Rozdział IV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zaciągnąłem się cygarem, po raz kolejny zerkając niepewnie w swoje karty. Ciężko mi nawet stwierdzić, jakim cudem znów wylądowałem w kasynie, ale wolałem nie sprzeciwiać się planom mojego wspólnika, który jak gdyby nigdy nic kazał mi się tu stawić. Pomimo naszej poprzedniej porażki, Taemin najwyraźniej w dalszym ciągu liczył na spotkanie Kim Jonghyuna właśnie w tych podziemiach. Nie miałem jednak okazji go o to zapytać, bo przez całą drogę niesamowicie mu się spieszyło, a kiedy tylko dostaliśmy się na teren kasyna – zniknął gdzieś w tłumie klientów.

Właśnie dlatego Taemin od dłużej chwili nie dawał mi żadnych znaków, byłem więc skazany na własne szczęście. Nie miałem pojęcia co ten chłopak knuje, ale najzwyczajniej w świecie nie mogłem przegrać, bo byłbym zgubiony. Pozostawało mi mieć nadzieję, że jednak prędzej czy później sięgnie po rozum do głowy, przestanie się obijać i wróci tu, powiedzieć mi, co robić dalej. Cała ta zabawa podobała mi się, póki byłem pewien, że jestem w stanie wygrać. Mając do czynienia z pewnym ryzykiem, nie mogłem już cieszyć się tym przedstawieniem, zbyt zajęty odpędzaniem z głowy przepełnionych niepokojem myśli.

Wreszcie Taemin pojawił się na horyzoncie, z zaskakująco szerokim uśmiechem na twarzy, torując sobie drogę przez tłum klientów kasyna. Nie byłem pewien co do powodu jego radości, ale ucieszył mnie fakt, że nie jestem już więcej zdany sam na siebie. Bez Taemina czułem się doprawdy idiotycznie pośród tych otaczających mnie grubych ryb.

Zaledwie cień dawnego ucisku w brzuchu przypomniał mi boleśnie o tym nieprzyjemnym incydencie, który miał miejsce parę dni wcześniej, podczas kolacji z Kibumem. Nie zamierzałem w żaden sposób tego roztrząsać. Postanowiłem najzwyczajniej w świecie nigdy więcej nie pić alkoholu w obecności Sagi, skoro mogło to mieć tak niebezpieczne skutki. Tak stawiając sprawy, byłem w stanie odzyskać trzeźwość umysłu i wrócić do porządku dziennego, znów skupiając się na Taeminie, nie na jego żeńskim wcieleniu, dzięki czemu nie miałem problemu z przebywaniem w jego obecności. Świadomość, że tak czy siak to właśnie te pełne usta odcisnęły się szminkowym piętnem na moim policzku, mimo wszystko nieco mi ciążyła.

Taemin nie zatrzymał się, tylko nieznacznie pociągnął mnie za rękaw, dając do zrozumienia, że mam za nim podążyć. Spojrzałem bezradnie na zasłany kartami stół i wpatrujących się we mnie wyczekująco graczy, po czym bełkotliwie ich przeprosiłem i ruszyłem w stronę jakiegoś ciemnego kąta, imitującego bezpieczną kryjówkę od czujnych spojrzeń pracowników lokalu.

- Co jest? – rzuciłem, widząc, że wyraz zadowolenia nie znika z twarzy Taemina. Chłopak wyszczerzył się jeszcze bardziej, złapał mnie za kołnierz koszuli, i przyciągnął do siebie.

- Spójrz ponad moim ramieniem w lewo – mruknął mi do ucha, a ja posłusznie zrobiłem, jak kazał. Wzrokiem napotkałem jakieś zamknięte drzwi, prowadzące Bóg wie dokąd.

- No? – odezwałem się, dalej nie rozumiejąc.

- To nasz cel – odparł Taemin, spoglądając na mnie z diabolicznym uśmiechem, który każdemu normalnemu człowiekowi wywołałby ciarki na plecach. Nie byłem wyjątkiem. – Za tymi drzwiami znajduje się ekskluzywna sala dla najlepszych klientów – wyjaśnił, jednocześnie łapiąc mnie za podbródek, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy, a nie na omawiane drzwi. Szybko opamiętałem się, dochodząc do wniosku, że faktycznie gapienie się w tamtym kierunku może nie przynieść nic dobrego.

- Tam znajdziemy Jonghyuna? – zapytałem, z niechęcią przypominając sobie prawdziwy powód, dla którego Taemin przychodził ze mną do kasyna. Oczy młodszego rozbłysły na te słowa.

- Zarówno Jonghyuna, jak i śliczną Sodam. – Pokiwał entuzjastycznie głową, a rudobrązowe kosmyki zatańczyły wokół jego drobnej twarzy. Kto by pomyślał, że ten uroczy widok kryje za sobą takie niemoralne zaplecze. Westchnąłem ciężko, po raz kolejny nie będąc w stanie zrujnować naszego układu.

- Więc jak się tam dostaniemy? – zapytałem, unosząc brwi. Ciężko było mi sobie nawet wyobrazić, że wpuszczają taką parkę jak my do strefy wydzielonej dla największych bogaczy. Dobrze wiedziałem, że Kim Jonghyun obracał się właśnie w takich sferach, a w portfelu miał tyle pieniędzy, że mógłby kupić całe to kasyno, razem ze znajdującymi się w nim ludźmi. Grywał dla czystej przyjemności i ponoć był w tym cholernie dobry. Nie miałem pojęcia jak do cholery Taemin zamierza go wykiwać, nie mówiąc już o niechlubnym planie odebrania mu jego najdroższej siostry. Z każdą kolejną minutą coraz dobitniej uświadamiałem sobie, że wplątałem się w coś, z czym wolałbym nigdy nie mieć do czynienia. Było zabawnie, póki wszystko pozostawało w sferze niewinnych sztuczek i tricków, pozwalających mi powoli zbudować jakieś fundusze na życie. Niestety wiedziałem, że nie może tak zostać na zawsze, że pewnego dnia będzie trzeba odpuścić infantylne gierki i stanąć o własnych nogach. A żeby to zrobić, rzeczywiście musiałem uregulować sprawy z tym całym Kim Jonghyunem, o cokolwiek by mu nie chodziło, przecież wszystko można załatwić na spokojnie, poprzez rozmowę. Tak przynajmniej chciałem myśleć.

- Musimy zgarnąć jeszcze więcej – odparł Taemin, ze zmrużonymi oczami wpatrując się w stół.

- Myślisz, że to wypali? – zapytałem, a on wzruszył ramionami.

- Nie mam pojęcia, ale co zaszkodzi spróbować? – Jego sposób myślenia jak zwykle mi się spodobał, i po chwili znów siedziałem za stołem, gotowy do dalszej gry.

***

- Padam z nóg... - mruknął Taemin, coraz bardziej znacząco ciążąc na moim ramieniu, którego przytrzymywał się pokonując istne piekło dla butów na obcasie, jakim były kocie łby zdobiące ulicę. Spędziliśmy w kasynie niemalże całą noc i opuściliśmy zadymioną piwnicę z satysfakcjonująco pobrzękującymi w kieszeniach pieniędzmi. Wprawnym, w moim mniemaniu, ruchem, złapałem chłopaka w pasie, pomagając mu przebrnąć przez wyboistą drogę.

Tylko nieliczne cienie ostały się na niewyraźnej, skąpanej w ciemno-jasnym świetle świtu, ulicy. Mgła panoszyła się między budynkami, rozlewała swoje zaborcze wody w przestrzeni, czyniąc miasto mozaiką zamazanych kształtów. Powietrze o tej porze było rześkie jak nigdy, przyjemnie otrzeźwiało, stanowiło idealną alternatywę dla duchoty podziemnego lokalu, w którym spędziliśmy ostatnich kilka godzin.

Ja również byłem wykończony, ale jednocześnie cholernie usatysfakcjonowany zdobytą sumą pieniędzy. Układ z Taeminem był chyba najlepszym, co mi się mogło w mojej sytuacji przytrafić. Dzięki niemu zacząłem wreszcie ruszać do przodu, dał mi szansę na odmianę stanu stagnacji, w jakim się mimowolnie znalazłem. Ta znajomość mogła nawet okazać się rozwiązaniem wszystkich moich problemów, o ile tylko dobrze rozegram swoją partię w tym przedstawieniu. Pomyśleć, że wszystko zaczęło się od wybitnie przebiegłej kradzieży mojego zupełnie pustego portfela...

Spojrzałem na idącego u mojego boku Taemina, wspominając tamten wieczór, którego widmo wciąż mnie czasami nawiedzało, zwłaszcza w momentach utraty samokontroli, takich jak podczas spotkania z Key. Cholernie ciężko było mi pogodzić się z faktem, że chłopak w tak prosty sposób mnie wykiwał. Zawsze to ja grałem ludziom na nosach, zmyślonymi historyjkami, opowiadanymi wybitnie przekonującym tonem głosu, wymigując się z każdych niemal tarapatów. Tamtej nocy wielki aktor samozwańca, Choi Minho, padł ofiarą oszusta i rabusia w damskich pończochach. Nie to było jednak najgorsze w całej tej sytuacji. Najbardziej dezorientował mnie fakt, że tamtej nocy naprawdę dałem się uwieść. Ta świadomość niejednokrotnie utrudniała mi swobodne przebywanie w pobliżu pięknej Sagi. O sytuacji mającej miejsce w kuchni mieszkania Key już nawet nie wspominając...

- Przestań się we mnie wgapiać, idioto. – Groźna nuta zawibrowała między nami, i potrzebowałem dłuższej chwili, żeby zorientować się, że od paru minut stoimy w miejscu, a Taemin uważnie obserwuje moją przepełnioną rozkojarzeniem minę.

- Nie wgapiam się – zaprzeczyłem automatycznie, a Lee uniósł jedną brew, krzyżując ramiona na piersi. Wywróciłem oczami. – Oj no, po prostu się zamyśliłem! – usprawiedliwiłem się, zgodnie z prawdą. Jaki był główny wątek tego mojego zamyślenia - tego Taemin nie musiał już wiedzieć. Spodziewałem się nawet kolejnej kąśliwej uwagi, ale naraz rysy chłopaka nieco złagodniały, co znów nieznośnie upodobniło go do dziewczyny, której nie chciałem w nim widzieć.

- To tu? – zapytał, unosząc rękę i wskazując jakiś punkt po drugiej stronie ulicy. Powiodłem wzrokiem w tamtym kierunku, by napotkać znajomy gmach cieszącego się najlepszą sławą miejskiego teatru. Budynek stanowił tylko jeden ze składających się na krajobraz miasta cieni, a mimo to, nawet w drżącym światłocieniu jeszcze nie w pełni ukształtowanego świtu, odznaczał się zdobieniami na gzymsach i kolumnach, stanowiących przed bramie panującego we wnętrzu teatru przepychu.

Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale zamiast tego wyrwało mi się tylko nieco bezradne westchnienie. Sam widok tego wyjątkowego, w moich oczach – magicznego, miejsca, powodował, że serce rwało się przed siebie, tęsknie wołało za jedyną i najprawdziwszą miłością do sceny. Przez chwilę wahałem się, czy nie powinienem, jak zwykle, zdusić w sobie tej potrzeby; tego pragnienia, by znów poczuć w płucach zatęchły kurz minionych dziejów, znów oddychać powietrzem, które doświadczyło tysiąca wcieleń, miliona zamkniętych w słowach i gestach aktorów przygód. Niesłabnący ucisk w piersi powiadomił mnie jednak, że to jeden z tych dni, gdy potrzeba ponownego, choćby przelotnego przywitania się z deskami sceny jest zbyt silna.

Bez słowa chwyciłem Taemina za rękę i pociągnąłem za sobą na tyły budynku, którego niknąca w górze fasada zdawała się już łapczywie chwytać i zamykać w zawiłościach powierzchni muru pierwsze promienie wstającego wraz z dniem słońca. Przez chwilę zadzierałem głowę, ciesząc oczy złocącą się na tle wszechobecnej szarości ścianą, po czym skierowałem nasze kroki ku bocznemu wejściu, zakamuflowanemu przed ludzkim wzrokiem, odkrytemu przeze mnie już jakiś czas wcześniej. W chwilach refleksyjnego nastroju wślizgiwałem się do opustoszałego o tej porze teatru, by móc w spokoju poświęcić choćby kilka minut na samotne rozważania, na chłonięcie atmosfery, która pozwalała mi zasmakować wymarzonego życia, nie danego mi przez kapryśność losu.

Byłem niesamowicie zaaferowany samym faktem, że znów, po upływie wielu dni, postanowiłem przekroczyć próg tego świętego dla mnie miejsca. Dlatego też, dopiero stanąwszy na środku ciemniejącej sceny zorientowałem się, że to pierwszy raz, kiedy zabrałem w moją prywatną podróż ścieżką marzeń kogoś jeszcze. Zawsze przychodziłem tu sam, w ciszy własnego serca tonąc w nieco duszącym zapachu ciążącej nad deskami kurtyny, czasami kładąc się na scenie i obserwując kopulaste sklepienie budynku, zdobione najwymyślniejszymi freskami. Zdarzało mi się też po prostu wpatrywać się w puste, czekające na zapełnienie siedzenia, jednocześnie wyobrażając sobie obfitą w widzów salę, oświetloną blaskiem żyrandola, drżącą w wyczekiwaniu na rozpoczęcie się przedstawienia.

Tym razem jednak, nie byłem sam w swoim świecie. Spojrzałem na stojącego obok Taemina, z opóźnieniem orientując się, że wciąż trzymam go za rękę. Puściłem chłopaka, nieco się odsuwając. Lee nawet nie zwrócił na to uwagi. Wyglądał na zaskakująco zagubionego pośród ogromu otaczającej go świątyni sztuki. Miejsce, które mnie dawało wytchnienie, jego zdawało się przytłaczać. Nie byłem do końca pewien, dlaczego go tu przyprowadziłem. Dotąd nawet Key, który gorąco kibicował moim aktorskim marzeniom, pozostawał w moich oczach wykluczony z bezpośredniego kontaktu z tym jedynym w swoim rodzaju miejscem. Dobrze wiedział, że zdarzało mi się tu przesiadywać po ciemku długie, samotne godziny, mimo to nigdy nie czułem potrzeby spędzenia tego czasu z przyjacielem. Aż do dzisiaj.

- Tak, to tu – podjąłem zaczęty, zdawałoby się – wieki temu, wątek. – Kiedyś będę grał na tej scenie. - Uśmiechnąłem się nieco blado, nie do końca zdolny wierzyć własnym słowom. Chcąc jakoś rozładować atmosferę, zbliżyłem się do milczącego chłopaka, stając za nim, i delikatnie kierując jego spojrzenie w odpowiednią stronę, ku zwisającym z sufitu reflektorom. – Snop światła będzie padał stamtąd... – Wskazałem konkretne miejsce pośród masy cieni, dla postronnego obserwatora niczym się nie różniących. Ale nie dla mnie. Dla mnie każdy cień w tym teatrze miał swoje imię, swój charakter, swój czar. - ...Prosto na mnie – dodałem, dłonią rysując w powietrzu świetlną ścieżkę od sufitu, do podłogi.

Taemin posłusznie wodził spojrzeniem za moją dłonią, najwyraźniej nie czując się pewnie w tym świecie wielkiej sceny, jakby przerastającym jego pojęcie o aktorstwie, jako sposobie na łatwy zarobek. Dziwnie mi było w towarzystwie takiego pokornego Lee, bo przeważnie zawsze miał coś do powiedzenia, zawsze potrafił kąśliwie skomentować każde moje słowo. Nie przeszkadzało mi to jednak, czułem się w pewien sposób usatysfakcjonowany, że po szaleństwach towarzyszących jego życiu, w które mnie wprowadził, teraz to ja mogłem pokazać mu cząstkę siebie.

– A tam... - Wskazałem dłonią w kierunku otulonych kurtyną nieobecności foteli. – Tam będzie ciemność... - mruknąłem, oczami wyobraźni widząc ten rozkoszny półmrok, panujący na widowni, łapiącej jedynie zbłąkane świetlne refleksy jaśniejącej sceny.

- Ciemność? – podchwycił Taemin, nieco zdziwionym tonem, najwyraźniej rzeczywiście usiłując zgodnie z moimi wskazówkami wyobrazić sobie teatr ożywiony tchnieniem sztuki. Z uśmiechem pokiwałem głową, choć nawet nie mógł tego zobaczyć, stojąc tyłem do mnie.

- Tak, ciemność. Ale nie martwa i pusta – sprostowałem, pochylając się jeszcze bardziej, wskazując dłonią pojedyncze punkty, ponad jego ramieniem. – Ciemność żywa, wyczekująca, nienasycona. Łaknąca przedstawienia – wyjaśniłem, naraz dwukrotnie mocniej tęskniąc do tego jedynego w swoim rodzaju uczucia, kiedy na scenie zostajesz tylko ty, i twój bohater, napędzani przędzą artyzmu.

- Często tu przychodzisz? – zapytał Taemin, okręcając się w moich ramionach, i topiąc spojrzenie dużych, przepełnionych żywą ciekawością oczu, w moich własnych źrenicach.

- Jestem stałym bywalcem – odparłem lekkim tonem, odsuwając się od chłopaka, i kładąc na podłodze sceny. Opierając głowę na rękach, miałem z tej pozycji idealny widok na wzorzyste sklepienie teatru. – Lubię czasem pomarzyć... - dodałem mrukliwie, niepewny czy do Taemina, czy raczej do samego siebie. – To jedyne do czego dążę w życiu – żeby móc spędzić je na scenie – stwierdziłem szczerze, niepewny czy w ogóle oczekuję jakiejś reakcji na tak naiwne słowa.

Po chwili usłyszałem szelest sukienki, po którym zorientowałem się, że Lee poszedł w moje ślady, również znajdując sobie wygodne legowisko na pozornie niewygodnych deskach. Spojrzałem na chłopaka kątem oka, naraz znów niechętnie przypominając sobie, jak działa na mnie jego strój Sagi. Co prawda luźne kosmki miedzianych włosów wymykały się niepokornie spod splotu, ale w dalszym ciągu czerwona szminka znaczyła linię zbyt kształtnych ust, w dalszym ciągu elegancka sukienka opinała drobną sylwetkę, znów wiodąc moje zmysły na manowce.

Chłopak rozglądał się z zaciekawieniem, jakby usiłując zapamiętać każdy fragment nowego miejsca. Wcześniej nawet nie wziąłem pod uwagę faktu, że być może Taemin nigdy wcześniej nie był w teatrze. Patrząc na jego tryb życia i fakt, że ledwo wiązał koniec z końcem, nie trudno było dojść do takiego wniosku. Poczułem swego rodzaju zadowolenie z tej świadomości, że jestem osobą odkrywającą przed Taeminem magię teatru. Uśmiechnąłem się pod nosem na tę myśl, co nie umknęło jednak spojrzeniu mojego towarzysza.

- Znów się gapisz... - mruknął wymownie, ale ta uwaga była wypowiedziana jakoś wybitnie, jak na niego, niedbale, przez co nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Chłopak również nie wyglądał, jakby miał nastrój do złośliwości, zbyt zaabsorbowany nowym otoczeniem. – Więc to tu będę przychodził zobaczyć pana Choi, kiedy już zbijemy miliony... - powiedział na wpół serio, z łagodnym uśmiechem błąkającym się po ustach. Zaśmiałem się cicho na tę uwagę, mimowolnie w duchu marząc, by miała jakiekolwiek realne szanse na spełnienie. Na twarz Taemina jednak zaraz znów wpłynęła ta jedyna w swoim rodzaju powaga, która tak mnie intrygowała.

- Taemin? – zacząłem, szukając w jego oczach skupienia, które powoli zaczęło gdzieś ulatywać.

- Hm? – mruknął, wzrokiem uciekając ku hipnotyzującej powierzchni górującego nad nami, teatralnego nieba.

- Jakie jest twoje marzenie? – zapytałem, dając wreszcie upust swojej ciekawości. Nasza relacja opierała się na obopólnej korzyści, przez co prawie nie miałem dostępu do jego głębszych myśli, do poglądów na życie czy perspektyw na przyszłość. Chciałem wiedzieć czego pragnie, do czego dąży. Nie potrafiłem odnaleźć w pamięci momentu, w którym Taemin ze zwykłego wspólnika stał się dla mnie kimś, w kim chciałem mieć przyjaciela. Lubiłem jego towarzystwo, kochałem nasze wspólne szaleństwa, i nawet jeśli jego osobliwość nieraz wprawiała mnie w dezorientację, to właśnie wszystkie te czynniki składały się na najciekawszą i najbardziej intrygującą postać, jaką było mi dane spotkać w całym moim życiu.

- Marzenie? – odparł Taemin, a jego głos zadudnił dziwnie bezbarwnym echem w przestronnym pomieszczeniu.

- Tak... Coś, o czym śnisz, do czego dążysz. Coś, co daje ci siłę do życia, co nakręca cię każdego dnia do działania – mówiłem, pozwalając kolejnym słowom zapełnić dziwną pustkę spojrzenia, jakim obdarzył mnie Lee. Chłopak przez chwilę milczał, jakby bijąc się z myślami, szukając odpowiednich słów. W końcu jednak pokręcił nieznacznie głową i skwitował swoją wewnętrzną wrzawę cierpiętniczym westchnieniem, odrywając ode mnie to nieco zbyt ciemne spojrzenie migdałowych oczu.

- Panie Choi, jeszcze chwila tej błazenady, i będę zmuszony poszukać nowego wspólnika, bo ten najwyraźniej ma skłonności do bredzenia – oznajmił na wpół żartobliwym, na wpół oschłym tonem. Nie zdążyłem dostrzec jego wyrazu twarzy, bo gwałtownie podniósł się z ziemi i zaczął gorączkowo otrzepywać sukienkę z kurzu. – Widzisz, co narobiłeś? Jeśli będę musiał ją wyrzucić, to każę ci odkupić! – zakrzyknął, marszcząc nos, niezadowolony. Nieco zaniepokoiła mnie ta jego gwałtowna zmiana tematu rozmowy, ale i tak miałem ochotę parsknąć śmiechem na widok jego twarzy, na której zastygła mieszanka agresji, złośliwości i mimowolnego rozbawienia. Widząc moją reakcję, wsparł ręce na bokach, spoglądając na mnie jak na umysłowo chorego. – Do tego zaczynasz bez powodu rechotać! Ten kurz musi być halucynogenny! Jeszcze moment, a ja też zarażę się omamami – dramatyzował, energicznie gestykulując rękami.

- Mnie tam takie omamy nie przeszkadzają – stwierdziłem lekkim tonem, na co Taemin tylko prychnął głośno. Pokręciłem głową z uśmiechem, po czym wyciągnąłem przed siebie rękę. Lee wywrócił oczami, w locie podłapując moją aluzję, ale mimo niechęci wypisanej w zmarszczeniu brwi, podał mi dłoń i pomógł wstać z zakurzonej podłogi.

- No i widzisz? Jesteś cały brudny! Jak ja się z tobą pokażę w towarzystwie? – marudził dalej, po czym zaczął gwałtownie i niezbyt delikatnie otrzepywać mi plecy. Już chciałem skwitować jego zachowanie jakąś złośliwą uwagą, ale naraz w ciszy budynku rozległ się nowy głos.

- Minho? Minho, to ty? – zawołał ktoś, po czym jeden z punktowych reflektorów został włączony, i nasza dwójka utonęła w jego świetle, do którego w pierwszej chwili przyzwyczajone do mroku oczy nie mogły przywyknąć.

- Hyung, to ja! – odkrzyknąłem, zbywając gestem głowy pytające spojrzenie Taemina, który zastygł w pół ruchu, nagle czujny niczym wietrzące zagrożenie zwierzątko.

- Oh, wybacz... - powiedział głos, który należał do Jinkiego, pełniącego zaszczytną funkcję woźnego tego teatru. – Chyba w czymś przeszkodziłem... - mruknął niewyraźnie, a jego kudłata głowa wyłoniła się gdzieś zza sceny, racząc nas wyrazem najczystszego zakłopotania.

Do tej pory miałem w pamięci pierwszy raz, kiedy spotkałem Lee Jinkiego. To był jeden z tych specyficznych dni, kiedy nie mogłem myśleć o niczym innym, jak o teatrze. Wiedziony wewnętrzną potrzebą, zakradłem się wtedy na scenę w środku nocy, i począłem odgrywać którąś z szekspirowskich ról, będąc przekonanym, że sam sobie jestem widzem tego przedstawienia, stworzonego na potrzeby mojego własnego, stęsknionego do aktorstwa serca. Jakże wielkie było moje zdziwienie (tak wielkie, że omal nie padłem za zawał), kiedy po odegraniu sceny finałowej, w opustoszałej sali rozległo się klaskanie. Od tamtej pory coraz częściej zdarzało mi się być nocnym gościem teatru, raczącym jedynego widza swoim występem.

Teraz hyung spoglądał to na mnie, to na Taemina z trudnym do zamaskowania zaskoczeniem, i wcale mu się nie dziwiłem. Postanowiłem jednak zostawić wyjaśnienia na kiedy indziej.

- Nic się nie stało, i tak już czas zniknąć – stwierdziłem, wskazując znacząco na drzwi, bo nadchodziła już godzina otwarcia teatru. Jinki skinął głową, bez słowa odprowadzając naszą dwójkę wzrokiem, na odchodnym darząc nas jedynie ciepłym uśmiechem.

Po raz ostatni zmierzyłem spojrzeniem świątynię moich marzeń, po czym chwyciłem Taemina za rękę, kierując się ciemnym korytarzem ku szarej rzeczywistości.

***

- TO dopiero jest idiotyczne... - burknąłem pod nosem, spoglądając na siedzącego obok mnie chłopaka z wyrzutem. W zamian oberwałem otwartą dłonią w głowę. Taemin nawet na mnie nie spojrzał, wbijając uważne spojrzenie w alejkę przed nami.

Parkowy krajobraz raczył nas słonecznym południem, które rozpanoszyło się między drzewami, zakradło się na twarze spędzających tu czas przechodniów. To właśnie z powodu tych dumnie kroczących alejkami spacerowiczów zostałem zmuszony do wspólnego wgapiania się w kolejnych mijających nas ludzi. Fakt, że Taemin zaciągnął mnie tu z samego rana i od tej pory siedzieliśmy wpatrując się w przestrzeń, wcale nie polepszał mojego samopoczucia. Mógłbym właśnie przewracać się na drugi bok, albo zasłaniać twarz poduszką, szukając ucieczki od jaskrawych promieni południowego słońca. Zwłaszcza, że nawet Kibum nie przeszkodziłby mi w moim lenistwie, bo wyjechał na parę dni, dzięki czemu miałem nieco luzu od codziennej pogoni za idealnym porządkiem w mieszkaniu. Ale nie, oczywiście ten pokręcony chłopak musiał wszystko zrujnować, w dodatku podając mi totalnie bezsensownych argument dla całego tego cyrku.

Westchnąłem cierpiętniczo, próbując w ten sposób jakoś zwrócić na siebie uwagę mojego towarzysza. Ten jednak, czy to z powodu rozkojarzenia, czy też celowo, totalnie mnie zignorował. Już miałem jakoś skomentować całą tę sytuację, kiedy Taemin nieznacznym gestem brody wskazał na idącą niespiesznym krokiem damę, odzianą w jaśniejącą żółcią sukienkę, która dziwnie wpasowywała się w cały ten sielankowy krajobraz skąpanego w słońcu parku.

- Co sądzisz o tej? – zapytał cicho, nie chcąc zostać usłyszanym przez kogokolwiek innego niż mnie. Zmarszczyłem brwi, rzucając oceniające spojrzenie na obiekt naszych obserwacji.

- Całkiem ładna... - mruknąłem marzycielskim tonem. Kobieta miała długie, zaplecione z tyłu głowy włosy, a jej drobna twarz ładnie komponowała się z łagodnością otoczenia.

- Nie ona – burknął Taemin, szturchając mnie w żebra, co skutecznie odwróciło moją uwagę od dziewczyny. Chłopak wpatrywał się we mnie ze zmarszczonymi brwiami i wyrzutem wypisanym w kształtnych oczach. Nie miałem pojęcia, o co tak się denerwował, przecież tylko żartowałem. Widząc niewzruszoność spojrzenia Taemina, westchnąłem ciężko.

- Sukienka też jest ładna – stwierdziłem, wreszcie odpowiadając na jego pytanie. Wróciłem spojrzeniem do spacerującej dziewczyny, tym razem uważniej przyglądając się jej ubiorowi.

- Myślisz, że będzie odpowiednia? – dopytywał Lee, a ja w dalszym ciągu nie mogłem zrozumieć, czemu nie mógł załatwić tej niedorzecznej sprawy sam. Kim ja jestem, żeby radzić mu w sprawie sukienek?

- Jest ładna... ale nie pasuje do ciebie... to znaczy, do Sagi – oznajmiłem, zaskakując samego siebie. Taemin spojrzał na mnie pytająco, a ja wzruszyłem ramionami. – Ten kolor jest zbyt jasny – powiedziałem po prostu, nie mogąc znaleźć lepszego wytłumaczenia dla mojej opinii. Jakkolwiek bym się nie wysilał, nie potrafiłem wyobrazić sobie Taemina w takiej sukience.

Młodszy skinął głową, na znak zgody, po czym zaczął szukać spojrzeniem kolejnej ofiary swoich modowych łowów.

- Taemin, po co to robimy? – zapytałem, nie mogąc dłużej wytrzymać. Uniosłem brwi w górę, obserwując, jak Lee wywraca oczami, najwyraźniej znów poirytowany moim zachowaniem. Szczerze mówiąc, lubiłem go denerwować. Ceniłem jego cięty język i fakt, że jeśli coś mu nie odpowiada, to zawsze mówi to szczerze, bez ogródek. Taka postawa naprawdę ułatwiała komunikację międzyludzką.

- Trzeba było nie zaciągać mnie do tej wylęgarni kurzu – stwierdził kąśliwie, a ja mimowolnie poczułem ukucie w piersi, słysząc tak pogardliwe słowa w stosunku do mojej świątyni sztuki. – Zniszczyłeś mi strój roboczy, dlatego teraz musisz pomóc mi wybrać nowy...

- Nie rozumiem jaka w tym moja rola... - mruknąłem, rzeczywiście nie mogąc pojąć na co jestem mu tu potrzebny. Równie dobrze poradziłby sobie sam, zwłaszcza, że mojemu gustowi zapewne w życiu by nie zaufał.

- Dzięki tobie mam z kim się sprzeczać i nie jest tak nudno – odparł z szelmowskim uśmiechem, na co wywróciłem tylko oczami, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów komentarza dla jego zachowania. – Po za tym, jako amant pięknej Sagi, powinieneś najlepiej wiedzieć, w czym jej będzie do twarzy – dodał lekkim tonem, dłonią dyskretnie wkradając się na moje udo. Mimowolnie zesztywniałem, starając się jednak zachować uśmiech na twarzy i w miarę naturalnym gestem strącić jego rękę. Od jakiegoś już czasu takie żarciki przestały mnie bawić. Trudno stwierdzić dlaczego. Po prostu nie czułem się swobodnie, kiedy Taemin był zbyt blisko. To zapewne kwestia faktu, że mimo całej swojej delikatnej urody jest facetem z krwi i kości, co w naturalny sposób stawiało mnie w niezręcznej sytuacji, kiedy zaczynał swoje gierki.

Przełknąłem ślinę, usiłując na powrót odzyskać lekkość tonu. Taemin najwyraźniej nie zauważył mojego dziwnego zachowania, bo spojrzeniem znów wrócił do ulicy, opierając łokcie na kolanach. Nasze spotkania przeważnie odbywały się w sprawach, można powiedzieć, służbowych. Dlatego rzadko miałem okazję patrzeć na Taemina, nie na Sagi. Teraz chłopak miał związane, ukryte pod czapką włosy, a jego twarz wreszcie przybrała naturalne kolory. Luźny płaszcz nie eksponował szczupłej sylwetki, która zdawała się raczej ginąć w tym ciemnym, niedopasowanym kawałku materiału. Bladość policzków dodatkowo potęgowała to wrażenie. Tylko usta, choć już nie krwistoczerwone, wciążodcinały się wyraźną linią na tle skóry.

 - A może tamta? – W gąszcz moich rozmyślań wdarł się pytający głos Taemina. Pospiesznie spojrzałem we wskazanym mi kierunku, upatrując w tym możliwości ucieczki od mimowolnego wpatrywania się w mojego towarzysza.

- Jest piękna – powiedziałem, obserwując przemierzającą alejkę z gracją dziewczynę o stanowczych, ale idealnych rysach.

- Panie Choi. – Taemin pociągnął mnie za materiał płaszcza, przybliżając nasze twarze do siebie. – Pan się w ogóle nie zna na kobietach – szepnął mi do ucha ochryple, wywołując dreszcz na plecach.

- A co z tamtą jest nie tak? –zapytałem, starając się zignorować nieco przyspieszone tempo odgrywanego w mojej klatce piersiowej marsza, zamiast tego skupiając się na anielskiej piękności, podążającej chodnikiem. Taemin uśmiechnął się do mnie krzywo, tylko kręcąc głową, po czym puścił mój płaszcz, pozwalając mi się wyprostować.

- To dziwka – odparł, wzruszając ramionami, i z rozbawieniem obserwując moją reakcję.

- Skąd wiesz? – zapytałem na wpół zaskoczony, na wpół zażenowany własnym brakiem spostrzegawczości. Może chłopak miał rację? Może tak naprawdę nie wiedziałem absolutnie nic o płci przeciwnej?

- To widać – uciął rozmowę Lee, najwyraźniej tracąc zainteresowanie tym tematem. Na moment zapanowało milczenie. Wbiłem wzrok w otoczenie, uważnie przyglądając się każdej mijającej nas osobie. Tym razem zamierzałem dokonać odpowiedniego wyboru.

- Taemin – powiedziałem, dostrzegając na horyzoncie sukienkę idealną dla Sagi. – Co powiesz o tamtej? – zapytałem, a oczy chłopaka rozbłysły.

- To jest to! – zawołał, klaszcząc w dłonie. – Widzisz? Na coś się jednak przydałeś – stwierdził pobłażliwym tonem, a ja tylko wywróciłem oczami.

- Ale skąd zamierzasz ją wziąć? Chyba nie ukraść tej damie...? – zapytałem z wahaniem, naraz przerażony perspektywą zostania wplątanym w jakieś brudne plany Lee Taemina.

- Nie bądź głupi – zirytował się młodszy, jednocześnie uważnie obserwując wypatrzoną przeze mnie kreację, jakby usiłując zapisać w pamięci każdy najdrobniejszy szczegół owej sukienki. – Mój przyjaciel jest wybitnie utalentowanym krawcem – wyjaśnił, nieco mnie zaskakując. – Uszyje dla mnie sukienkę, jeśli go poproszę...

- Ten twój dobroduszny krawiec... - zacząłem podejrzliwym tonem - ...to przyjaciel Taemina, czy raczej przyjaciel Sagi? – zapytałem, unosząc znacząco brwi. Młodszy zirytował się na taką sugestię, ale irytacja była w jego przypadku na porządku dziennym, nie potrafiłem więc stwierdzić, czy moje domysły były słuszne. Widząc, że nie podejmuje wątku, postanowiłem zadać inne pytanie. – A tak w ogóle, to nie łatwiej było pójść do sklepu?

- Mam ważniejsze wydatki na głowie, niż ubrania dla Sagi – odburknął tak markotnym tonem, że postanowiłem nawet nie pytać, o jakich to wydatkach mówi. – Większość mojej biżuterii jest kradziona, ale sukienki należą do mnie – stwierdził, wzrokiem wędrując ku zdobnej kolii, zawieszonej na szyi spacerowiczki. Zaraz jednak pokręcił głową, wracając do mnie spojrzeniem. – Naprawdę myślisz, że to dobry wybór? – zapytał, a mnie zaskoczyło to szczere zainteresowanie moją opinią, którego Taemin chyba nawet nie był świadom, bo w przeciwnym razie zrobiłby wszystko, żeby nie dać po sobie poznać, że ciekawi go moje zdanie. Kierowany powagą w jego oczach, raz jeszcze przyjrzałem się wybranej przez siebie sukience, oczami wyobraźni widząc, jak jej zdobne falbany opinają się na zgrabnym ciele chłopaka. Taka wizja zdecydowanie nie służyła mojemu zdrowiu psychicznemu, ale pokiwałem twierdząco głową, na co Lee uśmiechnął się diabolicznie. – Zawsze wiedziałem, że czerwony to mój kolor... - oznajmił z pewnością siebie, po czym podniósł się z ławeczki i triumfalnym krokiem ruszył parkową alejką przed siebie.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro