Rozdział 20✅

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Ryan *27 kwiecień 2020

Odkąd Sophie wyszła, siedziałem na łóżku tak jak mnie zostawiła. Noc minęła szybko, chociaż nie zauważyłem nawet, gdy wstało słońce.
W końcu się otrząsnąłem, w każdej chwili do pokoju mógł wejść któryś z chłopaków, albo co gorsza ojciec Sophie. Wszedłem do łazienki ulokowanej w pokoju i wziąłem ciepły prysznic, który chociaż odrobinę mógł rozluźnić moje ciało.
Co ja sobie myślałem? Że nagle po tylu latach walk i wspólnych krzywd, popracujemy trochę razem, zaliczymy trochę scen łóżkowych i Sophie ze mną klęknie? A ja? Co ma znaczyć to, co czuję ja? Przecież to niemożliwe bym zakochiwał się w tej dziewczynie.

Sophie była jak uśpiony wulkan. Była dobra, ale wybuchowa. Wystarczył jeden mały czynnik by eksplodowała. Obawiam się, że moje słowa stały się tym czynnikiem.

*

Zszedłem na dół ubrany w ciuchy z wczoraj, które były rozrzucone po pokoju. Na moje nieszczęście w kuchni byli wszyscy. Łącznie z Sophie, która gdy tylko uniosła na mnie głowę, podniosła się z krzesła i wyszła.

–Chyba emocje z wczoraj jeszcze nie opadły –mruknął jeden z chłopaków.

–Właśnie, że opadły. O ile były– westchnąłem, sięgając kubek z jednej z szafek. Nalałem do niego kawy z ekspresu i miałem ochotę wypić ją duszkiem. I zrobić dolewkę.

–Napewno były. Cały dom was słyszał wieczorem–prychnął Kol.

–Sory, stary. To był impuls.

–Impuls czy raczej uczucie?– spojrzałem w stronę Blake'a, który z kolei nie patrzył się na mnie. –Nie pakuj się w to z Sophie. Tak mocno jak ją kocham, tak wiem, że nie jest zdolna do takich uczuć.

–Czemu?–zapytałem. –Skąd wiesz, że nie jest zdolna?

–Bo nigdy nie była. Nigdy nie miała chłopaka, nie chadzała na randki ani spotkania. Zawsze to był tylko seks– wzruszył ramionami.– Sophie boi się uczuć. Jedyne jej znane to te, związane z robotą. Jeden raz tylko widziałem ją, szczęśliwą pod niebiosa, tylko jeden a znamy się kopę lat.

–Wszystko przekłada na strach albo adrenalinę? –zapytałem znając odpowiedź. Upiłem łyk swoje kawy, zupełnie jakbyśmy odbywali rozmowę o porannym chlebie, a nie uczuciach mojego obiektu westchnień.

–Właśnie. Dlatego, jeśli to zwykły seks, to korzystaj. Ale nic więcej, Ryan. Dla swojego dobra– powtórzył posyłając mi uśmiech.

–Dzięki– powiedziałem, kończąc swoją kawę. Musiałem chyba wyjść z tego domu, wyładować na czymś złość i frustrację. I to nie mógł być żaden z chłopaków.

Miałem jeden pomysł, na wyładowanie energii.

*

Znalezienie Mitch'a graniczyło z cudem. Ale sam byłem przestępcą, umiałem myśleć jak przestępca.
Gdzie ukryłbym się, jeśli nikt nie wiedziałby o moim istnieniu? Gdzie zamieszkałbym, żeby dom był na tyle daleko, aby nie było z niego słychać krzyków? Gdzie zamieszkałby paranoik z problemami z głową?

Odpowiedziałem sobie na te pytania, od razu znalazłem się na odpowiedniej ulicy. Nie miałem zbyt dużo domów do wyboru, dlatego zatrzymałem się przy krawężniku i zapukałem do pierwszego lepszego.
Stanął przede mną poszukiwany obiekt. Nate miał wielce zdziwioną minę gdy zobaczył moją, szeroko uśmiechniętą.

–Nie jestem w dobrym stanie– warknął uciekając wzrokiem na boki.– Odejdź! Zrobię Ci krzywdę jeśli nie wyjdziesz!–krzyknął zaciskając ręce na drzwiach, próbując je przede mną zatrzasnąć.

–Oh, Nate–uśmiechnąłem się. –To ja mogę zrobić krzywdę tobie. I zrobię.

Wepchnąłem się z nim do mieszkania, zamykając za nami drzwi. Chłopak upadł na podłogę przede mną uciekając do tyłu najdalej jak mógł. Ale nie daleko. Złapałem go za koszulkę, przeciągnąłem do salonu i odbiłem jego głowę o panele.

–Czekałem już i tak długo, żeby zacisnąć na tobie ręce– wycedziłem przez zęby, uderzając go w lewy, a potem prawy policzek. –Zamierzałem cię zabić– wysapałem wymierzając mu kolejny cios, zanim podniosłem go z podłogi i przerzuciłem przez kanapę. Rzucało się nim jak szmacianą lalką, gdy nie bronił się przerażony. –Lecz Sophie cię broniła. Tak zażarcie– warknąłem idąc w jego stronę. Próbował uciekać w stronę kuchni, ale złapałem go za kostkę.– Wiesz jak się czułem? Jak idiota, którego coś ominęło–kopnąłem chłopaka w biodro, czując jak złość zaczyna się powoli ze mnie wylewać, z każdym ciosem oddanym w kierunku Nate'a. –Potem zdałem sobie sprawę– cios– że twoja obrona... –cios –jej dystans do mnie... –cios –jej strach przede mną... –cios – i ta jej pieprzona niechęć do niczego więcej! – warknąłem łapiąc go za koszulkę i uniosłem trochę wyżej –jest w całości przez ciebie! –podniosłem chłopaka wysoko i w przypływie złości, adrenaliny i siły, rzuciłem nim o ścianę naprzeciw mnie. Stałem tak kilka metrów od niego, ciężko dysząc i zaciskając ręce przy bokach.

Chłopak najwyraźniej musiał stracić kontakt ze światem. Prychnąłem głośno.

Czy to u niego nie jest normalne? Pieprzony psychopata.

Ruszyłem w jego kierunku. Wyciągnąłem rękę, żeby złapać go za szyję. Już prawie. Miałem wzgląd na jego szaleńcze oczy, które patrzyły z przerażeniem. Miałem tyle scenariuszy, które moglibyśmy odegrać. Ale nie zagraliśmy nawet wstępu.

–Ryan?

Odwróciłem głowę w stronę przedsionku i niemal odpłynęła mi krew z twarzy. Sophie rozglądała się po całym pokoju, rozbitych i poprzewracanych meblach, ubrudzonych krwią Nate'a. Spojrzała na mnie również ubrudzonego mazią.

–Odsuń się od niego. Nate się ciebie boi!–krzyknęła patrząc raz na mnie raz na chłopaka na dole.

–Boi się? Powinien się bać tego co będzie jak z nim skończę– warknąłem.

–Powiedziałam :odsuń się od niego!– krzyknęła przepychając mnie dalej. Ukucnęła obok chłopaka, ścierając włosy z jego czoła.

Albo śniłem, albo miałem omamy.

–Coś ty mu zrobił?!–wrzasnęła, gdy Nate nie reagował na jej wołania. Wstała od niego i stanęła przede mną.– Tak to ma wyglądać!? Czego ode mnie oczekujesz!? Że go pobijesz i nagle cie pokocham!? Jak swojego bohatera!? Że zaśpiewam Ci serenadę, wyznając ci uczucia!?

–Sądziłem po prostu, że jakieś je masz–prychnąłem.–A nie, że wykorzystujesz mnie jak tylko zachce Ci się ruchać.

–To ty pchasz się do mnie z łapskami
–warknęła. –I co? To miał być tylko seks. Przecież jeszcze do niedawna się nienawidziliśmy! Co się zmieniło przez kilka dni!

–Zmieniło się wszystko, przez te kilka pieprzonych dni gdy cię nie było!– warknąłem uderzając ręką w pobliską ścianę. –Powiedz! Czy ty w ogóle o mnie myślałaś, przez te dni?!

–Byłeś moją jedyną myślą, prócz tej żeby przetrwać–warknęła.

–To dlaczego mnie nie chcesz?!– krzyknąłem sfrustrowany, wyrzucając ręce w powietrze. –Muszę o ciebie ciągle walczyć, tego chcesz?

–O mnie? Nie miałam pojęcia, że oczekujesz ode mnie... –szepnęła.– Ryan! Gdybym tylko wiedziała...!

– Potrzebuję tylko ciebie. Nikogo innego. To tak... To tak.. –zająknąłem się.– A on..! On to wykorzystuje!

–Ryan...

–To tak jakbym inaczej mógł oddychać gdy jesteś blisko. Jakbym miał więcej tlenu! Więcej swobody! Więcej wszystkiego! –krzyknąłem rozmarzony. –Gdy mnie dotykasz, zabierasz ode mnie wszystko co mnie trapi. Gdy ja cię dotykam, czuję jakbym dotykał nieba! Czegoś nadnaturalnie pięknego, Sophie!

–Ryan czy... Czy ty mnie kochasz?– szepnęła. Jej twarz wyglądała na przerażoną, a może po prostu taka była cała? Spuściłem ramiona nisko, razem z głową.

–Nie wiem. Nigdy nikogo nie kochałem, ale...

–Przykro mi, Ryan–przerwała mi, podchodząc blisko. –Miłość nie jest dla naszego świata, skarbie. Uczucia to tylko przeszkoda, musisz je ominąć. Inaczej upadniesz w świecie morderstw. Ja... Ja nie umiem, Ryan. Nie umiem kochać ani nic... Nie chcę, nów upaść...

–A co jeśli wyszedłbym ze świata morderstw? –zapytałem, sam dziwiąc się, że powiedziałem to głośno. –Co jeśli my byśmy z niego wyszli, Sophie?

–To niemożliwe, Ryan. Muszę przejąć biznes po ojcu. To jest moje życie– jęknęła podchodząc bliżej. Położyła swoją delikatną dłoń na moim policzku i choćbym bardzo chciał ją strącić, nie dałbym rady. Położyłem na niej swoją dłoń, wtulając w nią policzek.– Nie możemy mieszać w to uczuć. Nawet jeśli je mamy, nawet jeśli ich chcemy jak ja i Ty to nie możemy...Wrócisz do gry, tylko musimy..

–Mogę cię pocałować?–przerwałem jej. –Zrobię to ostatni raz, skoro tego nie chcesz. Ale proszę, pozwól mi. Pozwól i odejdę.

Dziewczyna skinęła głową, więc złączyłem nasze wargi. Początkowo delikatnie, lekko, z tempem zacząłem naciskać na nią coraz mocniej, złapałem jej biodra i popchnąłem w tył. Sophie uderzyła plecami o ścianę, o którą jeszcze niedawno uderzył facet, który teraz leży obok. Jęknęła głośno w moje usta. Dała mi tym ogromną satysfakcję.

Olaliśmy Nate'a leżącego nieprzytomnie, w końcu tracił przytomność całkiem często. Miałem go w dupie. Zjechałem pocałunkami na szyję Soph, gdy wplotła palce w moje włosy, jęcząc.

Zassałem jej skórę, zostawiając na niej ślad, zanim oderwałem się od dziewczyny, która myślała, że wyjdzie z tego coś więcej niż niewinna zabawa.

Ale tu chodziło o odpowiedź. I ja tę odpowiedź dostałem. W Sophie była taka część, która mnie chciała, która mnie potrzebowała.

A ja zamierzałem tę część wyciągnąć- postanowiłem, zanim wyszedłem.

*Wieczór.

Pałętałem się pomiędzy zleceniami cały dzień, sprawdzając dostawców broni, przelane pieniądze i pracę przewoźników. Moja praca w sumie nie polegała na czymś bardzo niebezpiecznym, o ile nie zadrę z kimś potężniejszym od siebie. A takich ludzi jest dużo.

–Jest jak trzeba– uśmiechnąłem się do człowieka, z którym wymieniłem się potrzebami i wsadziłem grubą kopertę do wewnętrzej części kurtki. Mężczyzna zabrał dwa pistolety klasy A i chowając je pod koszulkę, wrócił do swojego auta.

Ja także wsiadłem do pojazdu i wrzuciłem kopertę z pieniędzmi do schowka.

Wszystko byłoby okej, gdyby nagle nie rozeszły się strzały. Schyliłem się nisko dopóki dźwięk pocisków wystrzeliwanych w moje auto nie zamienił się w głośny wybuch ognia spod maski.

Zarówno samochód, jak i ja zajęliśmy się ogniem.

Szarpnąłem za klamkę i wyskoczyłem z auta tarzając się po ziemii jak szaleniec, by tylko ugasić kurtke i spodnie, które zajęły się ogniem.

–Kurwa mać–przeklnąłem naberając powietrza. Ciężkie oddechy powoli się spłycały i mogłem podziękować głośno, że nie domknąłem drzwi. Jęknąłem czując rozrywający ból w plecach, nogach i szyi. Cud, że niczego sobie nie złamałem.

Przeciągnąłem rękę, żeby wyjąć swój telefon i przeturlałem się na brzuch. Coś mi mignęło, a może raczej ktoś. Ktoś kto biegł, dziwnie, bo krzywo i bardzo szybko, jakby... Uciekał?
Mój wzrok nie był wyostrzony na tyle żebym mógł zauważyć cokolwiek innego niż błyszczące od słońca guziki albo światełka na koszulce, zanim postać zniknęła.

Spojrzałem na telefon krzywiąc się, wybrałem numer pierwszego lepszego kumpla.

–Jestem pod klubem bokserskim– wyjęczałem do telefonu.

–Ryan? Coś się stało? Mam po ciebie przyjechać?

–Szybko– dodałem kładąc głowę na ziemi, okrytej szkłem i odłamkami auta. Zaczynałem chyba tracić świadomość, obraz wokół mnie zaczął się kręcić.

–Już jadę, trzymaj się. Nie rozłączaj się.

Wisiałem ciągle z chłopakiem na lini, słyszałem jak krzyczy coś do reszty a potem wszystko było stłumione przez warkot silnika.

–Słyszysz mnie!!? RYAN!?

–Słyszę– szepnąłem.

–Będę za dwie minuty. Leż spokojnie.

–Kurwa zamierzałem iść na zakupy– zadrwiłem, nabierając powietrza ze świstem. Moja głowa znów uderzyła o asfalt, żebym mógł się rozjerzeć. Ale straciłem przytomność.

*

Obudziłem się na czymś miękkim, czymś co zdecydowanie nie było asfaltem, obok auta stojącego w płomieniach. Otworzyłem oczy, widząc nad sobą Sophie, Kol'a, Blake'a, Thierrego i Max'a.
Który mnie tu przywiózł?

–Żyję–szepnąłem i z jękiem podniosłem się do pozycji siedzącej. Wszyscy patrzyli na mnie jak na umarlaka. –Może jakieś 'Jak dobrze, że żyjesz Ryan'?

–Jest sobą– parsknął Kol.

–Co tam się stało?

Spojrzałem w stronę Sophie, która wpatrywała się we mnie bezpośrednio, bezmiętnie. Chociaż trzeba było wpatrywać się w jej oczy tak często jak ja, żeby zobaczyć, że są zwężone. Smutne. A może przestraszone.

–Wybuchł samochód. A myślisz, że co się kurwa stało? –warknąłem, łapiąc rekoma za bolący kark. –Wsiadłem do auta, schowałem hajs i ktoś zaczął strzelać do auta. Schowałem się nisko i auto stanęło w ogniu. Samochód wybuchł i wyrzuciło mnie ze środka– warknąłem. Podniosłem ręce wysoko, słuchając jak strzyknęły mi kości.

–Ktoś ci podłożył bombę–szepnął Kol.

Cóż za spostrzegawczość!

–Zdążyłem się domyślić. Widziałem jak uciekał, gdy leżałem na asfalcie.

W domu rozległ się trzask. W salonie prócz nas stanęła jeszcze jedna osoba.

–Ryan?–zapytał Nate. Przyglądał mi się dziwacznie. –Co ty?

Sekundę zajęło mi zrozumienie, że to pieprzony Nate. Że teraz pieprzony Nate nie dziwi się że widzi mnie w salonie, tylko, że w ogóle mnie widzi! Że żyję!

Zacisnąłem mocno pięści, kiedy obleciałem go wzrokiem. Spojrzałem na jego koszulkę, która miała na sobie motyw świecących lampek i guziki jego dżinsowej kurtki.
Podniosłem się szybko, sprawiając sobie niewyobrażalny ból. Doskoczyłem do chłopaka, zacisnąłem pięści na jego kurtce i rzuciłem nim o ścianę.

–Myślałeś, że cię nie rozpoznam, śmieciu!? –wrzasnąłem, uderzając nim drugi raz. Chłopcy od razu doskoczyli do mnie, lecz uderzyłem Kol'a w brzuch, a Blake'a łokciem w twarz. –Podłożyłeś mi bombę do pieprzonego samochodu, kurwo!

–To nie ja! –krzyczał. Uderzyłem go znowu, z jego ust trysnęła krew zanim chłopcy odciągnęli mnie dalej.
–Ja nie chciałem! On mi kazał! Ja.. !

–Zrobiłeś to?! –wrzasnęła Sophie. W końcu sama nie wierzyła w jego winę. Mitch był teraz dla niej święty. Kurwa.–Nate, odpowiedz!

–On mi kazał.

–Kto?! –warknąłem znowu przybliżając się do chłopaka. –Kto ci kazał!? Co to za mężczyzna!?

–To głos w mojej głowie! –wrzasnął osuwając się na podłogę. Złapał się za włosy, ciągnąć mocno za ich końcówki. –Głos mi mówi, że mi zagrażasz! Że podejrzewasz!

Obróciłem głowę daleko od spojrzeń reszty. Chyba każdy czekał aż rzucę się na niego z pięściami.

–Kilkukrotnie zraniłeś Sophie– szeptałem.– Panoszysz się tu, dekoncentrując wszystkich! Groziłeś nam, włamywałeś się do domu, porwałeś Sophie, gnido! –ukucnąłem, śmiejąc się pod nosem. –Wysadzenie mojego samochodu to będzie ostatnia rzecz, na którą Ci pozwolę.

Słyszałem tylko głośne 'Nie!' zanim wystrzeliłem z pistoletu, który sięgnąłem z kawowego stolika. Ciało chłopaka upadło na podłogę, krew wylała się z jego rany, tryskając pod ciśnieniem. Schowałem pistolet za pasek dżinsów i zakryłem go koszulką. Zostałem od razu popchnięty przez Sophie, która dobiegła do ciała Mitch'a szybko.

–Coś ty zrobił!?- krzyknęła wstając.- Nie zasłużył na taką śmierć!

–A na co? Na poklepanie go po plecach?! –warknąłem. –Otwórz oczy! Niejednokrotnie robił ci krzywdę! Nie reagowałem,bo o to prosiłaś, a naprawdę dużo znaczy dla mnie twoje zdanie. Ale on próbował mnie wysadzić w powietrze!

–On.. Ryan, ja.. on..

–Sophie przestań–wtrącił się Kol. Od razu wszystkie oczy przeniosły się na niego. –Ryan ma rację. Mitch zagrażał nam zbyt wiele razy, żebyśmy przejmowali się tym, co w naszym życiu jest na porządku dziennym.

–On nie był stracony, Kol.. Mogliśmy się go pozbyć w inny sposób.

–Ale ty już chyba jesteś stracona– zadrwiłem. Dziewczyna spojrzała na mnie wciskając we mnie sztylet wzrokiem. –Nic nie mam do twojego współczucia. Rozumiem, że jesteś zwolenniczką innych rozwiązań niż śmierć. Ale on nie. On był gotów zabić ciebie. Był gotów zabić każdego z nas, gdy nas obserwował. Był gotów zabić mnie tym pieprzonym wybuchem! Mogłem zginąć Sophie!

–Ale nie zginąłeś–warknęła ocierając jedną łzę. –A on tak.

–I co z tego? Źle ci z tego powodu? Może powinienem się z nim zamienić miejscami?!

–Dobrze wiesz, że nie o to chodzi...

–A o co, Sophie!? O co chodzi, bo domyślam się już tyle czasu, że mam dość! –wrzasnąłem w końcu to, co od pierwszego zbliżenia siedziało mi w głowie. –Byłem blisko ciebie przez tyle czasu, a ty bardziej opłakujesz śmierć tego dupka, niż cieszysz się, że ja żyje! Może naprawdę sytuacja powinna się odwrócić!

–Nie przekładam życia osobistego na zawodowe, w odróżnieniu do ciebie– warknęła zła,pociągając nosem. Ba, wściekła! –Cieszę się, że nic ci nie jest! Naprawdę się cieszę, ale wiesz, że.. Że po prostu jeśli Nate..

–Więc czym było to w samochodzie? Huh? –prychnąłem, wiedząc już jakiej odpowiedzi mam się spodziewać. –I to w twoim pokoju? To było życie zawodowe? Pieprzyłaś się ze mną w ramach treningu siłowego?

–Już Ci mówiłam, że wszystko co między nami było, to tylko seks– jęknęła płaczliwie, zbliżając się do mnie mocniej. Nasza publiczność głośno wciągnęła powietrze. –Miałam cię za kogoś równego sobie. Za profesjonalistę, dobrego w swoim fachu! A okazało się, że nie umiesz zapanować nawet nad czymś tak prostym jak uczucia! One nie mogą mieć wpływu na tę zawodową część naszego życia!

Jej słowa wbiły się we mnie niczym sztylety. Jedna rana to mało, czułem jakby teraz moje serce było sitkiem.

–Teraz już wiem, że nie chcę nad nimi panować nigdy– warknąłem, przystanąłem obok dziewczyny, gdy kierowałem się do wyjścia. –Jeśli to uratuje mnie od bycia kimkolwiek podobnym do ciebie, mógłbym czuć wszystko nawet ze zdwojoną siłą.

–To słabość– jąkała się.–A ja nie mogę być słaba! Nie znów, Ryan, nie chcę być już słaba.

–Przypomnieć ci jaka ty byłaś słaba, gdy tylko usłyszałaś o powrocie Mitch'a? I dałaś radę –prychnąłem.– Płakałaś godzinami, wtulona we mnie. Nie pamiętasz tego? To nie była słabość?

–To były..

–Uczucia–przerwałem jej. –Nad którymi nie panowałaś. Twoim uczuciem był strach, moim jest miłość. I mam się czuć z tego powodu gorszy?

Odwróciłem się od dziewczyny, zabierając ciało Nate'a, odziane w plastikowy worek, w który został ubrany podczas naszej ostrej wymiany zdań i jakkolwiek zarzuciłem je sobie na ramię.

Wyszedłem tyłem nie zważając na płaczliwe : –Ryan –za sobą powtarzane co raz, to głośniej.

Nawet wydawało mi się, że słyszę szloch.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro