Layne

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejny dzień. Kolejny shot. Słodka trucizna wpuszczona do żyły penetruje krew, zmienia jej skład, sprawia, że przestaje bulgotać. Spokój spływa na mnie dosłownie w kilka chwil, odpowiadając na kolejne wezwanie, które wyszeptuję ze swoich spierzchniętych ust. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz całkowicie zdjąłem pasek zaciśnięty wokół chudego, zmizerniałego ramienia. Pamięć przywołuje minione miesiące, w których dorabiałem kolejne dziurki w grubej skórze, by ucisk pozostał mocny. Po wszystkim rozpinam go i okręcam niepotrzebną długość wokół nadgarstka. Nie mogę go zgubić.

Najgorzej czuję się po przebudzeniu. Otoczenie wokół zmienia się, staje się coraz bardziej zapuszczone. Smród i szarość docierają do świadomości, pogłębiając mój niepokój. Przerażenie zamienia się w desperację, gdy szukam resztek towaru w nadziei, że nie będę musiał pokazywać się dilerowi w takim stanie. Boję się tylko, kiedy jestem trzeźwy. Heroina zabiera mnie w miejsca, w których oblepiona smutkiem cisza zamienia się w bezpieczny azyl.

Nie konfrontuję myśli i wspomnień z bolesną rzeczywistością, która codziennie usiłuje wedrzeć się do mojego apartamentu.

Odchylam głowę na oparcie kanapy i rozkoszuję się dawką zrozumienia i miłości. Odkąd zmarła, przestałem mieć nadzieję, że kiedykolwiek poczuję się tak jak przy niej. Kłótnie i drobne sprzeczki zaczęły jawić się w moim umyśle jako małe święta, teraz celebrowałem te umykające chwile z naszego wspólnego życia. Prosiła, byśmy zgłosili się po pomoc. Odpowiadałem, że zaraz ją dla niej podgrzeję.

Jeszcze do niedawna opuszczałem apartament w przypływie samotności. Widząc znajome twarze, przez moment czułem, jakby nic się nie zmieniło; jakbym nadal stawał codziennie przed mikrofonem w studiu, by nagrać nowy materiał. Otwierałem ramiona i obejmowałem przyjaciół w szczerym, szczęśliwym uścisku, tak bardzo spragniony życia, które wymknęło się spod kontroli. Oni jednak patrzyli w moje oczy z przerażeniem, odrazą, smutkiem... a ja nie potrafiłem tego znieść. Byłem im obcy, mimo wszystkich wspólnych lat spędzonych na scenie. Kiedy próbowali zgłosić mnie do jakiegokolwiek ośrodka, groziłem im słowami do dziś przynoszącymi wstyd. Tylko to gwarantowało mi resztki wolności, jednocześnie zdejmując czar, zdejmując filtr, który dawał nadzieję, że jeszcze kiedyś porozmawiamy normalnie. Porozmawiamy jak ludzie, którzy na zawsze zmienili oblicze muzyki na całym świecie. Porozmawiamy jak legendy.

Jak dotąd legendarnie spadam z kanapy, nie mogąc wyczuć rękami jakiegokolwiek punktu podparcia. Już wiem, że po raz kolejny nie zdążę do łazienki; po nogach spływa ciepła, brunatna ciecz. Jestem sam, więc nauczyłem się nie odczuwać wstydu. Ona mnie nauczyła. Tak samo brunatna jak płyn ściekający po moich udach. Gdy bulgocze pod wpływem ciepła, w brzuchu za każdym razem pojawia się uczucie ekscytacji, dłonie się pocą, a ręce drżą. Obcowanie z nią zawsze jest dziewicze, takie pierwsze, cudownie czyste. Dziesiątki wkłuć stają się mapą myśli; mógłbym przysiąc, że pamiętam każdy z lęków, który mnie nawiedził, motywując jednocześnie do sięgnięcia po czułe uderzenie.

Z trudem czołgam się po szorstkiej wykładzinie, noszącej ślady nieszczęśliwych upadków i hedonistycznych wzlotów. Jedna ze strzykawek wbija mi się w brzuch; klnę głośno, obracając się na plecy. Rozdygotany usiłuję pozbyć się jej spod skóry, jednak orientuję się, że zostało w niej jeszcze trochę zapomnienia. Dociskam tłok do oporu i wydaję z siebie głośne tchnienie, po czym wyjmuję ją zbyt gwałtownie, wytyczając krwawy szlak na ciele. To przestaje mieć dla mnie znaczenie, gdy odpływam.

Mam jej piękną twarz pod powiekami. Brązowe oczy, epicentrum mojej galaktyki, słońce planety nazwanej moim imieniem. Gąszcz ciemnych loków otaczający bladą twarz i jej największą ozdobę w postaci burgundowych ust. Muskam policzki, a pod opuszkami palców czuję ich ciepło. Uśmiecha się zawstydzona tak jak kiedyś, gdy na licach widoczne były rumieńce, i chwyta za moją dłoń, dociskając ją jeszcze bardziej. „Chodź" – szepcze do mnie, a z kącików zamkniętych oczu skapują mi łzy, bo nie słyszałem jej aksamitnego głosu od sześciu lat. Biorę głęboki wdech, jakbym miał zanurzyć się pod wodę, po czym chwytam delikatną dłoń. Drobna, jasna w swej istocie oraz czysta w swym duchu postać przyciąga do siebie moje ciało, uderzając ciepłem, które zapamiętałem.

Ciepłem, które naznaczyło ostatni dzień mojego zapomnianego istnienia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro