Wracamy, coś się będzie dziać

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

15 lipca 1944r. 

Letni wiatr rozwiewał alkową burzę włosów na różne strony. Chłopak nawet nie miał chęci, aby co sekundę je poprawiać, skoro wiatr jest uparty jak osioł. Tak więc siedział pod jabłonką, która mieniła się czerwonymi jabłkami, a na jego kolanach była oparta głowa Basi. 

Dziewczyna miała zamknięte oczy, słońce świeciło ją prosto w twarz, która błyszcza się od promieni słonecznych. Basia  przekładała kawałek trawy z ręki do ręki, była taka cicha i spokojna. 

— Wiesz, mogłabym teraz zatrzymać czas. Wtedy całe nasze życie tak by wyglądało. Spokój, cisza i nasza dwójka. — Mówiła tak delikatnie, jak anioł zesłany na ziemię. 

Dla Alka była ona aniołem, którego zesłano mu z nieba. Zawsze była taka dla niego uczynna, nigdy nie krzyczała. Jak upominała, nie słychać było w jej głosie gniewu, choć i tak coś mówiło, że trzeba poprawić daną rzecz. Była uparta i zawsze spełniała swoje słowa. Jeśli zapowiedziała, że sama zaprowadzi Alka do dentysty, to choćby miała poruszyć niebo i ziemię, to zaprowadzi. Idealnie do siebie pasowali. Glizda patrzył na dziewczynę zawsze z uwielbieniem, przy jej boku wszystko było łatwiejsze. 

— Już niedługo właśnie tak będzie to wszystko wyglądać, jak kiedyś. Sowieci zbliżają się coraz bliżej, Niemcy niedługo stąd sami pośpieszą w ucieczce, skończy się ten okupacyjny terror. — Uśmiechnął się Dawidowski, wyciągając prawą rękę w celu zerwania czerwonego jabłka. 

Rewizje, przez które matka chłopaka wylądowała w obozie. Łapanki, które pogrzebały młodzieńcze życie tak wielu znajomym. Katowanie i bestialstwo, którego nikomu się nawet nie przyśniły. Terror, obwieszczenia na które trzeba było kiwać głową. Już niedługo to wszystko miało stać się historią. Całe zło okupacji miało stać się okropnym snem, z którego szczęśliwi się obudzą. 

— Oj Aluś, dobrze wiesz że w naszym przypadku to będzie z deszczu pod rynnę. Myślisz, że Stalin ucieszył się z wygranej bitwy Warszawskiej? Zapewne dlatego zrobił to wszystko w Katyniu. — Podniosła się i spojrzała na twarz chłopaka. 

Dojrzał w jej przejrzystych oczach strach. Przestraszył się widząc smutek dziewczyny, strach przed Sowietami. Piłsudski nigdy nie zgodziłby się, aby szukać pomocy u naszych wschodnich sąsiadów. Może i była w tym prawda? 

— Nikt nie może być gorszy od Niemców, to jest niemożliwe. Choć przyznać trzeba, że Hitler to o swoich żołnierzy dbał jak mało kto. Stalin za to dawał głód i biedę, nawet wojsku. Można powiedzieć, że Niemcy to taka elita, a Sowieci plebs z bimbrem w swoich głowach. — Mówiąc to, sam przestał wierzyć w swoje słowa. 

Spokojna sielanka została przerwana przez owy dialog. Słońce schowało się za chmurami, zaczął wiać wiatr. Całe dobro i spokój odpłynęło, nie zostawiło po sobie niczego. Może i Basia miała rację? Może koniec wojny nie oznacza koniec walki i konspiracji? Może zmieni się jedynie okupant? 

— Aluś, boję się. Nie zniosę więcej tego codziennego strachu, tego zabierania nam młodości. Po prostu nie zniosę. — Przytuliła się do jego klatki piersiowej, zalewając jego koszulę łzami. 

Delikatnie dotknął jej włosów, które połączyły się z kawałkami trawy i zeschłych liści. Spokojna dziewczyna czasami też pękała. Choć z zewnątrz wydawała się silna, jej wnętrze wypełnione zostało głębokimi ranami. Prawdziwe rany znajdują się wewnątrz. 

— Już niedługo to wszystko się skończy, nie będziemy myśleć o śmierci. — Próbował mówić z nutą szczerości w głosie. 

Nigdy jednak nie wierzył w sens wypowiadanych słów. Kiedy coś się zaczyna, nigdy się nie kończy. Przeszłość zawsze będzie ciążyć na sercu. Do końca swoich dni będzie widzieć zastygłe twarze Niemców, którzy zginęli z jego rąk. Będzie słyszał płacz i strzały żołnierzy, wykonujących uliczne egzekucje. Przeszłość nigdy nie zniknie, ona ciągle w nas żyje. 

***

Władek siedział oparty nad talerzem szarlotki i kubkiem herbaty z sokiem malinowym. Deser po obiedzie zasługiwał na rangę światową, chłopak nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak dobrze jadł. Jak nie małe ciasteczka, to ciasta, jak nie ciasta to konfitury. Takie życie było anielskie, aż dziw że gdzieś tam jest ciągle wojna. Nigdy jednak groza tamtego świata nie przeszła przez mury domu w Olesinku. To był azyl. 

Guzikowi by się tu nie podobało. Za dużo spokoju, myślał. Czasami kiedy zostawał sam, robił sprawozdanie i myślał co by na to odpowiedział Michał. Czy by go skrytykował, czy poklepał z uznaniem po plecach, a może ochrzanił i wyszedł trzaskając drzwi? Brat najlepiej zna brata, zwłaszcza starszego brata. To on uczył go poznawania życia szkolnego, zabawy na placu zabaw bądź płynnego czytania. Jeden gest, jedno spojrzenie i Michał wiedział, co Władkowi chodzi po głowie, co mu się nie podoba bądź nad czym się zastawia. 

Pani Konarska szybko się pozbierała. Chyba nie rozumiała zbyt dobrze faktu, że jej najmłodszy syn zginął podczas akcji Armii Krajowej. Jednak z czasem i ona sama to zrozumie... 

— Władek, co tak kontemplujesz nad tym ciastem? Zastanawiasz się ile ci od tego waga przybędzie? — Zaśmiał się wchodzący do kuchni Markiewicz. 

Janek Markiewicz próbował być uśmiechem całej kompanii przyjaciół. Próbował żyć normalnie, czasami oszukując samego siebie. Wierzył, że jeśli on czuje się dobrze to i jego bliscy też się tak poczują. Mógł płakać po kątach, mógł przygryzać wargi bądź ze smutku wbijać paznokcie w wnętrze swoich dłoni. Musiał jednak dać otoczeniu wiarę. Wiara potrafi zdziałać cuda. 

— Grubość w wojsku jest niestosowna, masz rację. Aczkolwiek skuszę się na tą słodycz, która mi pozostała w życiu. — Mrugnął do niego okiem po czym chwycił za łyżeczkę. 

Markiewicz stał oparty o blat kuchennego regału i wpatrywał się w szybę okna. Widział bukowy las, drewniany płot, a na nim mokre prześcieradło, które powoli się suszyło. Sielanka. 

— Chłopaki, pora wracać. Musimy czuwać w Warszawie, zaczynają się koncentracje oddziałów. — Do pokoju wszedł niczym burza Zośka. 

Spojrzeli na niego jakby dopiero obudzili się ze snu. Tadeusz wyrwał ich ze spokoju, które dawało leśne powietrze i spokojny wiatr we włosach. Musieli zostawić ten oto raj? 

— Coś ważnego? — Zapytał Władek, patrząc w wyczekiwaniem na Zośkę. 

Tadeusz usiadł na taborecie i ze stoickim spokojem położył swoje delikatne dłonie na stole. Założył nogę na nogę i patrząc to na Janka to na Władka, kiwnął głową

— Komenda główna planuje coś ważnego, może nawet powstanie. Podobno Sowieci co dzień zbliżają się do Warszawy. — Uśmiechnął się. 

A więc jednak. JUTRO zbliża się nieubłaganie. 




Po tylu miesiącach doczekaliśmy sie ostatniego rozdzialu!
Czy warto kontynuować i pisac 2 czesc? Jak wy to widzicie?
Kopernicka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro