Rozdział XIX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przekroczyłem po cichu próg teatru, ale już w wąskim, ciemnym korytarzu zatrzymałem się, i ostrożnie wyjrzałem na salę główną. Dostrzegłszy siedzącego na skraju sceny chłopaka gwałtownie się cofnąłem i wypuściłem głośno powietrze z płuc.

Taemin najwyraźniej dotarł na miejsce pierwszy. Kiedy poprzedniego wieczora Kibum zastał nas leżących na scenie, zupełnie milczących, nieskorych do współpracy, wspaniałomyślnie stwierdził, że lepiej będzie przenieść przygotowania na następną noc. To była słuszna decyzja, bo szczerze wątpię, czy udałoby mu się dojść do porozumienia z którymkolwiek z nas, kiedy obaj rozmyślaliśmy o tej dziwnej rozmowie, która się między nami odbyła. Od tamtej pory nie zamieniłem z Taeminem ani jednego słowa. Przez cały dzień mijaliśmy się, darząc się jedynie przelotnymi spojrzeniami, zbyt krótkimi, żeby mogły nieść ze sobą jakiś przekaz. Po południu Taemin wybył z domu, w celu odwiedzenia Yoogeuna, zgodnie z ustaleniami między nim, a Sodam. Ja natomiast zostałem sam ze swoimi niekończącymi się rozważaniami na temat tego, co zaszło poprzedniej nocy na scenie. Czy Taemin zrozumiał moje słowa? Czy chciał je zrozumieć? Czy uda nam się wreszcie ruszyć do przodu? Jak będzie wyglądała następna tego typu rozmowa? Taemin otworzy się bardziej, czy znów ucieknie?

Zawahałem się, niepewny czy lepiej będzie dołączyć do siedzącego samotnie chłopaka, czy też raczej zaczekać, aż przybędzie Kibum i wybawi mnie z opresji. W końcu zdecydowałem się na pośrednie rozwiązanie, i po cichu wyszedłem ze swojej kryjówki, zakradając się na pustą i pociemniałą o tej porze widownię. Zająłem miejsce na samym jej skraju, nie chcąc zaalarmować Taemina o swojej obecności. Chłopak jednak najwyraźniej mnie nie zauważył, zbyt pochłonięty myślami, żeby kalkulować w głowie zmienną ilość siedzących w fotelach, teatralnych cieni. Rozsiadłem się wygodniej na swoim miejscu, nie odrywając wzroku od sceny.

I tak stałem się świadkiem jedynego w swoim rodzaju spektaklu ciszy, dramatu milczenia. Jeden jedyny aktor posiadł scenę na własność, swoim smutnym zakrzywieniem ust znacząc kurz melancholią; swoim przygasłym blaskiem oczu przywłaszczając sobie cienie pod sufitem; swoją pochyloną w zmęczeniu głową barwiąc kurtynę bezradnością. Patrzyłem na to widowisko z sercem tłukącym się w piersi dużo mocniej, niż przy jakiejkolwiek obejrzanej przeze mnie sztuce. Czy to aktor był taki świetny? Czy to jego uczucia były tak prawdziwe, wręcz namacalne w ciemnej przestrzeni między nami? Ta jedna jedyna składająca się na ów spektakl scena była zdolna dogłębnie mnie poruszyć, choć nie zostało wypowiedziane pojedyncze słowo, choć nie został wykonany samotny gest. Cała magia sztuki zamknięta została na twarzy aktora. Twarzy przeważnie niewzruszonej, obojętnej, pustej, a teraz malowanej wstęgami emocji, które im dłużej były wstrzymywane, tym intensywniejsze barwy przybierały, kiedy właściciel tego tajemniczego serca wreszcie sobie na nie pozwolił. Fascynowała mnie jednak nie tylko sama rola główna, ale i wcielany w życie scenariusz. Bo oto przyszło mi obserwować niezwykłe przedstawienie, w którym to aktor uczy się szczerości. W którym oszust z zawodu szuka w sobie prawdy. W którym teatralna iluzja przenika się z rzeczywistością, i nie można przewidzieć, która z tych płaszczyzn odniesie zwycięstwo. Powaliła mnie świadomość, jak ciężka była to walka, jak wiele ran zostawiała w tych zmęczonych oczach, jak wielkim strachem piętnowała roztrzęsione serce. A w centrum tego wszystkiego on, aktor, który próbuje porzucić swój atrybut, swoją białą maskę. Jak ironiczne musiało się wydawać moje zachowanie, kiedy sam postanowiłem podarować mu ową ozdóbkę? Patrząc wstecz, nie byłem jednak niezadowolony z dokonanego wtedy wyboru. Podarowałem mu jedyne, co w tamtym czasie mogłem. Niewinną biel i znaczące ją piętno szczerości, wijące się po jej powierzchni niczym pęknięcia na skórze. Niczym prześwity w barierze osłaniającej serce.

Westchnąłem cicho, świadom, że prawdopodobnie i tym razem nie będzie mi dane ujrzeć zakończenia tej niezwykłej sztuki. Zastanawiałem się nawet, czy nie lepiej by było, gdybym jednak opuścił salę i zaczekał na przybycie Kibuma gdzie indziej. Obserwowanie takiego Taemina było moim zdaniem co najmniej niewłaściwe. Czułem się, jakbym podglądał go wbrew jego woli, jakbym próbował obejrzeć serce, którego wciąż nie zdecydował się mi pokazać.

Zmieniłem pozycję, szykując się do możliwie jak najcichszego opuszczenia widowni, ale naraz zamarłem w bezruchu.

- Życie jest tylko przechodnim półcieniem – rozległ się głos Taemina.

Spojrzałem na niego, zaskoczony, ale chłopak dalej pochylał głowę, wpatrując się we własne dłonie. I choć mógł wyglądać, jakby recytował tę kwestię sam dla siebie, dobrze wiedziałem, że zostałem zdemaskowany. Prawdopodobnie Lee od początku wiedział, że przyjąłem rolę widza. A mimo to pozwolił mi się oglądać w takim stanie...

- Nędznym aktorem, który swą rolę przez parę godzin wygrawszy na scenie, w nicość przepada... - kontynuował, a jego głos wibrował w coraz mocniejszych tonach, piętnując sądnymi słowami ciszę uśpionego teatru.

Czułem rosnący ból w piersi, na wspomnienie okoliczności, w których ja pierwszy pozwoliłem tym słowom zawisnąć między nami. Jak wielu rzeczy wtedy nie wiedziałem, jak naiwnie chwytałem każdą darowaną mi chwilę, nie zastanawiając się nad jej ceną. A cena była wysoka. I całą ją zapłacił Taemin. Wtedy jego reakcja na tę szekspirowską kwestię była dla mnie dziwna, niezrozumiała. Jak wiele rzeczy nabierało sensu dopiero teraz, kiedy nie mogłem już zmienić przeszłości, nie mogłem jej też w pełni zignorować. Nie, widząc, jak bardzo ona Taemina dręczy.

- Powieścią idioty, głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą* – zakończył chłopak, tym razem unosząc głowę i patrząc mi prosto w oczy. Zmroziło mnie to mocne spojrzenie, w którym Taemin zawarł tyle myśli, tyle słów, że przytłoczyła mnie ich liczba. W tych dwóch barwionych cieniami źrenicach co dzień odbywały się niepojęte dla mnie procesy, nadając im coraz to nowego wyrazu, ilekroć było mi dane w nie spojrzeć. „Tak ciemne, a tak pragnące światła. Tęskne" – usłyszałem znów słowa Jinkiego, podszeptywane mi przez pamięć. Dopiero podczas tej cichej wymiany spojrzeń zorientowałem się, że hyung miał rację. Oczy Taemina, choć zbrukane haniebnymi barwami popełnionych błędów, zdawały się z desperacją łapać każdy rozbłysk światła, każdy zbłąkany na tej ciemnej scenie refleks. Ta tęsknota była wręcz przytłaczająca, a mimo to duszona we wnętrzu tęczówek. Blokowana poczuciem winy.

I choć ostatnia szekspirowska kwestia idealnie pasowała do naszej sytuacji, to coś w gorzkim tonie głosu, jakim została wypowiedziana, kazało mi myśleć, że Lee nie chodzi tylko o cały ten nasz odegrany dla Jonghyuna teatrzyk. Że odnosi te słowa do czegoś znacznie większego. Do własnego życia.

Chciałem coś powiedzieć, jakoś przerwać tę dziwnie dobitną ciszę, która zapanowała po ostatnich wyrecytowanych słowach. Zwłaszcza, że oczy Taemina w dalszym ciągu się we mnie wpatrywały, jakby oczekując na jakąś konkretną reakcję, jakby potrzebując zapewnienia, że Makbet się mylił, że rzeczywistość nie jest tak tragiczna, jak zawarte w jego kwestii przesłanie.

Nie zdążyłem jednak nic zrobić, bo między nas wkroczył Kibum, którego przybycie do teatru zupełnie przegapiłem. Kim przystanął i obrzucił nas obu badawczym spojrzeniem, najwyraźniej wyczuwając ciężką atmosferę, którą napiętnowane było nasze milczenie. Mój przyjaciel pokręcił pobłażliwie głową, tym samym obracając w niwecz specyficzny nastrój, który zdążył zalegnąć w przestrzeni między sceną, a pierwszym rzędem widowni.

- Was naprawdę nie można na chwilę zostawić samych... - mruknął bardziej do siebie, niż do nas, po czym wdrapał się na scenę. Zerknąłem znów przelotnie w kierunku Taemina, ale ten już zdążył uciec spojrzeniem. Cienka nić szczerego porozumienia ponownie została zerwana. – Ale tym razem wam nie odpuszczę. W takim tempie nigdy nie stworzymy przedstawienia... - Chłopak wsparł ręce na biodrach i rozejrzał się krytycznie po otoczeniu, najwyraźniej oceniając, ile będziemy w stanie na tej scenie zdziałać. – Przejrzałem wasze notatki z wczoraj i chyba mam pomysł, jak to wszystko rozegrać – dodał entuzjastycznym tonem, na co uniosłem brwi.

- No proszę, kto by pomyślał, że sam się tak w to wkręcisz... - mruknąłem wymownie, nie kryjąc rozbawionego uśmiechu. Kibum zrobił niezadowoloną minę, ale zanim zdążył coś odpowiedzieć, w rozmowę wciął się Taemin.

- Zatem, jakie są twoje rozkazy, panie reżyserze? – zapytał celowo uniżonym tonem, na wpół żartobliwie, ale z faktycznym oczekiwaniem na twarzy. Mój przyjaciel przez chwilę ewidentnie wahał się, jak opryskliwie mógłby nam odpowiedzieć, ale w końcu machnął ręką i stanął pośrodku sceny, skupiając na sobie naszą uwagę.

- Przede wszystkim musimy ustalić, co kto robi. Nie będzie to łatwe, bo póki co nasza drużyna składa się z dwóch aktorów o wątpliwych zdolnościach... - Kibum zmierzył nas złośliwym spojrzeniem. - ...i jednego genialnego scenarzysty, który trzyma nad wszystkim pieczę – kontynuował, dumnie wypinając pierś, na co obaj z Taeminem zachichotaliśmy, rozbawieni. Mój przyjaciel albo tego nie usłyszał, albo postanowił zignorować nasze karygodne zachowanie, bo jedynie uniósł głowę jeszcze wyżej, spoglądając na nas obu z góry. – Jeśli to ma być porządnie zrobione, to będziemy potrzebowali znacznie większej ilości ludzi... - stwierdził nieco zmartwionym tonem.

- Masz na myśli aktorów? – zapytałem, na co Kibum westchnął ciężko.

- Zarówno aktorów, jak i osób odpowiedzialnych za stronę techniczną. Znacie kogoś, kto mógłby zająć się kostiumami?

Spojrzałem na Taemina wymownie, na co on skrzywił się, najwyraźniej dobrze wiedząc, co przyszło mi na myśl.

- A nie wystarczą zbiory strojów należące do teatru? – Lee spojrzał na Kibuma nieco błagalnie, ale ten pokręcił głową przecząco.

- Obawiam się, że potrzeba nam czegoś więcej. A do tego przyda się osoba, która się na tym zna. Moje zdolności są zbyt amatorskie – oznajmił, wzruszając ramionami.

- Taemin, mógłbyś poprosić... - zacząłem, ale chłopak mi przerwał.

- Tak, wiem, wiem! – zawołał poirytowany. – Wiem, ale nie mam pojęcia, jak spojrzę mu w oczy po tym wszystkim... - dodał ciszej, nieco bezradnym tonem. Chętnie pomógłbym mu z tą niezręczną sytuacją, ale moja obecność pewnie tylko pogorszyłaby sprawę.

- Jestem pewien, że okaże wyrozumiałość... - powiedziałem, nieudolnie próbując go pocieszyć, co wywołało tylko jeszcze większe rozdrażnienie na jego twarzy.

Kibum przez chwilę spoglądał na nas zdezorientowany, jakby zastanawiając się czy jest sens pytać, o co chodzi, czy też lepiej nawet nie wiedzieć. W końcu wzruszył ramionami, odhaczając jakiś punkt na swojej liście rzeczy do przygotowania.

- Czyli Taemin załatwi nam kostiumy... - mruknął, na co Lee jęknął głucho, ale się nie sprzeciwił. Zbyt mocno nam obu na tym przedstawieniu zależało. – Hm... potrzebujemy też oprawy muzycznej... Z tym może być ciężko... - stwierdził Kibum, w zamyśleniu wpatrując się w swoją kartkę. – Znacie kogokolwiek odpowiedniego?

Taemin pokręcił głową przecząco, a ja sam już miałem pójść w jego ślady i pogodzić się z pozbawionym muzyki przedstawieniem, kiedy nagle przyszła mi do głowy pewna myśl.

- Minho? – Kibum uniósł brew, na widok mojej miny.

- Chyba jest ktoś, kto może nam pomóc... - Dwie pary oczu spojrzały na mnie uważnie. – Nie wiem, czy to się uda, ale mogę spróbować... - dodałem niezbyt pewnie, ale z nieskrywanym entuzjazmem dla własnego pomysłu. Kibum jeszcze przez chwilę przyglądał mi się podejrzliwie, najwyraźniej szukając w pamięci jakiegokolwiek mojego znajomego parającego się muzyką. Nie było to szczególnie trudne, zważywszy na fakt, że niemal nie miałem znajomych. W końcu jednak chłopak wzruszył ramionami i skinął głową, odhaczając kolejny punkt listy.

- W takim razie pozostaje nam kwestia oświetlenia... - powiedział, ale zanim którykolwiek z nas zdążył zareagować, ktoś włączył reflektor punktowy, którego jasność na moment nas oślepiła. Mój chwilowy szok zmienił się w uśmiech, kiedy zorientowałem się, że to nie pierwsza taka sytuacja.

- Dobry wieczór, hyung! – krzyknąłem, przesłaniając oczy dłonią i machając w kierunku światła, które po krótkiej chwili zgasło, znów wpuszczając na scenę cienie. Moment później z podwyższenia zszedł woźny teatru, darząc nas wszystkich jasnym uśmiechem na powitanie.

- Ostatnio często mnie odwiedzasz, Minho – oznajmił, zwracając się w moją stronę, a ja odpowiedziałem mu potaknięciem. Następnie przesunął wzrokiem po pozostałych nocnych gościach. Skinął głową w kierunku Kibuma, ale jego bystre oczy na moment spoczęły na Taeminie. Byłem pewien, że przez tę krótką chwilę zdążył wyczytać z jego twarzy wiele rzeczy, których ja sam nigdy bym na niej nie dostrzegł. Jinki był w tym mistrzem. Miał jednak na tyle taktu, że nawet jeśli wyciągnął jakieś wnioski, to nie dał tego po sobie poznać, i skwitował wszystko kolejnym pogodnym uśmiechem. – Słyszałem, że potrzebujecie kogoś, kto udekoruje wasze przedstawienie światłem – powiedział, na powrót zwracając się do nas wszystkich.

- Pomożesz nam, hyung? – zapytałem ożywiony, dopiero teraz czując, że nasze przedsięwzięcie zaczyna nabierać realnych kształtów. Poza tym, kto jak kto, ale Lee Jinki był człowiekiem nad wyraz sumiennym i mogłem być pewny, że jeśli zaopiekuje się tym spektaklem, to będzie on idealny w każdym calu.

- Zrobię, co w mojej mocy – zadeklarował woźny, ze skromnością spuszczając głowę pod wpływem mojego entuzjazmu.

- W takim razie... - Kibum gwałtownym ruchem zamknął swój notatnik, i zamachnął się nim w powietrzu. – Przygotowania czas zacząć!

~*~

- W tym miejscu mogę zrobić coś takiego... - powiedziała Sally, wskazując palcem jedną ze stron roboczej wersji scenariusza, i jednocześnie zakładając za ucho pasmo wymykających się spod koka włosów. Następnie zasiadła za stojącym tuż za obrębem sceny pianinem. Wsparłem się ramieniem o instrument, lustrując wzrokiem to układającą palce na klawiaturze dziewczynę, to trzymane w rękach, zapisane przez Kibuma kartki. Sally odegrała żywą melodię, idealnie pasującą do omawianej przez nas sceny. Pokiwałem głową z uznaniem.

- Myślę, że tak będzie dobrze – oceniłem, kiedy dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na mnie oczekująco. – Bez ciebie nie dalibyśmy sobie rady. – Uśmiechnąłem się z wdzięcznością, a Sally spuściła wzrok, dziwnie skromnym gestem. Niewiele w niej było z tamtej odzianej w wyzywający strój dziewczyny, która wiele dni temu próbowała uczynić ze mnie swojego klienta na jedną noc. Schludne, skromne ubranie znacznie lepiej pasowało do niewinnego błysku w oku i do szczerego, choć nieśmiałego uśmiechu. Wsparłem ręce na dłoniach, spoglądając na nią z powagą. – Co do zapłaty to...

- Panie Choi – weszła mi w słowo, kręcąc głową tak gwałtownie, że luźne kosmyki włosów zafalowały wokół jej twarzy. – Nie ma mowy, że przyjmę jakiekolwiek pieniądze. To przysługa.

Zerknąłem na nią z powątpiewaniem. Wyświechtane ubranie mówiło samo za siebie, podobnie jak zmęczone spojrzenie. Dobrze wiedziałem, że ledwo wiąże koniec z końcem, więc źle czułbym się wykorzystując jej umiejętności i nie dając nic w zamian. Upór na twarzy dziewczyny skutecznie mnie jednak uciszył.

- Gdyby nie pan, pewnie dalej pracowałabym w tamtym odrażającym miejscu... I nie mam tu na myśli jedynie podarowanych mi pieniędzy, ale także pana słowa – powiedziała, spuszczając wzrok i wzruszając ramionami. – To jedyny sposób, w jaki mogę się odwdzięczyć – dodała, uśmiechając się nieznacznie.

Wspomniałem moment, w którym całkowicie przypadkiem doszło do naszego ponownego spotkania. Tamtej nocy, kiedy to odgrywałem dla szpiegów Kim Jonghyuna pierwszorzędne przedstawienie, zwiedziłem całe mnóstwo klubów, barów i pubów, udając człowieka ze złamanym sercem, który nie ma już nic, o co mógłby walczyć, więc postanawia zatracić się w szaleństwie wieczora. Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy w jednym ze skromnych lokali tanecznych rozpoznałem znajomą twarz. Pracująca tam pianistka okazała się być nikim innym, jak tą samą kobietą, z którą pewnej przepełnionej żałością nocy przeprowadziłem bardzo specyficzną rozmowę. Kto by się spodziewał, że moje słowa w takim stopniu zmienią jej życie? Z kobiety do towarzystwa stała się, przynajmniej w moich oczach, artystką z zawodu, wykorzystując zyskaną jeszcze jako dziecko umiejętność. Nawet jeśli jej jedynym zadaniem było przygrywanie klientom prostych, skocznych melodii, to w jej uśmiechu widziałem nowy, optymistyczny, pełen nadziei wyraz. Sally odzyskała ducha walki i najwyraźniej wzięła swoje życie we własne ręce.

- Podjęłaś dobrą decyzję – stwierdziłem w końcu, mając na myśli nową ścieżkę, którą obrała. Poklepałem dziewczynę przyjacielsko po plecach, a ona odpowiedziała mi dumnym uśmiechem. Po chwili jednak zawahała się.

- Nie chcę zapłaty... - powtórzyła, ostrożnie dobierając słowa. - ...ale zamiast tego mam pewne pytanie.

- Pytanie? – Uniosłem brwi, dodatkowo zdezorientowany jej zmieszaniem. Sally pokiwała głową i spojrzała mi z powagą w oczy.

- Ten tchórz, który uciekł w trakcie przedstawienia... Ten, którego dezercji nie przewidział sam Szekspir... - Dziewczyna nie była w stanie powstrzymać żywej ciekawości, cytując moje własne słowa. – Czy on wrócił odegrać swoją rolę? Znalazł go pan? – zapytała, szczerze zaintrygowana. Przez chwilę wpatrywałem się w dziewczynę, trawiąc te słowa, niegdyś wypowiedziane w gorzkim tonie, a teraz nabierające zupełnie nowego znaczenia. W końcu pozwoliłem sobie na nieznaczny uśmiech, jednocześnie zerkając w stronę kulis, za którymi jakiś czas temu zniknął Taemin.

- Znalazłem. I nie pozwolę mu więcej uciec – powiedziałem pewnym tonem, naraz z pełną mocą wierząc w te słowa.

- Już nie boi się miłości? – zapytała Sally, sprawiając, że na moment wstrzymałem oddech. Nie mogłem wyjść z podziwu nad tym, jak dobrze ta dziewczyna zdawała się rozumieć mechanizmy rządzące sercem Taemina. Mechanizmy mnie zupełnie obce. Przygryzłem wargę, niepewny co odpowiedzieć, ale Sally najwyraźniej wystarczyła sama moja mina. – Bo ja nie zamierzam się już bać. Tak sobie postanowiłam. Będę walczyć. – Dziewczyna uśmiechnęła się szczerze i z odwagą. – I trzymam kciuki, żeby twój aktor podjął podobną decyzję... - dodała z zaskakującą dozą wiary w głosie. Skinąłem głową z wdzięcznością, mimo wszystko wiedząc, jak bezradnie musi to wyglądać.

- Ja też... Wierz mi, że ja też.

~*~

- Minho! – Zatrzymałem się wpół kroku i spojrzałem na zmierzającego w moim kierunku Kibuma. Uniosłem brwi, pytająco. Miałem zamiar wreszcie przyczaić się w jakimś spokojnym zakątku teatru i zacząć na poważnie zapoznawać się z całością stworzonego przez nas scenariusza. Z samą kwestią techniczną sztuki było jednak tyle zachodu, że przez pół nocy biegałem od kulis do kulis, usiłując to wszystko jakoś opanować. I nawet kiedy sądziłem, że każdy zajął się swoją częścią pracy, i wreszcie będzie mi dana chwila spokoju, okazało się, że najwyraźniej wciąż było coś jeszcze do zrobienia.

- Hm? – mruknąłem, obserwując jak Kibum staje tuż przede mną i rozgląda się na boki.

- Widziałeś może Taemina? – zapytał, w końcu wracając do mnie spojrzeniem. Zmarszczyłem brwi na te słowa. Nie byłem pewien, kiedy ostatnio Lee znajdował się gdzieś w pobliżu. Najpierw udałem się do tanecznego lokalu, w celu sprowadzenia tu Sally. Później razem z nią omawiałem kwestie co poniektórych odgrywanych melodii. Następnie wraz z Kibumem i Jinkim zastanawialiśmy się nad przestrzennym rozmieszczeniem poszczególnych scen sztuki. Byłem tak zabiegany, że zupełnie przegapiłem nieobecność Taemina, dochodząc do wniosku, że najwyraźniej siedzi gdzieś w głębi budynku i się leni. Teraz jednak, zrobiło mi się nieco nieswojo na tę myśl. Sam rozejrzałem się po ciemnej scenie i jeszcze ciemniejszej widowni. Westchnąłem, na wpół zirytowany, na wpół podenerwowany.

- Poszukam go – oznajmiłem, na co Kibum skinął głową. Nie miałem zielonego pojęcia, gdzie ten chłopak się znów podział, ale zamierzałem porządnie go ochrzanić, kiedy już się znajdzie. Wiedziałem, że to irracjonalne, ale na samą myśl o zniknięciu Taemina, serce przyspieszało mi gwałtownie w oznace rodzącej się w piersi paniki. Miałem prawo się bać. Jego poprzednie zniknięcie było tragiczne w skutkach. Nie zamierzałem przechodzić tego samego po raz drugi.

Zdecydowanym ruchem odgarnąłem ciężką kurtynę i wszedłem na teren pogrążonych w półmroku kulis. Od czasu mojej odbytej tutaj z Taeminem „randki" przestrzeń zamieszkała przez teatralne rekwizyty nabrała w moich oczach specyficznej, duszącej atmosfery. Przesunąłem wzrokiem po zgromadzonych w tym miejscu przedmiotach, mimowolnie zerkając w stronę starego, skrzypiącego łóżka, o którego istnieniu wcale nie chciałem pamiętać. Westchnąłem, odpychając nieprzyjemne wspomnienia i na powrót rozglądając się po pomieszczeniu.

- Taemin? Jesteś tu? – rzuciłem w pustkę i ciszę. Przestąpiłem parę kroków w przód, dłonią wiodąc po miękkich piórkach ułożonych na stoliku ozdób. – Taemin? – spróbowałem znów, bez większej nadziei na powodzenie. Tym razem jednak, odpowiedział mi dziwny dźwięk, coś na kształt syczenia. Rozejrzałem się jeszcze uważniej, nie napotykając jednak żadnego poruszenia w tej ostoi ciszy i kurzu. Wyostrzyłem słuch.

- Psssst... - rozległo się znów, tuż zza moich pleców. Odwróciłem się gwałtownie, przez chwilę nie mogąc zlokalizować źródła dźwięku. Kiedy wreszcie mi się to udało, ledwo opanowałem wybuch gromkiego śmiechu.

- Co ty robisz? – zapytałem, rozbawiony do granic możliwości, spoglądając na odnalezioną zgubę, kucającą tuż za stojakiem z ubraniami.

- Cicho! – Taemin położył palec na ustach i rozejrzał się gorączkowo, najwyraźniej nasłuchując. Kiedy nie dotarł do nas żaden dźwięk, chłopak nieco się rozluźnił. – Czy ty zawsze musisz tak hałasować, idioto...

- Nie żeby coś, ale z nas dwóch tym razem to ty wyglądasz bardziej idiotycznie – wytknąłem udając obrażonego. Następnie wsadziłem ręce w kieszenie i podszedłem jeszcze bliżej tej dziwnej anomalii, której z pewnością nie spodziewałem się zobaczyć. Kryjówka Taemina była całkiem niezła, ale wystarczyło lepiej się przyjrzeć i można było go bez trudu znaleźć. Chłopak zmierzył mnie płonącym spojrzeniem, kwitując wszystko dziecinnym pokazaniem języka. I pomyśleć, że ja naiwny stresowałem się naszym kolejnym spotkaniem w cztery oczy...

- Czy mógłbyś łaskawie... - zaczął Taemin, ale w tym momencie tuż za barierą kurtyny rozległy się jakieś kroki i chłopak błyskawicznym ruchem złapał mnie za brzeg ubrania, ciągnąc w dół. Tym sposobem wylądowałem na podłodze obok niego. Obrzuciłem chłopaka pełnym nagany spojrzeniem, ale znów przyłożył palec do ust, a ja nie byłem w stanie się sprzeciwić jego niememu rozkazowi. Kucaliśmy tak przez chwilę w całkowitym milczeniu, niemal wstrzymując oddechy. Czułem się dziwnie, będąc znów tak blisko niego, znów zaplątany w ten lejący się zewsząd półmrok, który czynił każde spojrzenie niebezpiecznie intymnym. Taemin najwyraźniej odniósł podobne wrażenie, bo po chwili odwrócił wzrok, zawieszając go gdzieś w pustej przestrzeni. W końcu kroki oddaliły się, a my obaj odetchnęliśmy z ulgą. Wsparłem łokcie na zgiętych kolanach i położyłem brodę na otwartych dłoniach.

- Więc...? – zacząłem, spoglądając na Taemina wyczekująco. – Przed kim się chowasz?

- Moonkyu – burknął lakonicznie, jednocześnie spuszczając wzrok, najwyraźniej mimowolnie zakłopotany.

- Kto? – zapytałem, na co Taemin zmarszczył brwi, poirytowany moim niedoinformowaniem.

- To ten krawiec, który...

- ...zakochał się w panience Sagi? – wszedłem mu w słowo. Chłopak fuknął na mnie, coraz bardziej zdenerwowany własnym zawstydzeniem.

- Wcale nie jesteś lepszy – rzucił dziwnym, chyba w zamierzeniu pogardliwym tonem, który jednak brzmiał raczej jak kiepska próba odwrócenia uwagi.

- Ale przede mną się nie ukrywasz – odparłem z uśmiechem. – Już nie... - Taemin na moment zamarł na te słowa, ale po krótkiej chwili najwyraźniej postanowił udawać, że tego nie słyszał.

- Muszę przemknąć się do wyjścia, zanim mnie zobaczy...

- To znaczy, że już tu jest? – zapytałem, zaskoczony faktem, że umknęło mi przybycie kolejnego współpracownika. – Dlaczego się przed nim chowasz? Powinieneś go przywitać...

- Czyś ty postradał zmysły? Przecież nie mogę mu się tak pokazać... - odparł rozeźlony, wskazując na swoje ubranie. Przekrzywiłem głowę, rozbawiony jego zachowaniem.

- A to niby dlaczego? – zapytałem, wyciągając rękę i zakładając mu luźne pasmo włosów za ucho. – Przy mnie nawet nie pofatygujesz się z czesaniem włosów, a dla innych mężczyzn musisz się stroić? – droczyłem się z nim, w zamian niemal otrzymując cios pięścią w twarz. Taemin zdążył jednak w porę się opanować i tylko znów prychnął na mnie, zirytowany, pokrywając w ten sposób ewidentne zawstydzenie.

- Wiesz dobrze, że nie o to chodzi, głupku... - orzekł oschłym tonem. – On dalej nie wie, że jestem... - Tu wykonał nieokreślony ruch ręką w powietrzu, licząc na moją domyślność. Spojrzałem na niego z zaskoczeniem.

- Więc jeszcze się z nim w ogóle nie widziałeś? – zapytałem, a Taemin schował twarz w dłoniach, zmęczony tą rozmową. – To jak go tu ściągnąłeś?

- Czemu jesteś taki ciekawski? Wsunąłem mu list przez szparę pod drzwiami, zadowolony? – burknął agresywnym tonem, maskując zażenowanie własnym tchórzliwym zachowaniem.

- Taemin... - wydusiłem z siebie rozbawiony, a on uniósł głowę i dźgnął mnie palcem w policzek. Pomasowałem bolące miejsce dłonią, rzucając mu pełne wyrzutu spojrzenie.

- Zamiast się ze mnie śmiać, lepiej mi pomóż. On może się tu zjawić lada chwila... - mruknął, znów rozglądając się gorączkowo. Wyciągnąłem rękę, i tym razem delikatnie popukałem go w czoło, jednocześnie zastanawiając się, czy odgryzie mi za to dłoń. Ograniczył się jednak tylko do jadowitego spojrzenia.

- Ile jeszcze zamierzasz przed nim uciekać? Nie łatwiej byłoby porozmawiać? – podsunąłem z prostotą, na co chłopak zareagował gwałtownym pokręceniem głową.

- Chyba kpisz. Nie będę się wplątywał w żadne poważne rozmowy... - odparł ostrym tonem, ale kiedy pochwyciłem jego spojrzenie, upór na jego twarzy nieco zelżał, bo najwyraźniej zrozumiał, co chodzi mi po głowie.

- Przed rozmową ze mną też zamierzasz uciekać do końca świata? – zapytałem, a on głośno przełknął ślinę i spuścił wzrok, ale nie pozwolił sobie na jakiekolwiek poruszenie na twarzy. Tak jak się spodziewałem, maska znów była na swoim miejscu. Westchnąłem, zbierając się do opuszczenia terenu kulis, doskonale świadom, że Taemin prawdopodobnie nie zamierza nic na ten swego rodzaju wyrzut odpowiedzieć. Może tak było lepiej... Może zostawiając go z tymi słowami sam na sam dawałem mu szansę na spokojne przemyślenie ich. Zanim jednak zdążyłem wstać, poczułem jak chłopak łapie mnie za nadgarstek. Spojrzałem na niego, zaskoczony.

- Jestem tchórzem i dezerterem... - powiedział niepewnie, cytując moje własne słowa, które musiał podsłuchać, kiedy rozmawiałem z Sally. Nie wypowiedział tego zdania, jak można by się spodziewać, gorzkim tonem. Brzmiał raczej, jakby stwierdzał fakt. Chłopak nerwowo zagryzł wargę. – Myślisz, że ktoś taki jest w stanie rozmawiać otwarcie? – Uderzyła mnie bezradność w jego głosie, zupełnie jakby był doskonale świadom wszystkiego, co robi źle, a mimo to nie potrafił walczyć z własną naturą.

Wziąłem głębszy wdech i bez słowa chwyciłem trzymającą mnie dłoń.

- Jesteś tchórzem i dezerterem, a mimo to stoisz znów na tej samej scenie co ja – stwierdziłem w zamyśleniu, powoli splatając nasze dłonie, palec po palcu. Taemin spoglądał na to ze zmarszczonymi brwiami, jakby ledwo powstrzymując się przed ucieczką od mojego dotyku. W końcu ścisnąłem jego dłoń mocno i pewnie, jednocześnie próbując zajrzeć w te ciemne, wciąż nieokiełznane tonie źrenic. – Nawet najlepszy aktor w końcu męczy się swoim zawodem – kontynuowałem, wspominając mroczne dni własnego aktorstwa, których widmo wciąż czasem mnie nawiedzało, wciąż straszyło, że jest gotowe kiedyś jeszcze powrócić. – Życie to nie teatr**, Taemin. Cała sztuka w tym, żeby potrafić ocenić, gdzie kończy się sceniczna iluzja, a gdzie zaczyna się prawdziwe bicie ludzkiego serca. Nie zapominaj o tym...

Poczułem, jak Taemin nieśmiało też wzmacnia uścisk, najwyraźniej próbując czerpać z niego siłę. Chłopak zawahał się, jakby formując w głowie jakąś odpowiedź. Powaga chwili rozpierzchła się jednak, kiedy tuż za bezpieczną barierą ciemnej kurtyny rozległo się wołanie.

- Panienko Sagi! Gdzież się panienka schowała? – dało się słyszeć znajomy głos.

Taemin gwałtownie wyszarpnął rękę z mojego uścisku i kilkoma panicznymi gestami nakazał mi wstać. Wymieniliśmy garść milczących, gorączkowych spojrzeń, kłócąc się o właściwe w obliczu zagrożenia postępowanie. Żaden z nas nie zdążył jednak postawić na swoim, bo naraz zza kurtyny wyłoniła się głowa znajomego nam obu krawca. Próbując sprawiać wrażenie wyluzowanego, oparłem się ramieniem o stojak na ubrania i posłałem przybyszowi przyjazny uśmiech.

- Więc jednak zgodził się pan nam pomóc! – zawołałem entuzjastycznie, jednocześnie modląc się w duchu, żeby Moonkyu nie podchodził bliżej, bo doprawdy nie miałem bladego pojęcia jak wytłumaczę mu obecność skulonego za moimi nogami Taemina. Przybysz odpowiedział powitalnym skinieniem głową.

- Dobry wieczór, panie Choi. Tak sądziłem, że tu pana spotkam – powiedział uprzejmym tonem, wychwyciłem jednak w jego spojrzeniu odrobinę rozczarowania. – Oczywiście, nie odmówiłbym udzielenia pomocy... – dodał, choć mogłem poznać po jego postawie, że nie jest zbyt zainteresowany kwestią samego przedstawienia. – Ale skoro o tym mowa, widział pan może panienkę Sagi? – zapytał, na dobre wkraczając na teren kulis i niebezpiecznie zbliżając się w naszym kierunku.

- Nie, dlaczego pan pyta? – odparłem najbardziej przekonywującym tonem, na jaki było mnie stać. Krawiec zmarszczył brwi, przyglądając mi się podejrzliwie.

- Słowo daję, że jeszcze chwilę temu słyszałem jej głos... - powiedział, a ja ledwo zdusiłem krzyk, kiedy Taemin uszczypnął mnie w nogę, najwyraźniej wymagając, żebym jakoś zaradził tej sytuacji kryzysowej. Moonkyu przestąpił kolejny krok w przód. – Jest pan pewien, że...

- Proszę nie podchodzić! – krzyknąłem nagle panicznie, na co krawiec zatrzymał się posłusznie, zszokowany moim zachowaniem.

- Wszystko w porządku, panie Choi? – zapytał, próbując przechylić się tak, żeby zajrzeć za krawędź stojaka na ubrania, więc znów na niego krzyknąłem, tym razem już zupełnie nie wiedząc, co ja u diabła robię.

- Proszę nie podglądać! – zawołałem, wyciągając rękę przed siebie w ostrzegawczym geście. Oczy mężczyzny zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.

- Panie Choi...

- Przeszkodził mi pan w połowie mierzenia kostiumów – wyznałem zawstydzonym tonem głosu, wskazując zapełniony kolorowymi fragmentami materiału wieszak. Następnie przyłożyłem dłoń do ust. – Jestem półnagi. Nie chce pan tego widzieć... - szepnąłem konspiracyjnie, i byłem niemal pewien, że moich uszu dobiegło ledwo stłumione parsknięcie. Jeśli Taemin miał zamiar zaprzepaścić całą tę upokarzającą scenę głupim wybuchem śmiechu, to mogłem równie dobrze sam wyciągnąć go z kryjówki za fraki i zmusić do stawienia swojemu problemowi czoła. Tym razem jednak chyba uszło mu to na sucho, bo krawiec najwyraźniej nie usłyszał tego, co ja, wciąż zbyt zszokowany moimi słowami.

- Więc... mierzy pan sukienki, panie Choi? – zapytał w końcu powoli, unosząc jedną brew do góry. Przekląłem w myślach, rzucając przelotne spojrzenie na rzeczony wieszak , i orientując się, że w istocie zapełniony jest jedynie damskimi kreacjami. Tym razem parsknięcie za moimi plecami było znacznie głośniejsze, i Moonkyu spojrzał w moim kierunku podejrzliwie.

- Ah, no tak! – zawołałem głośno, dłońmi przesuwając po tkaninach w prawo i w lewo, wywołując mający zmylić mojego rozmówcę szelest. – Prawdziwy aktor jest gotowy na każdą okazję, haha! – dodałem entuzjastycznie, uśmiechając się przy tym jak wariat i mając nadzieję, że to wreszcie odstraszy owego nachalnego człowieka.

Moje działania chyba poskutkowały, bo Moonkyu w końcu obdarzył mnie ostatnim pełnym zgrozy spojrzeniem, najwyraźniej w myślach cofając wszystkie mądre słowa, jakie kiedykolwiek postanowił do mnie skierować, po czym skinął nieznacznie głową i w pośpiechu oddalił się na dalsze poszukiwania panienki Sagi.

Kiedy jego ostatnie kroki ucichły gdzieś w głębi teatru, wreszcie odwróciłem się, i obrzuciłem pełnym wyrzutu spojrzeniem roześmianego chłopaka, wciąż kucającego za moimi plecami.

- Nie wiedziałem, że gustuje pan w tego typu kreacjach, panie Choi – powiedział złośliwym tonem, zupełnie ignorując żądzę mordu, którą z pewnością miałem w danym momencie wypisaną na twarzy. – Pozazdrościł pan Sagi urody? Wdzięku? A może to panu lepiej pasuje jej rola?

- Masz pięć sekund na zniknięcie mi z oczu. Potem nie ręczę za siebie – wycedziłem przez zęby, a Taemin zaśmiał się serdecznie, najwyraźniej nie traktując mojej groźby na poważnie, co w sumie nie było szczególnie zaskakujące. Mimo to posłusznie zebrał się z podłogi i na odchodnym znów psotnie pokazał mi język, po czym zniknął gdzieś pośród ciemnych fal kurtyny.

Spojrzałem nienawistnym wzrokiem na obwieszony strojnymi sukienkami stojak, i kopnąłem go nogą. Następnie wsparłem się na nim, nie mogąc stłumić uśmiechu. Może i znów zrobiłem z siebie idiotę, ale czy nie było warto? Ten szczególny blask, powoli na nowo budzący się w oczach Taemina rekompensował mi wszelkie upokorzenia.

Z westchnieniem odepchnąłem się od stojaka, wsadziłem ręce w kieszenie, i ruszyłem znów w kierunku sceny. To całe tworzenie przedstawienia z godziny na godzinę podobało mi się coraz bardziej.

~*~

* William Shakespeare - "Makbet" (znów)

** inspirowane piosenką Edwarda Stachury - "Życie to nie teatr"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro