Ratuj przed zagładą!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sierpień, 1943r. 

Michał po raz kolejny nie mógł oprzec się urokowi warszawskiej płci pięknej. Choć uczył się odmawiania swojemu wyczulonemu umysłowi, czasami nawet odmawianie było zbyt proste i nie potrzebne. Dlatego znalazł się w tym miejscu, w którym się znalazł. Kawiarni ,,Rosa" na warszawskim Powiślu. Choć dzielnica była niebiezpieczna, postanowił uśmiechnąć się do pięknej nieznajomomej. Zauważył, że choć na biedne warunki jej oczy były pomalowane, a brwi przejechane drogim rodzajem kredki. Czerwone usta wyginały się w dowolne strony i czekały, aż ktoś zetrze z nich udawany kolorek. 

- Pani krzesło wyznało mi, że nie lubi samotności. Mogę potowarzyszyć? - uśmiechnął się promiennie i ucałował delikatną dłoń nieznajomej. 

Wyglądała jakby dopiero wyszła od wyrafinowanego fryzjera Śródmieścia. Choć trzeba było przyznać, że jej dłonie wydały jej udawane piękno. Dłonie był pomarszczone i szare od pracy, za którą zapewne mogła pozwolić sobie na takie wygody. Jednak to zdziwiło Michała. Ludzie pracują, a i tak ledwo pozwala im to na wyżywienie rodziny. 

- Nikt podczas wojny nie powinien być sam - odwzajemniła uśmiech, choć ten był nazbyt sztuczny i przesadzony. 

Jednak Konarski tego nie zauważył. Odprężył się na zachętę i zamówił kieliszek wódki. Jak zatapiać smutki i płacze, to porządnie. Choć przypominał skałę, jego wnętrze było wysłane tylko powietrzem. Przedostawały się tam bóle i smutki tak szybko, że nikt nie mógł mu pomóc bądź chociaż zrozumieć. Najbardziej ciemno jest wśród nieznajomych, pomyślał. 

- Najdroższa, po co od razu mówić o wojnie? Pomówmy może o czymś ważnym, jak się panienka nazywa - dotknął uwodzicielsko jej dłoni, na której leżała delikatna rękawiczka. 

Zarumieniła się teatralnie, choć nawet odrobinę radości nie sprawiała jej ta rozmowa. Zbyt dużo widziała takich dumnych chłopaczków, którzy po prostu chcieli zapomnieć. Zapomnieć o okrutnych bliznach wojny, które leżały gdzieś głęboko na sercu i duszy. 

- A po cóż ci to wiedzieć? I tak za kilka minut zapomnisz kilka tych liter. Czasami bądźmy tajemniczy, a ktoś naszą tajemniczość pokocham. Dla ciebie mogę być Anią, ale nie z Zielonego Wzgórza - odparła już bez uśmiechu. 

W sumie Michał zaklaskał w myślach jej teorii. Życie zbyt szybko biegnie, żeby zadawać niewłaściwe pytania. Na każdym kroku czyha na nich śmierć, a on się pyta o jakieś tam imię? Durny młodziak. 

- Chodźmy do ciebie, po prostu - rzekł prosto z mostu. 

Nieznajoma spojrzała na niego z szyderczym uśmiechem. Widać, że jej słowa zmieniły tok poczynania młodego. Zaśmiała się w myśli, przecież nie chciała takiego obrotu sprawy. No cóż, skoczył na głęboką wodę, teraz trzeba bo powoli wyławiać z otchłani ciemności. 

- Jeśli ubieram się elegancko i dbam o wygląd, nie oznacza to że możesz traktować mnie jak rzecz. Miło się siedziało, ale nie mam zamiaru kontynuować z twoją młodą osobą dalszej rozmowy. Za wysokie progi, chłopcze - odburknęła niczym zła matka. 

Spojrzał na nią ze zdziwionym wzrokiem. Baby! Na początku kochane i uczuciowe, a kiedy dasz im palcem to capną ci całą rękę. Zrobił minę człowieka najgorszego na świecie i teatralnie szybko wstał od stołu mokrego od wylanego alkoholu. 

- Nie jestem wyrostkiem, aby mnie tak prostacko oceniać, droga Anno. I nie oceniam dam po ich wyglądzie! Dziękuję za przyjemne uszczypliwości - ukłonił się dramatycznie i zapłacił za obydwa rachunki. 

Nieznajoma wyśmiała go na całą kawiarnię, pełną podchmielonych warszawiaków. Wyśmiewała chłopca, który chciał zażyć wolności w więzieniu. Jednak życie to nie bajka, niemożliwe rzeczy są po prostu niemożliwe. Więzienie będzie dalej więzieniem. 


***


Zośka i Rudy wbiegli ostatni do zamykającej się bramy podwórza kamienicy. Kilka sekund później, a niemieckie strzały przeszyłyby ich chude ciała. Ich serca biły tak szybko, że razem tworzyły orkiestrę, która grała nieprzerwanie od kilku godzin. Zziajani i spoceni opierali się ciężko o chłodne cegły, które teraz były dla nich największym wybawieniem. Nikt nie pomyślałby, że kolor czerwony będzie niegdyś tak ukochanym. 

- Chyba szczęście się do nas uśmiechnęło - zadziwił się Janek, ocierając z czoła pot. 

Sierpniowe słońce, było w tym roku nazbyt ostre i bystre. Budziło się gorące i zasypiało, piekąc swoimi promieniami twarze ludzi. Nawet mieszkanie zasłonięte starymi zasłonami, stawało się gorącym salonem urody. Jednak dla kotłujących się ludzi, wydawało się teraz najpiękniejsze w całym ich życiu. Kiedy ma się wrażenie, że uciekło się samej śmierci nawet błoto wydaje się cudem natury. 

- Prędzej to my mamy szczęście, że nasze nogi są w dobrym stanie. Inaczej już nigdy nie mielibyśmy szans na spacery - Zośka przełknął zalegającą w gardle gulę strachu. 

Usłyszeli serię karabinów maszynowych, która popłynęła echem przez całą ulicę. Tuż po niej nastała cisza, która krzyczała rozpaczliwie do modlących się staruszek i dzieci chowających się pod spódnice swoich matek. Rudy spojrzał tępym wzrokiem na Zośkę. Tamten odwrócił wzrok. 

- Już pojechali. Już jest bezpiecznie - krzyknął jakiś mały chłopiec spoglądając przez kraty bramy. 

Dorośli sprawdzili na wszelki wypadek. Ulica opustoszała. Zrobiła się taka pusta i zasmucona, jakby zabrano jej duszę. 

Brama skrzypnęła starym żelazem i po chwili ulica wypełniła się delikatnymi krokami ocalonych przechodniów. Ostatni na bruk wyszli Zośka i Rudy. 

- Panowie, pomóżcie - usłyszeli głośny szept za ich plecami. 

Odwrócili się błyskawicznie. Dostrzegli zakrwawionego młodzieńca, leżącego na szarym chodniku. Widać było, że każdy ruch sprawia mu ogromny ból w okolicach podbrzusza. Zamykał oczy i zwijał się w kłębek, jednocześnie trzymając kawałek szmaty przy ranie. Słabł. 

- A skąd taka rana? Co się stało? - podbiegł z duszą na ramieniu do chłopca, Janek. 

Zośka trzymał się w cieniu, ale bacznie się przyglądał poszkodowanemu. Wychwycił, że nie udaje, a rana jest prawdziwa. Nie jest to żadna prowokacja, można z całego serca pomóc. 

- Przeżyłem łapankę! Staliśmy pod tą ścianą, a ja upadłem jako pierwszy, tylko ten cholerny brzuch został pokrzywdzony! Oni wszyscy tam leżą, nawet nie zabrali ciał. A ja jedyny przeżyłem, ale co ja teraz zrobię? Ratujcie panowie przed zagładą - zakaszlał przeraźliwie. 

Janek spojrzał smutnym wzrokiem na przyjaciela. Zośka wiedział, że mały rudzielec już podjął decyzję. Choćby mieli sami wpaść, mają pomóc temu nieszczęśnikowi. Przeżyć łapankę, a nie przeżyć przez ludzi to nonsens. Zawadzki kiwnął delikatnie głową. 

- Zaraz coś załatwimy! Przyjedzie zaprzyjaźniona riksza, a my zabierzemy pana do Malty - powiedział racjonalnie. - Aj przepraszam! Do szpitala Maltańskiego. 

Gdy po paru minutach riksza ślizgała się po bruku, wiedzieli że mają mało czasu. Czuli, że ściga ich niemiłosiernie, a niedaleko przemyka śmierć tego co wygrał z łapanką. Dlatego jaka była ich radość, kiedy siostra odpowiedziała zdawkowo

- Pacjent gotowy na operację, natychmiast! 

Nieznajomy uśmiechnął się przez kolejny skurcz bólu. Walczył, a takie zachowanie powinno być nagradzane Krzyżem Walecznym. Walka niezależnie czy nasza sama, czy wojenna jest zawsze walką. Albo się przegrywa z kretesem, albo wygrywa w cuglach. Albo się umiera raz na zawsze, albo żyje i dziękuje Bogu za ten dar. 

- Jestem Bolek, przyjdźcie do mnie kiedy będę już bardziej na siłach. Wtedy podziękuję wam jak człowiek - szepnął nad uchem Rudego. 

Bytnar uśmiechnął się do niego, kiedy wjeżdżał na salę operacyjną. Pomyślał wtedy, że Chrobry koronował się kilka miesięcy przed śmiercią. Oby z tym Bolkiem nie było tak samo. 










Wczoraj zapomniała dodać tego rozdziału, przez co miejsce w historycznych co dzień upada. 

Chciałabym trochę rozsławić te opowiadanie, które za parę tygodni się skończy. Niech ma pamiątkę 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro