Rozdział 9✅

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Sophie *Wieczór

Od spotkania z Ryan'em minął cały dzień. Niedługo zegarek miał wybić dwudziestą trzecią i chłopak miał przyjść do mnie. Po co, zapytacie. A więc, plan był prosty: razem z Ryan'em zaczniemy udawać, że małżeństwo nam służy i jednak coś do siebie czujemy, Ryan zacznie traktować moich domowników jak rodzinę, dążąc do jednego celu. Do śmierci mojego ojca.

Wiem co pomyślicie, jestem jego córką, a jednak chcę jego śmierci. To, okropne. Ale przypominając sobie wszystkie jego występki na przestrzeni kilku ostatnich lat, nie wiem już, które z nas jest większym potworem. Ojciec, który wplątał mnie w szemrany interes, który zapomniał o kobiecie, która mu mnie dała, który zawsze wszystkimi rządził, który nie był ojcem dla nastolatki czy dziecka tylko dla gangsterki, który na koniec końców zawsze dba tylko o siebie? Czy ja, która ma dość już poniżania i wykorzystywania do jego celów. Nic mi nie przychodzi dobrego z bycia na jego posłóżki prócz hajsu, siania strachu i podniesienia nerwów czy adrenaliny. Ale czy to nie to właśnie w tym kochałam?

Pomyślcie jak przyjemności mogą zmienić się w coś, czego nienawidzisz przez jeden haczyk.

Właśnie takim haczykiem jest mój chciwy ojciec, który skąpi mi władzy, mimo, że ma ją tylko i wyłącznie dzięki mnie.
Już niedługo tato, będziesz mówił do mnie szefie. O ile w ogóle będzie mówił.

–Halooo– odwróciłam wzrok, wybudzając się z moich myśli. Spojrzałam na Kol'a zastanawiając się jak długo tu stoi.

–Jak długo tu stoisz?

–Minimum pięć minut, chociaż jak tak byłaś wpatrzona w jeden kąt i ściskałaś tę kołdrę, to chciałem uciec już po pięciu sekundach–spojrzałam na swoje ręce, które rzeczywiście zaciśnięte były na kołdrze. Od razu ją puściłam, nie trudząc się rozprasowaniem materiału.– Co jest, Soph? Jesteś jakaś dziwna.

–Ta sprawa z Connor'em mnie męczy. Gość jest ciężki, do zniesienia– skłamałam.

–Dobrze, że nie będziemy się z nim użerać jeszcze zbyt długo. Twój ojciec mówi, że jak wszystko pójdzie sprawnie to pozbędziemy się go jeszcze w tym miesiącu.

–W tym miesiącu? –powtórzyłam po nim wstając z łóżka szybko.– Pozbędziemy się go!? –krzyknęłam przerażona.

–Mówiłem, że się ucieszysz–zaśmiał się w odpowiedzi. Nie wiedziałam teraz, czy dalej mam brnąć w kłamstwo o mojej rzekomej nienawiści do Ryan'a, udając, że rzekome pojednanie wcale nie zostało zawarte prawdziwie czy biec do Ryan'a i ostrzec go przed tym, co go czeka.
Nigdy nie sądziłam, że stanę przeciwko swojej rodzinie, ale w tym przypadku, nie mogłam ich już nazywać rodziną.

*

Ojciec zwołał zebranie. Siedzieliśmy teraz w jego gabinecie wszyscy, czekając z niecierpliwością na to co ma zostać powiedziane.

–Myślę, że nie trzeba przeciągać naszego planu– zaczął.

–I co zamierzasz? Zaprosić Connor'a na kawę i strzelić mu w łeb na kanapie?–zadrwiłam.

–Nie, Sophie. Nie odebrałbym Ci tej przyjemności, dlatego to ty będziesz tą, która go zabije.

Słysząc jego słowa, moje serce zaczęło bić trzy razy szybciej. Jego twarz wcale nie zdradzała żartu ani kłamstwa, więc byłam zmuszona uwierzyć, że mówił prawdę. Uśmiechnęłam się szeroko, żeby zatuszować konsternację.

–Okej, w takim razie, zrobię to po swojemu. Musimy pobyć trochę tym fikcyjnym małżeństwem, z papierami czy bez. Pokazać się trochę razem w paru miejscach i tak dalej, a kiedy go sprzątnę, nikt nie będzie podejrzewał o to jego żony.

–To jest to chłopcy–tato podszedł do mnie kładąc mi ręce po obu stronach głowy z uśmiechem. –Sophie jest naszym mózgiem! Trzymajmy się jej, a nie utoniemy!

Trzymajcie się mnie, a zaprowadzę każdy z waszych kłamliwych, zdradzieckich tyłków na dno. - poprawiłam go w myśli.
Źle zrobiłeś ojcze, knując za moimi plecami z Connor'em. Teraz władza już nigdy nie będzie twoja.

Wieczorem, kiedy mój mózg pracował na najwyższych obrotach, zdekoncentrował mnie dźwięk SMS.

'Co zamierzasz? R.'

Oh Ryan.. Żebym ja tylko wiedziała..

'Nie wiem. Myślę nad tym cały dzień. Nie potrafię knuć przeciw swoim' - odpisałam mu.

'Powiedz ojcu, że wychodzimy. Czekaj na mnie pod domem za pięć minut' - odpisał po kilku minutach.

Fakt, nasze fikcyjne prawdziwe małżeństwo musi uchodzić za prawdziwe. Dobrze, że chociaż Ryan ma głowę na karku, bo ja ewidentnie się do tego nie nadaję, odkąd mój mąż przekazał mi wieści o chęci pozbycia się mnie.
Gdyby to była zwykła sprawa, mogłabym ich wszystkich zabić. Po prostu. Ale to moja rodzina, do cholery. Zdradziecka, ale rodzina. Rodzina, która ze mną ustalała śmierć Ryan'a, a z Ryan'em ustalała pozbycie się mnie.

–Sophie? –odwróciłam głowę w stronę ojca, który stał w moim pokoju.–
Często się ostatnio zamyślasz. Wszystko okej?

–Dużo myślę o tym,jak rozegrać to gówno z Connor'em–prychnęłam wstając z łóżka. Podeszłam do okna, żeby zobaczyć czy Ryan już tam stoi swoim autem, ale nie było go.– Wygląda na to, że chłopak serio wierzy, że zaczynamy być parą na poważnie.

–Wiedziałem, że dasz radę! –krzyknął uradowany, podbiegając do mnie i ściskając mnie tak mocno, że aż brakło mi oddechu. –Dzięki tobie, wszystko, czego pragniemy jest w zasięgu naszej ręki!

–Dziś z nim wychodzę. Zaprosił mnie na randkę czy coś takiego–wyznałam, dozując mu część prawdy.

–Okej, o której wrócisz?

–Tato. Pracuję w gangu–przewróciłam oczami. –Zresztą będę z Ryan'em. Frajer tak wierzy w to uczucie, że nie pozwoli, żeby cokolwiek mi się stało. Umiem o siebie zadbać.

–Dobrze, Sophie– westchnął omiatając pokój wzrokiem.– Bądź ostrożna. Ryan nie może poznać naszych planów. Nie teraz, kiedy data operacji jest już tak blisko.

–Czyli kiedy? Nie wtajemniczyłeś mnie?– prychnęłam, widząc jak ojciec usilnie próbuje przejąć nade mną kontrolę.

–Dowiesz się w swoim czasie, Soph. Na razie wychodź z nim, zbywaj go i rób wszystko, żeby Ci wierzył.

–W takim razie, zaraz wychodzę. Powinien być za...–spojrzałam na zegarek na ścianie i wymyśliłam–pięć minut.

–Uważaj.

–Zawsze uważam.

Ojciec wyszedł z pokoju, całując mnie jeszcze wcześniej w głowę.
Ubrałam na siebie kurtkę i zabrałam telefon, zanim wyszłam ze swojego pokoju.

–Idę, tato! –krzyknęłam, zanim minęłam korytarz. Spotkałam się z kilkoma członkami mojej grupy, ale tylko zbyłam ich machnięciem ręki i wyszłam na zewnątrz.
Ryan stał już obok swojego samochodu, opierał się o bok jego maski i aż przez kilka sekund zatrzymałam na nim wzrok. –Jestem– zawołałam, kiedy już byłam od niego kilka kroków. Będąc już blisko pocałowałam go w policzek. –Mam Ci dużo do przekazania –szepnęłam i odsunęłam się powoli, chłopak tylko skinął głową.

Zatrzymaliśmy się przy końcu miasta, była tam altana z ławkami, do których teraz zmierzaliśmy. Usiedliśmy po przeciwnym stronach stołu i odchrząknęła.

–Ojciec zamierza sprzątnąć cię szybciej, niż było to planowane.

–Czyli kiedy?

–W tym problem–westchnęłam. –Nie wiem. Zwołali zebranie beze mnie, myślę, że uważają, że jeśli się połapiesz we wszystkim, zmusisz mnie siłą żebym ich wydała.

–Co jak co, ale cwaniactwa im nie brakuje–prychnął uderzając ręką o stolik. –A jak Twój ojciec? Wierzy dalej?

–Z nim nigdy nic nie wiadomo, ale myślę, że powoli zaczyna w to wierzyć. Zresztą, zna mnie, wie, że dam sobie radę– odpowiedziałam.

–Nie zamierzam robić ci krzywdy, nie masz w czym sobie dawać rady, Sophie.

–Niczego nie mogę być pewna– zaśmiałam się. Chłopak przeniósł swój wzrok na mnie, ale nie było w nim ani odrobiny śmiechu.

–Wiesz, że jak połapią się, że mi pomagasz, stracisz ich na zawsze? To będzie zdrada, Sophie –powiedział powoli Ryan, jeżdżąc swoim wzrokiem po całej mojej twarzy.

–Oni zdradzili mnie pierwsi–
szepnęłam. –Wiesz jakie to uczucie? Ufasz komuś od lat, wierzysz w każde słowo, pomagasz, nadstawiasz za nich dupę! Wiesz ile razy uratowałam ojcu życie? Nie potrafię nawet zliczyć– prychnęłam opierając się o oparcie ławki. –A chłopakom? Na samym początku zachowywali się jak niedojdy. Wszystko zawdzięczają mi, wiesz?

–Nie dziwię się, widać na pierwszy rzut oka, że ten fach to twoje przeznaczenie.

–Czy to komplement?– uniosłam brew wysoko, analizując jego uśmiechniętą twarz.

–To prawda, Sophie. Zobacz, przechytrzyłaś nawet mnie.

–To akurat nie było ciężkie– prychnęłam, żeby podjudzić emocje chłopaka, na co ten sięgnął do ziemi, złapał małego kamyczka i rzucił nim we mnie. –Nie wiesz z kim zadzierasz– warknęłam, mając na ustach ciągle swój szeroki uśmiech.

–Nie boję się.

Ryan wstał z ławki, założył swoje ręce na pierś i ze znudzeniem czekał aż coś zrobię. Więc wstałam i stanęłam blisko niego.

–Skupmy się raczej na tym, co mamy do zrobienia, rozpraszasz się– prychnęłam. Chłopak ze śmiechem pokręcił głową, ale powiedział krótkie 'Zgoda' zanim odwrócił się, by usiąść znów na ławce.
Nie dane mu było jednak zrobić to, złapałam go za rękę, jedną dłonią za nadgarstek, a druga za łokieć i wykrzywiłam jego ciało, rzucając je na stolik.

–Nie zadzieraj ze mną, Connor– syknęłam wprost do jego ucha, ściskając rękę mocniej i uzyskując jego cichy syk. –To, że jesteśmy po jednej stronie, nie daje ci możliwości do lekceważenia mnie.

–Zapominasz o czymś, Soph –w ciągu kilku sekund siedziałam już na stole, do którego przyciskałam jego twarz, a która teraz była na poziomie mojej. – Że ja też jestem w tym dobry–
Ryan położył swoje ręce po obu stronach moich nóg i ze zwycięskim uśmiechem wpatrywał się w moją twarz. Światłem nam był tylko księżyc, który wschodził wyżej i wyżej i oświetlał wszystko dookoła nas. Jego twarz w świetle satelity wyglądała na spowitą w mroku i tajemniczą.

–Dlaczego my zaczęliśmy walczyć?– szepnęłam, zdając sobie sprawę, że nie pamiętam kluczowego dla naszej wojny zdarzenia. Ryan odsunął się ode mnie, żeby za chwilę usiąść na blacie obok mnie.

–O ile się nie mylę, miałem przez was niemałe kłopoty, gdy zabraliście broń od Hemsworth'a. Wiesz ile się tłumaczyłem? –zaśmiał się. Przypomniałam sobie zdarzenie sprzed kilku lat, kiedy wpadliśmy do magazynu na północy miasta, ogłuszyliśmy Ryan'a i jego ludzi, gdy pilnowali towaru.

–Dopiero zaczynaliście– odpowiedziałam na swoje usprawiedliwienie. –Należało wam się kilka początkowych wpadek.

–Okej, może i masz rację, ale dla Hemsworth'a to była ważna paczka. Dla jakiegoś ważnego gościa, nie pamiętam jak się już nazywa–Ryan podrapał się po tyle głowy spoglądając w niebo, jakby tam miał znaleźć odpowiedź. –Pitch? Stitch? Licht?

–Mitch–szepnęłam rozszerzając szeroko oczy.–Broń od Hemsworth'a mieliście przetransportować wtedy do Mitch'a?

–Tak. A co?

Przełknęłam ślinę głośno, spoglądając na Ryan'a z przestrachem. Jeśli cztery lata temu broń, którą ukradliśmy od Ryan'a należała do Nathaniel'a Mitch'a, dziwię się, że moje płuca nie są jeszcze dziurawe.

–Mitch to gość, który miał w garści całe Ontario–szepnęłam.–I mówiąc całe, mam na myśli serio całe. To coś większego nawet niż my!

–W takim razie, dlaczego o nim nigdy nie słyszałem?–prychnął przekręcając głowę w bok. Zaczęłam rozglądać się dookoła jak maniak, szukając wokół siebie czegoś co mi zagraża.

–Ukrywa się. Zawsze wyręczają go jego najlepsi ludzie, musi być sprawa naprawdę ważna, żeby pobrudził sobie ręce. Nie lekceważ go, Ryan– warknęłam widząc jak chłopak śmieje się pod nosem.–Mitch to nie jest zawodnik na naszą skalę!

–Panikujesz, Soph. Miałaś z nim kiedyś styczność? Bo ja nigdy, nie wierzę, że istnieje ktoś, kogo nigdy nie widać ani o kim nie słychać.

–Możesz być pewny –zaczęłam, znów rozglądając się dokoła siebie–że niedługo usłyszysz o nim wystarczająco, żebyś bał się równie mocno jak ja. Muszę jechać do ojca..

Wskoczyłam szybko do samochodu na miejsce kierowcy i ręką wyszukałam kluczyków. Jednak ich nie było w stacyjce.

–Ryan! Klucze! –krzyknęłam w momencie, kiedy on otwierał drzwi pasażera. –To nie są żarty Ryan! Nie pogrywaj sobie!

Byłam spanikowana, przerażona i pewna, że moja egzystencja niedługo się skończy.

–Wysiadaj, Soph. Ja będę kierował– Ryan otworzył drzwi od mojej strony i podał mi rękę. –Rozejrzyj się! Nikogo prócz nas tu nie ma, nie musisz się bać!

–Ty też musisz się bać! Mitch nie odpuszcza! Musimy jechać do mojego ojca, wszystko mu powiedzieć i ustalić co robimy dalej!

–Przecież planowaliśmy się go pozbyć...

–Plany się zmieniły–przerwałam mu. Złapałam klucze z jego rąk swoją drżącą ręką i wyminęłam go. Wyminęłabym, gdyby nie złapał mojej ręki.

–Słuchaj, Soph. Wiem, że jesteś przerażona, ale masz mnie po swojej stronie. Nie jesteś sama, okej? – szepnął opierając swój bok głowy o mój. Niestety, żadne zapewnienie nie uspokoi mnie na tyle, bym mogła żyć spokojnie.

–Skoro mam teraz ciebie...–szepnęłam mu do ucha–to ty też musisz się bać.

Spojrzałam chłopakowi w oczy jakby tylko to mogło pokazać mu, że ta sprawa to nie zabawa.
Ryan musiał rozumieć, że teraz mamy do czynienia z prawdziwym wcieleniem diabła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro