Rozdział III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Sto dziewięćdziesiąt dziewięć, dwieście... - Ułożyłem kolejny chwiejny stos monet, licząc swoją część zyskanych w kasynie pieniędzy. – Dwieście jeden, dwieście dwa, dwieście...

- Minho? – Usłyszałem za sobą głos przyjaciela. Zerwałem się na równe nogi i okręciłem w miejscu, zasłaniając własnym ciałem dobitny dowód mojej wczorajszej nagannej działalności. Jednocześnie przywołałem na twarz jak najniewinniejszy wyraz, usiłując wyglądać jakbym wcale nie ukrywał za plecami nielegalnie zarobionych pieniędzy. Key jednak najwyraźniej był czymś zbyt zaaferowany, żeby zwrócić uwagę te szczegóły, które normalnie za nic by mu nie umknęły.

- Co takiego znów zrobiłem? – zapytałem, wieńcząc swoją wypowiedź teatralnym westchnieniem. Key zmrużył oczy, najwyraźniej poirytowany, po czym oberwałem w głowę własną koszulą.

- Tłumacz się – zażądał, spoglądając na mnie z góry, choć był przecież niższy. Zaskoczyła mnie jego gwałtowność. Nie mogłem przywołać w pamięci żadnego konkretnego powodu wściekłości Kibuma. W salonie zostawiłem po sobie względny porządek, nie nabłociłem w przedpokoju, nie zapomniałem kupić jedzenia, a w dodatku nadprogramowo wytarłem blat w kuchni, zaraz po zjedzeniu śniadania. Lista narzucanych mi przez współlokatora obowiązków była przerażająco długa, sytuacji nie polepszał też fakt, że czegokolwiek bym nie zrobił i jakkolwiek bym się nie starał – w oczach Key zawsze wszystko było nie tak, jak powinno. A to zapomniałem zetrzeć kurz z jednej półki, a to krzywo ustawiłem krzesła po myciu podłogi, a to nieodpowiednią sumę pieniędzy wydałem na zakupy spożywcze... Gdyby nie to, że w zasadzie żyłem z tego, co mi mój przyjaciel był tak miły pożyczyć, pewnie już dawno rzuciłbym tą miotełką do kurzu i znalazł sobie inny sposób na wyżywienie. Rzeczywistość była jednak taka, a nie inna (aczkolwiek dzięki współpracy z Taeminem liczyłem na rychłe zmiany), a ja potrafiłem dostosować się nawet do kibumowego terroru, byleby mieć dach nad głową i kogoś, kto zapanuje nad moim wrodzonym roztrzepaniem. Kim nadawał się do tego idealnie, i nawet jeśli lubił czasem czymś we mnie z furią porzucać, nie byłem w stanie nie darzyć go sympatią.

- O co ci chodzi? – zapytałem, chwytając ubranie w ręce i spoglądając to na nie, to na Key, ciskającego we mnie piorunami z oczu.

- Zechciej spojrzeć na te tajemnicze plamy na twoim własnym kołnierzu – burknął, krzyżując ręce na piersi. Z uniesionymi brwiami spojrzałem we wskazanym miejscu. Biel materiału kołnierza w istocie zakłócały widniejące nań ciemnoczerwone ślady.

- Cholerny gnojek... - warknąłem pod nosem, nagle przypominając sobie, jak Taemin kilkukrotnie, z wdziękiem godnym najwyższych salonów, podchodził do mnie tylko po to, żeby owionąć ciepłym oddechem i równie szybko się oddalić, zniknąć w tłumie. Miałem to wszystko za część jego roli, ale nie przewidziałem, że ten złośliwy chochlik postanowił zostawić po sobie ślad, który ciężko będzie mi w logiczny sposób wytłumaczyć przed przyjacielem.

- Nie mówiłeś mi, że masz kobietę – zarzucił mi Key, i niejednego mogłaby zdziwić pretensja w jego głosie. No bo co go obchodzi moje życie prywatne? Ja jednak, dobrze znając mojego przyjaciela, tylko pokręciłem głową, gorączkowo szukając jakiejś sensownej wymówki. Kim nie cierpiał być o czymś nieświadomym. Zawsze trzymał rękę na pulsie, a żaden sekret nie pozostawał przed nim nieodkrytym. Również i tym razem przybył do mnie żądny wyjaśnień, niezadowolony nie z samego swojego odkrycia, ale z faktu, że nie został o tym wcześniej poinformowany.

- Bo nie mam... - wybąkałem żałośnie, niezdolny do wykreowania jakiejś błyskotliwej historii, zbyt zmęczony całonocnym pobytem poza domem. Kim otworzył szeroko usta w akcie czystego oburzenia.

- A to? – zapytał, wskazując na feralne ślady po wygłupach Taemina. – Szminka? Minho, tylko nie mów, że przepuściłeś wszystkie moje pieniądze na dziwki! – krzyknął, wyrzucając ręce w powietrze.

- Oczywiście, że nie! – odparłem, teraz także wzburzony. – Nie masz do mnie za grosz zaufania, Key...

- Dziwisz mi się? – zapytał, nagle wstępując na dziwnie chłodny ton. – Ile już razy zmarnowałeś to, co ci pożyczyłem w dobrej wierze? Czy nie możesz choć raz zrobić czegoś porządnie? – Jego słowa, choć tak podobne do wszystkich poprzednich, tego dnia brzmiały wyjątkowo nieprzyjemnie. Może to za sprawą ciążącej mi świadomości, że w istocie, zeszłej nocy jedynym na co wydałem pieniądze była gra w kasynie. Co gorsza – był to mój pierwszy, ale zdecydowanie nie ostatni raz. Mimo wszystko leżące za mną na biurku pieniądze stanowiły potwierdzenie opłacalności moich działań. Nie mogłem jednak powiedzieć tego Kibumowi, bo prawdopodobnie zginąłbym śmiercią tragiczną.

- Key, nie rozumiesz... - zacząłem, a on uniósł brwi, spoglądając na mnie tym wszechwiedzącym spojrzeniem.

- Nie rozumiem? - zapytał, biorąc do ręki moją koszulę i wskazując na nią palcem drugiej ręki. – Czy te ślady zostawiła kobieta? – Na to pytanie mógłbym z czystym sumieniem odpowiedzieć przecząco, ale z pewnością nie poprawiłoby to mojej sytuacji, więc po prostu skinąłem głową. – Zatem, chcę ją poznać – oznajmił Key, tonem nie znoszącym jakiegokolwiek sprzeciwu, po czym okręcił się na pięcie i opuścił mój pokój, a mnie nie pozostało nic innego jak przekląć pod nosem.

***

- Panie Choi – powiedział Taemin, opadając na swój stołek, tuż przy oknie. – Ja doprawdy tego nie rozumiem – oznajmił, spoglądając na mnie ze zmrużonymi oczami.

- Czego? – zapytałem, siadając naprzeciwko niego, oddychając z ulgą po męczącej serii taeminowych prób nawiązania ze mną skinshipu. To nie tak, że źle się z tym czułem, po prostu każda myśl o tym, jak dziwnie i niepokojąco musiałoby to wyglądać dla postronnego obserwatora nieco wpływała na moje samopoczucie. Niemniej, bawiłem się przednio, obserwując skupienie na twarzy Lee, kiedy próbował kolejnych form dotyku. Jego zmarszczone brwi, wyrażające głębokie zadumanie wobec naszych splecionych rąk, albo krytyczne spojrzenie, kiedy usiłował stwierdzić czy moja dłoń spoczywająca na jego biodrze wygląda wystarczająco naturalnie. Osobliwe badania, którym mnie poddawał były jednak całkiem przyjemne. Z każdą chwilą czułem się w jego towarzystwie coraz swobodniej.

Ciemne oczy o kształcie migdałów po raz kolejny obrzuciły mnie oceniającym spojrzeniem, którego mocy nie były w stanie zniwelować nawet niepokorne kosmyki włosów, uparcie wpadające w pole widzenia.

- Kiedy jesteś z Sagi zachowujesz się okropnie sztucznie – stwierdził tonem nieznoszącym sprzeciwu, ale po tych słowach nieco się zawahał. Uniosłem brwi pytająco, czekając na dalszy ciąg wypowiedzi. Na usta Taemina znów wpłynął ten, tak dobrze mi już znany, mimo krótkiej znajomości, złośliwy uśmieszek. – Ale kiedy masz do czynienia z Taeminem sprawa wygląda zupełnie inaczej – zakończył, najwyraźniej świetnie się bawiąc obserwując moją pełną oburzenia reakcję.

- Nie zaczynaj znowu tych głupot... - burknąłem, dobrze wiedząc jakie myśli kryją za sobą te figlarne ogniki w jego oczach.

- Problem polega na tym, że twój dziwny przypadek sprawia, że nie bardzo wiem co powinienem na to zaradzić – odparł Taemin, naraz poważniejąc. – Najwyraźniej masz problem z przebywaniem w towarzystwie płci pięknej... - powiedział, nie dając mi przerwać, mimo że miałem ogromną ochotę jakoś się odgryźć - ...co z miejsca skreśla cały nasz genialny plan zemsty – zakończył, niedbałym gestem odgarniając włosy z twarzy.

- A nie może zostać tak, jak jest? – zapytałem, nie do końca rozumiejąc w czym tkwił problem. – Przecież jakoś sobie z Sagi poradzę, zawsze mogę sobie wyobrażać, że wcale nie masz na sobie tej śmiesznej kiecki – stwierdziłem, wskazując gestem podbródka na przewieszone przez drzwi szafy ubranie. Taemin wywrócił oczami, wyrażając zniecierpliwienie.

- Minho, tu nie chodzi o mnie, tylko o siostrę Kim Jonghyuna – powiedział, wskazując na wiszącą na ścianę podobiznę, w którą tym razem i ja sam miałem przyjemność wbić kilka lotek. – Miałeś ją uwieść, pamiętasz? – Nie potrafiłem stwierdzić dlaczego, ale te słowa odbiły się gorzką nutą po wnętrzu mojego umysłu. Szczerze mówiąc, nie zależało mi tak bardzo na tej całej, wymyślonej przez Taemina „zemście". Podobał mi się pomysł oszukiwania grubych ryb w kasynie i wypychania sobie kieszeni ich pieniędzmi. Ucieszyłbym się też, gdyby nadarzyła nam się okazja ogrania samego Kim Jonghyuna, zdeptania jego dumy na oczach wielu osób. Nie uśmiechała mi się jednak perspektywa aż tak wielkiego zaangażowania, jakiego najwyraźniej oczekiwał ode mnie Taemin. Nie byłem jednak w stanie zignorować krążącej mi po głowie opowieści o jego starszym bracie, który odebrał sobie życie. Oczywiście, sam wolałbym wiedzieć czego Kim Jonghyun ode mnie chce, dlaczego zamienia moje życie w pasmo niewypałów. Nie upatrywałem jednak w planie Taemina sposobu na zaradzenie moim problemom.

Mimo targających mną wątpliwości, nie byłem w stanie po prostu odmówić. Takie działanie prawdopodobnie płożyłoby kres naszej znajomości, która nie miałaby dalszych podstaw istnienia. Zdążyłem polubić Taemina, głównie za sprawą jego lekkiego podejścia do życia. Wreszcie znalazłem kogoś, z kim bezczynne wieczory nie były nudne, kto podzielał moje zamiłowanie do bezsensownych wygłupów. Spędzić miło czas – oto mój podstawowy cel. Z Taeminem czas mijał na ciągłej zabawie.

- No cóż – odezwał się w końcu Lee, przerywając zbyt długie milczenie głośnym klaśnięciem w dłonie. – Chyba nie pozostaje nam nic innego jak ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć! – zawołał dziarskim tonem, a w mojej głowie zaświtała pewna myśl.

- Co do tych ćwiczeń... - powiedziałem, naraz uśmiechając się, zadowolony z własnego toku rozumowania. – To chyba mam pomysł na pierwszy sprawdzian – stwierdziłem, spoglądając na zaskoczonego Taemina z przebiegłym błyskiem w oku.

***

- Dlaczego ja się na to zgodziłem? – zapytał po raz dziesiąty Taemin, pozwalając prowadzić się pod rękę w nieznanym sobie kierunku. – To idiotyczne...

- Nagle idiotyczne? – odparłem ze złośliwym uśmiechem. – Co wieczór udajesz kobietę i nagle wydało ci się to idiotyczne? – dopytywałem, w odpowiedzi dostając kolejne cierpiętnicze westchnienie.

- Ale cóż ja będę z tego miał? – Lee zmarszczył nos, w dalszym ciągu niezadowolony z zaistniałej sytuacji.

- Już ci mówiłem – stwierdziłem, przybierając nadmiernie cierpliwy ton głosu, co tylko dodatkowo rozjuszyło mojego towarzysza Tego wieczora miał na sobie wyjątkowo delikatny, dziewczęcy makijaż, który wytłumaczył brakiem chęci do marnowania drogich szminek na takie głupoty. – To część naszych ćwiczeń – wyjaśniłem, zacieśniając uścisk na jego ramieniu. – W dodatku, jeśli zależy ci, żeby twój partner biznesowy w dalszym ciągu miał dach nad głową, chcąc nie chcąc musisz mu pomóc – dodałem, ignorując mordercze spojrzenie, dodatkowo spotęgowane ciemną kredką do oczu. – Bądź co bądź, to twoja wina, że mój współlokator ma mnie za bawidamka... - Za to stwierdzenie oberwałem łokciem w brzuch, co na chwilę skutecznie odjęło mi mowę.

- Nie wiem, czy to ze względu na fakt, że wkraczamy na twój teren, ale jesteś dzisiaj irytująco pewny siebie – oznajmił Taemin, niecierpliwym gestem odrzucając długie włosy do tyłu. – Uważaj, żeby się to na tobie nie zemściło... - mruknął złowieszczym tonem, przez co zacząłem się poważnie zastanawiać, czy mój plan w istocie był tak genialny, jak mi się z początku zdawało. Wolałem sobie nawet nie wyobrażać, jaki numer ten nieprzewidywalny chłopak może wywinąć przed Key, co napełniło mnie całkowicie uzasadnionym niepokojem.

- Taemin, proszę – powiedziałem, mimowolnie nadając tym słowom błagalny ton. – Mój przyjaciel jest bardzo spostrzegawczy, w dodatku łatwo go wyprowadzić z równowagi, a wtedy rzuca wszystkim co mu się nawinie pod rękę... - stwierdziłem, nie uzyskując jednak zamierzonego efektu. Zamiast choćby w drobnym stopniu przejąć się moimi słowami, Taemin skupił się na okręcaniu kosmyka włosów na palcu, a po wyrazie jego twarzy nie mogłem nawet stwierdzić, czy mnie jeszcze słucha. Szedł u mojego boku, zapatrzony gdzieś w dal, najwyraźniej zamyślony. Zdążyłem już odnotować w pamięci tę jego tendencję do zawieszania się, która tak kontrastowała z przeważnym, żywiołowym podejściem do życia. Szczerze mówiąc, byłem ciekaw o czym rozmyśla w takich momentach, bo na jego twarz niepostrzeżenie wkradała się niespodziewana powaga.

- Hm... - mruknął w końcu, mrugając kilkakrotnie powiekami, najwyraźniej otrząsając się z zamyślenia. Również i ja zostałem w ten sposób gwałtownie otrzeźwiony. Ze zdumieniem zorientowałem się, że przez ostatnie pięć minut wpatrywałem się w Taemina jak w obrazek, co z pewnością było co najmniej niepokojące. Po prostu w dalszym ciągu nie mogłem zrozumieć jego urody, której, wbrew własnej woli, nie potrafiłem nie podziwiać. Taemin przeistaczał się jak kameleon, a mimo to wciąż pozostawał sobą, przynajmniej dla osoby znającej nieco szczegółów z jego sposobu życia. Ten fenomen wywoływał we mnie mimowolną fascynację, której póki co nie umiałem w sobie zdusić. Powodem było zapewne to, że Taemin potrafił być naprawdę piękną kobietą, choć ten fakt ranił moją dumę, byłem świadom, że dałem się nabrać na jego wdzięki. Pocieszało mnie jedynie to, że na własne oczy przekonałem się o mocy jego taktyki, kiedy podbijał kolejne serca niczego nieświadomych mężczyzn.

- Taemin? – odezwałem się, pochylając się nieco w jego stronę, usiłując sprawdzić czy już mnie słucha, czy dalej zamierza gdzieś błądzić myślami. Lee uniósł głowę, a na jego usta wpłynął przebiegły uśmiech.

- Niech będzie, panie Choi – oznajmił, niespodziewanie splatając palce jednej ręki z moimi i przystając. – Będę grzeczny – obiecał słodkim głosikiem, po czym wspiął się na palce u stóp, żeby sięgnąć mojego ucha. – Ale pod koniec spotkania czeka cię test, bądź gotów... - szepnął, a mnie aż przeszedł dreszcz, bo słowa te zabrzmiały wybitnie złowieszczo. Naraz ten delikatny makijaż, dodatkowo łagodzący rysy chłopaka, wydał mi się śmiesznie nieadekwatny.

- Dość tych wygłupów, czas zacząć przedstawienie – odparłem, uznając, że lepiej zignorować jego obietnicę sprawdzenia moich umiejętności. Zamiast tego postanowiłem skupić się na tym, żeby wypaść jak najlepiej przed Key. Szczerze mówiąc, jego reakcja stokroć bardziej mnie martwiła, niż reakcja kogokolwiek z grających w kasynie ludzi. Kibum potrafił nieraz prześwietlić człowieka na wylot, nie mówiąc już o tym, jak ciężkie życie mieli ludzie, którzy kiedykolwiek poważnie mu podpadli. Nie zamierzałem dołączyć do tej niechlubnej czarnej listy, dlatego musiałem się postarać. Co do Taemina, byłem pewien, że jeśli tylko nie przyjdzie mu jakiś niedorzeczny pomysł do głowy, z pewnością będzie w stanie zdobyć sympatię mojego przyjaciela. Widziałem w tym spotkaniu swego rodzaju szansę. Jeśli Key zobaczy, że układam sobie życie z tą jakże uroczą damą, z pewnością będzie bardziej skory do wszelkiego rodzaju pomocy finansowej, co da mi możliwość zarobienia większej ilości pieniędzy w kasynie, i zwrócenia mu wszystkiego z nawiązką. Wiele jednak zależało od tego wieczora, który mógł się okazać decydujący.

Taemin zacisnął mocniej splot naszych palców, po raz ostatni błyskając szelmowskim uśmiechem, a ja przełknąłem głośno ślinę, naraz zdenerwowany. Tylko czym? Przecież to tylko kolejny teatrzyk...

Sięgnąłem do kieszeni po klucze i już po chwili obaj stanęliśmy przed drzwiami od mieszkania. Nie było już czasu na rozmowy, wymieniliśmy więc tylko porozumiewawcze spojrzenia, po czym każdy z nas wszedł w swoją rolę.

- Dobry wieczór! – wykrzyknął entuzjastycznie Key, niemal natychmiastowo materializując się w przedpokoju. Jego ciemne oczy rozbłysły na widok stojącego u mojego boku Taemina, który tym razem najwyraźniej postanowił grać nieśmiałą dziewczynę, bo zerkał niepewnie spod kurtyny włosów, kurczowo trzymając mnie za rękę.

Ponownie z trudem przełknąłem ślinę, nie mogąc zrozumieć o co mi do cholery chodzi. Czułem się, jakbym faktycznie przyprowadził wybrankę serca, martwiąc się czy zostanie ona zaakceptowana przez mojego współlokatora. Te niedorzeczne myśli wcale nie pomagały mi w odnalezieniu skupienia. Czy ze wszystkich dni, akurat tym razem Taemin musiał postanowić oddać mi prowadzenie? Nie miałem pojęcia co robić, wciąż pozostając pod bacznym, oczekującym spojrzeniem przyjaciela. Moja ręka zaczęła się pocić w tym niecodziennym uścisku, i nie marzyłem o niczym innym jak uciec z tego pogrążonego w półmroku przedpokoju i zaczerpnąć świeżego powietrza. Naraz poczułem, jak Taemin wbija mi paznokcie w dłoń, ewidentnie ponaglając. Odchrząknąłem, uśmiechając się nerwowo. Moja cała pewność siebie gdzieś wyparowała, pozostawiając jedynie obezwładniającą panikę. A przecież nawet nie miałem czym się stresować...

- Kibum, to jest T... - zaciąłem się, tym razem niemal czując jak paznokcie mojego towarzysza przebijają skórę dłoni - ...T-to jest Sagi – wydusiłem z siebie wreszcie, obserwując jak mój przyjaciel całuje Taemina w rękę i zaprasza nas do salonu, w którym czekał już nakryty stół.

W tamtym momencie najchętniej umknąłbym do swojego pokoju, zaszył się pod kołdrą i porozmyślał o bezsensie własnej egzystencji, ale niestety nie było mi to dane, bo dłoń Taemina ciążyła mi jak kotwica, nie pozwalając na swobodniejszy oddech. W duchu przeklinałem samego siebie, że wpadłem na tak idiotyczny pomysł. Key był zbyt inteligentny, żeby się na to wszystko nabrać, istniało więc duże prawdopodobieństwo, że jeszcze tej nocy wylecę z mieszkania na zbity pysk. Na domiar złego, dopiero w tym momencie z pełną mocą poczułem to, o czym kilkukrotnie już mówił mi Taemin. Było mi niezręcznie jak cholera. Nie wiedziałem co mówić, gdzie podziać ręce, jak się zachować, żeby wyglądać wiarygodnie. Ciągłe zerkanie na Taemina, szukanie u niego pomocy, wcale nie polepszało sytuacji. Chłopak bez reszty wcielił się w rolę Sagi, z nieznaną mi wcześniej nieśmiałością zerkając spod długich rzęs, pozwalając sobie jedynie na łagodne uśmiechy i uprzejme skinienia głowy. Jego niecodzienne zachowanie stawiało mnie w tragicznej sytuacji, bo znów nie potrafiłem stwierdzić, gdzie kończy się Taemin, a gdzie zaczyna Sagi.

- Minho... - Ostry ton głosu Kibuma wyrwał mnie z wewnętrznego panicznego bełkotu. Przyjaciel wpatrywał się we mnie ze zmarszczonymi brwiami, coś na migi pokazując. Potrzebowałem dłuższej chwili, żeby zorientować się, o co mu chodzi. Pospiesznie odsunąłem Taeminowi krzesło, pozwalając mu z gracją zasiąść za stołem. Początek zapowiadał się źle, a ja już czułem się jak skończony debil, myśląc o tym, jakie później kazanie urządzi mi Key. Teraz jednak mój przyjaciel z powrotem uśmiechnął się pogodnie, raz po raz spoglądając to na mnie, to na Sagi. Był podejrzanie rozentuzjazmowany, co wcale nie pomagało mi pozbyć się uczucia niepokoju.

Kolacja przebiegała coraz dziwniej z każdą minioną minutą. Siedziałem sztywno, bacznie obserwując moich towarzyszy, niezdolny wydobyć z siebie głosu, chyba, że było to konieczne. Nie mogłem zrozumieć co takiego mi się stało. Gdzie moja zdolność do odegrania każdej sceny? Gdzie wrodzony talent do improwizacji? Gdzie lekkoduch, który przeważnie uparcie nie odstępował moich działań na krok, który nieraz wywoływał masę problemów, a w najważniejszym momencie zniknął, pozostawiając za sobą jedynie nieuzasadniony stres?

Na domiar złego, wcale nie podobała mi się relacja Key i Taemina, którzy po krótkiej chwili niezręczności zaczęli gawędzić w najlepsze. Mój towarzysz raz po raz uśmiechał się zalotnie znad krawędzi kieliszka, na co Kim odpowiadał głośnym śmiechem i komentarzem w stylu - „Ta młoda dama jest doprawdy czarująca!". Działała mi na nerwy ta dziwna gra, którą Lee prowadził, zwłaszcza, że nie znałem zasad, bo nie raczył powiadomić mnie o swoich zamiarach. Jeśli z początku martwiłem się czy Key polubi Sagi, to w trakcie kolacji moją zmorą stał się fakt, iż najwyraźniej polubił ją za bardzo. Siedziałem jednak bezradny, skrępowany między ożywionym rozmową przyjacielem, a odgrywającym swoją rolę partnerem. Co jakiś tylko czas Kibum zerkał w moim kierunku, z jakimś dziwnym psotnym ognikiem w oczach, zanim jednak byłem w stanie zinterpretować rzucane mi spojrzenie, Kim na powrót skupiał uwagę na Sagi.

- Długo się już znacie? – Padło pytanie, po którym nastąpiła cisza, wyraźnie dająca mi do zrozumienia, że to ja powinienem odpowiedzieć.

- Nie tak znowu długo – oznajmiłem, nieco chłodniej niż miałem w zamiarze. Key uniósł brwi, ze zdziwieniem obserwując moje podejrzane zachowanie, a Taemin kopnął mnie pod stołem, najwyraźniej upominając, żebym wreszcie wziął się w garść.

- Szczęśliwi czasu nie liczą – wtrącił się Lee, nagle opierając głowę na moim ramieniu. – Prawda, skarbie? – zapytał, po chwili unosząc się i spoglądając mi w oczy. Nagle jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko mojej. Dobrze wiedziałem do czego to wszystko zmierza. To był ten moment, w którym każdy oczekiwał ode mnie właściwej reakcji. Reakcji godnej zakochanego mężczyzny. Ja natomiast, nie byłem w stanie choćby się ruszyć, zupełnie zesztywniały pod uściskiem i spojrzeniem Taemina. Mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że nigdy w życiu nie pragnąłem bardziej zapaść się pod ziemię, zniknąć, nie musieć więcej mieć do czynienia z tą niewytłumaczalną niezręcznością. Taemin wpatrywał się we mnie intensywnie, nieco marszcząc brwi, czekając. Jeśli to był ten jego test, to mogłem się już pożegnać z dobrą oceną.

- Pójdę się przewietrzyć – mruknąłem niewyraźnie, wyswobadzając się z uścisku, i nie patrząc na twarze zebranych, opuszczając pokój. Chwiejnym krokiem dotarłem do kuchni, w której wielkie okno był otwarte na oścież, dając nieskończony dostęp do zbawiennego chłodnego powietrza. Przyłożyłem czoło do zimnej framugi, usiłując jakoś się uspokoić. Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się coś tak niewytłumaczalnie bezsensownego. Zawsze dobrze kontrolowałem swoje emocje, byłem w stanie zagrać każdą rolę, nie bez powodu szukałem posady jako aktor. Ten wieczór jednak przysporzył mi więcej niesklasyfikowanych ataków serca niż całe dotychczasowe życie. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że za nic nie mogłem zrozumieć, dlaczego tak zareagowałem. Dlaczego nie byłem w stanie z ognikami w oczach odegrać tej scenki, dać Kibumowi upragniony teatrzyk i wyjść z kamienicy zwijając się ze śmiechu. Dlaczego akurat tej nocy Taemin nie był dla mnie Taeminem, ale onieśmielającą, zniewalającą Sagi?

Na samą myśl o tym, czego jeszcze chwilę temu chłopak ode mnie wymagał, aż rozbolał mnie brzuch. Lekko rozchylone usta wciąż majaczyły mi przed oczami, a oczekiwanie w migdałowych oczach nie dawało choćby na chwilę skupić się na czymś innym. Na przykład na planie dalszego działania.

- Minho? – Głos Taemina wywołał dreszcz na moich plecach. Gwałtownie wyprostowałem się, próbując za wszelką cenę nie okazać, w jakim stanie obecnie się znajduję. Lee pokonał dzielącą nas w półmroku kuchni przestrzeń. Wstrzymałem powietrze, kiedy podszedł na tyle blisko, że jego oddech załaskotał mnie w ucho. – Co ty odpierdalasz? – zapytał szeptem, który powinien był momentalnie zrujnować iluzję Sagi, pozwalając mi znów swobodnie rozmawiać z Taeminem. Nic takiego jednak się nie stało, wręcz przeciwnie. Poczułem się jeszcze gorzej, bo nie potrafiłem w żaden sposób wyjaśnić mojemu wspólnikowi przez jakie niewytłumaczalne wewnętrzne piekło właśnie przechodzę. Lee uniósł wzrok, spoglądając mi badawczo w oczy, a ja dyskretnie zacisnąłem dłoń na krawędzi kuchennego stołu, usiłując zachować spokój na twarzy.

„Może po prostu Key dolał mi czegoś do wina?" – przyszło mi do głowy. Nie widziałem innego wytłumaczenia dla własnego zachowania. Inaczej nigdy w życiu nie spojrzałbym na Taemina w taki sposób. Mimo świadomości irracjonalności tej sytuacji, jego wzrok totalnie mnie obezwładniał. Czułem ciężar perfum Sagi, mieszających się z zapachem wilgotnego miejskiego powietrza. W oczach Taemina odbijały się odległe refleksy świata za oknem, a ja nie byłem w stanie wymyślić choćby jednego składnego zdania, zbyt pochłonięty śledzeniem linii jego szczęki, zbyt zaaferowany pełnią rozchylonych w zdziwieniu ust.

- Minho? Nic ci nie jest? – zapytał Lee, teraz już mocno zaniepokojonym głosem. Przełknąłem ślinę, odrywając wzrok od jego twarzy, skupiając się na przestrzeni tuż ponad jego głową.

- To było przegięcie, nie uważasz? – zapytałem, samego siebie zaskakując pretensjonalnością własnego tonu głosu. – Nie będę robił takich rze...

- Przegięcie? – wszedł mi w słowo Taemin, a nagła ostrość tej wypowiedzi zmusiła mnie do ponownego spojrzenia mu w twarz. Zmarszczone gniewnie brwi zniekształcały delikatność rysów, a ciemne oczy piorunowały mnie, przewiercały na wylot. – To ty tutaj przeginasz! Zachowujesz się jak dziecko, reagując w ten sposób na zwykłą scenkę! Przecież to tylko gra... co z ciebie za aktor? – wyrzucił z siebie, agresywnie wymachując rękami. Jego słowa tylko pogorszyły mój stan, pogłębiając świadomość irracjonalności własnej reakcji na to wszystko.

- Spokojnie... - powiedziałem, nagle orientując się, że jego krzyki z pewnością dobiegły uszu Kibuma i mój przyjaciel lada chwila może tu przypadkiem wparować, mając nadzieję wyraźniej usłyszeć fragment kłótni zakochanych. Taemin wywrócił oczami, ale posłusznie spuścił z tonu, w zamian zbliżając się do mnie jeszcze bardziej, co niebezpiecznie zagroziło mojemu wstrzymywanemu oddechowi.

- Musiałem coś zrobić – oznajmił konspiracyjnym szeptem. – On nie do końca nam wierzy... - mruknął, a ja uniosłem brwi, zaskoczony.

- Skąd wiesz? – zapytałem, na co odpowiedzią było głośne parsknięcie.

- To jak zwykle twoja wina, zachowujesz się jakbyś miał miotłę w tyłku... - burknął, na co mimowolnie się speszyłem. Zwłaszcza, że tym razem miał rację. – Dlatego chciałem jakoś utwierdzić go w przekonaniu, że nasza miłość istnieje – dodał ze złośliwym uśmiechem, a ja już miałem jakoś się odciąć, kiedy drzwi kuchni zaskrzypiały złowieszczo.

Dalsze wydarzenia potoczyły się jakby w przyspieszonym tempie. Taemin zarzucił mi ramiona na szyję, a ja zupełnie nie wiedząc co robię, odwróciłem nasze pozycje, przyciskając chłopaka do blatu stołu, pochylając się nad jego obnażoną szyją, imitując pocałunek.

- Oh, wybaczcie – usłyszałem głos Kibuma zza pleców, głos dziwnie przepełniony zadowoleniem z siebie. Kolejne skrzypnięcie zawiasów powiadomiło mnie o opuszczeniu przez intruza terenu kuchni. Odnotowałem to jednak gdzieś w odległym kącie umysłu, zbyt zaabsorbowany tym, co się ze mną działo. Serce nie mogło się uspokoić, zbyt zszokowane zachowaniem własnego właściciela. Spoglądała na mnie para zdumionych oczu o kształcie migdałów, a ja zaskakująco mocno czułem ciało Taemina przy swoim własnym. Zmysły, niepomne na nic, zaczęły podszeptywać mi niestworzone perspektywy, kiedy trzymałem tego pokręconego chłopaka w ramionach, nie rozumiejąc przyjemności płynącej z tej nieoczekiwanej bliskości. Mogłem na przykład pozwolić jednej dłoni znów zsunąć się po materiale sukienki, drugą zaś złapać za podbródek i...

- Panie Choi. – Mój wewnętrzny monolog został brutalnie przerwany, przez wyswabadzającego się z uścisku Taemina. – Muszę przyznać, że to odegrał pan profesjonalnie – oznajmił, unosząc ręce w górę w poddańczym geście. – Nie mam nic do zarzucenia, oby tak częściej – dodał, uśmiechając się psotnie i, poprawiwszy fryzurę, opuszczając kuchnię. Pozostawiając mnie na pastwę zbyt szybko bijącego serca.

Potrzebowałem dłuższej chwili, żeby uspokoić się po tym, co miało miejsce. Po paru minutach desperackiego wdychania chłodnego, miejskiego powietrza, w którym błąkał się tylko nikły ślad perfum, pozostawiony tu przez Taemina, doszedłem do prostego wniosku, że najlepiej dla mnie będzie zaprzestać jakiegokolwiek roztrząsania tej sytuacji, zrzucić nieobliczalność własnego ciała na feralne kibumowe wino, albo na stres i zmęczenie. Dzięki takiemu postanowieniu udało mi się z powrotem dotrzeć do salonu. Śledzony przez dwie czujne pary oczu, na powrót zasiadłem przed stołem, przez resztę wieczora uparcie milcząc i ignorując rzucane mi spojrzenia. Nawet odprowadzając Taemina do drzwi zachowałem bezpieczny dystans, w obawie, że znów coś mi odbije. Tej nocy zupełnie straciłem zaufanie do samego siebie.

Stojąc w półmroku przedpokoju znów poczułem na sobie dwie pary oczu, do czegoś mnie ponaglających, na coś czekających. Spojrzałem na Kibuma tylko po to, żeby zostać niemal zasztyletowany wzrokiem. Przyjaciel gestem wskazał na Taemina, wciąż stojącego przy drzwiach wyjściowych. Nie miałem pojęcia o co tej dwójce znowu chodzi, ale zniecierpliwienie chyba sięgnęło zenitu, bo w końcu Lee podszedł do mnie, spoglądając prosto w oczy, co nie było w danym momencie najlepszym pomysłem.

- Dobranoc, Minho – powiedział, wspinając się na palce i całując mnie w policzek. Serce po raz kolejny tej nocy odmówiło mi posłuszeństwa, oddech zamarł gdzieś pomiędzy odzyskiwaną powoli trzeźwością umysłu, a niepokornością otumanionego zapachem perfum ciała. Moment minął jednak równie szybko, jak się zaczął i po chwili ostatni szelest sukienki zniknął za zasłoną drzwi wyjściowych. Jeszcze przez chwilę stałem w bezruchu, gwałtownie mrugając powiekami, powoli dochodząc do siebie.

- No, nieźle, nieźle, panie Choi – odezwał się Kibum, który teraz stał oparty o framugę drzwi i spoglądał na mnie spod przymrużonych powiek. Rzuciłem mu pytające spojrzenie, na co on wywrócił oczami. – Nieźle sobie ta twoja dama pogrywa... - stwierdził, a w jego oczach zalśniły iskierki, które wcale mnie się nie spodobały. Zdążyłem już jednak nieco się uspokoić, i zdobyłem się nawet na szelmowski uśmiech.

- No widzisz, coś jednak potrafię zrobić dobrze – odparłem, ale zaraz oberwałem własną czapką w głowę.

- Dobrze? To było najdziwniejsze spotkanie w jakim uczestniczyłem! – żachnął się Kibum, spoglądając na mnie z pretensją. – Nie mówiąc już o tym, że każdy szanujący się dżentelmen odprowadza kobietę do domu, a nie pozwala jej iść samemu w środku nocy! – zarzucił mi śmiertelnie obrażonym tonem, i nie byłem nawet w stanie stwierdzić czy nuta kpiny w jego głosie rzeczywiście ma miejsce, czy tylko mi się przesłyszało. Dla podkreślenia swoich słów cisnął we mnie jeszcze szalikiem, po czym zniknął w głębi mieszkania.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro