Słabość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

17-04-2021 / 18-04-2021

Zatraciła się.

Myśli buzujące w jej głowie, były na tyle pogmatwane, że nie potrafiła wyrwać z nich chociażby ochłapu konkretnych informacji. Wszystko się jej mieszało. Nie miała pojęcia, która godzina? Jaki jest dzień tygodnia? Czy może powinna coś zrobić... Straciła poczucie rzeczywistości, odczuwając jedynie upiornie zimną pustkę.

Bała się.

Światło księżyca padało na wystudzoną wodę, która niewprawiana w ruch, wyglądała jak ciemnoszara płyta. Co jakiś czas kobieta dotykała opuszkiem palca powierzchni, żeby upewnić się, że nadal była to tylko woda. Umysł płatał jej figle, zmieniając obraz wanny na brudnawy nagrobek, w którym była zatrzaśnięta. Mrok otaczający ją z każdej ze stron przytłaczał ją, wrzucając w bezwładny stan cichej martwoty.

Nie miała siły wstać i wydostać się z przerażającej ciemności. Strach przed zobaczeniem choćby skrawka światła paraliżował ją. Jasność oznaczała nic innego, jak rzeczywistość, od której codziennie próbowała uciec. Potrzebowała zaledwie kilku minut nicości. Niezmierzonej przestrzeni pozbawionej myśli i uczuć. Struktury bez podziału na dobro i zło. Czegoś, co pozwoli jej złapać się i nie utonąć pod nadmiarem słów, myśli i oczekiwań.

Oddech ugrzązł jej w gardle. I przez zaledwie krótką chwilę dusiła się, a jej organizm walczył za nią o cząstkę powietrza, zdolną ją uratować. Chciała się temu poddać i nieodwracalnie zniknąć. Jednak jej ciało znowu wygrało.

Uczucie bycia na granicy śmierci zniknęło, a ona sama dryfowała w bezkresnej przepaści. Świat wokół zniknął, pozwalając jej na zawieszenie. Nie było w tym doczesności ani trwałości. W jednej chwili czuła się całością, w drugiej wydawało się, że nie ma już niczego.

Pierwszym bodźcem, który wzniecił niewielką iskrę, były ciepłe dłonie wyciągające ją z wody. Była tak zziębnięta, że każdy kolejny dotyk palił ją, wywołując piekący ból. Pasował on jednak do powrotu realności wypalającej szlakę w jej umyśle.

Kolejne były słowa. Na początku pojedyncze, docierające do niej, pozbawione ładu i sensu znaczenia. Z każdą kolejną przedłużającą się sekundą udręki, nabierały one kształtów i treści, tworząc zrozumiałe dla niej zdania. Nie była jednak w stanie odpowiedzieć. Mięśnie twarzy miała napięte, uniemożliwiając ruch chociażby kącikiem ust. Z trudem podciągnęła głowę, żeby ta przestała bezwładnie wisieć podczas przenoszenia jej do pokoju. Powoli odzyskiwała trzeźwość umysłu, co wywoływało w niej rozgoryczenie i mimowolną rządzę do powrotu w pielesze słodkiej jałowości.

Została usadzona na pościelonym łóżku, w o wiele jaśniejszej sypialni. Duże okna rozciągające się od podłogi aż po sufit, wpuszczały srebrzyste światło księżyca, który towarzyszył kobiecie od samego początku jej krótkiego zatracenia się. Była naga, jednak w tym samym momencie jak to zarejestrowała, została otoczona puchowym kocem. Kropelki osadzone na jej skórze błyszczały, skapując na mebel i drewnianą posadzkę. Powolnym ruchem uniosła dłoń do twarzy, chcąc otrzeć ją z wody, sączącej się z jej włosów. Wtedy też poczuła łzy, których nie dało się pomylić z niczym innym. Były znacznie cieplejsze i wyznaczały swój własny szlak, znacząc jej bladą twarz. Chciała je zetrzeć. Nim jednak to zrobiła, ubiegł ją mężczyzna. Dużymi kciukami wytarł strugi, pozostawiając swoje palce na jej policzkach na trochę dłużej.

Kobieta w końcu na niego spojrzała. Klęczał na obu kolanach, mocząc swoją koszulę o jej odkryte nogi, które zdążyły zsinieć. Wpatrywał się w jej oczy z wyrazem twarzy, którego nie potrafiła odgadnąć. Była to mieszanka strachu, złości, ulgi, wyrzutów sumienia, udręczenia i obojętności. Emocje przelewały się po jego obliczu niczym tajfun, niszcząc poprzedni wizerunek i zastępując go nowym.

— Obiecałaś — powiedział tylko, a słowa te ugrzęzły w niej, raniąc kłującym poczuciem winy jej klatkę piersiową. Bolało. Czuła rozrywający ją żal, że po raz kolejny się poddała. Że nie potrafiła zwalczyć tego chorego pragnienia pozbycia się samej siebie. Nie potrafiła mu odpowiedzieć. Nie chciała. Nie mogła. Nie znała słów, które wyjaśniałyby tę przypadłość.

Brakowało w tym wszystkim sensu. Kobieta nie rozumiała, dlaczego on wciąż tu jest... z nią. Tkwił przy autodestrukcyjnej istocie, łamiącej każdą obietnicę, bez realnego widoku na przyszłość. Zasługiwał na więcej, niż ona mogłaby mu kiedykolwiek ofiarować. A jednak ciągle był przy jej boku. Za każdym razem na nowo składając rozsypane kawałki niej samej, które notorycznie gubiła.

𝔡𝔢𝔞𝔡_𝔞𝔯𝔱𝔦𝔰𝔱

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro

#autorskie