Rozdział XVII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Spryskałem szybę i przesunąłem po niej niedbale ścierką. Moje działanie pozostawiło na szkle długą, paskudną smugę. Westchnąłem, poirytowany, i spróbowałem jeszcze raz, tym samym tylko pogarszając efekt. Okna kuchni Kibuma jeszcze nigdy nie wyglądały tak tragicznie. Ze złością podwinąłem rękawy i znów zaatakowałem szybę ścierką. Mimo ciśniętego w niepokorne szkło gradu nieco nader silnych przetarć, ono wciąż nie chciało przybrać choćby pozorów czystego. Przekląłem głośno i rzuciłem ścierką o blat, opadając na najbliżej stojące krzesło.

To nie tak, że postanowiłem wyładować wszelkie złości i frustracje ostatnich dni na Bogu ducha winnym oknie kuchennym. To nie tak, że jeszcze chwila i zacząłbym rozmawiać z własnym odbiciem, zniekształconym przez wkurzające smugi. To nie tak, że robiłem to wszystko, bo najzwyczajniej w świecie bałem się porozmawiać z Taeminem.

Zaśmiałem się histerycznie sam z siebie, po czym przyłożyłem policzek do zimnej szyby. W tym momencie moje myśli na moment znów poleciały gdzieś przez długość kuchni, przez szerokość korytarza, gdzieś do sąsiednich pokoi, znów szukając w nich swojego ulubionego tematu do rozważań. Przymknąłem oczy zrezygnowany, uświadamiając sobie, że to dwudziesty piąty raz, kiedy mimowolnie zastanawiam się, co w danej chwili robi Taemin. Dla uściślenia – zerowałem ów licznik równo co godzinę.

Ktoś obserwujący tę sytuację mógłby się zaśmiać nad jej absurdem, ba, nawet ja sam miałem taką ochotę. Przeszkadzało mi jednak to kujące, ponaglające poruszenie w piersi. To coś, co nakazywało mi rzucić ścierką o podłogę, przebiec kuchnię, korytarz, pokój, i wreszcie zamknąć Taemina w swoich ramionach. Tym upierdliwym czymś chyba było moje serce. Skoro jednak tak bardzo pragnęło owej decydującej chwili, to czemu jak na złość telepało się ze strachu na samą myśl o tym?

Znów chwyciłem ścierkę w dłoń i od niechcenia przejechałem nią po szybie, jednocześnie mamrocząc kilka przekleństw, prawdopodobnie pod własnym adresem. Gdzie się podziała ta odwaga, którą w sobie miałem tuż przed ponownym spotkaniem z Sodam? Ta sama, która pozwoliła mi wreszcie powiedzieć Taeminowi, że o wszystkim od dawna wiem? Czemu wyparowała, kiedy opuściliśmy zakład krawiecki i w kompletnym milczeniu ruszyliśmy w kierunku domu? Jak bardzo absurdalni jeszcze zamierzaliśmy być, dotarłszy do mieszkania rozchodząc się na dwie różne jego strony, i zaszywając się w myślach z dala od siebie?

Serii żałośnie dramatycznych pytań rozlegających się w mojej głowie towarzyszyło tak energiczne pucowanie powierzchni okna, że w końcu zatrzymałem się w pół ruchu, zaskoczony spoglądając na swoją ścierkę, na której nie wiadomo kiedy pojawiła się sporych rozmiarów wytargana siłą dziura. Westchnąłem i przerzuciłem ją sobie przez ramię w akcie kapitulacji.

Myśl numer trzydzieści siedem poleciała w kierunku wyjścia z kuchni. Dobrze wiedziałem, że długo tak nie pociągnę. Ale bałem się. Bałem się jak cholera. Bałem się znów zobaczyć w oczach Taemina ten strach, którym były pomalowane, kiedy powiedziałem mu, że o wszystkim wiem i później, tuż przed wizytą u Sodam. Nie miałem pojęcia jak się wobec niego zachowywać, teraz, kiedy teoretycznie znów staliśmy się wspólnikami. Co prawda nie z własnej woli, ale...

Potarłem skroń, czując jak kwestia projektu, w który wciągnęła nas Sodam tylko dodatkowo miesza mi w głowie. Całe przedsięwzięcie było zupełnie kosmiczne. Gra na scenie czy w kasynie to było jedno, ale tworzenie całego przedstawienia? Nie potrafiłem sobie nawet tego wyobrazić. A mimo to zgodziłem się bez słowa protestu. Podobnież jak Taemin. Teraz było już za późno na odwrót. Jak zwykle.

Uśmiechnąłem się krzywo nad własnym, jakkolwiek żałosnym losem. Mimo wszystko w pewnym stopniu cieszyłem się z pomysłu Sodam. Jej plan zakładał udział dwóch głównych aktorów i liczyłem na to, że tym razem żaden z nich nie zdezerteruje. Szczerze mówiąc, nie byłem pewien jak to wszystko by się skończyło, gdyby Sodam nie dopisała nowych scen historii. Czy po oddaniu Yoogeuna w ręce matki, Taemina cokolwiek jeszcze by tutaj trzymało? Czy też raczej po prostu by zniknął? Znów, ale tym razem ostatecznie?

Wzdrygnąłem się na samą myśl i znów nerwowo chwyciłem potarganą ścierkę w ręce.

- Ty niedojdo, kto to widział zostawiać takie smugi?! – Głos Kibuma, który niespodziewanie dobiegł zza moich pleców sprawił, że podskoczyłem na stołku i odwróciłem się, spoglądając na gospodarza pełnym wyrzutu wzrokiem. Kim wsparł ręce na biodrach i przekrzywił głowę, jakby próbując ocenić jak wielki jest stan mojej żałości tym razem. Po dokonanym w ten sposób pomiarze wyprostował się, a jego twarz rozjaśnił przekorny uśmiech. – Tym oknom i tak już nie pomożesz. Nie sądzisz, że powinieneś raczej zająć się tymi w salonie, hm? – zapytał wymownym tonem, rzucając we mnie czystą i dla odmiany niepotarganą ścierką.

Skrzywiłem się, w mig pojmując aluzję. Oto cel czterdziestej dziewiątej myśli został zlokalizowany. Zawahałem się, powoli mnąc świeżą ścierkę w dłoniach, ale stanowczość w postawie mojego przyjaciela nie znosiła żadnego sprzeciwu. Westchnąłem ciężko nad własnym marnym losem, po czym wstałem i powlokłem się w kierunku salonu, czując się przy tym jakbym szedł na ścięcie.

Przemierzywszy korytarz stanąłem w progu pomieszczenia i ostrożnie zajrzałem do środka zza framugi. Pozwoliłem sobie na chwilowe odetchnięcie z ulgą, bo salon był pusty. Zaraz jednak mój wzrok padł na drzwi balkonowe i wszystko stało się jasne. Taemin najwyraźniej upodobał sobie tamto miejsce na świątynię dumania. Średnio mi się to podobało, zwłaszcza że nie miałem zbyt miłych wspomnień z rozmowami na balkonie. Przekląłem w myślach, przypominając sobie rozegraną tam kłótnię. Co mi wtedy strzeliło do głowy, żeby zgodzić się na ten cały teatrzyk w udawanie? Dlaczego od razu nie porozmawiałem z nim szczerze? Ale czy wtedy nie uciekłby od razu, zanim zdążyłbym go przekonać, że istnieje inne rozwiązanie?

Czując, że tym razem nie mam innego wyboru, przemierzyłem pomieszczenie i cicho otworzyłem drzwi balkonu. Taemin siedział na chłodnej posadzce, plecami wsparty o ścianę budynku. W rękach obracał fragment materiału podobny do tego, którym ja sam jeszcze chwilę temu napastowałem okno kuchni. Z tym, że jego ścierka wyglądała o stokroć gorzej, miejscami zupełnie popruta, bo chłopak skubał ją paznokciami nerwowo, jednocześnie wbijając niewidzący wzrok gdzieś w przestrzeń przed sobą. Dopiero kiedy z ciężkim westchnieniem usiadłem obok niego, Taemin zamrugał kilkakrotnie, ale zamiast na mnie spojrzeć jedynie zesztywniał nieznacznie.

- Co tutaj robisz? – zapytał ostrzegawczym tonem, jakby ostatkiem nadziei łudząc się, że zdoła się wykręcić, albo mnie stąd wygonić. Tym razem jednak, nie zamierzałem dać się tak łatwo zniechęcić.

- Wagaruję – odparłem, machając mu przed oczami moją nieskażoną brudem szyb szmatką.

- Więc ty też? – mruknął, nieco się rozluźniając. Następnie oparł głowę o ścianę i przymknął powieki. Przez chwilę zastanawiałem się, jak przerwać znów rodzącą się między nami ciszę, ale tym razem Taemin mnie wyręczył. – Pewnie masz masę pytań... - powiedział cichym, zmęczonym tonem, nie otwierając oczu i dalej miętosząc swoją szmatkę w dłoniach. Zaskoczyła mnie jego postawa. Spodziewałem się kolejnych wymówek i wykrętów, kolejnych teatralnych aktów obojętności. Zamiast tego otrzymałem powalające zmęczenie gromadzące się tuż pod przymkniętymi powiekami, mieszające się z tonem głosu.

- Szczerze mówiąc, mam tylko jedno... - odezwałem się z wahaniem, na co Taemin skrzywił się mimowolnie, zapewne przewidując, że nie będzie to nic łatwego i przyjemnego. - ...jak smakuje Kim Jonghyun? – zapytałem śmiertelnie poważnym tonem, który jednak został zignorowany, bo Taemin otworzył oczy i zdzielił mnie swoją potarganą szmatką po głowie za głupie żarty.

- Jesteś idiotą – oznajmił z westchnieniem, ale te słowa chyba po raz pierwszy od wielu tygodni zabrzmiały aż tak znajomo, jak za najlepszych czasów naszej współpracy. Na tę myśl poczułem się nieco śmielej.

- Ty zrobiłeś ze mnie idiotę - sprostowałem, sprawiając, że Taemin po raz pierwszy od pobytu w zakładzie krawieckim spojrzał mi w oczy.

Nie było to spojrzenie całkiem czyste. Raczej rozchybotane, pełne wahania, jakby właściciel tych oczu wciąż nie potrafił osądzić, jakim kolorom powinien pozwolić wypłynąć z głębin serca i zamalować paletę tęczówek. Jinki zapytał mnie kiedyś, czy moim zdaniem ta zagubiona osoba jest w stanie panować nad barwą własnych oczu. Od tamtego czasu nieraz zdążyłem się przekonać, że Taemin faktycznie opanował tę trudną sztukę. Nauczył się w chwili zagrożeń przesłaniać własne spojrzenie czarną, teatralną kurtyną, która miała powstrzymać każde niewygodne uczucie przed wyjściem na światło dzienne. A mimo to ciemność właśnie patrzących na mnie oczu nie była sprytnym aktorskim trikiem, a odbiciem faktycznego stanu serca ich właściciela. Ciężki czarny pył poczucia winy zdawał się osadzać po wewnętrznej stronie tęczówek, brudząc ciepły brąz, którego tak dawno nie widziałem, a za którym tak mocno tęskniłem. Chciałem oczyścić oczy i serce Taemina, ale nie miałem pojęcia jak się do tego zabrać, bo na jego pozornie spokojnej twarzy raz po raz widziałem odległe refleksy z trudem powstrzymywanej paniki. Zupełnie jakby chłopak bał się, że zrobię to, co chodziło mi po głowie od tak dawna. Powiem, że wybaczam, że wciąż kocham, że przeszłość naprawdę jest dla mnie nieistotna tak długo, jak długo będę mógł trzymać go za rękę.

- I z samego siebie przy okazji też... - mruknął Taemin, odwracając wzrok, najwyraźniej spłoszony szczerością mojego spojrzenia.

- Z grzeczności nie zaprzeczę – skwitowałem, sprawiając, że na jego twarzy na krótki moment błysnął uśmiech rozbawienia. Nie była to chwila długa, ale wystarczyła, żebym ja sam uniósł kąciki ust w górę w odpowiedzi na ciepło na nowo budzące się w mojej piersi.

- Myślisz, że dobrze zrobiłem? – zapytał niespodziewanie, znów poważniejąc. – To znaczy... w kwestii Yoogeuna... - sprostował, jakby z opóźnieniem uświadamiając sobie, że istnieje mnóstwo rzeczy, których z pewnością nie zrobił dobrze, i że zapewne byłbym gotów mu je wszystkie wymienić.

Na to pytanie na moment się zamyśliłem, niepewien jakiej odpowiedzi Taemin oczekuje. Szczerze mówiąc, jego decyzję o oddaniu dziecka w ręce matki przyjąłem z niejaką ulgą. Wcześniej bywały momenty, w których naprawdę bałem się, że ten uparty chłopak postanowi pewnej nocy spakować manatki, wytargać Yoogeuna z łóżka, i wraz z nim zniknąć gdzieś pośród miastowych cieni. Ciężko mi było sobie nawet wyobrazić, jak dalej potoczyłby się los tych dwóch tułaczy. Dlatego cieszyłem się, że Sodam przekonała Taemina, iż jest godna wychowywać własnego syna. Ta kobieta naprawdę wiedziała jak dopiąć swego, w dodatku na wszystko miała swój gotowy plan działania. Choć mieszkając z Jonghyunem pod jednym dachem i wciąż odgrywając rolę pokornej siostry z oczywistych względów nie mogła póki co zaopiekować się synem, podała nam adres zaufanej osoby, u której chłopiec mógł zamieszkać do czasu rozwiązania kwestii jego problematycznego wujka. Obaj z Taeminem dobrze wiedzieliśmy, że dużo ciężej byłoby nam się skupić na przygotowaniach do przedstawienia, gdybyśmy musieli jednocześnie zajmować się Yoogeunem, dlatego mój wspólnik zgodził się na takie rozwiązanie, zastrzegając sobie jednak prawo do odwiedzin w celu sprawdzenia, czy wszystko jest w porządku. I choć zrobił to z ciężkim sercem, byłem dumny z jego decyzji.

Taemin posłał mi ponaglające spojrzenie, najwyraźniej szczerze pragnąc usłyszeć moją odpowiedź. Podrapałem się po brodzie w zamyśleniu.

- Cóż... może i jesteś królem oszustów... - zacząłem powoli, obserwując jak chłopak unosi brwi, zdumiony. – Ale kariery opiekunki do dzieci ci nie wróżę... - zakończyłem, otrzymując jako zapłatę za ten żart kolejny cios ścierką. Taemin wywrócił oczami, tym razem usiłując zdławić uśmiech, którym zdecydowanie nie chciał mi dawać satysfakcji.

- Wcale nie jesteś lepszy – burknął obrażonym tonem, sprawiając, że z kolei ja spojrzałem na niego z wyrzutem.

- O czym ty mówisz? Yoogeun wpadł mi w ramiona już pięć minut po tym, jak się pierwszy raz spotkaliśmy. Mam dar do zajmowania się dziećmi, maluchy mnie kochają! – zawołałem, unosząc dumnie głowę i spoglądając z góry na siedzącego obok chłopaka, który skwitował moje słowa głośnym prychnięciem.

- Bo sam jesteś duży dzieciak – stwierdził, zamiast potwierdzić swój brak umiejętności woląc pokrytykować trochę mój sposób bycia.

- Odezwał się ten dorosły... - odparłem wymownie, na co Taemin najdziecinniejszym możliwym gestem pokazał mi język, za co z kolei ja szturchnąłem go w ramię. Zaraz jednak spoważniałem, na moment odkładając te iście dojrzałe przepychanki na bok. – Moim zdaniem dobrze zrobiłeś... - powiedziałem, w końcu odpowiadając na jego pytanie. Taemin spojrzał na mnie, marszcząc brwi.

- Dziwnie jest mi się tak po prostu poddać... - stwierdził szczerze, z wahaniem dobierając kolejne słowa. – Czuję się jak przegrany godząc się na takie rozwiązanie. Zwłaszcza po tym, jaką cenę musiałem za wszystko zapłacić...

Po ostatnich słowach Taemin ugryzł się w język i zamilkł, zły na siebie, że sam wywlókł niechciany temat. Chłopak zerknął na mnie niepewnie, z niemym błaganiem w oczach, jakby prosił mnie o danie mu więcej czasu, zanim zażądam tej rozmowy. Cóż więcej mogłem zrobić, jak przystać na tę niewerbalną prośbę? Tego bałaganu, który się między nami nagromadził z pewnością nie dało się posprzątać z dnia na dzień. Nie mogłem Taemina przytulić, nie mogłem złapać za rękę, ani pocałować. Jeszcze nie. Czas to jedyne, co byłem w stanie mu obecnie dać.

- Moim zdaniem wygrałeś – powiedziałem w końcu pewnym tonem, udając, że nie widzę pełnego wdzięczności spojrzenia Taemina, które nas obu wpędzało w zakłopotanie. – Jedynym, czego chciałeś, jest szczęście Yoogeuna. Jestem w stu procentach pewien, że Kim Sodam zrobi wszystko, żeby mu to zapewnić. Zresztą, sami weźmiemy w tym po części udział...

- Naprawdę myślisz, że uda nam się przygotować przedstawienie? To szalone. – Taemin pokręcił głową z rezygnacją, ale widząc mój szeroki uśmiech uniósł brwi pytająco.

- To akurat dobrze się składa – stwierdziłem psotnym tonem. – Szalone zadania to nasza specjalność. Zyskamy kolejny punkt, który dopiszemy do listy naszych osiągnięć.

- Z dnia na dzień robisz się coraz bardziej absurdalny – mruknął Taemin, uderzając mnie pięścią w ramię, ale uśmiechając się przy tym nieznacznie, na znak, że go przekonałem. Ja jednak skwitowałem to pełną powagi miną.

- A ty wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie... - burknąłem z wyrzutem, znów otrzymując zdezorientowane spojrzenie. – Jak smakuje Kim Jonghyun? – powtórzyłem, i tym razem Taemin zerwał się na kolana i po prostu owinął swoją w połowie poprutą ścierką całą moją głowę, jakby samo to miało stanowić lek na moją głupotę. Albo po prostu nie chciał dłużej patrzeć na tę przystojną twarz... Ciężko stwierdzić.

- Niemal tak paskudnie jak ty! – rzucił złośliwie w odpowiedzi, po czym umknął, zanim zdążyłem jakoś zareagować. Zdjąłem ścierkę Taemina z głowy, jednocześnie zanosząc się głośnym śmiechem nad jego infantylnym zachowaniem. Kiedy jednak usłyszałem szczęk zamka, moje rozbawienie nieco przygasło. Zerwałem się na równe nogi i pchnąłem przeszklone balkonowe drzwi. Bezskutecznie. Taemin odsunął się od szyby po drugiej stronie, pomachał kluczykiem w powietrzu, i uśmiechnął się słodko. Następnie pokazał mi język na odchodnym i zniknął w głębi mieszkania.

Wsparłem czoło o szkło, zostawiając na nim zaparowane ślady własnego oddechu, coś, za co Kibum zapewne byłby gotów mnie zabić. Czemu nie potrafiłem się tym jakoś szczególnie przejąć? Czemu nawet fakt, że zostałem zamknięty na chłodnym balkonie i musiałem czekać, aż ktoś raczy mnie stąd wypuścić zupełnie mnie nie zmartwił? Jedyne, co zaprzątało moją głowę, to rozchodzące się po ciele ciepło, efekt uboczny rozpamiętywania szczerego uśmiechu Taemina.

- Co jak co, ale duetem sprzątającym to my nigdy nie zostaniemy... - mruknąłem pod nosem, chwytając w ręce porzucony na podłodze spryskiwacz oraz przydzieloną mi przez Kibuma ścierkę, i z nową siłą ruszając stoczyć ponowną bitwę ze smugami.

~*~

- Czas opracować plan działania – oznajmiłem stanowczym tonem, kiedy niezliczoną ilość minut później Kibum wreszcie raczył wypuścić mnie z zamkniętego balkonu i pozwolić mi się ogrzać (śmiem twierdzić, że zauważył moje utknięcie w pułapce znacznie wcześniej i po prostu czerpał przyjemność z obserwowania, jak biegam w te i we te po wąskiej powierzchni, żeby nie zamarznąć). Teraz jednak skończył się czas wygłupów. Z kubkiem gorącej herbaty zasiadłem przy stole, przygotowując na wszelki wypadek notatnik i długopis. Taemin przez chwilę obserwował to w milczeniu, z zamyślonym wyrazem twarzy żując kawałek podsuniętego mu przez Kibuma ciasta. W końcu jednak przełknął ostatni kęs, wsparł głowę na dłoniach i uśmiechnął się przebiegle.

- No, panie dramatopisarzu, nie mogę się doczekać twojego dzieła – oznajmił przesłodzonym tonem, za który miałem ochotę zdzielić go moją ulubioną ścierką w głowę. Niestety zostawiłem ją na balkonie, przez co pozostał mi jedynie oręż w postaci karcącego spojrzenia.

- Naszego dzieła, Taemin, nie wykręcisz się od tego... - ostrzegłem, na co chłopak wywrócił oczami.

- To ty tutaj jesteś aktorem z prawdziwego zdarzenia – odparł, wzruszając ramionami. – Słyszałem, że twoja gra zrobiła furorę w mieście i wszyscy chcą na własne oczy zobaczyć osławione zdolności Choi Minho. – Choć wypowiadał te słowa z szelmowskim uśmiechem, to dało się wyczuć w jego głosie swego rodzaju żywe zainteresowanie, zupełnie jakby naprawdę był ciekaw, jak potoczyła się moja kariera aktorska tuż po jego odejściu. Niemal skrzywiłem się, przypominając sobie moją nagłą niechęć do sceny, która napadła mnie w tamtym czasie. Teraz owe chwile zdawały się być jedynie odległym wspomnieniem, ale na samą myśl o otaczającej mnie zewsząd, pustej ciemności, robiło mi się niedobrze. Wolałem, żeby Taemin nie wiedział o moim aktorskim kryzysie. Może to głupie, ale nie chciałem tym tylko dodatkowo pogłębiać tych wyrzutów sumienia, które niewątpliwie gościły w jego oczach, ilekroć na mnie patrzył. Nie chciałem, żeby się obwiniał. Nawet jeśli, w istocie, to wszystko była jego wina.

- Sodam dała nam pewne wytyczne, ale nie jestem pewien, czy jej słuchałeś – odezwałem się w końcu, postanawiając zupełnie zignorować jego słowa i liczyć na to, że moje zachowanie go nie zaalarmuje. Może nie była to zbyt górnolotna sztuczka, ale stanowczy ton głosu chyba podziałał, bo Taemin najwyraźniej zrzucił moją zmianę tematu na karby faktycznej konieczności przystąpienia do działania. Mógł sobie żartować i się wykręcać, ale dobrze wiedziałem, że obaj w równym stopniu pragnęliśmy raz na zawsze zakończyć rządy Kim Jonghyuna.

- Nie obrażę się, jeśli powtórzysz... - mruknął Taemin, tylko potwierdzając moje przypuszczenia. Obserwowałem go już tyle razy, że potrafiłem wychwycić moment, w którym zupełnie odpływał myślami i tracił kontakt z rzeczywistością. Taki właśnie wyraz przybrało jego spojrzenie, kiedy Sodam przystąpiła do objaśniania nam swojego planu. O czym wtedy myślał? O Jonghyunie? O Yoogeunie? O przeszłości? Czy o tym, co dopiero miało nastąpić? Ta kwestia jak zwykle pozostała dla mnie zagadką.

Westchnąłem teatralnie, po czym otworzyłem swój notatnik, w którym zdążyłem już w punktach zapisać udzielone mi przez pannę Kim informacje i wskazówki.

- Według tego, co powiedziała Sodam, Jonghyun ma na swoim sumieniu znacznie więcej przewin, niż te, które dotknęły nas bezpośrednio – zacząłem, lustrując wzrokiem swoje notatki. Taemin usiadł na krześle po turecku i utkwił we mnie skupione spojrzenie, tym razem uważnie słuchając. Profesjonalizm w jego oczach z miejsca przypomniał mi te wszystkie przeszłe razy, kiedy wspólnie coś knuliśmy. Dobrze było ponownie mieć króla oszustów po swojej stronie. – Ogromny majątek, którym dysponuje rodzina Kim, nie wziął się znikąd. Jonghyun na przestrzeni lat dopuścił się licznych oszustw finansowych, dzięki którym mógł zapewnić siostrze dobrobyt... kosztem wielu innych zniszczonych żyć. Sodam podała nam listę osób, które padły ofiarą jego przekrętów z poleceniem porozmawiania z każdą z nich i nakłonienia do współpracy. Główny zamysł panny Kim polega na tym, żeby w trakcie zrealizowanego specjalnie na tę okazje przedstawienia, zdemaskować wszelkie przestępstwa Kim Jonghyuna i oddać go w ręce policji. Jej warunkiem jest takie skonstruowanie sztuki, żeby nasz gość honorowy był w stanie wyciągnąć z niej jakąkolwiek naukę, zanim zostanie zabrany przez władze. Nie mam pojęcia, jak Sodam chce to zrobić, ale najwyraźniej zamierza potraktować to przedstawienie, jako swego rodzaju wykład moralny dla Jonghyuna. Tak, żeby miał o czym rozmyślać za kratkami...

- Ma dziewczyna klasę – odezwał się głos za moimi plecami, po raz kolejny tego dnia sprawiając, że podskoczyłem na krześle. – Uczynić z przedstawienia akt oskarżenia... Podziwiam pomysłowość – stwierdził Kibum, kiwając powoli głową i siadając przy stole obok mnie.

- Akt oskarżenia? – zapytał Taemin, naraz ożywiony. Mój przyjaciel skinął głową i zmarszczył brwi, zamyślony.

- W takim razie przydałaby się sztuka o grzechach popełnianych z miłości – stwierdził w końcu, sprawiając, że na moment mimowolnie otworzyłem usta ze zdziwienia. Wprawdzie zrelacjonowałem mu wcześniej pokrótce specyficzną sytuację, w jakiej się znaleźliśmy, ale były to zaledwie skrawki całej wiedzy posiadanej przeze mnie czy Taemina. Jakim cudem ten człowiek zawsze trafiał w sedno sprawy, choć był z nas wszystkich najmniej poinformowany? Ale to był Kim Kibum. Czemu ja się jeszcze w ogóle dziwiłem?

- Skąd... - wyrwało się Taeminowi, który najwyraźniej pomyślał o tym samym, co ja. Kibum skwitował nasze zdziwienie pobłażliwym uśmiechem.

- Nie jestem głupi. Wiem, co się w moim domu dzieje – oznajmił wyniosłym tonem. – A poza tym sam to przed chwilą powiedziałeś... - zwrócił się do mnie. – Jonghyun to głupiec, który pieniędzmi chciał kupić siostrze szczęście – oznajmił lekceważąco, zupełnie jakby mówił o bohaterze jakiegoś taniego dramatu, a nie o osobie, która zaważyła na naszych, i nie tylko naszych, życiach. – Pasuje idealnie na ławę oskarżonych tego przedstawienia... Ale przyda wam się znacznie więcej aktorów, żeby to wyglądało wiarygodniej i robiło odpowiednie wrażenie...

Wymieniliśmy z Taeminem porozumiewawcze spojrzenia, utwierdzając się w przekonaniu, że myślimy o tym samym. Jeszcze raz przebiegłem wzrokiem po liście nazwisk, podanych mi przez Sodam. Uzbierałaby się z nich całkiem pokaźna obsada spektaklu. Oczywiście o ile każdy z nich zgodziłby się wziąć udział w tym karkołomnym przedsięwzięciu.

- Kibum, obawiam się, że jesteś geniuszem – przyznałem niechętnym tonem, wiedząc jednak, że moje słowa połechtają jego dumę. Taemin w locie podchwycił moje zamiary, bo przybrał tę samą taktykę, i uśmiechnął się przymilnie.

- Debil ma rację – powiedział pełnym powagi tonem. Zmarszczyłem brwi na tę obelgę, ale wiedziałem, że to nie najodpowiedniejszy moment na sprzeczki w drużynie. – Bez ciebie to przedstawienie by nie wypaliło... - dodał, kładąc nacisk na dwa pierwsze słowa swojej wypowiedzi.

- Właśnie. - Kibum uśmiechnął się, zadowolony, że wreszcie ktoś w tym domu mówi coś do rzeczy. Wystarczyło jednak ledwie parę sekund, żeby zmarszczył brwi, naraz zaniepokojony naszą zaskakującą zgodnością. - Hej! – zawołał, pojmując moją i Taemina niewerbalną zmowę. – Nie ma mowy... Nie wciągniecie mnie w to, nawet o tym nie myślcie! – zaczął się zarzekać, ale w tym momencie już wiedziałem, że ja i mój wspólnik jesteśmy na wygranej pozycji. Zrobiłem zmartwioną minę.

- Ale jak to? Sam przyznałeś, że bez ciebie nie damy rady – powiedziałem pełnym zdumienia tonem. – Zamierzasz to cofnąć? – zapytałem szczerze przejęty, w odpowiedzi otrzymując jadowite spojrzenie zapędzonego w kozi róg Kibuma.

- Obawiam się, że już za późno na odwrót – poparł mnie Taemin, kręcąc głową z powątpiewaniem. – Ale nie przejmuj się. Knucie spisków to świetna zabawa! – dodał pokrzepiająco, i miałem ochotę wybuchnąć gromkim śmiechem obserwując, jak Kibum wodzi nienawistnym spojrzeniem na zmianę od mojej do Taemina twarzy.

- Jesteście niemożliwi – skwitował naszą współpracę pełnym rezygnacji tonem głosu, po którym byłem już pewny, że postawiliśmy na swoim. Zerknąłem w stronę Taemina, a ten odpowiedział mi szelmowskim uśmiechem.

- Cóż, nie pozostaje nam nic innego, jak uczynić cię częścią naszej intrygi – stwierdziłem uroczystym tonem, jednocześnie próbując się nie roześmiać. – Operację „przedstawienie" uważam za rozpoczętą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro