✟V. Sar nerr Zur.✟

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęły trzy dni od  opuszczenia krypty Ner'osen przez Klausa. Przez ten czas znalazł zniszczoną pustynną karawanę, gdzie udało mu się zdobyć bukłak z wodą i trochę jedzenia. Małe rzeczy, a tak bardzo cieszą. Oczywiście byłoby lepiej, gdyby ten pieprzony piach nie wchodził dosłownie wszędzie. Nik już nie chciał myśleć, gdzie jeszcze mogą siedzieć drobinki. Dwa razy starał się otworzyć jakiś portal, ale bez skutecznie. Dalej był słaby, a upał mu w tym nie pomagał. Przeklinał na bogów, którzy stworzyli to pustkowie. Nic tylko piach, tam też piach i o nowość więcej piachu. Położył rękę na ostrzu, które zawarczało wcześniej.

  — Ta... też to wyczuwam — powiedział i odskoczył do tyłu, kiedy spod piachu wystrzeliły liny.

Wyciągnął ostrze i skierował jego końcówkę w stronę wcześniejszego ataku. Czekał, ale nic się nie działo. Powoli i ostrożnie zbliżył się do lin. Wziął je w rękę i obejrzał. Wykonana z włosów herenów, ogromnych, przypominające hieny bestie. O ostrych kłach i jeszcze ostrzejszych szponach. Liny zrobione z ich futra są wstanie blokować wrodzone zdolności, takie jak magia czy jasnowidzenie. Niklaus warknął, wiedząc jakie plemię używa tego rodzaju pułapek. Berhresz, gdyż taką nazwę owe plemię nosi, słynie z niewolnictwa i polowań na zagrożone gatunki. Nikowi nie uśmiechało się spotkanie z całym plemieniem. Z trzema lub czterema na raz by sobie poradził z obecną siłą, ale nie z dwudziestoma lub trzydziestoma. 

Wstał z kucek i spojrzał w stronę, gdzie szedł. Zamknął oczy i przywołał wspomnienie map tego kontynentu do swojej podświadomości. Jeśli dalej będzie szedł w stronę południa dojdzie do morza Nyr i stamtąd będzie mógł wykombinować jak dostać się na Nordren. Jednak istnieje wysokie prawdopodobieństwo natrafienia na plemię łowców, a to nie napawało go optymizmem. Natomiast jeśli ruszy teraz na zachód to dotrze do gór Sar. Bazyliszki tam żyjące nie przepadają za ludźmi, ale jeśli Araesz jeszcze nimi przewodzi to powinien bez problemu przejść i dostać się do akwenu. Miał równe pięćdziesiąt procent szans na to, że któraś z dróg zakończy się dla niego chujowo. Wybrał jednak bazyliszki. Czemu? Stwierdził, że potrzebuje inteligentnego towarzystwa, a nie bezmózgich łowców, którzy za pieniądze sprzedadzą jako dziwki własne matki. Ludzie... czy oni nigdy się nie zmienią?

Idąc cały dzień Niklaus z normalnej, piaszczystej pustyni wszedł na kamienną. Dało się tu wyczuć więcej stworzeń niż wcześniej. Skorpiona schowanego pod skałom, fenka grzejącego się na piasku, czy nawet węża odpoczywającego na skale. Było spokojnie. Nik lubił ten spokój, na łonie natury. Nie przepadał nigdy za cywilizacjami, a swój gatunek uważa za odrażający. Jego ekspedycje zawsze kończyły się poznaniem nowych stworzeń i badaniu ich. Dziennik, który zapewne gdzieś teraz ma Rien, jest pełen opisów wyglądu, zachowań oraz środowisk przeróżnych stworzonek. Badania bestii są ciekawe, ale bardziej fascynujące są kultury trolli, nag, terwinów, elfów, nerianów czy bazyliszków. 

Ile czasu musiał spędzić na poznawaniu tych inteligentnych gadzin. Żyją na górze Sar, ale tak nazywają ją obcy. Tubylcy zwą ją Sar nerr Zur, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza "Głowę gada". Chyba wiadomo skąd ta nazwa? 

Stąpał ostrożnie po kamieniach i schodził w dół wąwozu. Jak narazie było cicho i spokojnie, żadnych wstrząsów czy plucia kwasem. Zatrzymał się gwałtownie, gdy usłyszał hałas. Sięgnął po swoje ostrze, które przeobraziło się w kose o czarnym uchwycie i czerwonym, ząbkowanym ostrzu z kocim okiem. Spojrzał na broń i nawet tego nie skomentował tylko chwycił ją oburącz, po czym ruszył w stronę hałasu.

  — Fere nera! (syrderowski: Brać je!) — wykrzyczał jeden z łowców atakując samice bazyliszka z dwójką młodych.

Nik przeklnął widząc dziesięciu ludzi z plemienia Berhesz, którzy osaczyli ranne stworzenie. Młode skomlały przerażone, a matka syczała wściekle, zasłaniając je.

  — Selle nera weru (Zarobimy na nich) — powiedział drugi trzymający w dłoni włócznię.   

  — Sil's na... (Najpierw je...) — Nie dokończył, gdyż jego głowa została odcięta od korpusu. 

Reszta odwróciła się do Nika i uniosła broń. Zakręcił w powietrzu kosą i odbił ataki dwóch łowców. Trójka z nich wystrzeliła w jego kierunku serię pocisków z karabinów. Klaus stał niewzruszony, a naboje odbijały się od jego ubrania stworzonego z smoczej łuski. 

  — Y'neri! (W głowę!) — wykrzyczał największy z nich.

Mag posłał przekleństwo w jego stronę i zgrabnie uniknął ataku. W tym czasie jeden z nich wbił mu w plecy nóż. Przebił on jego pancerz przez co Nik oderwał mu głowę siłą woli i oparł się o kosę. Widać wiek nie działa dobrze na smocze łuski, przez co są w niektórych miejscach podatne na przebicie. Niklaus zanotował to sobie w głowie i wykonując wślizg odciął nogi dwóm łowcom. Nim wstał grubas stanął mu na nodze. Rozległ się trzask kości czarodzieja i jego stłumione stęknięcie. Zamknął oczy, a piach zaczął się kręcić wywołując tym samym burzę. Zdezorientowani łowcy nie wiedzieli, gdzie mają zaatakować. Piasek ranił ich oczy i utrudniał dostrzeżenie czegokolwiek. Nagle rozległ się krzyk, jeden, drugi, trzeci. 

  — Pokaż się sukinkocie! — warknął największy z nich.

— Wedle życzenia. — Usłyszał za sobą głos Klausa, a następnie poczuł jak w jego kręgosłup wbija się ostrze, by następnie rozciąć go na pół.

Padł martwy, a burza piaskowa się uspokoiła. Niklaus oddychając głośno, oparł się o broń i wyjął nóż z pleców. Jego ciało przekroczyło limit. Mimo że uleczył on wcześniejsze rany po przebudzeniu i po walce w krypcie to dalej odczuwał w tamtych miejscach ból. Co w rezultacie powodowało znaczne osłabienie. Brak ~tum też nie pomagał i dodatkowo wycieńczał organizm. Przed oczami maga pojawiły się mroczki i padł on twarzą w piach, tracąc przytomność.

✟Infernit, okolice miasteczka Inger, kilka dni wcześniej✟ 

Skryty pod pomarańczowym płaszczem mężczyzna szedł najmniej uczęszczanym szlakiem. Nie chciał by ktokolwiek mu przeszkadzał w podróży. Nie lubił ludzi, ale nie miał wyboru, w końcu musiał uzupełnić zapasy. Westchnął pod nosem i szedł dalej przed siebie. Nie minęło pięć minut, a zza krzaków wyskoczyli bandyci. Spojrzał po nich, oczywiście że wszyscy byli Infernitami i mieli różne ostre zabawki. Miecze, topory, ale także pistolety i karabiny. Było ich około piętnastu.

  — Dawaj wszystko co masz — powiedział do niego, mężczyzna ubrany w czarną kamizelkę i tego samego koloru chustę. 

  — Sorry panowie, mężczyzną nie płace bo mnie nie kręcą — odpowiedział mu zakapturzony.

— Ty gnoju! — wrzasnął jakiś młodzik i zamachnął się na niego toporem.

 Mężczyzna uniósł nogę i złapał broń między szponiaste palce. Następnie wyrwał mu ją z ręki i szybkim płynnym kopnięciem ściął mu głowę. 

— A chciałem nie rozlewać krwi... — powiedział, otrzepując nogę z posoki. — Ale nie dajecie mi wyboru. — Ściągnął z głowy kaptur, a pokryte czerwonym futrem nietoperze uszy wyprostowały się. Wyglądał on na około trzydziestoletniego mężczyznę, o czerwono-białych włosach. Brązowe, skórzane spodnie kończyły się na wysokości piszczeli. Zamiast stóp miał łapy, bliżej nieokreślonego stworzenia o trzech długich szponach.

— To terwin! Zabić wynaturzenie! — wrzasnął najpewniej ich dowódca.

 — Wiesz to rasizm — powiedział terwin uwalniając długi koci ogon, zakończony czerwonym piórem.

Wszyscy rzucili się na niego, ale nie mieli szans. Był za szybki. Unikał bez problemu ich ataków i zarzynał mężczyzn za pomocą szponów u stup. Dzięki nietoperzym uszom słyszał najmniejszy ruch za swoimi plecami, przez co atak od tyłu był nieskuteczny. Kiedy została czwórka napastników wyprostował się  i strzelił karkiem. Któryś z nich coś wrzasnął i wyjął z magicznego kryształu miniguna i wystrzelił serię w terwina. Reszta chwyciła karabiny i poszła za nim w ślad. Uszaty wystawił przed siebie dłonie, a pociski zatrzymała pomarańczowa tarcza.

  — Nie... możliwe... — wydukał dowódca.  

  — Nie ma rzeczy niemożliwych — powiedział, ukazując śnieżnobiałe zęby i kopnął z kolana tarczę, która posłała spowrotem zatrzymane wcześniej pociski.

Nie zdążyli nawet mrugnąć, kiedy zostali podziurawieni jak ser. Terwin ukłonił się jak na końcu przedstawienia, kiedy ostatnie martwe ciało upadło na ziemię, barwiąc ją na szkarłat. Uśmiechnął się i poruszył uszami. Kiedy coś wyczuł spojrzał w stronę wschodu, a jego uśmiech tylko się powiększył.

  — Więc już wróciłeś mistrzu — powiedział do siebie, a jego płaszcz pokryły pomarańczowe pióra. — W końcu zacznie się akt pierwszy naszego przedstawienia. — Wyprostował skrzydła i wzbił się w niebo, po czym zniknął w chmurach. 

Hejo ^^ pisze do was z Anglii, pogoda dzisiaj nie dopisała bo padalo xc, ale bylo cieplo ^^.

Ale wracajac do rozdziału. Co sie stanie z Nikiem? Kim jest terwin z końca? O co z nim chodzi? Dowiecie sie niebawem ;)

A ja lecę, narazie ;)

Ps. Miało być wieczorem, ale dorwalem wifi w restauracji to macie wcześniej ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro