Rozdział XVIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Zobaczmy... - mruknąłem, przystając na krawężniku i zerkając do trzymanego w ręce notatnika, w którym miałem spisane nazwiska i adresy osób wymienionych mi przez Sodam. – Powinniśmy skręcić w następną ulicę – stwierdziłem w stronę wlokącego się kilka kroków za mną Taemina. – Pani Gong mieszka w trzeciej kamienicy po lewej – dodałem, czekając aż chłopak stanie obok mnie. Wystarczyło mi jedno zerknięcie w jego stronę, żeby zorientować się, że w dalszym ciągu jest tak samo mocno zrezygnowany, jak jeszcze dziesięć minut temu.

- Serio sądzisz, że to wypali? – zapytał, tylko potwierdzając moje wnioski. Westchnąłem ciężko i ruszyłem przed siebie, zmuszając go do dotrzymania mi kroku.

- Nie mam pojęcia – odparłem, przecinając ulicę i włączając się w wartki strumień ludzi podążających chodnikiem. – Ale musimy zorientować się w sytuacji. Być może jeśli poznamy historie oszukanych przez Jonghyuna osób, będzie nam łatwiej stworzyć przedstawienie. Poza tym, żeby policja mogła coś zdziałać, najlepiej mieć nie tylko dowody rzeczowe, ale i świadków – powiedziałem cierpliwym tonem, parafrazując to, czym podzieliła się z nami Sodam, a czego Taemin pewnie nie był łaskaw sobie przyswoić.

Chłopak westchnął, wciąż niezbyt przekonany, ale najwyraźniej nie mając więcej argumentów przeciw naszemu przedsięwzięciu, po prostu mnie wyprzedził, znów dbając o zachowanie dystansu między nami. Robił to od czasu ponownej rozmowy na balkonie. Przy wspólnych posiłkach starał się nie siadać naprzeciwko mnie, a kiedy zostawaliśmy w pokoju sami, szybko ulatniał się pod błahymi pretekstami. Nie mogłem powstrzymać rodzących się w głowie pytań. Znów próbował się ode mnie oddalić? Czy też po prostu korzystał z danego mu czasu, powoli układając w sercu uczucia i próbując zadecydować, jak powinien wyglądać jego następny krok? Dziwny był ten nowy rodzaj relacji między nami. Taemin nie był już tak agresywny, jak jeszcze niedawno, kiedy sądził, że nic nie wiem o jego sytuacji, i że samymi odpychającymi słowami się mnie pozbędzie. Znów zaczęliśmy między sobą żartować i dokuczać sobie wzajemnie, od czasu do czasu solidaryzując się w starciu z potężnym przeciwnikiem, jakim był Kibum. Nie potrafiłem jednak oprzeć się wrażeniu, że nieczułą maskę, którą Lee próbował nosić wcześniej w akcie obrony, a która straciła rację bytu kiedy moja wiedza wyszła na jaw, zastąpiło nowe, wymuszenie spokojne oblicze. I choć zwykłem doszukiwać się w jego spojrzeniach drugiego dna, tym razem widziałem jedynie zagubienie. I to nie tylko w przypadkach, w których chłopak się zagapił. Ta dziwna niepewność gościła w jego oczach nieustannie, niezależnie od tego czy patrzył mi w twarz, czy spoglądał za okno, czy też po prostu siedział bezczynnie, niepewien czym się w danej chwili zająć. Nawet w tym momencie widziałem, jak zadziera głowę do góry, jak znów błądzi myślami gdzieś po błękicie zimowego nieboskłonu, niezdolny podzielić się ze mną swoimi rozważaniami. A ja wciąż tak samo tchórzliwy, wciąż tak samo głupi, nie miałem odwagi wkroczyć na teren jego milczenia.

Nie wymieniając już ani jednego słowa, dotarliśmy do trzeciej po lewej kamienicy i wspięliśmy się po nieskończenie długich schodach. Zapukałem w drewniane drzwi na końcu korytarza. Po paru minutach, wypełnionych jedynie odgłosami krzątania się za ścianą, powitała nas kobieta w średnim wieku. Zmarszczki zmartwień znaczyły kąciki jej oczu, a nieco smutne wykrzywienie warg nadawało całej twarzy zmęczonego wyrazu. Gospodyni zmierzyła nas mało przychylnym spojrzeniem.

- Nie przyjmuję domokrążców... - mruknęła niezbyt przyjaźnie, ale kiedy próbowała zamknąć drzwi, Taemin zablokował je stopą.

- Nie jesteśmy domokrążcami. Jesteśmy aktorami – oznajmił dziwnie dumnym, być może nawet czarującym tonem, jednocześnie uśmiechając się przepraszająco, i cofając nogę. Nie byłem pewien, kiedy zdążył znów wejść w swoją rolę, ale jego zagranie najwyraźniej podziałało, bo kobieta zawahała się przez chwilę, wyraźnie próbując zdusić błysk zainteresowania we własnych oczach. W końcu jednak uchyliła drzwi nieco szerzej, dając nam przyzwolenie na przekroczenie progu.

- A czegóż para aktorów szuka w moim skromnym domu? – zapytała mimochodem, jakby starając się zachować obojętny ton głosu, kiedy usadowiliśmy się na rozklekotanych kuchennych stołkach. Jej słowom towarzyszyło krzątanie się po pomieszczeniu i szukanie jakichkolwiek ciastek, którymi mogłaby poczęstować niezapowiedzianych gości.

- W jakiej innej sprawie może przybywać aktor, jak nie w sprawie przedstawienia? – odparł Taemin, nie zaszczycając spojrzeniem suchych biszkoptów, które kobieta wyłożyła nam na wyszczerbioną paterę, i ani na moment nie spuszczając intensywnego wzroku z gospodyni. Ten zabieg chyba również podziałał, bo pani Gong porzuciła wreszcie swoje próby zamaskowania zainteresowania, a w jej oczach zaigrała ciekawość.

- A o czym to przedstawienie? – zapytała, zawieszając dziwnie ożywione spojrzenie na Taeminie. Zaczynałem czuć się naprawdę nieswojo przy tej ignorującej mnie dwójce.

- O pani – powiedział mój parter, i przez chwilę miałem wrażenie, że doznaję halucynacji, bo chłopak najwyraźniej uniósł jeden kącik ust w górę, w dziwnie flirciarskim tonie. – O mnie... O...

- ...Kim Jonghyunie – wszedłem mu w słowo, odczuwając pilną potrzebę przerwania tej zbyt intensywnej wymiany spojrzeń. Dwie pary oczu zwróciły się ku mnie jednocześnie – jedna poirytowana nagłą ingerencją, druga zupełnie zaskoczona moją obecnością, która najwyraźniej była do tej pory nieistotna. Trwało to jednak tylko chwilę, po której do kobiety najwyraźniej dotarł sens mojej wypowiedzi, bo naraz zmarszczyła brwi, zupełnie zdezorientowana.

- Skąd znacie to nazwisko? – zapytała zaniepokojona, tym razem wodząc niepewnym spojrzeniem od jednej twarzy do drugiej. – I co ma ono do rzeczy?

- Jak już mówiłem, przychodzimy w sprawie przedstawienia – podjął temat Taemin, w dalszym ciągu spokojnym, ale na swój sposób przykuwającym uwagę tonem. – Przedstawienia o Kim Jonghyunie. A raczej o jego przewinach. Przybywamy z prośbą o pomoc w dopełnieniu tej historii. – Chłopak mówił z taką niezachwianą pewnością siebie i stabilnością w ciemnych oczach, jakich dawno u niego nie widziałem. Choć głupio mi się było przyznać samemu przed sobą, to owa profesjonalna strona Lee Taemina w dalszym ciągu niezmiennie wywoływała mój podziw.

- Skąd wiecie, że mam z nim coś wspólnego... To było tyle lat temu... - powiedziała pani Gong, nie jestem pewien czy bardziej do nas, czy też do samej siebie. Nagły niepokój błysnął w ciemnych oczach. – On was przysłał? – zapytała z niedowierzaniem, ale Taemin pokręcił głową.

- Widzi pani... my też jesteśmy jego ofiarami – oznajmił, a na dźwięk ostatniego słowa przebiegł mi dreszcz po plecach. Zbyt wiele bolesnych wspomnień w sobie kryło. – I jest nas więcej. Planujemy sprawić, że Kim Jonghyun zapłaci za swoje przewiny. Ale najpierw potrzebujemy pani pomocy. – Widziałem, jak z każdym mocnym słowem Taemina, opór w oczach kobiety gaśnie, zastąpiony refleksami nieprzyjemnych wspomnień. – Czy podzieli się pani z nami swoją historią? – zapytał po chwili wzmacniającej napięcie ciszy. Jak można się było spodziewać, pani Gong pokiwała głową twierdząco. Lee Taemin naprawdę znał się na swoim fachu.

- Cóż, to raczej głupia opowieść... - zaczęła kobieta z wahaniem, nerwowo skubiąc brzeg swojej wyszczerbionej patery, i od czasu do czasu zerkając w kierunku obserwującego ją w milczącym oczekiwaniu Taemina, jakby sprawdzając, czy wciąż jej słucha. Po raz pierwszy w tej historii poczułem się jak piąte koło u wozu. I pomyśleć, że chwilę temu mój towarzysz miał ochotę wykręcić się od udziału w planie. – Wiecie, jak to jest, kiedy jest się całkiem młodym. – Kobieta zaśmiała się nerwowo, bez cienia rozbawienia. – Głupie pomysły w głowie, głupie czyny i głupie konsekwencje... - Pani Gong przestała sztucznie się uśmiechać, i pokiwała głową z dziwnie dobitnym wyrazem twarzy. – Taka właśnie byłam... głupia. Cóż... sprawa jest dość prosta. Potrzebowałam w tamtym czasie pieniędzy, więc szukałam łatwego sposobu na zdobycie pewnej sumy za jednym razem. I właśnie wtedy natknęłam się na Kim Jonghyuna. To był młody i naprawdę charyzmatyczny człowiek. W tamtym czasie zwykł przychodzić na targ, rozmawiać z ludźmi... Ah, ten chłopak posiadał niezwykły dar słowa! Wszyscy go lubili, miał taki przyjazny i godny zaufania uśmiech... W każdym razie, nawet nie zdążyłam się zorientować, kiedy ten przebiegły człowiek wciągnął mnie w umowę. Potrzebowałam gotówki, a on takową dysponował. Możecie nazwać mnie głupią, ale oddałam mu w zastaw sygnet rodowy. Miał poleżeć u niego tylko parę tygodni, po których zgłosiłabym się i uregulowała należność. Brzmiało jak plan idealny, prawda? Nikt nawet nie musiał o tym wiedzieć... - Kobieta znów zaśmiała się nerwowo, prawdopodobnie świadoma, jak żałośnie brzmią jej słowa. – Tak, to był plan idealny. Tyle, że Kim Jonghyun zniknął. Wraz z moim skarbem...

- Nie odzyskała go pani? – zapytał Taemin, w odpowiednim momencie wcinając się w płynące jak rzeka słowa, i jednocześnie darząc zmieszaną kobietę pokrzepiającym uśmiechem. Miałem przemożną ochotę kopnąć go pod stołem za te wszystkie flirty, ale to prawdopodobnie wywołałoby efekt przeciwny do zamierzonego. Nie pozostawało mi nic innego, jak obserwować kolejne dawane przez Lee Taemina przedstawienie.

- Nie, przypuszczam, że po prostu sprzedał go za niebotyczną sumę... ale pal licho sygnet... - mruknęła pani Gong rozgoryczona. – Najgorsze, że mój mąż się o tym dowiedział. To człowiek, który ponad wszystko ceni sobie tradycję... - Kobieta wzdrygnęła się, najwyraźniej wspominając ów moment, w którym jej tajemnica wyszła na jaw. – Nigdy nie zapomnę sposobu, w jaki na mnie wtedy spojrzał. Nie, tego obrzydzenia nie zapomnę nigdy... - Kobieta zawiesiła głos, tonąc w nieprzyjemnych wspomnieniach. Nie trzeba było wiele spostrzegawczości, żeby zauważyć w jak wielkim stopniu ta opowieść z przeszłości zaważyła na jej życiu, nawet jeśli próbowała ją bagatelizować.

- Jest jeszcze jedno, co mnie ciekawi – odezwał się po chwili Taemin, znów przykuwając do siebie uwagę gospodyni. – Czy mogę zapytać... w jakim celu potrzebowała pani tych pieniędzy?

Te słowa wywołały dziwny, nostalgiczny błysk w oczach kobiety, i na wpół gorzki, na wpół czuły uśmiech.

- Czy to zabrzmi bardzo głupio, jeśli powiem, że chciałam kupić sobie parę nowych butów? – zapytała retorycznie, być może kierując tę wątpliwość do samej siebie; siebie z przeszłości. – Tak, żeby choć raz czuć się piękna przy moim ukochanym... Żeby choć raz poczuć się go warta.

~*~

- No i proszę... Okazuje się, że czar Lee Taemina działa również na płeć piękną. Ktoś tu twierdził, że nie ma warunków do uwodzenia dam? – zagadnąłem, kiedy wreszcie opuściliśmy mieszkanie pani Gong i ruszyliśmy boczną alejką ku następnemu celowi. Taemin przez chwilę patrzył na mnie ze złośliwym błyskiem w oczach, jakby już szykując się do jakiejś kąśliwej uwagi. W porę jednak zorientował się, że choćby błahe, cisnące się na usta pytanie „czyżbyś był zazdrosny?", którego się po nim spodziewałem, mogło pociągnąć za sobą niewygodne skutki, więc ograniczył się do wzruszenia ramionami.

- Po prostu robiłem, co do mnie należy – mruknął beznamiętnym tonem. Nie mogłem kłócić się z tymi słowami. Taemin faktycznie wykonał kawał dobrej roboty, zaskarbiając sobie względy pani Gong i bez większego problemu nakłaniając ją do ewentualnego udziału w przedstawieniu. Mógł udawać zobojętnienie, ale widząc go w akcji zrozumiałem, że naprawdę zależy mu na pozbyciu się szalonego króla z tej opowieści, co najwyraźniej stało się jego nowym celem.

- Spisałeś się – powiedziałem, zanim zdążyłem ugryźć się w język. Taemin z pewnością sam dobrze wiedział, że świetnie załatwił tę sprawę. Nie potrzebował moich pochwał, które zresztą brzmiały w moich ustach nad wyraz nieporadnie. Chłopak rzucił mi przelotne, nieco zdumione spojrzenie, ale szybko odwrócił wzrok, być może nie chcąc okazać , że moje słowa cokolwiek dla niego znaczą.

- Jej historia nie była zbyt dramatyczna... - stwierdził rzeczowym tonem, najwyraźniej postanawiając zignorować moją pochwałę, czego mogłem się z góry spodziewać. – Nie jestem pewien, czy na kimkolwiek zrobi wrażenie...

- Niezbyt dramatyczna? – zapytałem ostrym tonem, unosząc brwi i zatrzymując się gwałtownie. Taemin również przystanął, zaskoczony moją reakcją, spoglądając na mnie pytająco. – Nie widziałeś, jakie to było dla niej trudne wspomnienie?

- Przecież była sama sobie winna... - odparł, nieco zdezorientowany. – W dodatku nic nikomu się nie stało...

- Nic się nie stało? Straciła zaufanie ukochanej osoby raz na zawsze. I to głównie z własnej winy. Nie nazwałbym tej sytuacji „niezbyt dramatyczną"... - powiedziałem twardym tonem, nie spodziewając się jednak, jak piorunujące wrażenie wywołają moje słowa. Taemin przez chwilę patrzył na mnie zupełnie zbity z tropu, a nagły chaos w jego umyśle był niemal namacalny w przestrzeni między nami, niemal widoczny w ciemnych oczach. W końcu chłopak spuścił głowę, najwyraźniej nie ufając własnemu spojrzeniu.

- W takim razie nie jestem lepszy od niej... - mruknął cicho, ale zanim zdążyłem zareagować, okręcił się na pięcie i ruszył przed siebie jeszcze szybszym krokiem, niż dotychczas.

~*~

- Nie jestem pewien, czy powinieneś to robić... - odezwałem się, obserwując stojącego w kącie pomieszczenia Taemina. Chłopak obracał w dłoniach piękny, złocony zegarek na łańcuszku, i choć dobrze wiedziałem, że tym razem nic nie zwinie, miałem przemożną ochotę mimo wszystko na wszelki wypadek zabrać mu owo cudze świecidełko, zanim zdąży przypadkiem wsadzić je do własnej kieszeni.

- Tylko oglądam – odparł urażonym tonem, jakby dobrze wiedząc, co chodzi mi po głowie. Trudno było mi się dziwić. Mało to już razy byłem świadkiem jego małych „pożyczek", które bardzo rzadko faktycznie kończyły się zwrotem czyjejś własności? Kiedy w zasięgu wzroku pojawiały się ładne i cenne rzeczy, Lee miał poważny problem z utrzymaniem rąk przy sobie. A tym razem znaleźliśmy się w istnej kopalni takich przedmiotów.

Jeszcze raz uniosłem głowę, spoglądając na wiszący nade mną, strojny żyrandol, pięknie komponujący się z wykwintnymi tapetami o kwiatowych wzorach na ścianach i zwieszającymi się z nich, perskimi dywanami. Drewno etażerek połyskiwało w przyćmionym świetle, które wydobywało z ułożonych na nich ozdóbek eleganckie refleksy i rozbłyski. A rzeczy do oglądania było tu bez liku. Od imponującej kolekcji złotych zegarków, przez mnogość miniaturowych szkiców w ramkach, aż po rozwieszone gdzieniegdzie myśliwskie strzelby. A to wszystko tonęło w intensywnych czerwieniach aksamitnych zasłon, które tylko dodawały widokowi pysznego wyrazu.

Kiedy wraz z Taeminem stanęliśmy przed drzwiami ogromnej rezydencji, mieszczącej się tuż przy wschodnim parku, przez dobrych pięć minut zastanawialiśmy się, czy Kim Sodam na pewno podała nam poprawny adres. Równie dobrze mogła się pomylić, i podyktować dane jednego ze swoich bogatych przyjaciół. Wygląd domu pana Kang zdecydowanie nie wskazywał na jakiekolwiek kłopoty finansowe właściciela. Adres był jednak prawidłowy, a nam nie pozostało nic innego, jak samemu przekonać się, czy gospodarz rezydencji ma jakiekolwiek powiązanie z Kim Jonghyunem.

Drzwi otworzył nam lokaj w eleganckim fraku, który to następnie poprowadził niezapowiedzianych gości do owego strojnego pokoju, w którym polecono nam zaczekać, aż pan Kang będzie gotowy się z nami spotkać. Gospodarz najwyraźniej się nie spieszył, bo wyłożone reprezentacyjnie zegarki wskazywały dobitnie, że siedzimy tu już przeszło godzinę. I choć Taemin ewidentnie znalazł sobie absorbujące zajęcie, to ja kompletnie nie wiedziałem, co ze sobą począć.

Chłopak dla odmiany chwycił w ręce ozdobny nóż o rzeźbionej w piękne, kwiatowe wzory rączce. Miałem ochotę po raz kolejny go upomnieć, ale wiedziałem, że i tak mnie nie posłucha. Co nie zmienia faktu, że ostrze wyglądało niezaprzeczalnie niebezpiecznie w jego dłoniach.

Przełknąłem ślinę i odwróciłem wzrok. Dziwnie mi było znów przebywać z Taeminem w tak naznaczonym przepychem miejscu. Tego typu wizyty przeważnie kończyły się w dość nieprzewidywalny sposób. W dodatku to był chyba pierwszy raz, kiedy Lee przyszedł w takie miejsce bez stroju Sagi. Wcześniej nie uderzyło mnie to tak mocno, bo mieszkanie pani Gong było dużo skromniejsze, niż choćby to należące do Kibuma, przez co chłopak wyglądał tak, jak zwykle... Może prócz tego niepokojąco uwodzicielskiego uśmiechu na ustach, na myśl o którym dalej czułem mimowolną irytację. Zupełnie jednak inaczej miała się sprawa w przypadku bogato urządzonej rezydencji pana Kang. Rzucane przez ozdobny żyrandol światło tworzyło z twarzy Taemina dziwną mozaikę kontrastów, kiedy chłopak stał z pochyloną głową, oglądając wybrany przez siebie nóż. Nie byłem pewien, czy to kwestia tego światłocienia, czy też efekt biegu zdarzeń, ale obecnie rysy chłopaka wydawały mi się dużo ostrzejsze, niż kiedyś. Nie dostrzegałem już owej kobiecej zmysłowości, którą miesiące temu zwiodła mnie Sagi. Zamiast tego widziałem twarz piękną, choć zmęczoną. Smutną, a jednocześnie nie do końca prawdziwą.

Westchnąłem, widząc luźny kosmyk miedzianych włosów, wymykający się z kucyka i opadający na kołnierz koszuli. Taemin mógł odwlekać decydujące rozmowy, ale do niektórych kwestii już dawno nie miałem cierpliwości. Widząc, że chłopak jest zbyt zamyślony, żeby od razu zareagować, podniosłem się z sofy i powoli się do niego zbliżyłem. Dopiero kiedy stanąłem tuż przed Taeminem, ten uniósł wzrok znad swojego, teraz niecelowo wymierzonego we mnie, noża. Udając, że nie widzę wyrazu jego oczu, po prostu wyciągnąłem dłoń i założyłem mu za ucho owo irytujące pasemko włosów, zatrzymując swoją rękę przy jego twarzy nieco dłużej, niż to konieczne. Byłem niemal pewny, że chłopak by się cofnął, gdyby nie fakt, że już stał oparty o brzeg wyłożonej ozdóbkami etażerki. Tym razem nie było drogi ucieczki.

- Nie sądzę, żebyś był taki sam, jak pani Gong – powiedziałem, przesuwając palcem po jego policzku, jakby ścierając łzy, na które nigdy sobie nie pozwalał. Moje słowa wywołały dezorientację i strach w migdałowych oczach, które kiedyś były tylko tajemniczą ozdobą twarzy, a które teraz jako jedyne spoglądały na mnie zza maski. – Jesteś od niej gorszy... - kontynuowałem, widząc, jak Taemin z trudem przełyka ślinę, niemal czując paniczne bicie jego serca, tuż pod materiałem białej koszuli. Zbliżyłem się jeszcze o krok, sprawiając, że ostrze noża niemal dotknęło mojej piersi. Widząc to, Lee próbował wycofać własną rękę, ale mu na to nie pozwoliłem. Zacisnąłem swoją dłoń wokół jego, utrzymując narzędzie w tej niebezpiecznej pozycji. Poczułem, jak ręka Taemina drży pod moim stalowym chwytem. – Jesteś gorszy, bo prócz mnie... - powiedziałem, niemal dźgając samego siebie, a następnie szybkim ruchem zmieniając zwrot ostrza i celując nim w pierś stojącego przede mną chłopaka. - ...ranisz też siebie... - zakończyłem, jeszcze chwilę wytrzymując na sobie rozdygotane spojrzenie po brzegi wypełnionych chaosem oczu. Następnie wyciągnąłem nóż z ręki Taemina, i odłożyłem go na etażerkę. Jako rekwizyt spełnił swoją rolę.

~*~

- Kim Jonghyun?! – zapytał ostrym tonem pan Kang, zaskoczony spoglądając to na mnie, to na Taemina. – Czego chcecie o nim wiedzieć? – Mężczyzna nalał nam po szklance whisky, wyraźnie poruszony sprawą, w jakiej przyszliśmy, po czym znów uniósł wzrok i machnął na nas ponaglająco, najwyraźniej bardzo zaintrygowany. Zerknąłem na siedzącego obok Taemina, ale ten nawet nie drgnął, zupełnie nieobecny od momentu tej dziwnej sceny, która rozegrała się w poczekalni. Nie byłem pewien, co mi wtedy strzeliło do głowy, ale dzięki temu teraz byłem najwyraźniej zdany na samego siebie. Chwyciłem oferowaną mi szklankę, i spojrzałem na gospodarza porozumiewawczo.

- Czyli pan też za nim nie przepada, mam rację? – powiedziałem poufałym tonem, po czym jednym haustem wypiłem zawartość naczynia.

- Nie przepadam, też mi coś! Ten skurczybyk mnie wykiwał! - Zbulwersowany pan Kang zaczął machać trzymaną szklanką, której zawartość zachybotała się niebezpiecznie w obrębie przezroczystych ścianek.

- Nie jest pan jedyny! – zawtórowałem mu z ożywieniem, dostosowując się do sposobu bycia gospodarza. – Nam też ten gnojek nieźle namieszał w życiach... - dodałem, a pan Kang słysząc te słowa dolał mi więcej alkoholu.

- Jak dobrze wreszcie spotkać kogoś, kto mnie rozumie! To się działo tyle lat temu, a mnie wciąż cholera bierze, jak sobie przypomnę...

- Co takiego? – wciąłem się, wykorzystując okazję do wybadania sytuacji. Jednocześnie znów opróżniłem swoją szklankę, bo pan Kang najwyraźniej już kwapił się, żeby ponownie ją napełnić. Czego się nie robi dla dobra misji?

- Chciałem rozkręcić z tym gościem interes – wyjaśnił gospodarz, zamaszyście gestykulując rękami. – Byłem w tamtym czasie biedny, jak mysz kościelna, a moja siostra miała wkrótce wyjść za mąż. Kto, jak kto, ale starszy brat powinien jakoś wesprzeć pannę młodą, nie sądzicie panowie? – zapytał retorycznie, najwyraźniej z góry uznając, że mamy podobne zdanie na ten temat, nawet jeśli żaden z nas nigdy nie miał siostry. – Nagromadziłem sobie trochę oszczędności... Takich wiecie panowie, zaskórniaków... No i cóż, zamierzałem je pomnożyć, a jak! Zawsze byłem przedsiębiorczym człowiekiem... Planowałem podwoić posiadaną sumę i kupić nowe mieszkanie zarówno siostrze, jak i sobie... - Mężczyzna wychylił kolejną szklankę i potarł czoło. – Ale pech chciał, że wdepnąłem w interes akurat z tym krętaczem! Jego podstępy są absolutnie bezprawne, i aż dziwię się sobie, że nie poszedłem w tamtym czasie na policję! - Pan Kang sapnął podenerwowany na samo wspomnienie.

- Takim ludziom należy się nauczka – skwitowałem, okazując moje głębokie poruszenie opowieścią gospodarza. Mężczyzna pokiwał energicznie głową.

- A żebyście wiedzieli! Już mam gdzieś te jego pieniądze... - stwierdził machając lekceważąco dłonią. – Gdybym go znalazł, to tymi rękami przetrzepałbym mu skórę tak, żeby raz na zawsze zapamiętał, że nie godzi się utrudniać życia młodym zakochanym. – Uderzył szklanką o stół, demonstrując swoją skierowaną do Jonghyuna nienawiść. – Do tej pory nie potrafię spojrzeć siostrze w oczy... - Pan Gong westchnął ciężko, niewidzącym wzrokiem zapatrując się w okno. – Gdybym tylko był mniej samolubny, ona mogłaby żyć szczęśliwie...

~*~

- Padam z nóg – mruknął Taemin, kiedy tylko przekroczyliśmy próg tylnych drzwi teatru. Sam miałem po dzisiejszym dniu dość wrażeń, dość historii o pieniądzach i oszustwach. Jedyne, o czym marzyłem, to położyć się spać. Zwłaszcza, że po poczęstunku u pana Kang w dalszym ciągu nieco kręciło mi się w głowie, do czego jednak nie zamierzałem się przed nikim przyznawać.

Z westchnieniem zamknąłem za sobą drzwi i ruszyłem śladem Taemina w kierunku obecnie pogrążonej w półmroku sceny. Moja znajomość tylnego, zawsze otwartego wejścia, nagle okazała się niezwykle przydatna. Bo gdzież indziej mieliśmy szykować się do przedstawienia, jak nie w teatrze właśnie? Nie można tego jednak było robić za dnia, wszystko musiało odbywać się po kryjomu. Dlatego Kibum zarządził, że po odwiedzeniu naszej przyszłej obsady mamy się stawić na tej ciemniejącej nocą scenie, żeby omówić pierwsze kwestie techniczne spektaklu. Cóż, z takim reżyserem, jak mój przyjaciel, żaden z nas nie zamierzał się kłócić.

Powłócząc nogami dotarłem do sceny, na którą to z niejakim trudem się wspiąłem. Następnie ległem pośrodku, wyczuwając pod plecami znajomą twardość desek teatralnych i znajomy zapach antycznego kurzu, osadzającego się na materiale kurtyny. Przez chwilę panowała absolutna cisza, po której jednak usłyszałem kroki i odgłos kładzenia się na ziemi. Odchyliłem głowę do tyłu. Taemin bez słowa zastygł w podobnej pozycji do mojej, twarz zwracając jednak w przeciwnym kierunku, jakby w obawie, że znów zechcę spojrzeć w jego oczy. Zgodnie z jego niemym życzeniem, odwróciłem wzrok i ponownie utkwiłem go w malowanym suficie, majaczącym nad widownią.

- To był długi dzień... - zagadnąłem, dobrze wiedząc, że Taemin uważnie mnie słucha. – Wykonaliśmy kawał dobrej roboty... - urwałem, słysząc jak mój towarzysz gwałtownie nabiera powietrza w płuca.

- Nie ważne, ile myślę o tym, co mi powiedziałeś... – rzucił Lee szybko i niepewnie, jakby obawiając się, że moment wahania zmusi go do ponownego wycofania się. – Nie ważne, ile to analizuję, nie znajduję odpowiedniego rozwiązania – kontynuował, a ja wstrzymałem oddech, słysząc jak jego głos drży z napięcia. – Nie ważne, co robię z tym ostrzem, ono zawsze jest zwrócone w czyjąś stronę – wyrzucił z siebie bezradnie, a mnogość emocji w jego głosie była tak odmienna od jego codziennego brzmienia, że przez chwilę walczyłem ze sobą, żeby nie zerwać się z ziemi i nie przytulić go do siebie. Byłem jednak pewien, że takie zachowanie to błąd. O krok za dużo. O jedno uderzenie serca za szybko.

Przymknąłem oczy i powoli wypuściłem powietrze z płuc, przywracając się do porządku. Fakt, że Lee Taemin właśnie zdecydował się poprosić mnie o radę utwierdził mnie w przekonaniu, iż istniała dla nas jeszcze jakaś nadzieja. Nie zamierzałem takiej szansy zmarnować.

- Jesteś głupi – powiedziałem lekkim tonem, mogąc tylko liczyć na to, że nie zabrzmiało to zbyt dosadnie. W razie czego zawsze mogłem zwalić winę na tę wypitą u pana Kang dawkę whisky. – Skoro nie umiesz obchodzić się z nożem, to po prostu przestań się nim bawić i odłóż go do szuflady – powiedziałem cierpliwym tonem, niczym rodzic tłumaczący dziecku zasady rządzące tym światem. Nie mogąc spojrzeć w twarz leżącego tyłem do mnie chłopaka, zapatrzyłem się znów na barwne teatralne niebo nad naszymi głowami. – Być może panienka Sagi lubi zabawy ostrymi przedmiotami... – wysnułem przypuszczenie, biorąc głęboki wdech, niemal czując na języku ciężkość zastygłego w oczekiwaniu na moje słowa powietrza. – Ale jestem pewien, że Lee Taemin jest od niej inny. Zbyt niepewny. Zbyt wrażliwy. Zbyt dobry.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro