Rᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dotarliśmy do drugiego obozu Jacoba o 23. Była porządną noc i by zobaczyć w ogóle dokąd idziemy używaliśmy lamp naftowych.

Wsiedliśmy do pociągu i wsiedliśmy w jednym z miejsc. Pociąg od razu ruszył, a my zapaliliśmy papierosa.

Wjechaliśmy właśnie do jakiegoś ciemnego tunelu, gdy Jonathan się do mnie odezwał.

- Mam u Ciebie dług, Sadie.

- I mi go spłacisz - odpowiedziałam poprawiając kapelusz.

- Jak? - zapytał McCall, kładąc ręce na pasie od broni.

- Wytłumaczę ci jak wrócimy z tego zadupia - oznajmiłam. - Jacob coś przewozi tym pociągiem?

- Tak. W końcu to przemytnik - odrzekł Jonathan i wywalił gdzieś w kąt papierosa.

- Który nie chce pakować się w kłopoty?

- Tia - Jonathan również wstał i podszedł do mnie. - Boi się, że skończy jak ojciec...

- Wiesz coś o tym? - zapytałam zaciekawiona.

- Średnio - odrzekł. - Jedyne co wiem, to to że jego ojciec zginął na jego oczach....

I wtedy ktoś wszedł do wagonu w którym byliśmy, spokojnym krokiem.
Stanął i zdjął kapelusz. Cień zasłaniał jego twarz.

- Witajcie... - usłyszeliśmy znajomy głos...

- Kim jesteś? - zapytałam chwytając powoli za rewolwer.

- Parę godzin temu we mnie celowałaś... - Powiedział mężczyzna.

- Ross? - dopytał McCall wyjmując rewolwer i celując w mężczyznę.

- Gdy wyjdziecie z tego tunelu, Jacob ucieknie z pociągu, a wy zostaniecie otoczeni przez moich ludzi - oznajmił Edgar Ross.

- Chyba że coś wymyślimy i was wykiwamy - stwierdziłam. - Jak zawsze...

- Nie tym razem...

Trzy strzały. McCall wystrzelił dwa strzały w kierunku Rossa, lecz nie trafił, a Agent wystrzelił kule dokładnie obok mojej głowy.

Rozpoczęła się strzelanina. McCall schował się między przedziałami, a ja wyszłam z wagonu, po czym weszłam do tylnego wagonu.

Jonathan i Edgar toczyli ciągłą wymianę ognia. Ja badąc w tylnym wagonie szukałam potencjalnego ratunku...

Było tam kilka skrzyń, jakiś dynamit górski i kilka karabinów...

Wtedy usłyszałam Jonathana, który mnie wołał.

- Postawiłem go broni, Adler!

Wróciłam prędko do kompana i z rewolwerem w ręku podeszłam do Edgara Rossa i go związałam.

- Mam pomysł... - Powiedziałam i wsadziłam go do ostatniego wagonu pociągu, a następnie odczepiłam go od reszty maszyny. Ross ciągle wrzeszczał i przeklinał gdy to zrobiliśmy.

- Co teraz? - zapytał McCall.

- W jednym z wagonów jest dynamit. Moglibyśmy go ustawić w kilku wagonach i puścić na Pinkertonów - odpowiedziałam drapiąc się po głowie.

- Dobra. Ale na razie musimy przejąć pociąg - oznajmił Jonathan.

- Dobra. To ty rozłóż ładunki wybuchowe, a ja porozmawiam Z Jacobem... - Powiedziałam i ruszyliśmy w swoje strony.

W oddali widziałam już koniec tunelu i pustynny realizm Kalifornii. Biegłam ile sił w nogach, mijając kolejne wagony. Wtedy dotarłam do pierwszego, którym kierował Jacob.

Przyłożyłam mu rewolwer do głowy i odezwałam się.

- Ty zdrajco

- Ja tylko nie chciałem skończyć jak ojciec, pani Adler - Powiedział trzymając ręce w górze.

- Wydałeś nas...

- Proszę, pani Adler.... proszę mnie oszczędzić.... - zaczął błagać na kolanach.

- Sadie... - wystrzeliłam. Jego mózg rozpryskał się po szybie. - Mów Mi Sadie....

Wywaliłam trupa z pociągu, po czym dałam gazu, by pociąg cały czas jechał. Przedemną już był wyjazd z tunelu.

Jasność. Po tym jak moje oczy ją przyswoiły zobaczyłam dziesięciu Jeźdźców na koniach... szybko z zniknęli gdzieś z tyłu razem z wielkim, jak to się mówi BOOM.

Jonathan szybko do mnie przebiegł po wybuchu. W ręku trzymał karabin Lancaster, który mi wręczył.

Zaczęliśmy strzelać do wrogów, którzy jechali za nami na koniach. Gdzieś przed nami nawet stał Gatling, ale szybko zabiłam tego co nim sterował.

Po pięciu minutach ciągłego strzelania, nasz pociąg wykoleił się.
Gdy już stanęliśmy na nogach, Jonathan ruszył prędko uratować nasze konie z wagonu stajennego.

- To ile jeszcze do Enchester Woords? - spytałam gdy wsiadłam na Herę.

- Jesteśmy w okolicach miasteczka South Monica, więc... - obejrzał się i podrapał po brodzie. - Jeszcze 50 mil....

- Cholera jasna... - Powiedziałam.

- Cóż poradzić... - zapalił papierosa i poklepał swojego konia po łbie.

- To będzie cholernie męcząca podróż... - stwierdziłam zdejmując kapelusz i wycierając czoło.

- Ruszajmy już, Sadie - Oznajmił McCall powoli ruszając.

- Komu w drogę temu czas... - skomentowałam i ruszyliśmy galopem....


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro