To gdzie jest ten nasz Paryż północy?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

7 października, 1941r.

Prawie zimowy wiatr mroził do szpiku kości młodzieńców, którzy szli w milczeniu ciemną, piaskową drogą. Rozwiewał w kierunku wschodu ich delikatne włosy, które przypominały w tej chwili bujną flagę na maszcie. Równy marsz wyglądał niczym ten wojskowy, tylko dzięki uśmiechów na ustach uczestników można było odróżnić od tamtego.

Chłopcy śpiewali cichutko Rotę, jak i kilkakrotnie Mazurka, który w ich ustach brzmiał niczym anielski śpiew na ruinach piekła. Tylko że miano piekła przyjęła Polska ziemia, a tytuł aniołów dano polskim żołnierzom, którzy teraz przypominali tułaczy na własnej ziemi. Oni jednak wierzyli, że nawet bycie tułaczem jest lepsze, niż bycie cichą myszą, którą można pomiatać i obkręcać wokół swoich palców. Chcieli być niezależni, ale było to trudne zadanie postawione w trudnych czasach.

- Zośka, ty to się jednak nie zmieniłeś! Ciągle wódź i przywódca. Kiedyś miałeś na oku Buki, a teraz całe Podziemie, chwali się! Oj, chwali się - Janek poklepał po plecach Zawadzkiego, delikatny gest, ależ ile dawał radości.

Tadeusz uśmiechnął się pod nosem gdy usłyszał te kilka słów. Każdy mawiał, że jest to dosyć dziwny człowiek bo trochę inny. Jednak nie zawsze ten kto jest inny, nie musi być tym gorszym. I gdy poznało się tego chłopca o zośkowej urodzie, wtedy można go było z czystym sercem oceniać. Jednak ludzie robili na odwrót, przez co tracili na samym starcie. Dopiero po latach odkrywali z jakim bohaterem mieli do czynienia i popełniali błąd.

- Nasz Zośka to nasza wizytówka. Bo przecież wizytówka to podstawa! Je się oczami, nieprawdaż angielski Janeczku? Ty się znasz na tych najlepszych wizytówkach, a może i kiedyś będziesz miał swoją, co architekcie? - Dawidowski uśmiechnął się po swojej udanej mini - przemowie.

Ci z Batorego zawsze mieli najlepsze przemowy! Widać, że szkoła potrafiła kształtować ich myśli i poczynania w dorosłym, samodzielnym życiu. Rodzice, kościół, szkoła i harcerstwo było rzeźbiarzem emocji, które podczas wojny odkrywały swoje istnienie. To dzięki nim chłopcy robili to co uważali za słuszne, pomagali obolałej Ojczyźnie choć pomoc była wtedy zabroniona. Jednak niemieckie zakazy są po to, aby je łamać. Niemiec nie może pluć Polakom w twarz, nie można było na to pozwolić! Zwłaszcza na swoich ziemiach.

Delikatny swąd tytoniu, który powoli zacząć zabrudzać nocne powietrze sprawił zakłopotanie u grupie z Buków. Dziwili się, przecież żaden z nich nie palił, przecież to nie dorzeczne! A może to patrol...

- Matka Boska, Władek co ty robisz? Choroby sobie życzysz, czy co? Gaś mi tego papierosa, ale to już - zbyciem ręki Rudy próbował ratować czyste powietrze.

Harcerz nie pali, a dwa lata poza organizacją dały mocne rezultaty, nie ma co. Po twarzach zebranych padł oskarżycielski wzrok na Władka, który spoglądał na nich jak na nieznajomych.

- No co wy chłopaki, zapalić już nie można - wzruszył obojętnie ramionami.

Zapadła cisza, która miała zapach zdeptanego papierosa, który leżał gdzieś na mokrej ziemi. Brzydki to był zapach, kojarzący się z lewą dzielnicą Wisły. Tam uchodziło to za wizytówkę. Dziecko, a obok niego ojciec ze zwojem tytoniu w swojej spracowanej dłoni.

- Z Anglii przyjechali, to już prawo harcerskie ich nie dotyczy - spojrzał z powątpiewaniem na zrzutków Zośka.

Schowanie munduru głęboko do szafy, a wrzucenie chusty do pudła to nie jest koniec. Bo myśli i dążeń harcerskich nie da się usunąć. To tak jak nie można przestać kochać swoich rodziców, chociaż mogą umrzeć to i tak będą żyć w naszym sercu. Myśli przy ognisku wrócą, a wtedy będą napierać na nasze czyny silniej niż jakakolwiek siła. Kiedy raz zostanie się na zbiórce, to do końca życia trzeba bawić się w dzicz i harce.

- Prawo harcerskie obowiązuje każdego, harcerzem jest się zawsze Druhu! - dopowiedział stanowczym głosem Bytnar.

Miny zrzuconych były wprost filmowe. Gdy ujrzeli z jaką chlubą Warszawiacy wypowiadają się o ,,Pomarańczarni", coś w ich sercach zaskumlało straszliwym piskiem. Jakaś pustka dała o sobie znak, kiedy przypomnieli sobie te wszystkie obozy, szałasy i jedzenie nad ogniem. W ich głowach szumiały cichutko dawno nie śpiewane piosenki, a dłonie bezcelowo powędrowały do szyi...

- Harcerzem jest się wszędzie, nawet w lesie po zrzucie z Anglii - Alek wyjął z kieszenie ułożoną w kostkę pomarańczową chustę, nad którą górował niczym matka nad małym dzieckiem.

I tego tej czwórce chłopcom brakowało, to właśnie to wołało krzykiem w ich sercach. Harcerz bez chusty i munduru jest pusty... a oni zapomnieli o tej pustce, która schowała się na całe dwa lata wojny.


***


Wędrowali po Marszałkowskiej, która była zapełniona rozdygotanymi samochodami, cichych furmanek i mknących po chodnikach rikszach. Od czasu do czasu przez tory przejechał tramwaj, przez co świat na chwilę ustał w miejscu. Zatrzymał się jak film, który nie chce być dalej oglądany. Bo Warszawa tego czasu nie chciała, aby spoglądały na nią oczy, a zwłaszcza te Niemieckie. Płakała przez rany, które broczyły czystą krwią. Gdyby tylko mogła sama paść na kolana przed szuchowskimi oprawcami, ale nie mogła. Jedyne na co jej pozwalali to spoglądanie na biedne dzieci, które uciekały z tego świata z ranami na plecach i okrzykiem na ustach Jeszcze Polska nie zginęła. Wiara czyni cuda, a Polska wierzyła, tak bardzo wierzyła...

- Powiedz mi Guzik, gdzie to się podziała ta nasza Francja północy, no gdzie - Władek pokręcił głową z zszokowaniem wymalowanym na twarzy.

Paryż uleciał, gdy zhańbiona dusza Warszawy kryła się po piwnicach. Próbowała nabrać mocy, jednak woda była brudna, a chleb zgniły z pleśnią na wierzchu. Rodzina pomagała, ale chleb ciągle był zły... A ona sama słabła z każdą kroplą krwi, która upadała u jej stóp.

Zgroza malowała się za każdym rogiem, a widok Niemców przyprawiał o niepokojące dreszcze. Burza wydawała się bardziej milsza i kochana, niż te szkopskie mundury chadzające po ulicach.

- A no może trochę się zgubił, w tym wojennym świecie... - stwierdził po chwili ciszy Bronek, który patrzył na brudne, marszałkowskie cegły.

Ulica ta była zamieszkana przez wysokiej ranki Niemców, a w tym nawet gestapowców. Mogli co dzień błogo spoglądać na ruch okupowanej stolicy, co dzień mogli obmyślać sposoby na kolejne egzekucje, a także męczeńskie śmierci w alei Śmierci.

Zgrzyt tramwaju, który mknął gdzieś na most Poniatowskiego dał odrobinę życia, w tym mieście umarłych i smutnych.

- Pomożemy jej odnaleźć, ten przedwojenny Paryż północy - uśmiechnął się spod szalika Janek.

Imię Jan było dosyć popularne w tym czasie, tak jakby rodzicie chcieli, aby syn był podobny do apostoła Jezusa, który chrzcił i zachęcał do wiary. Dar przemówień musiał on mieć wspaniały, a to już wygrana. Może Jankowie już tak mieli, posiadali dar z niebios, który spadł na ich imiona.

- Dla Polski wszystko! - krzyknął ochoczo Michał, skacząc przy tym jak młoda koza

Zwrócił swoją radością uwagę przechodzącego patrolu, a może zwykłych żołnierzy wracających z pracy. Nie mniej inaczej, czuł on palący wzrok sprzymierzeńców Hitlera, który palił jego polskie serce, palił gorzej niż ogień.






















Witajcie, kochani!

Alek kochający chustę, to taki mój Maciek <3 Obrona harcerstwa też fajnie tu wyszła, bo harcerzem jest się zawsze.

Dla niedowiarków rozdział wstawiam dzisiaj, Kopernicka żyje i bierze się za pisanie następnych dialogów! Jakieś spojlery? :D

Czuwajcie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro