Rozdział 28✅

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Sophie* 6maj2020

–Skarbie?– zacytował Max

–To nie jest tak, jak myślicie– powiedziałam na swoją obronę, w myślach przeklinając Ryan'a, że wyszedł.– On.. Ryan sobie po prostu wyobraża za dużo i...

–Sophie, daj w końcu spokój–przerwał mi Kol. Wszystkie pary oczy spoczęły na nim. –Chłopak ewidentnie coś do ciebie ma, kiedy to w końcu ogarniesz?

–Nigdy tego nie ogarnę, bo nie chcę– odpyskowałam zajmując się sobą. Wstałam z krzesła na którym usiadłam i ruszyłam w górę po schodach.

Moje chwilowe zmieszanie zostało zastąpione znaną dla mnie pewnością siebie. Chwilę zajmowałam się swoim pokojem, sprzątałam czy też układałam ciuchy, a potem nagle przestałam.

–Co ja robię?– zapytałam sama siebie.

Kurwa, ja sprzątam? Rozejrzałam się po łóżku, które było idealnie pościelone, po podłodze na której jeszcze niedawno stał stos ciuchów, a teraz były one zapakowane w szafę. Spojrzałam na swoje ręce, które zaczęły się niebezpiecznie trząść i czego nie zauważyłam wcześniej. –Co się ze mną dzieje? –pisnęłam sama do siebie.

To alkohol, to napewno jeszcze trzyma mnie alkohol z imprezy.

*

Gdy minęło trochę więcej czasu jak trzy godziny, chłopcy zawołali mnie na dół. Wydawało się być to dla mnie zbawieniem! Myślałam, że oszaleję w tych czterech ścianach.

–Co jest!? – krzyknęłam, gdy szybkimi krokami, pokonując co dwa stopnie naraz, zbiegłam po schodach. Jak się jednak okazało, nie potrzebnie.

–Ryan przyszedł–zaśmiał się Thierry, mijając mnie i wchodząc do kuchni. Spojrzałam na chłopaka z uniesioną brwią.

–Dlaczego nie wszedłeś na górę, skoro czegoś chcesz?

–Chcę pogadać– odrzekł. Ilustrował moją twarz, jego była pokryta (jak dla mnie) zbyt dużym uśmiechem.– Przejdziemy się?

–Teraz? Jest dopiero dwunasta– zaśmiałam się spoglądając na zegarek. –Chcesz spacerować?

–Oh, chodź już, Sophie. Nie narzekaj.

Ryan wyciągnął mnie z domu siłą, dobrze, że robiło się już naprawdę gorąco i nie potrzebowałam kurtki na swoją koszulkę. Chodziliśmy parę minut bez celu, jak mi się wydawało, zanim usiedliśmy w parku na jakiejś ławce.

–Więc...O czym chciałeś pogadać?– zapytałam, lekko denerwując się tym tematem. Czym on może być?

–O nas, Sophie–odpowiedział, przenosząc na mnie swój wzrok. Uśmiechał się, właściwie to uśmiechał się tak szeroko, jak jeszcze nigdy tego nie widziałam. –Wiem, że dla ciebie może jesteśmy ciągle dwójką wrogów, którzy przypadkiem się pogodzili, ale.. Nie sądzisz, że nasze pojednanie miało jakiś cel?

–Cel? –zapytałam. Boże. Ja naprawdę powiedziałam wczoraj coś głupiego!– Nie rozumiem. Po prostu powiedz, Ryan. O co chodzi?

–Lubię Cię, Sophie i to bardzo– zaczął.–I nie wykręcaj się, bo wiem, że Ty też lubisz mnie–Ryan złapał moją dłoń w swoją i na chwilę przeniosłam tam swój wzrok. – I to bardzo.

Cholera.

–Czy ty..

–Daj mi dokończyć. Jesteś dla mnie ważna, Sophie. I wiem jak bardzo dziwnie to między nami zabrzmi, bardzo mocno mi na tobie zależy– uśmiechnął się. Ja potrafiłam tylko zmarszczyć usta. –Wiem, że tobie na mnie też. Powiedziałaś to wczoraj dosadnie, gdy odprowadzałem cię do spania, ale nie naciskam na ciebie.

–Co to znaczy?– zapytałam już bez ogródek. Nie zamierzam wykręcać się z czegoś, co dosadnie (podobno) wczoraj powiedziałam.

–To znaczy to, Sophie, że, to twoja sprawa kiedy powiesz mi to na trzeźwo.

Postawa chłopaka naprawdę mnie zdziwiła, żeby nie powiedzieć zszokowała.  Ale kurde, podobała mi się. Podobał mi się ten układ.

*

Minął cały dzień, w którym chłopak naprawdę spędzał ze mną czas. Czułam się jakby Ryan był moim pieprzonym cieniem i zaczynało mnie to męczyć.

Szalka się przelała gdy chłopcy zamierzali wyjść do pizzeri.

–My pójdziemy– odpowiedział Connor.

'My'?

–My? –zapytałam, spoglądając na niego z uniesioną brwią.

–Jak nie chcesz, to możemy zostać w domu–poprawił się, posyłając szybki uśmiech.

–Wiecie co, pojedziemy autem, chyba nie ma dla was miejsca–zaśmiał się Blake, mijając nasz szybko. Kol pocałował mnie w czoło zupełnie tak samo jak Max i całą czwórką wybiegli z domu śmiejąc się do rozpuku.

Dupki.

*Ryan

–Musimy pogadać, Sophie.

–Nie musimy.

–Nie bądź dzieckiem.

–Ty nie bądź dupkiem.

–Sophie, kurwa! –wrzasnąłem uderzając ręką w blat. –Ile jeszcze mam tego znosić?!

–Nie wiem o co ci chodzi, Ryan– warknęła, nachylając się do mnie nad blatem.–I przestań mi do cholery wszystko wmawiać, bo zaczyna się bać!

Chłopak chyba naprawdę nie zauważył, że zaczynam się bać. Bać jego, tego co między nami jest a czego nie ma. Tego co ja czuję.

–Aha, czyli jak ci powiem, że wczoraj myślałaś, że jestem jakiś nieznajomym facetem i powiedziałaś 'Ile bym dała żebyś był Ryan' em' to też sobie wmawiam, tak?– prychnąłem. Ta dziewczyna poważnie zaczynała działać mi na nerwy, a piętrzące się we mnie uczucia wcale mi nie pomagały.

–Napewno tego nie mówiłam– prychnęła przewracając oczami. –I nie uwierzę Ci w to, bo masz tendencje do ukazywania uczyć, Ryan.

–I to niby jest coś złego tak?– prychnałem znowu ja. Miałem ochotę zaśmiać się dziewczynie w twarz. – Nie uważasz, że gorszym zachowaniem jest ukrywanie w sobie tego, co się czuje?

–Nikt tu niczego nie ukrywa.

–Przestań pieprzyć, Sophie!– krzyknąłem, tracąc już spokój. –Nie zamierzam za tobą biegać, prosić cię i czekać aż zdecydujesz mi się powiedzieć, że coś dla ciebie znaczę. Mam dość, rozumiesz? – zilustrowałem ją wzrokiem. Uniosłem ręce wysoko i pokręciłem głową. – Wygrałaś, okej? Mam dość.

Dziewczyna wydawała się być zdziwiona moim wybuchem, ale ja już miałem dość. Miałem dość proszenia się o choćby jedną emocję od niej. Miałem dość wrażenia, że Sophie jest ze mną tylko gdy czegoś potrzebuje.

–Ty nigdy nie zaakceptujesz mnie jako swojego chłopaka. Co ja gadam?– przewróciłem oczami. –Nigdy nawet nie będziesz mnie jako niego chciała! Nie wiem o co chodzi, Sophie, ale już od długiego czasu wypruwam sobie żyły, żeby pokazać ci, że jesteś dla mnie zajebiście ważna!

–Wiem to – szepnęła. – Cholera! Wiem to, ale nawet nie wiesz jak jest mi ciężko się przyznać! Przyznać, że sam znaczysz dla mnie o wiele więcej niż bym chciała. Nie dość, że spadło to na mnie tak nagle, to jeszcze wszystko to co działo się po drodze, sprawia, że myślę, że odcięcie się od uczuć do ciebie jest jedynym wyjściem, by nie zataczać pieprzonego koła! – Sophie pokręciła głową i na chwilę zakryła swoje oczy dłońmi. –Sam przyznasz, że ostatni czas nie był odpowiednim do okazywania uczuć.

–A teraz? Teraz jest odpowiedni  czas do okazywania uczuć? –prychnąłem. Wiem przecież, że Sophie umie znaleźć wymówkę na każde zdanie.– Bo ja jestem gotowy ci swoje wyznać. Ale to na nic jeśli Ty znowu stchórzysz.

–Myślisz, że tego chcę? –wyrzuciła ręce w powietrze, następnie uderzając mnie jedną ręką w ramię.– Ryan, dla mnie to nie jest proste. Nigdy nie okazywałam uczuć nawet chłopakom czy ojcu! A teraz... Teraz to wszystko się napiętrzyło, skomplikowało i...

–To jest prostsze niż myślisz, Sophie– zapewniłem, podchodząc bliżej. Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie złapać jej za ręce, których tak bardzo chciałem dotknąć. Chciałem dotknąć jej. Jej całej.

–Boję się – szepnęła. Nie wiedziałem co kompletnie na to odpowiedzieć, ale bałem się, że jeśli teraz ją zawiodę, będzie miała wrażenie, że będę zawodził ją non stop.

–Czego się boisz?

–Boję się... Nie ważne, nie chcę...

–Sophie – szepnąłem. Zbliżyłem się do dziewczyny i złapałem jej dłoń. – Wszystko czego chcesz, co robisz, co czujesz jest cholernie dla mnie ważne. Nawet jeśli miałoby mnie to zranić.

–Chcę Ci to wyznać, ale chyba nie umiem.

–Czy jeśli teraz bym odszedł byłoby ci przykro?

–Wiesz że by mi było, Ryan..

–A więc zależy Ci na mnie.

–Oczywiście, że mi na tobie zależy– prychnęła. –Bardziej niż myślisz i zdecydowanie bardziej niż ci to pokazuję. Po prostu... Nie umiem! Okej?! Nie umiem radzić sobie z uczuciami–krzyknęła, chwilo zakrywając swoją twarz dłońmi.– Zawsze kiedy dam im przejąć kontrolę dzieją się złe rzeczy – na chwilę zapadła cisza. Sophie wbiła wzrok w ścianę, a ja swoim uciekłem tak by nie patrzeć w jej oczy.

Nie wiem ile minęło. Gfy tak staliśmy i ignorowaliśmy swoje osoby, miałem wrażenie, że wszytko to co robię, co robimy, jest bez sensu.

–Ale okej. Postaram się to zmienić.

–Co?

–Powiedziałam, że postaram się to zmienić–przetaksowałem dziewczynę wzrokiem szukając w niej tak znanych dla niej objawów kpiny, sarkazmu czy wrednego żartu. Ale czegoś takiego nie było. –Nie będę dla ciebie już nieczułą, zimną suką tylko... Przyjaciółką. A potem... Potem zobaczymy co będzie dalej.

–Czy ty mnie podrywasz Sophie Clark? –zaśmiałem się na jej zmieszanie, gdy dziewczyna kierowała wzrok wszędzie, tylko nie na mnie.

–Chyba już przyszła na to pora, Ryan'ie Connor'ze.

Uśmiech jaki do mnie posłała, mi wystarczył. Był dla mnie stuprocentowym zapewnieniem, że od dziś Sophie nie jest już dla mnie zwykłą laską, z którą zmuszony byłem wziąść fałszywy ślub.

A gdy mnie pocałowała, wiedziałem już, że od dziś jest moją Sophie. Prawdziwie moją Sophie.

Sophie była trudną kobietą. Zdecydowanie najtrudniejszą jaką zdarzyło mi się poznać. Ale to przecież na najwyższych górach słońce świeci najjaśniej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro