Rozdział VIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Nie jestem pewien, czy to miałem na myśli, mówiąc o zaplanowanej przez ciebie randce... - mruknął Taemin, sadowiąc się na opustoszałej i pogrążonej w mrokach widowni. Wybrał fotel w pierwszym rzędzie, dokładnie pośrodku sali, i opadł nań ciężko, jednocześnie wzdychając. Wywróciłem oczami, po czym przysiadłem na skraju sceny, naprzeciwko kręcącego nosem chłopaka.

- Moim zdaniem to najlepsze miejsce na ziemi – odparłem nieco obrażonym tonem, bo choć wiedziałem, że Taemin jedynie się ze mną droczy, to nie mogłem pozwolić na tak lekceważące podejście w stosunku do teatru. Wiedziony tą myślą, uniosłem wzrok, i zapatrzyłem się znów w barwne, choć ledwo widoczne w nikłym blasku jedynej zapalonej przeze mnie lampy, sklepienie. To miejsce naprawdę było niezwykłe, dlatego nie mogłem odmówić sobie ponownej przyjemności przyprowadzenia tu Taemina. Zwłaszcza teraz, kiedy nasze relacje w tak wielkim stopniu się zmieniły. Wciąż wspominałem ten pierwszy raz, kiedy próbowałem pokazać mu magię teatru; jak niesamowicie się czułem, chwaląc się przed nim fragmentem mojego świata. Świata, którego byłem częścią, nawet, jeśli tylko po zmroku.

- Naprawdę marzysz o scenie – odezwał się niespodziewanie Taemin, płosząc królującą między dwoma częściami kurtyny ciszę. Oderwałem wzrok od sufitu, żeby spojrzeć mojemu towarzyszowi w oczy. Patrzył na mnie z nieodgadnionym, ale barwionym powagą wyrazem twarzy.

- To całe moje życie – oznajmiłem z bladym uśmiechem. Przez moment miałem wrażenie, że Taemin skrzywił się na te słowa, ale być może była to jedynie gra światłocienia na jego twarzy, bo chwilę potem pokiwał głową, jakby ze zrozumieniem.

- Myślę, że niedługo wreszcie ci się uda... - mruknął, i chociaż ewidentnie była to próba pocieszania, to jego głos zawibrował dziwnie smutną nutą. Byłem pewien, że coś go gryzie, nie wiedziałem tylko, jak skłonić go do podzielenia się swoimi myślami. Za dobrze Taemina znałem, żeby łudzić się, że okaże chęci do zwierzeń. Kiedy obserwowałem jego pochyloną w zamyśleniu głowę, znów poczułem to ukłucie wyrzutów sumienia. Było mi źle z faktem, że w dalszym ciągu nie mam pojęcia, co tak naprawdę wydarzyło się na balu. Bałem się jednak wypytywać, nie chciałem w ten sposób zepsuć tej cienkiej, czerwonej nici, która pojawiła się między nami tamtego wieczora. Może to mimo wszystko nie było nic wielkiego, skoro Taemin postanowił przemilczeć sprawę? Może faktycznie nie udało mu się dotrzeć do Kim Jonghyuna, a jego niecodzienne zachowanie było następstwem tego spontanicznego pocałunku na tarasie? Zdążyłem już utwierdzić się w przekonaniu, że tłumaczenie, którym mnie wtedy uraczył, było jedynie wymówką, która miała jakoś usprawiedliwić coś, czego sam nie planował. Dalszy rozwój wypadków pasował do takiego scenariusza. Nie miałem się czym martwić. Prawda?

Było jednak coś jeszcze, co nie dawało mi spokoju. Tajemnicze słowa Kim Sodam; wiadomość, którą poleciła mi przekazać, a której nie byłem w stanie pojąć. Co rozumiała przez bycie po naszej stronie? Czyżby chciała sprzeciwić się zaborczemu bratu, stąd chęć współpracy z nami? Ilekroć rozmyślałem o tamtym niecodziennym spotkaniu, czułem wyrzuty sumienia, że zataiłem je przed Taeminem. Ale jaki był sens w przekazywaniu mu tamtej wiadomości, skoro ewidentnie stracił zainteresowanie swoim planem zemsty? Bałem się, że drążenie tego tematu wszystko zepsuje. Że to odwzajemniane uczucie, w które z coraz większą mocą wierzyłem, posypie się, straci wagę wobec kolejnych szalonych pomysłów. Być może to nieco egoistyczne, ale chciałem podtrzymać w Taeminie zainteresowanie mną; możliwie jak najlepiej wykorzystać obecny stan rzeczy, który zdawał się być podarunkiem od losu. Wciąż ciężko było mi uwierzyć w to, jak niespodziewanie rozwój naszych relacji nabrał gwałtownego, niezrozumiałego tempa, które zaczęło mi przypominać nierówne bicie rozgorączkowanego serca; przypadłość, z którą musiałem mierzyć się już od dłuższego czasu, a którą dopiero teraz z czystym sumieniem mogłem przyjmować jako bezkarną oznakę uczuć.

- Panie Choi. – Głos Taemina niespodziewanie przerwał moje rozmyślania. Jego wyraz twarzy, nie wiadomo kiedy, gdzieś między jedną moją zmartwioną myślą, a drugą, zupełnie się zmienił, z ledwo skrywanego smutku przebarwiając się w tak dobrze mi znaną arogancję. – Czy ta randka ma polegać na wzajemnym wgapianiu się w siebie? – zapytał z pretensją w głosie, tym samym wytykając mi moje zamyślenie. – Bo zaczynam się nudzić... - dodał, demonstracyjnie ziewając. Pokręciłem głową z uśmiechem, w odpowiedzi na tę błazenadę. W pewien sposób podobało mi się, że Taemin zabiega o moją uwagę. Nawet, jeśli wciąż było mi trudno przejść do porządku dziennego z faktem, że jest między nami coś więcej, niż dotychczas, że za pozornie złośliwą miną też musi kryć się ten chaos, który tkwił we mnie już od dawna.

- W takim razie... - wstałem, otrzepując spodnie z kurzu, po czym rozłożyłem szeroko ręce - ...jak powinienem cię zabawić? – zapytałem, unosząc brwi i spoglądając na Taemina wyczekująco. Chłopak przekrzywił głowę, przyglądając mi się z zamyśleniem wypisanym w zmarszczeniu brwi. Wystarczył krótki moment, żeby na jego twarz wpłynął ten szczególny wyraz przebiegłości, z którym już nieraz miałem do czynienia.

- Skoro już jesteśmy w teatrze... - zaczął powoli, ręką zataczając krąg wkoło - ...a ty jesteś szalenie utalentowanym aktorem... - kontynuował, posyłając mi krzywy uśmiech - ...nie wzgardziłbym małym przedstawieniem... – zakończył z psotnymi ognikami w oczach. Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w niego w milczeniu, niepewny jak zareagować. Nie spodziewałem się tego typu zachcianki, nie miałem żadnego planu działania. Zastanawiałem się, czy Taemin po prostu chce się ze mnie nieco ponaśmiewać, czy też rzeczywiście jest ciekaw moich zdolności. Jego wyczekujące spojrzenie tylko dodatkowo mnie zestresowało. Granie dla pełnej gości sali zdawało mi się drobnostką, w porównaniu z dawaniem występu zadedykowanego jednej, do tego tak wyjątkowej, osobie.

Odchrząknąłem nerwowo, odrywając wzrok od oczu Taemina, żeby jakoś zebrać w sobie uciekające skupienie. Dziesiątki różnych kwestii plątały mi się w głowie, mieszały, tworząc trudny do zrozumienia chaos. Naraz poczułem się jak totalny amator, niezdolny zapanować nad tremą. A wszystko za sprawą tych wpatrujących się we mnie, migdałowych oczu. Jeśli istniał na świecie ktoś, przed kim bałem się wygłupić, to tym kimś był właśnie Taemin. Trudno było mi stwierdzić, dlaczego. Może wciąż nie potrafiłem do końca uwierzyć w wydarzenia ostatnich dni? Wszystko potoczyło się w zawrotnym tempie, nawet nie wiem, w którym momencie nasze spotkania ze zwykłych interesów zmieniły status na randki. Być może dezorientował mnie fakt, że to nie do końca pasowało mi do Lee Taemina. Z jakiegoś powodu ciężko mi było uwierzyć, że ten chłopak tak po prostu porzucił swoje dotychczasowe plany dla mnie. Że tak po prostu się zakochał. Nie widziałem jednak innego tłumaczenia dla jego zachowania, dla tamtego nieśmiałego pożegnania po balu, i tego znacznie odważniejszego, które miało miejsce następnego dnia.

„Nie wiem, czy podołam mojej roli..." – Słowa Taemina znów zadźwięczały mi w uszach. Spojrzałem na chłopaka uważnie, mierząc wzrokiem wykrzywione w zniecierpliwieniu usta, i zastygłe w nieodgadnionym wyrazie oczy. Czy to możliwe, że Taemin aż tak bał się własnych uczuć? Może to dlatego trzymał się tak daleko ode mnie, może dlatego zachowywał się, jak gdyby nigdy nic, tylko od czasu do czasu używając słowa „randka", które zdradzało, że coś jednak się zmieniło.

- Sagi zaraz opuści salę... - mruknął Taemin, najwyraźniej nie mogąc dłużej znieść mojego zamyślenia. Wywróciłem oczami, na powrót wracając myślami do kwestii mojego występu. Mój towarzysz był na tyle zniecierpliwiony, że postanowiłem uraczyć go pierwszą kwestią, jaka przyszła mi na myśl, byle tylko choć w drobnym stopniu go zadowolić. Przybrałem pełną powagi minę, stając pośrodku sceny, a wzrok wbijając w mroki widowni, usiłując oczami wyobraźni zobaczyć tę żywą i wyczekującą ciemność, o której już kiedyś Taeminowi opowiadałem. Zaczerpnąłem tchu, i począłem z zaangażowaniem recytować słowa szekspirowskiego dramatu.

- Życie jest tylko przechodnim półcieniem – powiedziałem gorzkim tonem, wcielając się w rolę oszukanego przez los Makbeta, który dał się zwieść pokusom i żądzom, który samodzielnie zgotował sobie tragiczny koniec. - Nędznym aktorem, który swą rolę przez parę godzin wygrawszy na scenie, w nicość przepada – mówiłem dalej, starając się brzmieniem własnego głosu podkreślić tragizm wypowiadanych przeze mnie słów. - Powieścią idioty, głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą.* – Mój wzrok padł na jedynego widza tego zaimprowizowanego przedstawienia. Na twarzy Taemina zaszła gwałtowna zmiana. Nie był już tak pewny siebie, jak jeszcze chwilę temu. Znów zobaczyłem w jego oczach ten chaos przemieszany ze specyficznym odcieniem smutku, ten sam, który w ostatnich dniach widziałem już kilka razy. Co tak na niego wpłynęło?

Niewiele myśląc, przerwałem odgrywanie roli, zeskoczyłem za sceny, i usiadłem na fotelu tuż obok niego.

- Taemin? Wszystko w porządku? – zapytałem zdezorientowany. Nie byłem pewien, czy tylko mi się zdaje, czy chłopak faktycznie lekko drży, więc po prostu wyciągnąłem rękę i objąłem go ramieniem, czując jak spina się pod moim dotykiem. Żaden z nas nie nawykł do tego typu czułości, więc było mi nieswojo tak go tulić, ale nie widziałem innego wyjścia. Nie byłem w stanie dotrzeć do jego myśli, więc chociaż w ten prosty sposób próbowałem okazać wsparcie. Dopiero po upływie paru chwil Taemin wyraźnie się rozluźnił, a nawet więcej – wtulił się we mnie, dłoń układając na mojej piersi, co wywołało dreszcz na plecach.

- Nic mi nie jest... - mruknął niewyraźnie w moją koszulę. Zadziwiała mnie ta nieznana dotąd strona Lee Taemina. Wcześniej widziałem go jako człowieka pewnego każdego kolejnego dnia, człowieka odpornego na ludzi i na świat. Teraz jednak zdawał się być zaskakująco kruchy, jakby każdy podmuch wiatru mógł go bez problemu złamać. – Po prostu twoja gra była tak godna pożałowania, że nie mogłem dłużej na nią patrzeć – stwierdził, powoli wracając do swojego zwyczajowego, złośliwego tonu. Powinienem poczuć się urażony, ale zamiast tego jego słaba wymówka tylko dodatkowo mnie zaniepokoiła. Chłopak jeszcze przez chwilę się we mnie wtulał, jakby chłonął ciepło drugiej osoby, przywilej, do którego zazwyczaj nie miał dostępu, bądź też na który samemu sobie nie pozwalał. Przyjemnie było móc słuchać jego szumiącego oddechu, móc czuć łaskoczące kosmyki włosów na twarzy. Mimo wszystko pozostawała niepewność, to dziwne wrażenie, że coś jest zdecydowanie nie tak, jak powinno. Ta panująca między nami cisza była jednocześnie kojąca, i niosąca ze sobą ogrom niewypowiedzianych na głos myśli. Dostrzegłem jakąś szczególną intymność w sposobie, w jaki Taemin ściskał mnie za materiał koszuli, jakbym był jedynym punktem odniesienia w jego wirującym, chaotycznym świecie. To wrażenie sprawiło, że przez moment miałem przemożną ochotę poprowadzenia tej sytuacji ku poważnej rozmowie, która wreszcie utwierdziłaby mnie w przekonaniu, że wszystko, co miało miejsce przez ostatnie dni, było prawdziwe, że faktycznie darzymy się tym samym rodzajem uczuć, że nie ma między nami tajemnic i niedopowiedzeń. Moment był odpowiedni, wystarczyło tylko wyrzec na głos te ważne słowa, które od dawna nie dawały mi spokoju.

Wziąłem głęboki wdech, przygotowując się do wyznania, ale naraz Taemin odsunął się ode mnie, i wstał z fotela. Z jego twarzy zdążyły zniknąć wszelkie niepokojące cienie, i teraz nawet z głębi oczu nie potrafiłem nic wyczytać. W milczeniu obserwowałem, jak chłopak wdrapuje się na deski sceny i poczyna powolnym krokiem spacerować, z rękami w kieszeniach. Rozglądając się na prawo i lewo, i jednocześnie nucąc jakąś melodię, przeszedł od jednego krańca kurtyny, do drugiego, by w końcu zatrzymać się i z zaciekawieniem zajrzeć za jej ciężki materiał, który spływał z sufitu, aż do podłogi.

- Co robisz? – zapytałem, zbliżając się, i zerkając mu przez ramię. Kulisy tonęły w mrokach i cieniach, ale mimo to dało się dostrzec kontury poszczególnych, przechowywanych tu przedmiotów.

- Zwiedzam – odparł Taemin lakonicznie, po czym zanurkował za kurtynę. Po chwili poszedłem w jego ślady, po raz kolejny dając się urzec temu dziecinnemu wręcz zainteresowaniu, które zagościło w oczach mojego towarzysza, kiedy przesuwał spojrzeniem po porozstawianych w nieładzie rekwizytach i elementach dekoracji. Dobrze pamiętałem, jak sam po raz pierwszy zawędrowałem w te rejony, jak nie mogłem się nadziwić detalom poszczególnych, składających się na część przedstawień, przedmiotów. Zachwyt Taemina zdawał się jednak być o stokroć większy, jakby nigdy nawet nie śnił o takim miejscu. A było ono z pewnością magiczne, nawet jeśli pogrążone w cieniach. W przeszłości nieraz zdarzało mi się rozmyślać nad smutnym losem zgromadzonych tu rekwizytów, które wspólnie tworzyły najbarwniejszy obraz, przemieszanie epok i realiów, a mimo to pozostawały ciche, jakby uśpione, zapomniane przez ludzkość do czasu, aż któryś z aktorów postanowił znów tchnąć w nie życie, znów pozwolić im błysnąć w świetle reflektorów. A po paru godzinach ponownie pustka i ciemność. Smutny był los tych porzuconych za granicą kurtyny przedmiotów. O ile aktor po zakończonym występie stawał się znów sobą i mógł wieść normalne życie, o tyle te rekwizyty skazane były na oczekiwanie, na wypatrywanie kolejnej roli, która nada im nowe znaczenie, która na chwilę sprawi, że świat je dostrzeże.

- Ahoj, kapitanie! – zawołał Taemin, spoglądając na mnie przez wygrzebaną gdzieś ze stosu innych przedmiotów lunetę. Nie zdążyłem jednak zareagować, bo zaraz porzucił ją, kierując swoją uwagę na sztuczne drzewo, które zajmowało dumne miejsce w kącie. Jego zielone liście odcinały się nieco jaśniejszą barwą na tle powszechnej ciemności. Taemin przez chwilę przyglądał się roślinie, podziwiając precyzję, z jaką została wykonana. Zaraz jednak jego wzrok padł na przewożony na kółkach balkon, niezbędny przy odgrywaniu szekspirowskiej sztuki. Mój towarzysz bez chwili wahania wdrapał się po drabince, tylko po to, żeby pomachać mi ze szczytu, i znów czym prędzej znaleźć się na ziemi, w poszukiwaniu kolejnych przygód. Obserwując tę błazenadę, nie mogłem powstrzymać uśmiechu rozczulenia, wpływającego mi na usta. Taemin zachowywał się jak dzieciak na placu zabaw. Był to zupełnie inny rodzaj infantylności niż ten, z którym miałem do czynienia podczas naszych kasynowych wygłupów. Tym razem rozmigotane spojrzenie było podszyte jakimś szczególnym odcieniem niewinności, który przeważnie nie objawiał się w taeminowych oczach, a który teraz królował na palecie ciemnych tęczówek. Była to barwa, którą naraz zapragnąłem podtrzymać, której chciałbym pozwolić już zawsze być widocznej. Dobrze jednak wiedziałem, że życie bywało zbyt kapryśne, żeby dać mi w tej kwestii wolną rękę, a beztroskie dzieciństwo Lee Taemina zakończyło się już dawno, o ile w ogóle kiedyś istniało.

- Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś, że mają tu taki wybór?! – zawołał mój towarzysz, dopiero teraz zlokalizowawszy stojak z różnorakimi strojami, i stojący obok stół, cały zapełniony mnogością ozdóbek.

- Tylko tym razem niczego nie zwijaj, bo sprawdzę ci kieszenie – ostrzegłem, podchodząc do zafascynowanego asortymentem teatru chłopaka. On jednak zupełnie zignorował moją uwagę, zbyt zajęty mierzeniem kolorowego pióropusza, w którym wyglądał jeszcze dziecinniej, niż dotychczas. Jednocześnie znów zaczął nucić jakąś melodię, która już wcześniej wydała mi się znajoma, ale którą dopiero teraz rozpoznałem. Zmarszczyłem brwi.

- Maskarada... rój cieni, mrowie kłamstw... - zaśpiewałem fragment, przypominając sobie słowa dobrze mi znanej piosenki, którą kojarzył chyba każdy. Mój towarzysz uniósł wzrok, nieco zaskoczony.

- Maskarada, możesz oszukać każdego przyjaciela...** - dokończył Taemin, jednocześnie patrząc mi prosto w oczy. Coś dziwnego było w tym spojrzeniu, jakaś wieloznaczność, jakby chłopak usiłował mi coś przekazać za pomocą samego tylko wzroku. Zmarszczyłem brwi, niepewien jak interpretować te gwałtownie ciemniejące oczy. Nie zdążyłem jednak w żaden sposób tego skomentować, bo Taemin uśmiechnął się dziwnie, na powrót odwracając wzrok. W milczeniu przebył kilka kroków, dłonią wiodąc po materiale pozostawionych na wieszakach ubrań. Następnie opadł na stojące w kącie pomieszczenia, skrzypiące przeraźliwie łóżko, z którego wzbiła się chmura kurzu, świadcząca o tym, że od dawna nikt go nie potrzebował w żadnym z odgrywanych tu przedstawień.

- Pamiętasz, jak mówiłem, że wciąż szukam swojego marzenia? – zapytał Taemin, kiedy usadowiłem się obok niego. Na te słowa przeszedł mnie dreszcz. Nie byłem pewien dlaczego. Czy to ton, który przybrał głos mojego towarzysza? Czy to dziwne, sprawnie skrywane pod grzywką spojrzenie? Chłopak podciągnął nogi i usiadł po turecku, przodem do mnie. Wziął głęboki wdech, po czym znów spojrzał mi w oczy. – Chyba znalazłem. Chciałbym kiedyś zatańczyć z tobą do tej piosenki – oznajmił. Zaskoczyło mnie to, jakkolwiek, dziwne pragnienie.

- Dlaczego akurat do tej? – zapytałem, nie mogąc się powstrzymać. Ta sytuacja zmierzała w coraz dziwniejszym kierunku, a fakt, że Taemin był tak blisko, wcale nie polepszał kwestii mojego skupienia. Jego dziwnie cichy głos wibrował w zatęchłej przestrzeni, tańczył z unoszącym się wokół nas kurzem, a półmrok zniekształcał rysy, sprawiał, że nie byłem pewien, czy chłopak się uśmiecha, czy wręcz przeciwnie, jest smutny. Ta niecodzienna atmosfera zupełnie mnie dezorientowała.

- Pasuje do mnie... - odparł, w odpowiedzi na moje pytanie, jednocześnie wzruszając ramionami. Spodziewałem się różnych wyjaśnień, ale z pewnością nie takiego. W jaki sposób zanucona przez nas piosenka miałaby pasować do Taemina?

Uniosłem brwi, pytająco, mając nadzieję, że mój towarzysz jakoś objaśni mi, o co mu chodziło. On jednak milczał, a milczenie to było przepełnione setkami bezdźwięcznych myśli. Taemin wyglądał, jakby walczył sam ze sobą, jakby usiłował zapanować nad czymś, nie wiedziałem do końca nad czym. Bolało mnie to. Bolał mnie fakt, że chłopak nie potrafi być ze mną w pełni szczery, że mimo naszych ocieplających się z każdym dniem relacji, on w dalszym ciągu wiele rzeczy ukrywa, o wielu mi nie mówi. Obserwowałem, jak jego twarz zastyga w masce nieodgadnioności, i tylko oczy zdają się migotać dziwnie, gorączkowo, jakby tlące się w nich iskierki szczerości ostatkiem sił walczyły o swoje istnienie, przyduszane przez wyuczoną zamkniętość na drugiego człowieka. Naprawdę chciałem, żeby w tych zmaganiach wygrała prawda, ale ostatecznie Taemin tylko uśmiechnął się krzywo, w ten szczególny, pokrywający głębsze myśli sposób.

- W końcu jestem królem oszustów – stwierdził zuchwałym tonem, i pewnie gdyby nie fakt, że obserwowałem go tak uważnie, dałbym się nabrać temu psotnemu wyrazowi twarzy, który w istocie mógł należeć jedynie do mistrza przebiegłych kradzieży, pana ulicznych złodziejaszków. Naraz przypomniał mi się tamten wieczór, kiedy nasze losy splotły się po raz pierwszy. Tamten moment, który zmienił moje życie. Tamten szept, który stanowił zapowiedź niespodziewanej przygody. Taemin naprawdę był królem oszustów. Przywdziewając maskę Sagi, rozkochując mnie w sobie, zwodząc moje serce na manowce. Taemin naprawdę był królem oszustów. Obserwując jego zbyt wielowymiarowe spojrzenie miałem jednak nieodparte wrażenie, że zupełnie zgubił się we własnych kłamstwach.

- Nie musisz już oszukiwać – powiedziałem pewnym tonem, chwytając dłoń mojego towarzysza, usiłując w ten sposób jakoś dodać mu otuchy, jakoś podzielić się odwagą, której najwyraźniej potrzebował. Coś błysnęło w oczach Taemina na te słowa, jakby niema panika i trudny do okiełznania strach. Przez krótką chwilę miałem wrażenie, że pozbawiłem go wszelkich tarcz ochronnych, że mury, które zbudował, właśnie się walą, pozostawiając nieosłonięte, zatrwożone serce na pastwę ciemności i kurzu.

Ta chwila gdzieś pierzchła, gwałtownie przepędzona przez Taemina, który naraz z zaskakującą szybkością naparł na mnie, łącząc nasze usta w gorączkowym pocałunku. Pocałunku nic nie wyjaśniającym, zapełniającym jedynie puste sekundy, zastępującym ciążące milczenie. Czułem, że jest coś niewłaściwego w tym zbliżeniu, jakaś desperacka próba odwrócenia mojej uwagi, albo też uciszenia własnych myśli i potrzeb. Chciałem protestować, zażądać wyjaśnień, wymusić szczerą rozmowę. Ale nie dałem rady.

Naraz ręce Taemina były wszędzie, dodatkowo popędzane przez gorąc złączonych ust. Chłopak naprał na mnie z nieznaną mi wcześniej gwałtownością, wprawiając wiekowe sprężyny łóżka w trzeszczenie. Starałem się zachować rozsądek, ale każdy dotyk zimnych palców mnie rozpalał, budził moje ciało do walki z umysłem, zastępując potrzebę duchowego porozumienia, iskrzącą się farbą cielesności, która na moment pokryła wszelkie myśli, zgubiła mnie w żarze zbliżenia. Taemin przyparł mnie do łóżka, nie dając mi nawet czasu, na zajrzenie mu w oczy. Zamiast tego zaczął znaczyć moją szyję dziesiątkami mokrych pocałunków, które, raz odciśnięte na skórze, paliły dziwnym piętnem, niczym piękne, choć zrobione wbrew mojej woli tatuaże. Nie byłem pewien, w którym momencie Taemin usiadł na moich biodrach, ale naraz poczułem jego ciało tak mocno i intensywnie, tak blisko, jak jeszcze nigdy.

Wcześniej nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo potrzebowałem tego typu dotyku, jak podświadomie go łaknąłem już od dawna, niemalże od samego początku podatny na wdzięki tej dziwnej osoby o zbyt wielu twarzach. Dobrze wiedziałem, że wszystko dzieje się zbyt szybko, że mylimy kolejność, poddając się tej mgiełce pożądania, zamiast najpierw zadbać o deklarację uczuć. A mimo to nie potrafiłem walczyć, nadmiernie podatny na bliskość Taemina, na jego pocałunki, dłonie, na ciepło jego przyspieszonego oddechu. Nawet fakt, że jego początkowa gwałtowność zaczęła słabnąć, jakby chłopak nie miał siły dłużej prowadzić tej gry zmysłów, nie powstrzymał mnie przed brnięciem dalej, w takt przyspieszonych uderzeń serca.

Nie chcąc pozwolić naszym ustom rozstać się choćby na chwilę, jakby bojąc się, że to położy kres wszystkiemu, tym razem to ja przyparłem Taemina do łóżka. Zawisłem nad nim, wspierając się rękami po obu stronach jego głowy. Dziwny moment, który wtedy nastąpił, zapamiętam prawdopodobnie do końca życia.

Leżący pode mną chłopak, rzucił mi najtrudniejsze do rozszyfrowania spojrzenie, jakim kiedykolwiek mnie uraczył. Wszystkie barwy taeminowych oczu, jakie zdążyłem do tej pory poznać, naraz zmieszały się, utworzyły plątaninę myśli i uczuć. Widziałem w tym spojrzeniu ciemny smutek, widziałem żarzące się pożądanie, widziałem odrobinę zdziwienia, jakąś dziwną, tęskną rozpacz i tę iskierkę złota, tak rzadką, tak niewłaściwą pośród palety przygnębiających barw. Efekt był tak paraliżujący, że na moment zapomniałem o moich rozpalonych zmysłach, zagłuszyłem je kolejną falą zmartwień, współczucia, troski. Chciałem nawet coś powiedzieć, jakoś położyć kres tej niewłaściwej sytuacji, w którą sami się zapędziliśmy. Powstrzymała mnie jednak nagła słabość we wzroku Taemina, nagła bezbronność, która wstrząsnęła drobnymi ramionami. Bałem się wtargnąć na teren tej intymnej ciszy, która rozlała się bezbarwną rzeką między nami, która spowiła otoczenie, niczym bariera przeciw nieproszonym dźwiękom.

Taemin powoli uniósł rękę, której drżenie nie umknęło mojej uwadze, i przesunął jej grzbietem po moim policzku. Coś mi ten gest przypominał, nie był to pierwszy raz, kiedy chłopak dotykał mnie w ten sposób. Jakby chciał zapamiętać fakturę mojej skóry, kształt moich ust. Ze wszystkich malujących się na jego twarzy emocji, najciężej było mi zrozumieć tę niezaprzeczalną tęsknotę, z jaką mi się przypatrywał. Przecież byłem tu, przy nim, gotów zostać i na zawsze, zakochany bez pamięci. Za czym więc tęsknił? I dlaczego nawet w takim momencie odgradzał mnie od swoich myśli?

Poddając się jego delikatnemu dotykowi na mojej twarzy, doszedłem do piorunującego wniosku. Zakochałem się w człowieku zagadce, uzależniłem się od twarzy skrywającej sekrety, dałem się oczarować ustom, mówiącym kłamstwa. I nawet mimo tej świadomości, nie potrafiłem oprzeć się kuszącemu pięknu, bijącemu od leżącego pode mną chłopaka. Rudobrązowe kosmyki włosów leżały rozsypane na materacu, zarumienione policzki wywoływały gorąc na twarzy. A nad tym wszystkim królowało niezwykłe spojrzenie, zdradzające jednocześnie wszystko, i nic.

- Taemin... - odezwałem się, tym jednym słowem burząc misternie utkaną pajęczynę ciszy, która mi wadziła, ale za razem mnie fascynowała. Chłopak zmarszczył brwi, a jego rysy stwardniały, jakby szykował się, żeby zapobiec kolejnym moim słowom. Na próżno. – Kocham cię – powiedziałem z prostotą, nawet jeśli to uczucie wcale proste nie było. Przez chwilę miałem wrażenie, że moc tych sądnych słów wreszcie złamała maskę na twarzy Taemina, że chłopak dopuści moje wyznanie do siebie, że pozwoli mu zakwitnąć w piersi i oczyścić kolor oczu z niepotrzebnych odcieni. Trwało to jednak jedynie parę sekund, po upływie których coś poszło tragicznie nie tak.

Poczułem, jak chłopak gwałtownie przyciąga mnie za materiał koszuli, jak ponownie atakuje moje usta milionem kłamliwych zbliżeń. Smukłe palce zaczęły rozpinać guziki, a nogi oplotły się wokół moich bioder. Szukałem sensu w całym tym zamieszaniu, ale nie byłem już pewien, czy patrzą na mnie oczy Taemina, czy też oczy Sagi. Ich spojrzenia, tak podobne, a tak różne, mieszały mi się, walczyły w głębi tęczówek, a ja już nie potrafiłem uciec, już wiedziałem, że jestem przegranym w tym dziwnym starciu ciał z umysłem.

W głowie pojawiła mi się myśl, głupia i naiwna, ale potrzebna dla usprawiedliwienia własnych czynów. Może skoro Taemin aż tak tego potrzebował, to powinienem mu to dać? Może nic złego się nie stanie, jeśli pozwolę nam obu na tę przyjemność? Skoro Taemin w tak wielkim stopniu mnie pragnie, czy mogę pozostać mu dłużny? Pod wpływem tych myśli zaprzestałem walczyć, zaniechałem oporu. Pozwoliłem Taeminowi pozbawić mnie koszuli, zbadać zaskakująco zimnymi palcami moją skórę, zakraść się dłońmi aż do granicy spodni. W momencie, w którym chłopak zacisnął dłoń na moim kroczu, runęła ostatnia, strzegąca rozsądku wieża, ostatnia bariera samokontroli.

Gwałtownie zaatakowałem wargami obnażoną szyję. Z ust Taemina wyrwał się gardłowy pomruk, kiedy naznaczyłem jego obojczyki czerwieniącymi się plamami. Kilkoma ruchami rozpiąłem białą koszulę, odsłaniając nagi tors. Klatka piersiowa Taemina unosiła się zbyt szybko, w nierównym rytmie, który udzielał się i mnie. Miałem ochotę przyłożyć policzek do jego płaskiego brzucha, wsłuchać się w melodię jego serca, jakby to miało mnie upewnić, że jest taka sama, jak ta wygrywana przez moje. Zdusiłem jednak w sobie tę infantylną potrzebę, i począłem całować i przygryzać wrażliwe fragmenty ciała Taemina. Ciche pojękiwania wkradły się na terytorium tej dziwnej, tutejszej ciszy, tak okropnie nieodpowiednie, wręcz bezczeszczące imię sztuki, a mimo to wpływające na moje ciało, pobudzające je, nakręcające. Czułem się z tym źle, bo mimo prób przekonania samego siebie, mimo wyrażających pragnienie oczu Taemina, wiedziałem, że robimy coś niewłaściwego. Nie byłem tylko pewien, gdzie szukać źródła niepokoju. Może to dlatego, że nigdy wcześniej nie robiłem tego z mężczyzną? Może, wbrew pozorom, nie potrafiłem tak po prostu się z tym pogodzić, choć Taemin pociągał mnie od samego początku. W nocnym klubie, w kuchni Kibuma, w mieszkaniu na poddaszu. Zawsze i wszędzie, z każdym dniem coraz bardziej, nawet, jeśli nie od razu byłem skłonny się do tego przyznać. W czym więc tkwił problem? Dlaczego czułem się jak złodziej, biorąc w posiadanie to obnażone, bezbronne ciało, pozwalając mu wić się pode mną, upominać się o uwagę?

- Minho, zrób to wreszcie, długo już nie wytrzymam... – wydusił z siebie Taemin, a w jego oczach mieszały się wszystkie kolory irytacji, zniecierpliwienia i desperacji. Błysnęło w nich jednak coś jeszcze, ten odległy odłamek złota, drobinka, która jakby przypadkiem zaplątała się w głębinach spojrzenia, co jakiś czas lśniąc nową odmianą piękna. Nadając oczom niesamowity wymiar nieśmiałej szczerości. Na moment wstrzymałem oddech, podziwiając to spojrzenie. Następnie pochyliłem się nad Taeminem, i delikatnie pocałowałem go w usta. Chłopak zadrżał pod tak subtelnym dotykiem, patrząc na mnie w dziwnie płochliwy sposób.

- Zrobię to, kiedy obaj będziemy gotowi... - powiedziałem, odwracając wzrok i pospiesznie się ubierając. Chciałem jak najszybciej stamtąd odejść, zdążyć, zanim się rozmyślę, zanim Taemin znów mnie zawoła, znów pocałuje. Nie byłem pewien, czy robię dobrze, ale nie potrafiłem dłużej znieść tej mnogości dziwnych oznak, tego niepokoju, tej kłamliwej warstewki pożądania. Nie miałem pojęcia, z którym wcieleniem Lee Taemina miałem przed chwilą do czynienia, czy to była Sagi, czy może ktoś jeszcze inny, ktoś kogo nie znam. Byłem jedynie pewien, że nie zamierzam dłużej tego ciągnąć, póki nie stanę twarzą twarz z właścicielem tego bijącego serca, które czułem pod swoimi dłońmi.

Wstałem z łóżka, szybkim ruchem zgarniając swoją koszulę i na wszelki wypadek ani razu nie zerkając za siebie, po czym szybkim krokiem opuściłem ciemniejące złowrogo pomieszczenie. Byle dalej od tej zaległej za moimi plecami, przerażającej ciszy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro