Rozdział 26✅

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Sophie *2maj2020

Moja 'relacja' z Ryan'em sprawiła, że nie spaliśmy całą noc. I nie, nie uprawialiśmy seksu przez dwanaście godzin, zrobiliśmy to zaledwie raz, a resztę naszej nocy zajęło coś zupełnie innego..
Nigdy bym się nie spodziewała, że przytulona do Connor'a będę myśleć i rozmawiać o przyszłości, a tu proszę..

Jednak dziś rano, Ryan nie odpuścił i zmusił mnie bym powiedziała wszystko o SMS-ach naszym przyjaciołom. Tak więc siedziałam na kanapie z piątką chłopaków dookoła mnie i opowiadałam o kolejnym SMS-ie 'Jesteś piękna'.

–I co? Jakieś sugestie?–zapytał Ryan. Głowił się nad tą postacią od rana. Mówiąc od rana, mam na myśli godzinę piątą... Nie wiem nawet czy w ogóle spał.

–Ja nie wiem. Ale może ty wiesz, może to tobie ktoś groził, Ryan?–zapytał Kol.

–Tak, może z tobą ktoś chce nawiązać kontakt, albo coś Ci przekazać– dodał Thierry.

–Nie ma kogoś tak...–przerwał.–
Walki– szepnął otaczając wzrokiem każdego z nas. –Chciał żebym wrócił do walk, widział, że walczyłem tylko przez Sophie...

–O czym ty mówisz?

–Przecież mówiłem wam.

–Nie, Ryan–odpowiedziałam.– Mówiłeś Jake'owi i Harremu– jęknęłam.– A właściwie ja mówiłam.

Chłopak przeklnął łapiąc się na włosy.

–Ja mogę..

–Nie–przerwał mi. –Nic nie mów. Nic. Kurwa. Nie mów.

*Ryan.

Musiałem wyjść z domu.
Sama myśl, że Marcel czegoś od niej chce, przyprawia mnie o dreszcze. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i pobiegłem od razu do samochodu.

–Ryan!!

Krzyk powstrzymał mnie przed wsadzeniem tyłka do jeżdżącego pojazdu i pojechaniem do tej kupy gnoju.

–Uspokój się.

–Jak mam się do cholery uspokoić?!– wrzasnąłem wyrzucając ręce w powietrze. Miałem ochotę ją ścisnąć, żeby te idiotyczne pomysły 'Uspokój się' wyszły z jej małej, głupiej głowy.– Przeze mnie ten gość ma cię na celowniku. Bóg jeden wie co zaplanował!

–Nic mi nie zrobił! –odkrzyknęła łapiąc mnie za nadgarstki.

Jej nagły dotyk przyprawił mnie o dreszcze, zaczynało denerwować mnie to, jak moje ciało reaguje na Sophie.

–Ale może zrobić. I napewno zrobi– odpowiedziałam. –Marcel to nie są przelewki, Sophie. Muszę coś wymyślić!

–Ryan daj spokój. Może to był zaledwie jednorazowy wypadek.

–Wierzysz w to?

–Tak–odpowiedziała kiwając głową. Jej usta wygięły się w uśmiechu, a oczy zatrzymały się na moich oczach.

–To jesteś idiotką, Sophie– odpowiedziałem. Jej mina momentalnie zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. –Wyglądasz na taką naiwną, małą dziewczynkę, a nie kilkuletnią członkinie gangu– prychnąłem mijając ją. Otworzyłem drzwi od swojego auta i usadowiłem się wygodnie na fotelu.
Zanim mogła otrząsnąć się z wściekłości po moich słowach, ja już wyjechałem w stronę Mordowni.

I zamierzałem urzeczywistnić jej nazwę, na jej właścicielu.

*

Pod budynkiem zaparkowałem samochód. Nie przejmowałem się tym, żeby nikt mnie nie widział ani nie czaiłem się jak na misji. Chciałem to załatwić po prostu szybko, i mieć z głowy każdy z istniejących problemów. Wysiadłem z auta i biegiem ruszyłem do wejścia, przy którym już pojawiły się problemy.

–Ktoś ty?

–Święty Mikołaj– zadrwiłem. –
Mam prezent dla Marcel'a, lepiej mnie wpuść, bo Ty go dostaniesz.

–Marcel'a nie ma. Załatwia ważne sprawy, radzę ci dziś się z nim nie spotykać– odpowiedział. Zastawił swoim ciałem wejście do budynku i ręką wskazał mi powrót do auta.
Wróciłem więc do niego i ruszyłem z miejsca z piskiem opon.

–Gdzie możesz być?–szeptałem do siebie jeżdżąc po okolicy bez sensu. Ale przecież to niemożliwe żeby po prostu przechadzał się po chodniku.– Kurwa! Gdzie możesz być, śmieciu!?

Uderzyłem rękoma w kierownicę, chyba sto razy podczas tej jazdy, a i tak nie przyniosła rezultatów. Pozostało mi zaczaić się na niego w nocy.

–Gdzie byłeś?

Nie odwróciłem nawet głowy wchodząc do domu o drugiej w nocy. Minąłem salon i ruszyłem na schody.

–Głuchy jesteś? Pytałam gdzie byłeś.

–Jestem zmęczony, Sophie – warknąłem wyszarpując swoją rękę z jej uścisku. Paznokcie zostawiły na moim ręku ślady, na szczęście nie za głębokie.

–Po czym jesteś zmęczony?

–Od kiedy tak cię interesuje to co robię?–prychnąłem idąc dalej. –Czy to nie Ty mówiłaś przypadkiem, że w naszej branży nie można się angażować?

Minąłem schody i od razu udałem się do swojego pokoju, miałem dość tego dnia.

–A czy to nie Ty byłeś jednak tym, który się angażował?– odpowiedziała mi pytaniem, wchodząc za mną do mojego pokoju.

–Owszem. Ale to ja i tylko ja. Ty nie musisz i lepiej żeby to ciebie nie dotyczyło.

–Gdzie byłeś, Ryan?–zapytała znów, tonem nieznoszącym sprzeciwu.– Mów, albo sama przejdę wszystkie budynki w mieście i zapytam czy tam byłeś-milczałem jednak. –Byłeś u jakiejś kobiety, tak?

–Co? Dlaczego miałbym? – zapytałem zdezorientowany.

–Więc byłeś w pracy.

–Tak jakby.

–Nie ufasz mi?

–Dlaczego miałbym?

–Bo niczego mi nie mówisz!– wrzasnęła stając przede mną. Wyrzuciła ręce w powietrze jakby była sfrustrowana.

–A po co mam Ci cokolwiek mówić? Nie jesteśmy razem, Sophie– prychnąłem. –Nie jesteśmy nawet blisko, niczego ode mnie nie chcesz, pamiętasz?

–Dużo rzeczy się zmieniło odkąd jesteśmy małżeństwem.

–A od naszego ostatniego razu też?– uniosłem brew. Ona chyba nie do końca wie, o czym ja mówię.–Bo widzę, że jednak tak. Sophie, trzeba być ślepym, żeby nie zauważyć jak zmieniło się twoje zachowanie.

–Sądzisz, że się w tobie zakochałam, bo nie grożę Ci już bronią? Ryan proszę cię, bądźmy profesjonalni– prychnęła.

–Nie jesteśmy teraz w pracy–zganiłem ją.–Teraz rozmawiamy o nas.

–Nie ma żadnych nas!

–Ja jednak uważam, że się mylisz– uśmiechnąłem się. –Praca z tobą przysporzyła mi wielu problemów, jednym z nich jest taki, że mi na tobie zależy. Ale ja potrafię ci się do tego przyznać.

–Skoro masz do czego, to potrafisz– uśmiechnęła się fałszywie.

–Ty najwidoczniej nie przyznałaś się nawet przed samą sobą.

–Przestań wmawiać mi uczucia, jakich nie mam–warknęła. –Ja cię tylko lubię, Connor. To, że Ty czujesz coś więcej, bo się z tobą przespałam to nie znaczy, że ja również!

–Nie czuję czegoś więcej, bo się ze mną przespałaś! –krzyknąłem, gdy odchodziła. Zamierzała pewnie wyjść już z mojego domu.– Czuję coś więcej, bo zacząłem cię poznawać. Zacząłem widzieć te wszystkie zalety, które kiedyś uważałbym za wady. Ty uważasz, że uczucia są słabe, a ja uważam, że są naszą siłą. Uczucie do ciebie daje mi taką siłę, ty mi ją dajesz.

–W naszej branży nie ma czegoś takiego jak uczucie, Ryan–
szepnęła, nie odwracając się do mnie nawet na sekundę. –Między nami również.

–Odwróć się teraz do mnie i powiedz, że nic do mnie nie czułaś, ani razu– zażądałem. Dziewczyna jednak stała jak zaklęta.

Dobrze znałem odpowiedź, Sophie musiała to jedynie z siebie wycisnąć. A wiem, że idzie jej to ciężko.

–To nie tak, że teraz będziemy zgrywać jakąś tam parkę–odezwała się w końcu, odwróciwszy do mnie. – Żyjemy w jednym świecie, mamy jedne problemy i tylko to nas jednoczy. Jednoczy nas znalezienie mordercy mojego ojca i dowiedzenie się czy nim na pewno jest Marcel.

–A gdzie w tym wszystkim będziemy my?– uśmiechnąłem się, podchodząc do dziewczyny. –Tylko praca, praca i praca. Nie ma w tym miejsca na przyjemności.

–Bo nie ma na to czasu–przewróciła oczami, gdy stałem już tak blisko, że mogłem złapać ją za talię i przyciągnąć do siebie.

–Jest– szepnąłem w jej szyję, z którą stopiłem swoje usta. Zatraciłem się w pocałunkach na jej aksamitnej skórze chyba bardziej niż ona. Zassałem skórę jej obojczyka, zostawiając na niej ślad i otrzymując cichy jęk Sophie. –Powstrzymujesz się– zaśmiałem się.

–Nie. Po prostu mnie nie kręcisz– zaśmiała się. Odsunąłem się tak żeby widzieć jej twarz i także się zaśmiałem.

–Daj spokój, Sophie. Możemy już skończyć tę maskaradę. Każde wie, że nam na sobie zależy– przewróciłem oczami. –Dlaczego muszę się do ciebie dobierać?

–Bo tak jest seksowniej– szepnęła wywijając językiem.

–Seksowniej?– uniosłem brew. Dziewczyna kiwnęła głową, zagryzając wargę i po chwili wybuchając przyjemnym śmiechem.

Wiedziałem, że pewnego dnia, nastąpi chwila, gdy nie będę uprawiał z tą kobietą seksu, a kochał się. Nasze połączone spojrzenia, pieszczoty ciała, nadmierny dotyk i to dogłębne uczucie dało mi do zrozumienia, że ta chwila jest właśnie dziś. Właśnie teraz.

Pytanie tylko, czy dla Sophie ta chwila była równie magiczna co dla mnie?

*Sophie*3maj2020

Są takie chwile, kiedy myślisz, że już gorzej być nie może. Ja mam taką chwilę właśnie teraz. Mój ojciec został zamordowany przez właściciela 'mordowni', mój 'martwy' jednak żywy, były chłopak również został zamordowany, jesteśmy w wielkiej kropce z chłopakami, będę musiała skonfrontować się z Marcelem, a do tego jeszcze, Ryan wmawia mi jakieś pokręcone uczucia.

Błagam. Jeśli istniejesz Ty, tam na górze, zabierz mnie od tej bandy problemów.

–Musimy jechać do Mordowni– odezwałam się przy śniadaniu.

–Okej, to jedźcie– odpowiedział mi Max.

–Nie. MY musimy, my wszyscy. Nie ja i Ryan–poprawiłam się. –Ryan nie może nic o tym wiedzieć, wkurzy się jak się dowie, że tam pojechałam.

–Jestem pewny, że będzie w
morderczym nastroju, a nie tylko się wkurzy– przewrócił oczami Thierry.– A ja nie zamierzam kumulować na nas jego gniewu, więc proszę cię, załatwcie to wspólnie.

–Cioty–parsknęłam, piorunując ich wzrokiem. –Sama mogę to zrobić.

–Sophie my chcemy żyć! I żebyś Ty też żyła!–krzyknął Blake, powstrzymując mnie od wyjścia z kuchni. –Proszę cię, powiadom Ryan'a o swoim planie, przyjedzie i zrobimy to wszyscy razem.

–C. I. O. T. Y.–powtórzyłam mierząc ich wzrokiem, gdy powoli literowalam wyraz i jednocześnie wyciągałam telefon z kieszeni.

*

–Jeśli to nie on?

–To napewno on, Max–odpowiedział Ryan, gdy ramię w ramię szliśmy w kierunku drzwi Mordowni. –Nie wychylajcie się i trzymajcie Sophie na łańcuchu.

–Słyszę cię, palancie– warknęłam.

–Dziwne słowo, to 'Kochanie' po finlandzku?

–Nie, to taka naszywka, którą daje się ludziom głupim–uśmiechnęłam się zostając trochę w tyle by tego nie widział.

–Lepiej się skup. Tu się rozchodzi o ciebie.

–Czy to nie Ty mówiłeś, że nie dasz mnie skrzywdzić? –zaśmiałam się sarkastycznie.

–Zamknij się albo sam skopię ci tyłek.

Naszym śmiechom przysłuchiwali się wszyscy, posyłając sobie wzrok typu 'Coś mnie ominęło?'. Tylko jeszcze mocniej chciało mi się śmiać.

Weszliśmy do środka, co oczywiście było dziecinnie proste po unieszkodliwieniu jednego z ludzi Marcel'a. W środku była reszta z nich, podając liczbą: w chuj dużo.

–Spodziewałem się was. Może nie dziś, ale to nawet lepiej–Marcel odwrócił się w naszą stronę z wielkim uśmiechem na ustach.–Jak żyjesz Sophie? Już po żałobie?

–Nie uznaję żałoby– odpowiedziałam.– I mam nadzieję, że Twoi bliscy również, bo inaczej będą musieli ją przechodzić po tobie.

–Sophie–warknął Ryan.– Przyszliśmy tu w konkretnym celu. Więc odpowiadaj, czy to ty zabiłeś Jackson'a i stoisz za każdym gównem, które się ostatnio wydarzyło?

–Jeśli tu jesteście, to nie przyszliście by czekać na moją odpowiedź. Ryan'ie, zawiodłem się na tobie naprawdę. Byłeś moim najlepszym zawodnikiem–zaśmiał się Marcel.– Może chcesz do mnie wrócić?

–Po moim trupie– prychnął.

Nie. Tylko nie to.

–Znacie zasady!–krzyknął unosząc ręce do góry. –Havier! Przywitaj naszych gości.

–Nikt nie będzie walczył!– krzyknął Ryan. –A jeśli już ma ktoś zginąć, to zginiesz ty, psrszywa kurwo.

Podszedłem bliżej do mężczyzny wyciągając zza paska broń. Wycelowałem ją prosto w czoło Marcel'a.

–Miałem cię za kogoś równego sobie– kontynuowałem. –Kogoś kto szanuje ten biznes. A nie zabija z ukrycia.

–Jeśli ktoś ma małpy na sznurkach, trzeba znaleźć inny sposób na morderstwo, niż to po męsku– zaśmiał się.

–Jeśli chcecie żeby wasz szef żył to ani kroku!– krzyknęła Sophie, podchodząc bardzo blisko nas.–
Czemu zabiłeś mojego ojca?

–Konflikt interesów– zaśmiał się. Ścisnąłem jego krtań odbierając tlen na kilka sekund. Napadł go kaszel kiedy płuca dostały powietrza.

–Kto kazał ci go sprzątnąć? –warknęła znowu Sophie.

–Nikt. Sam go sprzątnąłem. Tymi rękoma– pomachał dłońmi przed twarzą dziewczyny. Zapewnie nie spodziewał się, że złapie jego palce i je złamie- tak jak to zrobiła.

–Posłuchaj mnie teraz uważnie– mówiła gdy on jęczał. Uderzyła go zamkniętą dłonią w twarz, Marcel splunął. –Odwołaj swoich ludzi. Zostajemy tylko my. JUŻ!

Marcel po kilku sekundach bitwy na wzrok z Sophie, kiwnął głową do jednego ze swoich ludzi. Każdy z nich niechętnie wyszedł z budynku.

–A teraz się zabawimy–powiedziała znów. Z uśmiechem szerokim od ucha do ucha przeszła się po magazynie, zebrała między innymi czyjś pistolet i jakiś kawałek metalu. –Wiesz ile znaczył dla mnie ojciec? –zapytała go.

–Pewnie dużo skoro masz dwadzieścia lat, a trzymałaś się jego spódnicy–zaśmiał się. Szarpnąłem go za ręce, wyginając w tył, ale zupełnie niepotrzebnie. Długi, metalowy pręt uderzył Marcel'a w twarz.
Raz.
Drugi.
Potem w brzuch, nogi, ręce.
Raz.
Drugi.

Pierwszy raz widziałem Sophie w takiej odsłonie. I chociaż kochałem świat brutalności i morderstw, do tej dziewczyny mi to nie pasowało.
Wyżywała się na Marcel'u, którego ogromnym błędem było odprawienie swojej ekipy do domu.
Stałem z chłopakami obok, przyglądając się raz nim, raz sytuacji. Czekałem aż ją powstrzymają. Ale nic takiego nie zrobili.

–Sophie! Dość!– krzyknąłem, gdy
mężczyzna wypluł na beton kolejną dawkę krwi. Złapałem rękę dziewczyny, w której trzymała pręt i spojrzałem w jej wściekłe oczy.

–Lepiej mnie puść–warknęła.

–Albo go zabij albo daj mu spokój. Katujesz go już prawie godzinę! – krzyknąłem.–Jeszcze moment i ktoś z tamtych zgłosi nas na policję. Zabij go albo wyjdź.

Miałem nadzieję, że Sophie po prostu opuści magazyn. Że nie złapie pistoletu, który poda jej Thierry. Spojrzałem na niego niezrozumiale.

–Obyś się spotkał w piekle z Ojcem– splunęła ostatni raz i przysięgam, że nawet nie drgnęła jej powieka gdy strzeliła w głowę Marcel'a.

Zrozumiałbym gdyby płakała, albo chociaż upuściła jedną łzę, jakiś oddech, cokolwiek. Ale ona była.. Taka wyżuta z uczuć. Jakby ich teraz nie miała.

*Wieczór

–Myślicie, że wyjdzie z pokoju?– zapytałem chłopaków. Wszyscy zgodnie pokręcili głowami.

Westchnąłem więc i zabrałem talerz z kolacją i szklankę wody na górę. Nie bawiłem się w pukanie, bo wiedziałem, że mi nie otworzy. Wszedłem więc od razu, dziewczyna siedziała na podłodze oparta o swoje łóżko.

–Mama mówiła czasem, że wybaczenie to forma nauki– odezwała się. Usiadłem obok niej, odkładając naczynia obok lampki nocnej. –Mnie nigdy wybaczenia nie nauczyli.

–Niektórzy na nie nie zasługują– szepnąłem. W patrzyliśmy się oboje w ścianę przed nami gdzie wisiało zdjęcie, przedstawiające Sophie i jej rodziców. –Przykro mi, Sophie, że to wszystko tak poszło.

–Mi też jest przykro–szepnęła, załamującym się głosem. Spojrzałem na nią.

–Ale to już koniec–spróbowałem ją pocieszyć. –Nie ma już zagrożenia i całe to gówno nareszcie dobiegło końca.

–Żartujesz sobie tak?–prychnęła w moją stronę. –Zobacz co nam zostało po tym gównie. Ja bojącą się wszystkiego, nawet pójścia do łazienki w nocy. Ty, który nic z całej tej sytuacji nie masz. Cała ekipa, która straciła szefa, najlepszego przyjaciela i ojca oraz fakt, że nawet nie zemściliśmy się na jego mordercy.

Sophie pokręciła głową, śmiejąc się pod nosem. Tak. Śmiejąc się. Jej śmiech był coraz głośniejszy, aż przerażający.

–Chcesz żebym Ci coś obiecał? – zapytałem, łapiąc jej rękę. Wydarła ją od razu, ale złapałem ją znów. –Czy chcesz czy nie, obiecam Ci. Obiecuję, że nasz następny rok będzie sto razy lepszy, niż ten. Niż te parę miesięcy, okej?

–Dlaczego mówisz 'nasz'?– szepnęła. Nie mogłem się nie uśmiechnąć, z jej próby skasowania mnie.

–Bo chcę być z tobą, okej?– zaśmiałem się. –Chcę, żebyśmy razem pracowali przez jakiś czas, a potem skończyli z całym tym gównem. Z biznesem i tymi wszystkimi.

–Długo nad tym pracowaliśmy, Ryan...

–I co z tego? Chcesz mieć w końcu życie? –prychnąłem. –Ile ty tak właściwie masz lat?

–Kobiet się o wiek nie pyta, dżentelmenie–zaśmiała się. – Ale dwadzieścia jeden.

–Mamy przed sobą tyle życia, że choć jego małą część, możemy spędzić razem– uśmiechnąłem się, wyciągając do niej rękę.

Sophie długo na nią patrzyła, z kamiennym wyrazem twarzy. Potem przeniosła wzrok na moją twarz i przysięgam, że jej kącik ust lekko się uniósł.

–Razem? –powtórzyła po mnie.

–Razem.

–Ale tak razem razem czy..

–Soph... –przewróciłem oczami. Dziewczyna zaśmiała się melodyjnie, Boże, ile bym dał żeby słyszeć ten śmiech codziennie.

–Oh już nie narzekaj–uderzyła mnie w ramię. –Jeśli mamy być razem, musisz przyzwyczaić się do moich docinek.

Nie mogłem powstrzymać uśmiechu na jej słowa. Powiedzieć, że byłem w euforii to mało. Ja się czułem jakby przebiegły po mnie jednorożce. Jakby wyrosła na mnie pieprzona tęcza!

–Pocałujesz mnie w końcu? –zapytała przewracając oczami.

–Tak jest, szefowo–zasalutowałem przysuwając się do niej. Złapałem delikatnie jej policzki, jej kryształowe oczy patrzyły na mnie czule. Sądziłem, że tego nie dożyje. –Z wielką chęcią cię pocałuję.

–Z wzajemnością– szepnęła, zanim sama złączyła nasze usta.

Ten dzień to spełnienie moich marzeń.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro