo po kilku sekundach i jednym sprawnym, mocnym i bolącym szarpnięciu, znajdowałam się już na jego kolanach.

–Jeśli chcesz, ja mogę być zdesperowany–jego ręce zacisnęły się na moich pośladkach, sprawiając, że podskoczyłam lekko i opadłam. Prosto na jego przyjaciela, sprawiając, że Ryan jęknął przymykając oczy.

Cóż, czy pójdę do piekła, jeśli wykorzystam go ponownie? W końcu, to tylko seks.

Zacisnęłam swoje ręce na obojczykach chłopaka, wpijając się w jego usta mocno. Ryan ponownie zacisnął ręce na moim tyłku sprawiając, że przesunęłam się w przód i w tył, dokładnie po jego twardym już członku. Zajęczał w moje usta, wkładając ręce pod materiał mojej kurtki i zrzucił ją ze mnie, żeby ściągnąć moją bluzkę. Jego gorąca skóra rąk parzyła mój goły brzuch, sprawiając, że jęki wydobywały się ze mnie co rusz.

Ryan w końcu zamknął moją buzię swoimi ustami, wtaczając do niej swój język. Na chwilę tylko przerwał pocałunek, żeby ściągnąć swoją koszulkę.

Byłam teraz niezmierne szczęśliwa, że znajdowaliśmy się w zaułku, w który raczej nikt się nie zapuszcza.

Nasze klatki piersiowe stały się nagie, więc zacisnęłam palce na obcisłych dresach Ryan'a i ściągnęłam je w dół, kiedy uniósł biodra. Jego nabrzmiały członek wyskoczył z bokserek i z gardła Ryan'a wydarło się, głośne ryknięcie.
Ryan udowodnił sprawność swoich palców, odpinając moje dżinsy i podnosząc mnie do góry zrzuciłam swoje buty, żeby ściągnąć problemowe spodnie. Byłam naga.

Siedziałam teraz naga na Ryan'ie Connor'ze, który jedną ręką wyciągnął paczkę prezerwatyw ze schowka.

Uczucie podniecenia zabijało mnie  od środka, pulsowanie dolnej części mojego ciała sprawiało tak cholerny dyskomfort, że miałam ochotę sama założyć prezerwatywę na członka. Byleby było szybciej.
W końcu chłopak z głośnym jękiem złapał mnie za biodra, uniósł do góry i posadził prosto na część jego ciała, która pasowała do mojej idealnie.
Gdyby jeszcze wczoraj, ba gdyby godzinę temu, ktoś powiedziałaby mi, że będę pieprzyć się z Ryan'em na siedzeniu w jego aucie, rzuciłabym mu stówą, za tak dobry żart. Teraz jednak zaciskam swoje palce na ramionach chłopaka, koncentruję się na jego palcach wbijających się w moje biodra i pośladki i coraz szybciej unoszę się i opadam na jego miednicę. Nasze jęki wypełniły samochód, o ile nie całą na szczęście nieuczęszczaną ulicę i trwały do chwili w której ciasno zacisnęłam się na członku, opadając głową na głowę Ryan'a.

Co było dalej? Dalej po kilku sekundach po prostu zeszłam z kolan chłopaka, siadając znowu na siedzeniu kierowcy, ubrałam brakujące ubrania. Zanim tym razem  Ryan odpalił samochód, zobaczyłam jak ubrany łapie w palce pudełko ze zużytą prezerwatywą i wyrzuca ją przez okno. Nie mogłam się nie zaśmiać.

–Co?– zapytał spoglądając na mnie.

–Śmiecisz środowisko–parsknęłam odpalając samochód. –Zresztą nie był to zbyt romantyczny gest– przewróciłam oczami, żeby chłopak zauważył dokładnie, że to były sarkastyczne słowa.

–Przypadkowy seks w samochodzie nie ma być romantyczny–prychnął.– Ma być ostry. I taki był.

Gdybym była teraz napaloną, wstydliwą nastolatką zarumieniłabym się albo i nawet poczuła się urażona słowami chłopaka. Ale ja byłam raczej z nich zadowolona, przypadkowy seks, nic nie znaczący, a spełniający.

Wyjechaliśmy z uliczki z zupełną pustką w głowie. Nie mieliśmy teraz nic, żadnego szlaku, znaku, niczego. Jak znajdziemy gościa, który kupił gaz?

–Musimy się zasadzić na tego sprzedawcę. Zostawił sklep otwarty, na bank wróci o ile już nie wrócił– powiedziałam.

–Podjadę do niego teraz. Jestem pewny, że skurwiel tak sra w gacie, że jak go przycisnę wyśpiewa wszystko.

Cóż, w końcu zaczynamy się w czymś zgadzać, Connor.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro