Rozdział 22✅

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Ryan*29kwietnia2020

Podniosłem wzrok na słońce, które zaczęło właśnie wschodzić. Z najwyższego budynku w Ontario był to piękny widok. Promienie wzbijające się wysoko wyglądały conajmniej jak promyki nadziei, które uczepiły się mnie i błagały, bym oczyścił umysł z grzesznych myśli.

Jedną taką myślą był obraz. Obraz tego chłopaka, którego zatłukłem na śmierć nie dalej niż wczoraj.

Drugą taką myślą była propozycja. Niema propozycja składana mi przez ring. Niemal słyszałem jak mówił do mnie: 'Wróć. Wróć. Przecież tęsknisz. Wróć.'

Trzecią myślą i tą zdecydowanie najgorszą, był widok Sophie, gdy stałem nad ciałem chłopaka. Jej przerażone i szeroko otworzone oczy. Jej strach, którego nie chciała okazywać.

I to przelało całą czarę. Musiałem uciec. Musiałem wyjść z domu, zaszyć się gdzieś gdzie będę sam, sam ze sobą i swoimi demonami. Jedyne czego się bałem, to to, że ściągną mnie w dół. I to dosłownie.
Spojrzałem na miasto, na które miałem naprawdę genialny widok. Widziałem przedmieścia, park, swój dom, każdą dzielnicę...Cmentarz.

Cmentarz. Właśnie. Zastanawiając się ile osób leży na tym cmentarzu przeze mnie, zrozumiałem, że niezbyt wiele. Nie grzebałem przecież swoich wrogów i nie odprawiałem im pogrzebu. Byłem gangsterem do cholery, a nie pieprzonym księdzem.
Dlaczego więc nogi poniosły mnie właśnie na cmentarz?
Pchnąłem bramę, była bardzo stara i skrzypiała niemożliwie. Wszedłem do środka, starając się nie szurać butami o kostki brukowe. Jakby to miało zbudzić leżących...
Doszedłem do kaplicy na środku. I klęknąłem.

Tak. Klęknąłem.

–Witaj–odezwałem się. –Nie wiem jak mam się zwracać do ciebie, ale przyjmę, że jesteśmy na ty– spojrzałem na figurę Pana. –Być może jesteś zły, że taki człowiek jak ja stąpa po twojej ziemi. Ale wydaje mi się, że potrzebuję jakiegoś punktu zaczepienia.

Prychnąłem lekko, przecież nikt mi nie odpowiada... To tak jakbym gadał sam ze sobą.

–Jestem złym człowiekiem, masz rację. Zajmuję się nielegalnymi rzeczami, zabijam, kradnę. I nie przychodzę tu żebyś mi wybaczył ani mówić, że się zmienię–spojrzałem na posąg, który stał jak zaklęty. –Do chuja z tym wszystkim–warknąłem udając się szybkim krokiem do wyjścia.

Zanim minąłem ostatnie groby, mój wzrok przykuł jeden z nich.

–Niemożliwe–szepnąłem, przyglądając się napisowi na nagrobku. Musiałem przetrzeć oczy, żeby dobrze widzieć. Ale na nagrobku dużymi literami napisane było 'Nathaniel Mitch. Syn, przyjaciel, mąż, bohater'
Przysięgam, że gdyby nie kobieta i wątek, że jestem na cmentarzu, roześmiałbym się w głos.

Spojrzałem kątem oka na kobietę, gdy stanąłem przy niej. Mogła mieć na oko dwadzieścia pięć lat, nie więcej, była śliczna, ale jej twarz była zapłakana i kamienna.

–Znałeś Nate'a?– odezwała się.

A ja milczałem. Nie mam pojęcia co mógłbym powiedzieć dziewczynie, która ściera łzy i wyciera nos nad grobem gościa, którego zamordowałem.

–Tak dawno go nie widziałam– kontynuuowała.–Żyłam nadzieją, że wróci. Że odzyska świadomość życia i znów stworzymy rodzinę–
dziewczyna lekko zaśmiała się, jej głos zrobił się zniekształcony przez szloch. –Ale on nie wracał. Po wypadku, coś przestawiło się w jego głowie i.. Stał się potworem– nie wiem co skłoniło mnie, żeby usiąść na ławce koło dziewczyny i w patrzeć się w imię Mitch'a. Nie wiem, ale przeklinam to.–Czasami był tak beztroski. Czasami jak tyran, ale te chwile...

–Jesteś jego siostrą? –zapytałem po kilku minutach spokojnej ciszy z nadzieją, że nie odebrałem komuś miłości.

–Żoną–odpowiedziała uśmiechając się. –Byłam żoną Nate'a.

Zanim mogłem pomyśleć, zanim mogłem przeanalizować za i przeciw, poczułem nieodpartą chęć wytłumaczenia się przed nią, chociaż przecież nie wiedziała, że zginął on z moich rąk.

–Ja go zabiłem. Zabiłem go– szepnąłem. Dziewczyna ani drgnęła, zatrzymała teraz nawet swoje palce, które nieustannie się ruszały. –Nate porwał kogoś bardzo dla mnie ważnego. Kogoś.. Komu w przeszłości zrobił ogromną krzywdę.

–Sophie–szepnęła.

Znała ją? Znała ich historię?

–Tak. Porwał Sophie–szepnąłem.– Ona.. Na początku była przerażona. Wiesz?

–Wiem co jej zrobił–odsunęła się kawałek dalej ode mnie i zmieniła pozycje swoich rąk.

–Porwał ją znów– powtórzyłem. Spojrzałem w niebo, miałem nieodpartą chęć płakania.–Robił jej krzywdę. Nie wiem co dokładnie, bo moja Sophie jest odważna. Ale historia powtórzyła się wcześniej jak wiesz. Nate narobił jej dużo krzywdy, naprawdę dużo.

–Ja wiem, że był złym człowiekiem– przerwała mi, pierwszy raz w pełni spoglądając na moją twarz.–I rozumiem, że odebrałeś mu życie, by on nie odebrał go twojej Sophie. Nie musisz się tłumaczyć, wiedziałam, że w końcu go to spotka.

Wytarła policzki od łez i wstała na równe nogi. Obdarzyła spojrzeniem nagrobek i ruszyła na przód.

–Hej–zawołałem cicho. Podbiegłem szybko do dziewczyny, czułem tak wielki kamień na sercu, że musiałem chociaż w części go zdjąć.– Mógłbym... Mógłbym coś dla ciebie zrobić?– szepnąłem.

Dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem, tak samo tępym jakim wpatrywała się w grób. Wyglądała jakby od kilku godzin nie robiła nic innego, tylko płakała. Przestanąłem z nogi na nogę dopóki nie powiedziała:

–Po prostu zniknij.

I odeszła.

Stałem tak jeszcze przez kilka minut, wbijając swój wzrok w kaplicę.

Wiecie co to jest? Takie uczucia, które zaciska wam serce, mimo że cieszysz się że uratowałeś kogoś, kogo kochasz, masz takie uczucie jakbyś zrobił to źle. Sprawił komuś przykrość, takie uczucie..
Jak poczucie winy.

Miałem poczucie winy? W moim organizmie od lat nie występowała taka reakcja. Lecz dziś... Widząc żonę swojej ofiary, czując jej emanujący ból, wyobrażając sobie jakby to było, gdyby to ona odebrała mi Sophie...
Poczucie winy przygniotło mnie tak, że upadłem na ziemię.

*

Nie pamiętam jak wróciłem do domu, nie wiem nawet, która może być godzina, ale było ciemno. Światła w domu były pogaszone, panowała mrowiąca cisza, którą przerywał tylko stukot moich butów.
Minąłem salon i o mały włos wszedłbym na schody, gdybym nie zobaczył blond czupryny związanej w koka przy stole w kuchni. Udałem się tam. Usiadłem naprzeciwko niej, bokiem do stołu, opierając się plecami o zimną ścianę.

Myślałem, że będzie pytała gdzie byłem, że chociaż odrobinę jej zależy by to wiedzieć. Że zapyta o rany po walce, o ból, o gniew, o kurwa cokolwiek. Ale ona kurwa milczała.

–Spotkałem dziś żonę Nate'a– szepnąłem. W moich oczach nagle pojawiły się łzy. –Siedzieliśmy przed jego grobem, gdy przyznałem się, że go zabiłem. Wszystko jej wytłumaczyłem... –pociągnąłem nosem– a ona powiedziała, że nie ma mi tego za złe. Wiesz co sobie wyobraziłem?–mimo, że odpowiadała mi zaledwie cisza, chciałem mówić. Chciałem choć raz wyrzucić z siebie wszystkie uczucia. Choćby to miał być ostatni raz. –Co czułbym jakbym to ja siedział przed twoim grobem. To by było niczym... Niczym tortura.

–Proszę... Przestań...–szepnęła. Widziałem jak zacisnęła oczy, gdy spojrzałem na nią.

–Sophie, muszę to powiedzieć. Muszę to z siebie wyrzucić, możesz mnie potem uderzyć, nakrzyczeć na mnie, rzucić się albo cokolwiek, ale muszę.

–Nie chcę usłyszeć, tego co do mnie czujesz. Nie chcę, Ryan, okej?

–W takim razie co tu robisz?– prychnąłem. –Co robisz w moim domu, skoro nie chcesz słuchać co mam do powiedzenia?

Wstałem z krzesła, żeby nie uderzyć o blat. Zamknąłem oczy odrzucając złość, która do mnie podchodziła. Sophie uniósła swoją głowę wysoko, spoglądając na mnie.

–Bo chcę w końcu powiedzieć ci co ja mam do powiedzenia. Jesteś aroganckim dupkiem i swoimi tekstami działasz mi na nerwy jak nikt inny. Jesteś zbyt pewny siebie i mówię ci, że kiedy cię to zgubi. Jesteś jednak mniej chamski, wulgarny i oschły niż ja, a dla mnie...–
dziewczyna spojrzała teraz w moje oczy. Tak bardzo chciałem, żeby skończyła swój monolog. –Dla mnie to coś nowego. Wszystko pomiędzy nami tak cholernie się zmieniło, że nie wiem jak to udźwignąć. Nie wiem do której kategorii to włożyć. Mam w głowie takie szufladki. Nie wiem do której pasujesz.

–A jakie są nazwy tych szufladek?– szepnąłem przybliżając się do niej.

–Cóż. Są psychopaci, ale ta jest cała zajęta. Jest rodzina, ale ta też nie ma wolnych miejsc. Jest taka z rysunkiem pistoletu, w której do niedawna jeszcze cię trzymałam, ale...–pokręciła głową.–Wtedy gdy Kol powiedział, ile dla mnie robisz odkąd zgodziłeś się na ślub, wszystko w czym mi pomogłeś, z czego mnie wyciągnąłeś i co mi dałeś... Dla mnie to za dużo. Nikt dla mnie tyle nie zrobił.

–Bo widzisz Sophie... –szepnąłem, uśmiechając się. –To się nazywa uprzejmość...

–Uczucie–przerwała mi. –To się nazywa uczucie, Ryan i chyba muszę się przyznać, że następuje ono obustronnie.

–To twoje słowa na powiedzenie, że Ci na mnie zależy?–uniosłem brew i kącik ust jednocześnie. –Trochę tandetnie, Sophie. Powiedz :Ryan, kocham cię. No dalej.

–Nie powiedziałam, że cię kocham– prychnęła, na co od razu pokręciłem głową. Oczywiście. –Powiedziałam, że czuję do ciebie coś innego niż nienawiść i moglibyśmy to... Pielęgnować.

–Chcesz to ze mną pielęgnować?– zdziwiłem się. Sophie, ta sama pewna siebie, bezduszna, chamska, sarkastyczna, planująca moje zabójstwo, arogancka suka, rumieni się teraz na wzmiankę o uczuciach.
Złapałem ją w pasie przyciągając do siebie, między nami nie zmieściłaby się kartka papieru. Sophie zadarła głowę żeby być na równi ze mną i zaśmiała się nagle.

–Cóż, kim bym był, jeśli bym Ci się sprzeciwił.

Całując ją, dziewczyna zaśmiała się w moje usta. To było.. Słodkie. Nie sądziłem, że użyje kiedykolwiek takiego sformułowania wobec tej dziewczyny, ale...

Uczucie Sophie było zdecydowanie słodkie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro