Rozdział XXIV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- To chyba najgłupszy pomysł, na jaki kiedykolwiek wpadłeś – zawyrokował Taemin, krzyżując ręce na piersi i wspierając się o kuchenny blat. Uniosłem wzrok znad w połowie wysmarowanej margaryną, okrągłej formy i spojrzałem na niego szczerze zraniony.

- To ty pierwszy stwierdziłeś, że powinniśmy jakoś okazać Kibumowi wdzięczność za to wszystko... - przypomniałem mu, a chłopak wywrócił oczami.

- Bo nie sądziłem, że postanowisz to zrobić w tak błyskotliwy sposób! – odgryzł się sarkastycznie, dodatkowo poirytowany faktem, że najwyraźniej nic sobie z jego słów nie robię, bo właśnie na powrót przystąpiłem do przygotowywania formy. – Skoro już robimy prezent na takim poziomie, to może jeszcze laurka do tego? – rzucił ostrym tonem, na co uśmiechnąłem się w jego kierunku promiennie.

- Tę urzekającą myśl pozostawię w twoich rękach – skwitowałem, w odpowiedzi otrzymując aż nazbyt wymowne prychnięcie. – A teraz bądź tak miły, i przygotuj mleko i jajka... - dodałem, odstawiając na bok wysmarowaną od wewnątrz formę, i spoglądając na Taemina ponaglająco. Chłopak z niechęcią wykonał moje polecenie, najwyraźniej zmieniając taktykę i postanawiając załatwić haniebną kwestię pieczenia ciasta jak najszybciej. I choć jego posłuszeństwo wydało mi się podejrzane, bez słowa podszedłem do blatu, mierząc przygotowane składniki uważnym spojrzeniem.

- Minho? – odezwał się stojący obok chłopak, i jeszcze zanim uniosłem wzrok, wyczułem w jego głosie coś alarmującego. Psotny uśmiech, który zobaczyłem na jego ustach kilka sekund później, tylko pogłębił wrażenie niepokoju.

- Co...

- Zapomniałeś o najważniejszym składniku! – zawołał Taemin, jednocześnie bez ostrzeżenia wysypując na blat cały wór mąki. Biała warstewka pyłu pokryła nie tylko drewniane szafki, połowę ściany i część podłogi, ale i mnie całego. Nie byłem pewien, czy miała to być swego rodzaju, szalenie wyszukana zemsta za mój pomysł, czy też najzwyczajniej w świecie nader infantylny kaprys, ale Lee najwyraźniej bawił się w najlepsze. Gdzieś między jednym kaszlnięciem, a drugim, obrzuciłem mojego zanoszącego się śmiechem towarzysza pełnym nagany spojrzeniem.

- Jak ja uwielbiam z tobą współpracować – oznajmiłem przesłodzonym tonem, jednocześnie przecierając twarz znalezioną naprędce szmatką.

- Do usług – odparł Taemin, teatralnie kłaniając się w pas. Zanim jednak zdążył się wyprostować, wziąłem w dłoń garść przesypującej się między palcami mąki, i udekorowałem bielą czubek jego głowy. Taemin gwałtownie się wyprostował, sypiąc proszkiem na prawo i lewo. Tym razem to jego gniewne spojrzenie spotkało się z moim skrajnym rozbawieniem.

- No co? Sam zacząłeś! – zawołałem, niewzruszony ewidentną wściekłością mojego towarzysza. Z tymi wydętymi w niezadowoleniu ustami i w tych przyprószonych bielą włosach wyglądał, ni mniej, ni więcej – uroczo. To odkrycie nieco zbiło mnie z tropu, bo najwyraźniej zupełnie przegapiłem moment, w którym Lee Taemin nauczył się być uroczy. A może to był jego wrodzony talent, który zazwyczaj sprawnie ukrywał przed światem? Coś, co dopiero teraz, kiedy czuł się w moim towarzystwie swobodnie, było mi dane dostrzec?

Uśmiechnąłem się, dla odmiany nie złośliwie, a czule. Ostre spojrzenie Taemina złagodniało, kiedy wyciągnąłem ku niemu dłoń.

- Co robisz? – zapytał burkliwie, próbując w ten sposób pokryć zakłopotanie. Bez słowa przesunąłem kciukiem po jego policzku, malując w ten sposób białą kreskę na skórze chłopaka. I choć był to gest dziwny, to kryła się w nim jakaś zrozumiała dla nas obu czułość. Spojrzałem na Taemina z uśmiechem.

- Teraz wyglądasz równie idiotycznie, co ja – oznajmiłem pełnym satysfakcji tonem, za co oberwałem pięścią w ramię. Taemin z rezygnacją pokiwał głową.

- Z tym, że ty wyglądasz gorzej, niż idiotycznie. Wyglądasz jak kompletny błazen – mruknął kąśliwie.

- Za to ty wyglądasz, jak najurokliwsza istota chodząca po tej ziemi – odpowiedziałem pięknym, za nadobne. Taemin aż zapowietrzył się z oburzenia na tak bezczelne słowa, i gdybym nie skrępował mu nadgarstków, prawdopodobnie kolejne składniki przybrałyby rolę broni w tej wojnie i skończyłbym z jajkiem rozbitym na głowie.

Byłbym z chęcią kontynuował tę potyczkę słowną, zaprawioną o piorunujące spojrzenia, ale mój wzrok padł na zegarek i poczułem nagłą zgrozę. Taemin chyba dostrzegł to w mojej minie, bo przestał się szarpać w moim uścisku.

- Minho? Coś się stało? – zapytał zaniepokojony, a ja spojrzałem na jego umorusaną mąką twarz, po czym przeniosłem wzrok na umączoną podłogę, wyłożoną porozwalanymi składnikami szafkę, przyprószoną bielą ścianę i wreszcie na siebie, również całego pokrytego jasnym pyłem. Przełknąłem głośno ślinę.

- Taemin, mamy godzinę – zakomunikowałem dramatycznym tonem. – Godzinę, zanim Kibum wróci do domu. – Chłopak, biorąc ze mnie przykład, rozejrzał się po kompletnie zdewastowanym pomieszczeniu, pozwalając sobie na chwilową oznakę paniki w ciemnych oczach. Kiedy jednak znów uniósł wzrok w moim kierunku, na jego twarzy zaigrała niepodważalna determinacja. Chłopak podwinął rękawy i tak już brudnej koszuli, po czym stanął przed zaśmieconym blatem.

- Operację „ratowanie życia" czas zacząć – zawyrokował twardym tonem, który z miejsca przywrócił mnie do pionu. Stanąłem koło chłopaka, gotowy do działania. Kiedy Taemin, mimo swoich początkowych marudzeń, ze zdecydowaniem zabrał się do roboty, pozwoliłem sobie na nieznaczny uśmiech. W moich wcześniejszych słowach nie było ani krztyny kpiny. Naprawdę uwielbiam z nim współpracować.

~*~

Kibum wodził pełnym powątpiewania spojrzeniem ode mnie do Taemina, i z powrotem. Ciężko mi było odgadnąć coś z jego miny, bo te zmarszczone brwi mogły znaczyć dosłownie wszystko – zażenowanie, złość, litość, bądź też ledwo powstrzymywane rozbawienie. Przełknąłem nerwowo ślinę, naraz padając ofiarą refleksji nad absurdem własnego pomysłu. Co mi w ogóle strzeliło do głowy, żeby piec dziękczynne ciasto? W dodatku z tak niereformowalnym współpracownikiem jak Taemin? Co prawda bawiłem się przy tym wyśmienicie, ale ofiarą naszych szczeniackich wygłupów padła niemal cała kuchnia Kibuma, którą tylko w pewnym stopniu udało nam się posprzątać na czas. Tym sposobem wylądowaliśmy w progu pomieszczenia, ze świeżo upieczonym ciastem w rękach i z wymuszonymi uśmiechami na twarzach, jednocześnie modląc się, żeby gospodarz nie postanowił nas wyminąć i ruszyć w kierunku skrytego za naszymi plecami pobojowiska. Taemin miał rację. Pieczenie ciasta to był najgłupszy pomysł, na jaki kiedykolwiek wpadłem. Nie było już jednak czasu na odwrót. A cóż innego pozostawało dwójce rasowych aktorów, jak nie wyjść z sytuacji teatralnym krokiem?

Po dłużącym się w nieskończoność, pełnym niezręcznych spojrzeń i odchrząknięć milczeniu, mój przyjaciel wreszcie otworzył usta.

- Co wy w zasadzie... - zaczął z wahaniem, na co Taemin wyprostował ręce, podsuwając mu nasze własnoręcznie upieczone ciasto prosto pod nos, i jednocześnie kopnął mnie w łydkę, tym samym nakazując mi zaimprowizowanie jakiejś adekwatnej do sytuacji przemowy. Nie byłem pewien, czy w tamtym momencie bardziej chciałem go udusić, czy pocałować, co uczyniło ze mnie ofiarę iście absurdalnego konfliktu wewnętrznego. Nie było jednak czasu na moje rozważania moralne, które musiałem zostawić na później.

Po upływie paru niezręcznych sekund zebrałem się wreszcie w sobie, i posłałem Kibumowi swój firmowy uśmiech, na który z pewnością by się nie nabrał, ale który przynajmniej nadawał całej tej sytuacji nieco mniej absurdalnego wymiaru.

- Kibum, nasz drogi przyjacielu... - zacząłem brawurowo, niemal od razu padając ofiarą świdrującego spojrzenia gospodarza. Kim uniósł jedną brew, pytająco, najwyraźniej powstrzymując się od komentarza tylko po to, żeby dalej móc obserwować moją błazenadę. Nie pozwoliłem sobie jednak na wybicie z roli, unosząc kąciki ust jeszcze wyżej. – Nasz najhojniejszy wybawco, nasz najbystrzejszy doradco, nasz najzdolniejszy reżyserze... - Nie byłem w stanie odmówić sobie tych kilku nieco kpiących epitetów, za które, oczywiście, oberwałem taeminowym łokciem w żebra. Nie pozwoliłem jednak chłopakowi cofnąć ręki, chwytając go pod ramię i przyciągając nieco bliżej siebie, mimo wyczuwalnego oporu. – Razem z Taeminem doszliśmy do wniosku, że za wszystko, co dla nas przez ostatnie miesiące zrobiłeś, należą ci się nasze podziękowania. Przyjmij więc ten skromny wyraz wdzięczności, jako oznakę naszego szczerego poruszenia twoją dobrocią i... - Nie dokończyłem mojej chwalebnej przemowy, bo tym razem Taemin sięgnął po środki skuteczniejsze, niż przemoc, i bezceremonialnie zakneblował mi usta dłonią.

- Nie słuchaj tego debila – mruknął bardziej w moją, niż w Kibuma stronę, i przez chwilę gromiliśmy się spojrzeniami, zanim Lee zwrócił się w kierunku mojego przyjaciela, ponownie wyciągając ku niemu nasz prezent. – Po prostu dziękujemy. Za wszystko – oznajmił skromnie, a nawet z cieniem zawstydzenia, co sprawiło, że Kibum wspaniałomyślnie zignorował odstawiony przez nas kabaret, i przyjął podarunek. Następnie obrzucił ciasto krytycznym spojrzeniem.

- Jesteście pewni, że to jadalne...? – rzucił z wahaniem, ewidentnie rozdarty między potrzebą wykpienia naszego dziecinnego prezentu, a świadomością naszych szczerych intencji. Chwyciłem wciąż ograniczającą moją wolność słowa dłoń Taemina, i delikatnie ją odsunąłem, jednocześnie nie pozwalając chłopakowi się wyrwać.

- Dodaliśmy do niego sporą dozę miłości – oznajmiłem słodkim tonem, na co Kibum zasymulował odruch wymiotny, a Taemin ponownie mnie uderzył, tym razem w ramię. Chłopak spojrzał mi w twarz, najwyraźniej zamierzając za pośrednictwem płonących oczu przekazać mi całe drzemiące w nim pokłady irytacji moim zachowaniem. Niespodziewanie jego mina przybrała jednak niepokojący wyraz. Uniosłem brwi pytająco, na co Taemin zerknął najpierw w kierunku wciąż przyglądającego się naszemu ciastu Kibuma, a potem znów w moją stronę. Następnie dyskretnym gestem przesunął po kosmykach własnych włosów, najwyraźniej usiłując coś mi w ten sposób przekazać. Bezskutecznie. Z niewiadomych powodów właśnie w tak kryzysowych momentach nasza komunikacja niewerbalna zawodziła na całej linii. A że sytuacja była kryzysowa widziałem wyraźnie, bo Taemin znów nerwowo zerknął ku Kibumowi, jakby obawiając się, że ten coś zauważy.

W końcu zniecierpliwienie moją niedomyślnością chyba wzięło górę nad niepokojem, bo chłopak wyciągnął rękę i przesunął dłonią po moich włosach. Kiedy się cofnął, na jego palcach dało się dostrzec zdradliwy dowód naszego szaleństwa sprzed godziny, kiedy to postanowiliśmy wzajemnie obsypać się mąką. Więcej takich śladów wciąż pozostawało za naszymi plecami, w kibumowej kuchni, co obaj zdecydowanie woleliśmy przed gospodarzem zataić. Pomijając jednak te ekstremalne okoliczności, było coś nad wyraz urokliwego w spojrzeniu, które posłał mi Taemin, jednocześnie chowając za sobą białą od mąki dłoń. Z trudem przełknąłem ślinę.

- No nie, teraz to już naprawdę jest mi niedobrze... - odezwał się Kibum, wyrywając nas z dziwnego transu, uruchomionego przez to specyficzne, współdzielone spojrzenie. Takie momenty zdarzały się nam coraz częściej. Czy to podczas zwykłego spaceru, czy pośrodku bitwy na pociski z mąki, czy w trakcie pospiesznego zamiatania podłogi. Albo tak jak teraz, po prostu, bez przyczyny czy skutku. I choć zaczynało się to robić z lekka problematyczne i co najmniej niebezpieczne, to nie żałowałem ani jednej spędzonej w tej przedziwnej hipnozie sekundy. Na zabój zakochałem się w taeminowym spojrzeniu.

Zerknąłem nieco nieprzytomnie w kierunku skrzywionego demonstracyjnie Kibuma, i odchrząknąłem nieznacznie, próbując przywołać się do porządku. Bezgraniczne rozbawienie na twarzy przyjaciela wcale nie ułatwiało sprawy. Kibum wywrócił oczami, widząc moją zapewne głupawą minę, po czym bezceremonialnie nabrał na palec nieco bitej śmietany ze swojego dziękczynnego ciasta i z miną konesera uraczył się tym smakołykiem. Następnie rzucił nam zaskakująco ostre spojrzenie.

- Szczerze mówiąc... - zaczął powoli, wodząc wzrokiem między mną, a Taeminem, i machając palcem w naszym kierunku. – Spodziewałem się czegoś innego... - Uniosłem brwi na widok przebiegłego błysku w jego oczach, który zupełnie nie współgrał z powagą, z jaką wypowiadał te słowa. – Oczekiwałem raczej ogłoszenia...

- Ogłoszenia? – Taemin wyglądał na jeszcze bardziej zdezorientowanego, niż ja sam, co Kim skwitował pobłażliwym uśmiechem.

- Oczekiwałem radosnej nowiny, że wreszcie się wyprowadzacie. – Świergotliwe stwierdzenie Kibuma było tak bezpośrednie, że niemal zadławiłem się własną śliną, i zacząłem głośno kaszleć, próbując w ten sposób jakoś pokryć zażenowanie. Taemin natomiast zupełnie skamieniał, spuszczając głowę i w akcie obrony chowając się za barierą włosów. Wiedząc, że chłopak nie zamierza zareagować, wysiliłem się na krętacki uśmiech.

- Póki co nie mamy tego typu planów... - powiedziałem możliwie jak najlżejszym tonem, jednocześnie czując, jak coś przewraca mi się w żołądku na samą perspektywę mieszkania sam na sam z Taeminem. Nasza relacja była na tyle pokręcona, że do tej pory nawet nie miałem odwagi rozważać takiej opcji. Kibum jednak brutalnie sprowadził mnie na ziemię, swoimi porażająco logicznymi słowami robiąc mi galaretkę z mózgu. Był w swoim żywiole, z satysfakcją obserwując nasze zakłopotanie. Wyglądał, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale widząc, jak bardzo Taemin się spiął, chyba postanowił tym razem nam darować.

- Cóż, nie pospieszam was. Ja tylko sygnalizuję – oznajmił znaczącym tonem, po tych słowach robiąc krótką pauzę, która najwyraźniej miała dać nam do myślenia. Następnie uśmiechnął się nieco cieplej, co przyniosło ulgę po złośliwościach sprzed chwili. – Podziękowania przyjmuję, a to... - wskazał na wciąż spoczywające w jego dłoniach ciasto - ...zabieram ze sobą. Wybaczcie, że nie zostanę w waszym iście rozrywkowym towarzystwie, ale mam na dzisiaj inne plany. Mieszkanie jest pod waszą opieką, więc błagam, nie zdemolujcie go... - Kibum posłał nam wieloznaczne spojrzenie, które sprawiło, że poczułem idiotyczny gorąc na twarzy. Przyjaciel uśmiechnął się do mnie słodko, najwyraźniej dostrzegając, że jestem na granicy wytrzymałości. – Ah, byłbym zapomniał... - Kim zerknął w kierunku pomieszczenia, do którego wejście w dalszym ciągu blokowaliśmy. – Jak wrócę moja kuchnia ma lśnić – oznajmił groźnym tonem, kładąc nacisk na ostatnie słowo. – Macie na jej wysprzątanie całą noc, więc może tym razem zdążycie na czas... - Wywróciłem oczami w odpowiedzi na jego znaczące spojrzenie. – Cóż, to chyba tyle. No i... bawcie się dobrze – dodał na odchodnym, mrugając i znikając za progiem mieszkania, zanim zdążyłem go udusić.

~*~

- Więc... - odezwałem się niepewnie, przerywając milczenie, które zapadło między mną a Taeminem, kiedy tylko uporaliśmy się z porządkowaniem kuchni, i zasiedliśmy za stołem w salonie, nie bardzo mając pomysł czym się zająć. Cisza kibumowego mieszkania jeszcze nigdy nie była tak przytłaczająca. Jeszcze nigdy nie rodziła tak wielu niebezpiecznych myśli.

- Więc – powtórzył Taemin, spoglądając na mnie zza przeciwnej strony stołu. Nie musiałem się wysilać, żeby dostrzec, że on też czuje się wybitnie skrępowany tą sytuacją. Kibumowe „bawcie się dobrze" najwyraźniej podziałało nie tylko na moją wyobraźnię, co było jednocześnie pocieszające i przerażające. Gdyby nie fakt, że znajdowaliśmy się sam na sam w pustym mieszkaniu, prawdopodobnie łatwiej byłoby mi zignorować te zdradliwe podszepty w głowie, te nieprzyzwoite wizje pojawiające się przed oczami. Cisza wyostrzała jednak zmysły, a półmrok powoli wkraczającej do mieszkania nocy zagnieżdżał w oczach Taemina szczególnie urzekający blask, który w dziwny sposób utrudniał mi oddychanie.

- Ekhm... - odchrząknąłem, próbując jakoś doprowadzić się do porządku, bo nasze niezręczne milczenie stawało się naprawdę trudne do zniesienia. Gorączkowo zastanawiałem się nad tym, co mógłbym powiedzieć, jak nawiązać rozmowę, ale nagle Taemin wstał od stołu i bez słowa wyszedł z salonu. Było to tak niespodziewane, że nawet nie zdążyłem zareagować. Siedziałem więc z uniesionymi brwiami, gwałtownie mrugając, wpatrując się nierozumnym spojrzeniem we framugę drzwi, za którą zniknął mój towarzysz. Kiedy wreszcie otrząsnąłem się z pierwszej fali zaskoczenia, i już miałem zamiar pójść w ślad uciekiniera, ten wrócił do salonu. Z głośnym trzaskiem postawił na stolę miskę pełną owoców i butelkę wina. Następnie z powrotem opadł na krzesło, i utkwił we mnie swoje ciemne, migoczące tajemniczo oczy.

- Panie Choi... - Chłopak pochylił się nad stołem, tylko zwiększając intensywność współdzielonego spojrzenia. – Tym razem to ja zapraszam pana na randkę – oznajmił, unosząc jeden kącik ust w górę. Mimo tej nonszalanckiej pozy byłem w stanie dostrzec zdenerwowanie w jego postawie, czy to w postaci zaciśniętych nieco zbyt mocno dłoni, czy to za sprawą tego półprawdziwego uśmiechu, który mi posyłał. To spięcie nie było niczym dziwnym. Bo oto siedzący naprzeciwko mnie chłopak na moich oczach uczył się improwizować. Nie miał do dyspozycji tarczy w postaci przebrania Sagi. Nie miał w głowie narzuconego przez kogoś scenariusza, na którym mógłby się oprzeć. To był prawdziwy on. Lee Taemin, który właśnie próbował swoich sił w miłości.

- Na randkę? – zapytałem z przekornym rozbawieniem w głosie, świadom jednak, że moje oczy zapewne migoczą zdradliwie, ujawniają przyspieszony rytm serca, do którego wolałbym się w danym momencie nie przyznawać, nie dawać mojemu towarzyszowi tej satysfakcji. A melodia w mojej piersi przyspieszała tempa wraz z każdym świetlnym refleksem na włosach Taemina, wraz z każdym zaprawionym o nieśmiałość spojrzeniem, które mi posyłał, wraz z każdym cieniem uśmiechu, który błąkał się w kącikach jego ust. Tym razem nie było nad nami światła gwiazd, tym razem nie grała dla nas muzyka, a i tak nie potrafiłem nie poddać się magii tej chwili. Bo należała tylko do nas.

- Na mojej randce przynajmniej jest co jeść i pić – fuknął Taemin, zgryźliwie odpowiadając na moje rozbawienie. Fakt, że zawstydzenie wzmagało w nim agresywność zdecydowanie nie powinien mnie rozczulać, ale moje serce już dawno postanowiło działać na przekór wszelkim zasadom, a moje płuca pozostawiały mnie bez oddechu ilekroć ów pokręcony chłopak posyłał mi pełne groźby spojrzenie, zza przydługiej grzywki.

Jego słowa zwróciły jednak moją uwagę na wciąż stojącą pośrodku stołu miskę z owocami, którą chwilę wcześniej zapewne zwędził z kuchni. W głowie zaświtał mi pewien niepoprawny pomysł. Uśmiechnąłem się figlarnie, wyciągając rękę po winogrono, ale moje niecne, randkowe zamiary zostały udaremnione, bo Taemin zatrzymał moją dłoń, z powagą kręcąc głową.

- Ja pierwszy – oznajmił stanowczym tonem, najwyraźniej jakimś cudem odczytując, co chodzi mi po głowie. Uniosłem brwi w zaskoczeniu, ale pozwoliłem mu sięgnąć po owoc. Kiedy znów na mnie spojrzał, psotnie obracając winogrono między palcami, a jego usta przyozdobił złowieszczy uśmiech, poczułem, jak robi mi się słabo. – Otwórz szeroko buzię, skarbie – zaświergotał alarmująco słodkim tonem.

Chwilę potem chłopak zamachnął się i rzucił we mnie winogronem, bynajmniej nie próbując mnie nim nakarmić, a raczej zbombardować. Syknąłem z bólu, trąc czoło i spoglądając na Taemina oskarżycielsko, ten jednak był zbyt zajęty pokładaniem się na stole ze śmiechu. Nie zamierzałem pozwolić mu triumfować zbyt długo. Parę sekund później już trzymałem w garści całą zieloną kiść, gotów do odwetu.

- Twój poziom romantyzmu jest czarujący. Pozwól, że się do niego zniżę – powiedziałem równie słodko, co on. Zdążyłem dostrzec błysk wyzwania w migdałowych oczach, kiedy chłopak błyskawicznie sięgnął po amunicję dla siebie.

Chwilę potem zaczęła się prawdziwa wojna.

Raz po raz uchylając się przed fruwającymi w powietrzu, zielonymi pociskami, gdzieś pośród bitewnego szału, doszedłem do kilku szalenie odkrywczych wniosków.

Po pierwsze: beztroski śmiech Lee Taemina krzywdził mnie mocniej i mocniej, wraz z każdym razem, kiedy było mi go dane usłyszeć.

Po drugie: przebiegły błysk w oczach Lee Taemina, błysk który znałem tak dobrze, niespodziewanie zaczął przyprawiać mnie o dreszcze.

Po trzecie: Lee Taemin zdecydowanie nie powinien wyglądać tak niebezpiecznie ze zwykłą kiścią winogron w ręku.

Z trudem przełknąłem ślinę, obserwując jak zdyszany od biegania po pokoju chłopak na moment się zatrzymuje, z jedną nogą na krześle, w dłoni trzymając gotowe do ciśnięcia w moim kierunku winogrono. Poburzone pod wpływem zaciętej walki włosy niepokornymi falami okalały twarz, więc Taemin niecierpliwie odgarnął z czoła przydługie kosmyki, owym prostym gestem przyprawiając mnie o palpitacje serca. Jego klatka piersiowa unosiła się nieco szybciej, niż zwykle, przez co prawdopodobnie nie miałbym pojęcia, gdzie oczy podziać, gdyby nie fakt, że pozostawałem więźniem tego płonącego spojrzenia, które zdawało się podnosić temperaturę w pomieszczeniu.

- I jak, mój drogi? – zapytał w końcu, wciąż nie zstępując ze swojego urokliwego tonu, teraz jednak zaprawionego o jakąś nad wyraz brawurową nutę. – Zmęczył cię już mój romantyzm? Bo jeśli tak, to z chęcią zadam ci ostateczny cios – zaoferował uprzejmie, obnażając zęby w zaskakująco drapieżnym uśmiechu.

- Po moim trupie – odparłem, gotując się do kolejnego ataku. Nie zamierzałem dać się pokonać w głupiej bitwie na winogrona. Sam fakt, jak Taemin na mnie działał tego dnia sprawiał, że czułem się wystarczająco przegrany. Bo byłem doskonale świadom, że zrobiłbym wszystko, o co by mnie w tamtej chwili poprosił. Ta perspektywa zaczynała mnie nieco przerażać.

- Sam tego chciałeś! – zawołał chłopak, ponownie zamachując się swoim zielonym pociskiem. Coś jednak poszło nie tak, bo rzucone przez niego winogrono przecięło powietrze tuż obok mojego prawego ucha, i uderzyło prosto w stojącą na szafce, porcelanową filiżankę. Błyskawicznym ruchem rzuciłem się naczyniu na ratunek, w ostatniej chwili brawurowo padając na podłogę i łapiąc je tuż nad powierzchnią paneli. Następnie zastygłem, dysząc ciężko i wciąż kurczowo trzymając ocaloną przed rozbiciem filiżankę.

Kiedy chwilę później Taemin pochylił się nade mną, z przepraszającą miną zerkając to na element kibumowej zastawy, to w moje oczy, zdobyłem się na teatralne westchnienie.

- Jeśli naprawdę chciałeś mnie zabić, to ten sposób mógł okazać się nad wyraz skuteczny – stwierdziłem z przekorą, na co Taemin wywrócił oczami i lekko trącił stopą moje ramię, po czym odstawił nieszczęsną filiżankę na półkę, a mnie pomógł podnieść się z podłogi. Stanąwszy na nogi, rozejrzałem się uważnie po pomieszczeniu, w obawie, że odkryję jeszcze jakieś wywołane naszym szczeniackim zachowaniem szkody, które wcześniej mi umknęły. Na szczęście, prócz walających się wszędzie zielonych winogronowych kulek, nie dostrzegłem żadnych więcej nieprawidłowości. Odetchnąłem z ulgą. – My i produkty spożywcze to z pewnością nie jest dobre połączenie – stwierdziłem, wspominając w jaki sposób zdewastowaliśmy kibumową kuchnię, i porównując to z obrazkiem bałaganu, który właśnie zrobiliśmy w salonie.

- Ale... - Taemin zbliżył się do mnie, wsparł rękę na moim ramieniu, i wspiął się na palce. – Wygrałem – szepnął mi na ucho, i prawdopodobnie poczułbym w tamtym momencie chęć mordu, gdyby tylko nie rozpraszał mnie ten przeklęty dreszcz, który naraz przebiegł po całej długości mojego kręgosłupa. Nie zdążyłem jednak nawet spiorunować chłopaka spojrzeniem, bo zaraz umknął poza mój zasięg i począł zbierać porozrzucane po podłodze i meblach winogrona. Nie pozostało mi nic innego, jak mu pomóc. Nasza współpraca w usuwaniu wspólnie wyrządzonych szkód była doprawdy zadziwiająca.

Dziesięć minut później salon powrócił do stanu sprzed naszego szalonego wyskoku, a my ponownie zasiedliśmy po dwóch stronach stołu, tym razem jednak już nieco mniej onieśmieleni panującą w mieszkaniu ciszą.

- Więc... - zacząłem znów, na co Taemin zaśmiał się pod nosem. Zamarłem, kiedy sięgnął po kolejne winogrono, ale tym razem po prostu bezceremonialnie wsadził je sobie do ust. Z naładowanymi jedzeniem policzkami wyglądał irytująco uroczo.

- Nasze randki zawsze są niedorzeczne – oznajmił z rozbawieniem, sięgając po kolejne owoce, jakby dopiero teraz uświadomił sobie, że może z nich zrobić lepszy użytek, niż rzucanie nimi w moim kierunku.

- Zawsze? – Uniosłem jedną brew. – To dopiero druga... - sprostowałem, na co Taemin na moment przestał przeżuwać i spojrzał mi w oczy dziwnym spojrzeniem.

- Cóż... - mruknął, spuszczając wzrok, a winogrono, które akurat próbował wyciągnąć z miski, wypadło mu z ręki. Wciągnąłem głośno powietrze, zrozumiawszy jego nagłe spięcie.

- Więc liczysz też te poprzednie? Myślałem, że były udawane... - Zrobiłem, co mogłem, żeby moje słowa nie zabrzmiały, jak pretensja, ale Taemin i tak zestresował się pod ich wpływem jeszcze bardziej.

- Bo były – rzucił szybko, wciąż nie patrząc mi w oczy. – Ale tylko częściowo... Nazwijmy je randkami służbowymi. – Wypowiedział te słowa tak cicho, jakby nie mógł się zdecydować, czy chce, żebym je usłyszał. Jakby tym samym błagał mnie o zaniechanie tego kłopotliwego tematu.

Westchnąłem, czując jak atmosfera między nami znów gęstnieje.

- Taemin? – Zerknąłem na jego leżącą na stole, zaciśniętą w pięść dłoń, poważnie zastanawiając się, czy to odpowiedni moment, żeby zamknąć ją w pokrzepiającym uścisku swojej własnej. Powstrzymałem się jednak przed tym aktem czułości, doskonale wiedząc, że Taeminowi wcale nie spodoba się to, co za moment powiem. – Mogę cię o coś zapytać...?

Zgodnie z moimi oczekiwaniami, Taemin skwitował te słowa ciężkim westchnieniem, po którym wreszcie spojrzał mi w twarz. W jego ciemnych oczach piękne odcienie złota znów mieszały się z plamami bolesnych wspomnień. Zaskoczył mnie jednak nieco pobłażliwy uśmiech, który chwilę potem zagościł na jego ustach.

- Naprawdę sądzisz, że jesteś tu jedyną osobą, która ma milion pytań, Minho? – zapytał retorycznie, kręcąc głową, na moment totalnie mnie zaskakując. Nigdy wcześniej nie przeszło mi przez myśl, że Lee Taemin może mieć do mnie jakiekolwiek pytania. Nie miałem pojęcia, czy ta świadomość mnie cieszy, czy przeraża. Przez chwilę w milczeniu trawiłem słowa Taemina, zastanawiając się nad reakcją. W pewnym momencie mój wzrok przypadkiem padł na wciąż czekającą na otwarcie butelkę wina.

- Chyba szykuje nam się kolejna długa rozmowa... - zagadałem niepewnie, a kiedy Taemin skinął głową, sięgnąłem po butelkę, jednocześnie rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu kieliszków. Zanim zdążyłem je namierzyć, mój towarzysz wyrwał mi wino z dłoni, i bezceremonialnie pociągnął kilka łyków bezpośrednio ze szklanej szyjki. Obserwowałem to wszystko wielkimi ze zdziwienia oczami. W końcu Taemin skrzywił się, z trzaskiem odstawił butelkę na stół, i przetarł usta wierzchem dłoni (co przyprawiło mnie o kolejny tego wieczora zawał serca).

- To najpaskudniejsze wino, jakie kiedykolwiek piłem – oznajmił dobitnie, przesuwając butelkę po blacie stołu w moją stronę. W innych okolicznościach prawdopodobnie zastanawiałbym się, czy mówi prawdę, czy też próbuje mnie wkręcić. W końcu on sam nam to wino zaserwował. Tego wieczora jednak nic nie wyglądało tak, jak powinno, bo wszystko zniekształcone było tym nieznośnym rozkojarzeniem, tym okropnym zakochańczym roztrzepaniem, które po raz kolejny mąciło mi w głowie.

Rzuciłem podsuniętej mi butelce tylko jedno, nieufne spojrzenie, po czym sam upiłem łyk, chwilę potem plując czerwonym płynem na bok. Spojrzałem na trzymane przez siebie naczynie ze zmarszczonymi brwiami, nie mogąc pojąć, skąd takie ohydztwo wzięło się w spiżarce Kibuma, z której zapewne Taemin podprowadził tę butelkę.

- Może pójdę po coś innego... - mruknął mój towarzysz, już zbierając się do wyjścia z salonu. Ja miałem jednak lepszy plan.

- Czekaj... - Taemin zatrzymał się, rzucając mi pytające spojrzenie. Odpowiedziałem mu przebiegłym uśmiechem. – To paskudztwo może nam się przydać...

- Przydać? – Chłopak uniósł jedną brew, a w jego głosie pobrzmiewało zwątpienie. Przesunąłem butelkę z powrotem na środek stołu.

- Każdy z nas ma wiele pytań, ale udzielenie odpowiedzi na niektóre z nich może być dość kłopotliwe, nie sądzisz? – zacząłem, w zamian otrzymując jedynie pełne ostrożnego wyczekiwania milczenie. – Ustalmy więc, że istnieje też opcja uniknięcia responsu. Ceną za taki unik jest każdorazowo zmierzenie się z tym... – postukałem paznokciem w butelkę – ...odstręczającym smakiem. Co ty na to? – moje rzeczowo postanowione pytanie spotkało się z pełnym zadowolenia uśmiechem.

- Wreszcie zaczynasz mówić do rzeczy – stwierdził Taemin, jak zwykle na wpół poważnie, na wpół kpiąco. – Przystaję na twoją propozycję. Jest jednak coś, co mnie zastanawia... - Chłopak wsparł brodę na dłoniach, i zapatrzył się na mnie tym szczególnym, przewiercającym duszę na wylot spojrzeniem. – Cóż takiego szanowny pan Choi ma do ukrycia, że ucieka się do tak drastycznych środków? – Przełknąłem nerwowo ślinę, choć nawet nie miałem nic konkretnego na sumieniu. To przerażające, jak zdradziecko działały na mnie dzisiaj te lśniące tajemniczo oczy.

- Nigdy nie mogę być pewien, co dziwnego wymyślisz. Lepiej mieć zabezpieczenie – odparłem słabo, usiłując nadać tej wymówce zuchwałego tonu. Taemin najwyraźniej darował sobie komentarz, a zamiast tego tylko uśmiechnął się niepoprawnie, znacznie utrudniając mi utrzymywanie niewinnej miny. Bo wizje, które chmarami zaczęły zasnuwać mój umysł nie były niewinne w żadnym stopniu. Pełne rozbawienia iskierki, które rozmigotały się w oczach Taemina sprowadziły mnie jednak na ziemię. Odchrząknąłem nerwowo. – Zatem... czyń honory – powiedziałem, jednocześnie poddając się niejasnemu przeczuciu, że jeszcze pożałuję dania Taeminowi pierwszeństwa. Chłopak zawahał się, a nonszalancja sprzed chwili w mgnieniu oka przeistoczyła się w wyraźnie widoczną niepewność. To intrygujące, jak wraz z rozwojem naszej relacji dostrzeganie tego typu zmian w jego postawie przestało sprawiać mi jakiekolwiek trudności. Zastanawiałem się tylko – czy to ja nauczyłem się czytać z jego twarzy, czy też on celowo zaczął mi na to pozwalać?

- Jest coś, co mnie dręczy od dłuższego czasu... - zaczął Taemin powoli i cicho, a powaga w jego głosie przekreśliła wszelkie moje wcześniejsze przewidywania, co do chodzących mu po głowie pytań. Nie bardzo wiedząc, czy mam prawo przerywać, w milczeniu obserwowałem, jak chłopak przygryza dolną wargę. Kiedy uniósł wzrok, w jego oczach dostrzegłem płochliwość. Płochliwość i przytłaczający wręcz wstyd. – Wiem, że prawdopodobnie nie mam prawa o to pytać... - Chłopak zawiesił głos i wziął głęboki oddech. – Ale nie mogę przestać zastanawiać się, jak... jak ci się wiodło, kiedy... - Taemin spuścił wzrok. - ...zniknąłem.

Szybka seria bolesnych obrazów, które naraz pojawiły się w mojej głowie, sprawiła, że na moment zrobiło mi się ciemno przed oczami. Pulsujący niezdrowym żarem półmrok kulis teatru. Żałosne próby wymyślenia odpowiedniego sposobu wyznania uczuć. Dezorientujący ból wykwitły w piersi na widok zdradliwej, białej karteczki. Złość. Tęsknota. Smutek. Bezradność. I pustka, pustka, pustka. Pozbawiona kolorów egzystencja. Pozbawione magii przedstawienie.

Zamrugałem gwałtownie powiekami, odganiając brudne cienie wspomnień. Rozluźniłem pięść, którą nieświadomie zaciskałem na materiale spodni. Dopiero po upływie paru sekund odważyłem się znów spojrzeć w stronę Taemina. Mogłem próbować udawać, że jestem opanowany, że jego słowa nie są dla mnie tak trudne, jak w rzeczywistości, że wcale nie boli mnie serce na myśl o tamtych mrocznych dniach. Chciałbym udawać. Byle nie widzieć tego rozpaczliwego, przepraszającego migotania w oczach Taemina. Chciałbym odegrać ten spokój specjalnie dla niego, ale doskonale wiedziałem, że to nie miałoby sensu. Że chłopak i tak wszystko wyczytał już z mojego smutnego spojrzenia.

Powoli wypuściłem powietrze z płuc.

- Nie będę oszukiwał. To był najgorszy czas w moim życiu. – Taemin skrzywił się na te słowa, wzrokiem wodząc między mną, a własnymi splecionymi zbyt mocno dłońmi, jakby niepewien, czy ma odwagę... czy ma prawo patrzeć mi w oczy. Ja sam wbiłem spojrzenie w blat stołu, naraz mimowolnie poddany falom ciemnych wspomnień. Na moje usta niekontrolowanie wpłynął nieco gorzki uśmiech. – Kim Jonghyun naprawdę nieźle to sobie obmyślił. Jego plan zadziałał bezbłędnie. Odebrał mi wszystko, co ważne...

- A teatr? – odezwał się niespodziewanie Taemin. Spojrzałem na niego zaskoczony, nie rozumiejąc tego nagłego zainteresowania. Chłopak speszył się nieco, ale nie zdusiło to żywego pytania w jego oczach. – Przecież wreszcie mogłeś stanąć na tej scenie, gdzie ciemność jest wyczekująca, a cienie mają swoje imiona... - wymamrotał gorączkowo, parafrazując sposób, w jaki kiedyś, wieki temu opisałem mu swoją świątynię dumania. – To nie było ważne? – naciskał, zniecierpliwiony milczeniem. Dezorientacja na mojej twarzy sprawiła, że chłopak znów wbił wzrok w stół, nerwowo wyłamując sobie palce. – To był mój warunek... - powiedział cicho.

- Warunek? – Na dźwięk mojego głosu Taemin pochylił głowę jeszcze niżej, byle tylko nie pozwolić mi spojrzeć sobie w twarz. Mimo jego prób wstydliwa czerwień policzków pozostała widoczna.

- Tak, warunek. – Chłopak wziął głęboki wdech, po czym odważył się ponownie spojrzeć mi w oczy. Zdenerwowanie mieszało się w nich z niezaprzeczalną dozą determinacji. – Wynegocjowałem to u Kim Jonghyuna. Mówiłeś o teatrze z taką pasją... - Rysy Taemina złagodniały. - Myślałem, że może... że skoro to coś, co kochasz, to...

- To ból będzie łagodniejszy – dopowiedziałem za niego, w zamian otrzymując niepewne skinienie głową.

Słowa Taemina zupełnie mnie zaskoczyły. Dotąd sądziłem, że podarowanie mi możliwości grania na scenie, spełnienie mojego aktorskiego marzenia, to jedynie okrutny żart ze strony Kim Jonghyuna. Nawet nie przyszło mi do głowy, że Taemin mógł mieć w tym swój udział. Naraz zrobiło mi się wręcz głupio, że nie potrafiłem tego podarunku należycie wykorzystać. Zwłaszcza, że Lee prawdopodobnie okupił ową łaskę niejednym upokorzeniem ze strony swojego zleceniodawcy.

Z ciężkim sercem dostrzegłem cichą obecność nadziei w tych ciemnych, obserwujących mnie wyczekująco oczach. Nie chciałem jej niszczyć. Ale jeszcze bardziej nie chciałem kłamać. Mój wzrok znów padł na zaciśniętą dłoń Taemina, i tym razem pozwoliłem sobie przykryć ją swoją własną. Spojrzałem chłopakowi w oczy.

- Doceniam to, co dla mnie zrobiłeś... - powiedziałem ostrożnie, jednocześnie wyciągając wolną rękę przed siebie - ...ale czy naprawdę sądzisz, że moje serce było w stanie kochać teatr, kiedy brakowało w nim najważniejszego aktora? – Czułym gestem przesunąłem kciukiem po policzku Taemina. – Właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że nie potrafię już grać, kiedy mojego partnera nie ma przy mnie. Że bez ciebie każde przedstawienie traci kolory. – Moje serce zabiło szybciej, kiedy Taemin przytrzymał delikatnie gładzącą go dłoń, przymknął oczy i wtulił w nią swój policzek. Ten rzadki objaw czułości z jego strony pozostawił mnie bez oddechu, zdanego jedynie na ciepło dotyku i zbyt szybki rytm odmierzającego ciche sekundy serca. I choć spędziliśmy w ten sposób prawdopodobnie całą wieczność, to owa wieczność i tak wydała mi się zbyt krótka. Po jej upływie Taemin niespodziewanie zacisnął mocniej swoją dłoń na mojej.

- Przepraszam – wyszeptał, nie otwierając oczu, a nawet zaciskając powieki jeszcze mocniej. – Przepraszam, Minho. Tak bardzo przepraszam. Przepraszam, że złamałem ci serce... - Sposób, w jaki wypowiedział te słowa sprawił, że naraz poczułem wybitną irytację dzielącą nas niewzruszonością dębowego stołu. Bo choć od dawna wiedziałem, że żałuje tego co zrobił, bo choć powiadomił mnie o drzemiącym w sercu poczuciu winy już wieki temu, już w trakcie pierwszego tak długiego i tak szczerego współdzielonego spojrzenia, jak to mające miejsce na balu Kim Jonghyuna, bo choć każde jego prawdziwe słowo tylko potwierdzało wstyd własnym postępowaniem, nigdy wcześniej ani jedno tak bezpośrednie stwierdzenie nie padło z jego ust. Chciałem wstać, podejść, przytulić. Powiedzieć, że wszystko jest już w porządku. Zanim jednak zdążyłem choćby drgnąć, Taemin otworzył oczy. Wystarczyło nam jedno spojrzenie. Za jego pomocą przekazaliśmy sobie więcej, niż kiedykolwiek bylibyśmy w stanie w słowach czy gestach. Po tym spojrzeniu chłopak jeszcze raz ścisnął moją dłoń, po czym pozwolił mi ją cofnąć, szybko przywracając się do porządku. Nowo wydobyta z serca siła zajaśniała w dwóch ciemnych, ale malowanych złotem kręgach.

- Dziękuję za szczerą odpowiedź – powiedział, powoli wracając do swobodnego tonu głosu. Uśmiechnąłem się nieznacznie.

- Gdybym chciał uniknąć szczerej odpowiedzi posłużyłbym się tym... - wskazałem brodą na wciąż stojącą między nami butelkę. – Przypuszczam, że Kibum nawet nie zauważyłby braku tego przypadkowego tworu, pod względem walorów smakowych konkurującego z pomyjami... - Taemin zaśmiał się, spoglądając na nieszczęsną butelkę, ale kiedy jego wzrok znów padł na mnie, nieco się spiął.

- Twoja kolej... - mruknął, najwyraźniej już szykując się na kolejną trudną rozmowę, być może nawet rozważając opcję uniku. Przekrzywiłem głowę, rozbawiony.

- Słuchaj uważnie, bo mam do ciebie pytanie o niewysłowionej wadze – oznajmiłem poważnym tonem, w duchu błogosławiąc swoje zdolności do udawania. Taemin zerknął na mnie przelotnie i nerwowo skinął głową, na znak gotowości. – Otóż... - uśmiechnąłem się błazeńsko - ...jaki jest twój ulubiony kolor?

W jednej chwili Taemin kulił się płochliwie, zachodząc w głowę, o co go zapytam, a w drugiej gorączkowo rozglądał się za czymś, czym mógłby we mnie rzucić. Niestety nasza ulubiona do tych celów biała szmatka akurat nie znajdowała się nigdzie w pobliżu. W przeciwnym razie zapewne przeżyłaby ponowne bliskie spotkanie z moją twarzą. Tym razem Taemin musiał się jednak zadowolić jedynie gromiącym spojrzeniem.

- Jesteś pozbawionym taktu półgłówkiem – zawyrokował dramatycznym szeptem, w którym wyczułem mimowolną nutkę rozbawienia. Jego słowa dalekie były od prawdy. Jeśli chodziło o wyczucie w kwestii rozładowywania zbyt ciężkiej atmosfery, prawdopodobnie nie miałem sobie równych. I Taemin dobrze o tym wiedział, wdzięczność w jego oczach mówiła sama za siebie. Postanowiłem jednak zignorować ten niesprawiedliwy osąd. To przerażające, jak w pewnym momencie wyzwiska w ustach Taemina zamiast jako obelgi, zacząłem odbierać jako nieco złośliwe pieszczoty. Byłem doprawdy beznadziejnym przypadkiem.

- Nie lekceważ tak poważnej sprawy – odparłem pełnym przestrogi tonem. – To wiedza niezbędna, bez niej nasza relacja będzie znacznie utrudniona...

- Utrudniona? – Taemin uniósł jedną brew, obserwując moją błazenadę. – A w jakiż to sposób? – zapytał pobłażliwym tonem.

- Twoja ignorancja wzlatuje na zatrważające poziomy! – zawołałem niemal z trwogą, przy okazji niechcący pesząc Taemina, który z pewnością był doskonale świadom swoich braków w wiedzy na temat randkowania i nie potrzebował dodatkowej krytyki z mojej strony. Przybrałem śmiertelnie poważną minę. – Bez tego nie będę wiedział, jakie kwiaty powinienem ci kupować – stwierdziłem dramatycznie, a mój towarzysz wywrócił oczami, zupełnie jakby potwierdzał w ten sposób swoje przypuszczenia co do mojego debilizmu.

- A jeśli nie będę chciał ci powiedzieć? – Taemin balansował na cienkiej granicy między zwykłą przekorą, a podnoszącą mi ciśnienie zalotnością. Świadome czy nie – jego działania były cholernie rozpraszające.

- Cóż... - wzruszyłem ramionami, siłą woli walcząc o swobodę postawy - ...będę musiał wykupić całą kwiaciarnię. – Mrugnąłem flirciarsko, z zadowoleniem dostrzegając cień zakłopotania w oczach Taemina. Świadomość, że moja obecność rozluźniała jego samokontrolę w pewien sposób dodawała mi odwagi.

- Obaj jesteśmy biedni jak myszy kościelne – upomniał mnie, z pożałowaniem kręcąc głową nad moimi wybrykami. – W dodatku niedługo zostaniemy bez dachu nad głową... - dodał wymownie, ale ukróciłem ten czarny scenariusz zuchwałym uśmiechem.

- Jesteśmy najwyborniejszą parą aktorów w tym mieście. Coś wymyślimy, zobaczysz. – Nie miałem w głowie absolutnie żadnego planu, ale moje słowa chyba zabrzmiały przekonywująco, bo Taemin odpowiedział mi uśmiechem.

- Moja kolej – stwierdził, a ja pokręciłem mu palcem przed nosem.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. – Po tych słowach z poważną miną wskazałem na czekającą wciąż butelkę wina. Spodziewałem się, że chłopak da za wygraną i poda wreszcie rozwiązanie zagadki co do swoich kolorystycznych upodobań. Zamiast tego pokazał mi język, po czym sięgnął po nieszczęsną butelkę i wypił kilka łyków, znów krzywiąc się przy tym z niesmakiem. Pokręciłem głową. – Jesteś uparty jak osioł...

- Moja kolej – powtórzył z szelmowskim uśmiechem, zupełnie ignorując wypowiedzianą przeze mnie uwagę. Odchyliłem się na oparcie krzesła i skrzyżowałem ramiona na piersi, czekając na kolejne pytanie. Taemin spojrzał na mnie, tym razem bez zakłopotania, ale ze szczerym zaciekawieniem. – Dlaczego aktorstwo? – Na te słowa uniosłem brew. Lee sprawiał wrażenie, jakby nawet nie musiał się nad tymi pytaniami zastanawiać. Jakby już dawno miał w głowie gotową listę.

- Aż tak cię te moje dziecinne marzenia interesują? – mruknąłem zaskoczony, na co Taemin energicznie pokiwał głową. Jego ciekawość zmusiła mnie do zaniechania żartów i przyjęcia pytania na poważnie. Przymknąłem powieki, przez chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią. – Cóż... - mimowolnie uśmiechnąłem się do własnych myśli - ...to dość zabawne, kiedy się nad tym zastanawiam. Bo wszystko zaczęło się od jednego przedstawienia. – Otworzyłem oczy, spotykając wyczekiwanie na twarzy mojego towarzysza. – Jako kilkuletni chłopiec nie chadzałem z rodzicami na żadne wydarzenia kulturalne, byłem za mały, żeby cokolwiek z nich zrozumieć, o taktownym zachowaniu już nie wspominając... - Taemin zaśmiał się, zapewne wyobrażając sobie mnie, jako niesfornego dzieciaka, którym faktycznie niegdyś byłem. Swoboda w jego postawie była czymś, co nie przestawało mnie urzekać. Z najzwyklejszej rozmowy czyniła w moich oczach coś pięknego i niewysłowienie cennego. – Nie miałem więc kontaktu z wielką sceną... Pamiętam jednak, jak pewnego szczególnie słonecznego lata na ulicach miasta zawitała trupa wędrownego teatru. – Westchnąłem, naraz zupełnie pogrążony we wspomnieniach dawnych dni. – Mama zwykle nie zatrzymywała się oglądać ludzi ulicy. Nazywała ich wolnymi duchami. A wolnym duchom raczej ciężko zarobić na utrzymanie... Tak mówiła. Zdarzył się jednak jeden, jedyny raz, kiedy ubłagałem ją, żeby pozwoliła mi stanąć i popatrzeć. W oczach siedmiolatka nawet taka tania i odegrana w prowizorycznych kostiumach scenka urastała na miano prawdziwej sztuki. Myślę, że to właśnie wtedy zapragnąłem być wolnym duchem... - Urwałem, drapiąc się z zakłopotaniem po głowie przez nagłą świadomość, jak głupio musiały brzmieć moje słowa. Na twarzy Taemina nie odnalazłem jednak ani cienia kpiny. Jej miejsce zajmowała szczera fascynacja moimi naiwnymi dziecięcymi marzeniami.

- I co było dalej? Postanowiłeś zostać aktorem? Próbowałeś gry ulicznej? Co na to twoja mama? Kiedy pokochałeś też budynek teatru? Czy...

- Hej, moment... - przerwałem mu, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Zachowywał się jak ciekawy świata dzieciak, zadający rodzicowi milion pytań na sekundę. To była dla mnie zupełnie nowa, urzekająca strona Lee Taemina, który dotąd tak często zgrywał wszechwiedzącego, a wszelkie nurtujące go kwestie zachowywał dla siebie. – Myślałem, że przysługuje nam jedno pytanie na kolejkę... A ty zadałeś ich łącznie sześć... - Chłopak wydął dolną wargę, niezadowolony moim brakiem współpracy. Kiedy jednak jego wzrok padł na stojącą między nami butelkę, w migdałowych oczach dostrzegłem przebiegły błysk. Taemin chwycił szklane naczynie i duszkiem upił kilka łyków. Następnie odstawił butelkę na stół, jawnie zadowolony z siebie.

- Pięć łyków za pięć nadprogramowych pytań. Oto moja zapłata. A teraz odpowiadaj! – rozkazał tonem nie znoszącym sprzeciwu. Jego upartość była rozczulająca. Podobnie jak te rumieńce, powoli wstępujące na zazwyczaj blade policzki. Znalezione w spiżarce Kibuma wino może i smakowało paskudnie, ale robiło swoje. Postanowiłem to jednak póki co przemilczeć.

- Skoro tak sprawę stawiasz... - mruknąłem, ku uciesze Taemina dając za wygraną. – Od czasu tamtego oglądanego na ulicy przedstawienia gadałem o scenkach, kostiumach, rolach jak nakręcony. Podkradałem mamie prześcieradła z szafy, żeby wieszać je jako tło swoich prowizorycznych aktorskich wyczynów, grzebałem w książkach na strychu, szukając coraz to nowych, zupełnie dla mnie niejasnych, ale robiących niesamowite wrażenie dramatów. Wtedy jeszcze nie rozumiałem, co w zasadzie znaczy być wolnym duchem. Byłem po prostu urzeczony tym magicznym światem, tą iluzją sceny, która nadawała życiu nowych barw. Świadomość przyszła z czasem... Jako nastolatek zacząłem deklamować Szekspira na rogach ulic... - Zaśmiałem się cicho nad dawnym, młodszym i jeszcze bardziej oderwanym od rzeczywistości sobą. Byłem Taeminowi wdzięczny, że dał mi pretekst do tych urokliwych w swojej naiwności wspomnień. – Oczywiście moi rodzice tego nie popierali. Ojciec zaczął chodzić ze mną do teatru, pokazywać mi prawdziwą sztukę, przekonywać mnie, że nie jest to zajęcie odpowiednie dla mnie... - pokręciłem głową - ...ale to tylko wzniosło moje marzenia na wyższy szczebel. Za dnia grywałem na ulicach. Nocami zakradałem się do teatru. Chodziłem wiecznie z głową w chmurach i z sercem pełnym wiary...

- Niewiele się zmieniłeś – powiedział niespodziewanie Taemin, chyba sam nie do końca świadom, że pozwolił mi usłyszeć część swoich refleksji. Moja zaskoczona mina nieco go speszyła, bo wzruszył ramionami lekceważąco. – Dalej jesteś naiwnym zakutym łbem, któremu tylko głupoty w głowie... - burknął pod nosem szybko, byle tylko nie pozwolić mi nawiązać do wypowiedzianej przez niego chwilę wcześniej myśli. Lee Taemin w dalszym ciągu pozostawał profesjonalistą w kwestii uników.

- Naiwnym zakutym łbem, który zaraził cię głupotą... - skorygowałem psotnie, w zamian otrzymując symbolizujące zranioną dumę prychnięcie. – I jak? Jeszcze jakieś nadprogramowe pytania? Czy też zaspokoiłem twoją ciekawość? – Chłopak pokręcił głową, dając znać, że na daną chwilę nie ma nic więcej, czego chciałby się dowiedzieć odnośnie mojego aktorstwa. – Zatem moja kolej... - zawahałem się, zerkając na Taemina przelotnie. Wziąłem wdech. – Kim jest Sagi?

Moje bezpośrednie słowa sprawiły, że oczy chłopaka rozszerzyły się nieznacznie. Moment później sięgnął po butelkę.

- Hej! Zamierzasz tak łatwo się wymigać?! – zawołałem oburzony tym nagłym wycofaniem z jego strony. Taemin nie zareagował, upił kolejnych kilka łyków paskudnego wina, którego zaczynało wyraźnie ubywać ze szklanej butelki. Dopiero kiedy odstawił naczynie i spojrzał mi w oczy, zrozumiałem, że tym razem nie uciekał. Próbował dodać sobie odwagi. Bo obaj dobrze wiedzieliśmy, jak trudne może okazać się postawione przeze mnie pytanie.

Taemin wziął głęboki wdech.

- Sagi to uliczna pieśniarka – powiedział po prostu. Uniosłem brwi, zdezorientowany. Spodziewałem się wielu różnych odpowiedzi, ale z pewnością nie takiej.

- Pieśniarka? – powtórzyłem, zagubiony. Taemin wzruszył ramionami. – Ale...

- Pytałeś kim jest Sagi – przerwał mi chłopak. – Więc ci odpowiadam. Prawdziwa Sagi to uliczna pieśniarka. Coś jak te twoje wolne duchy... - Kiedy ponownie wzruszył ramionami odniosłem wrażenie, że swobodną postawą próbuje zneutralizować powagę nadciągającej rozmowy.

- To twoja znajoma? – podsunąłem, dochodząc do wniosku, że tym razem Taemin najwyraźniej potrzebuje pytań pomocniczych.

- Można tak powiedzieć... - stwierdził z wahaniem. – Sagi mieszkała w starej dzielnicy na wschodzie. Często zatrzymywaliśmy się z Taesunem, żeby posłuchać jak śpiewa... - Drgnąłem, zaskoczony. Taemin właśnie odkrywał przede mną fragment swojej przeszłości, coś do czego tak rzadko miałem dostęp. Kiedy spojrzał mi niepewnie w oczy, skinąłem głową zachęcająco, żeby mówił dalej. – Zdarzało jej się też tańczyć... Czasem nawet do niej dołączałem...

Moje serce zabiło szybciej na wizję Taemina, młodszego i być może o nieco jaśniejszym spojrzeniu, tańczącego beztrosko na ulicach miasta. Śmiech unosił się w powietrzu, a oczy błyszczały jasno, tak jasno, jak za każdym razem, kiedy Lee pozwalał muzyce zawładnąć swoim ciałem. Bezpańskie koty umykały mu przed nogami, a od ścian kamienic odbijał się odgłos butów uderzających o bruk. Malujący się w mojej głowie obrazek wydał mi się jednym z najpiękniejszych widoków na tej Ziemi. Być może kiedyś nieświadomie byłem jego świadkiem? Może szedłem drugą stroną ulicy, zbyt zamyślony, żeby dostrzec czarujący uśmiech i błysk migdałowych oczu? Ta nagła świadomość sprawiła, że dopiero po kilkunastu sekundach zorientowałem się, że wstrzymuję oddech. Powoli wypuściłem powietrze z płuc, nieco nieprzytomnym wzrokiem spoglądając w kierunku mojego towarzysza.

- Więc to Sagi nauczyła cię miłości do tańca? – powiedziałem, zmyślając to pytanie na poczekaniu. Była to pierwsza rzecz, jaka przyszła mi na myśl, ale dopiero kiedy wybrzmiała na głos uświadomiłem sobie moje nagłe zaintrygowanie tą obcą mi wcześniej postacią.

- To były raczej wygłupy... Ale być może masz po części rację. – Taemin uśmiechnął się nieznacznie. – Sagi to była dobra osoba... - stwierdził dziwnie miękkim tonem.

- Była ładna? – Pytanie opuściło moje usta jeszcze zanim zdążyłem je przemyśleć. To niedorzeczne, że mój mózg już podświadomie zaczął być zazdrosny o osobę, którą do tej pory uważałem jedynie za alter ego Taemina. Spodziewałem się, że Lee mnie wykpi, ale zamiast tego zmrużył oczy, zamyślony, jakby szczerze zastanawiając się nad odpowiedzią. Jego wahanie było stresujące.

- Cóż... Jak na sześćdziesięcio-czteroletnią kobietę wyglądała całkiem nieźle... - stwierdził poważnym tonem, parskając śmiechem dopiero w momencie, w którym jego wzrok padł na moją głupawą minę.

- I kto tu jest błaznem... - burknąłem pod nosem, na co Taemin pokazał mi język, ewidentnie zadowolony z faktu, że udało mu się zapędzić mnie w kozi róg. Nieco ośmielony luźną atmosferą, kontynuował swoją opowieść.

- Stara Sagi miała różne wtyki. Czasem załatwiała mi krótkoterminową pracę dorywczą, albo różnego rodzaju drobne zlecenia od mieszkańców jej dzielnicy. Szczerze kibicowała pisarskim marzeniom Taesuna. Jeden z jego wierszy przerobiła nawet na piosenkę... - Taemin uśmiechnął się do własnych wspomnień. Był to uśmiech melancholijny, ale pozbawiony goryczy. Prosty i szczery. Tęskny. – Czasem Taesun mi dokuczał... - Chłopak zmarszczył nos, ale pogodny wyraz nie zniknął z jego twarzy. – Przez moją urodę... Kiedy zaczynałem bez powodu nucić i tańczyć w salonie zwykł żartobliwie pytać mnie, czy pozazdrościłem wdzięku pięknej Sagi. Z czasem zaczął wołać mnie tym imieniem, ilekroć miał chęć mnie zirytować.

Dopiero kiedy Taemin zerknął w moim kierunku uświadomiłem sobie, że zaraził mnie jego subtelny uśmiech i sam szczerzę się jak głupi, słuchając jego opowieści. Mój towarzysz był dla mnie jedną wielką zagadką przez tyle czasu, że momenty takie jak ten, kiedy dzielił się ze mną prostym fragmentem swojej przeszłości, nabierały w moich oczach niewysłowionej wagi. Ciężkie westchnienie Taemina nieco sprowadziło mnie na ziemię. Jego uśmiech niespodziewanie nabrał gorzkiej barwy.

- Stara Sagi nie byłaby chyba zbyt zadowolona, gdyby wiedziała w jaki sposób później wykorzystałem jej imię... - mruknął cicho, zwracając się chyba bardziej do samego siebie, niż do mnie. Postukał palcem w szklaną butelkę, jakby rozważając, czy przed kontynuowaniem opowieści powinien znów zasięgnąć pomocy u jej wzmagającej odwagę zawartości. W końcu jednak opuścił dłoń na blat i chyba mimowolnie zacisnął ją w pięść. – Po śmierci Taesuna na długi czas zupełnie zapomniałem o ulicznej pieśniarce i beztroskich pląsach. Nie pamiętam tamtych dni zbyt wyraźnie. Dzień, noc. Noc, dzień. Wszystko było tak podobne. Puste. – Chłopak przymknął powieki. – Ale pamiętam złość. Wściekłą bezradność, kiełkującą mściwość. I to rozpaczliwe poczucie niesprawiedliwości. Chciałem coś zrobić... Jakoś naprawić ten świat, który nagle wydał mi się miejscem o stokroć gorszym, niż kiedykolwiek byłem śmiały sobie wyobrażać. Miejscem, w którym ludzie o dobrym i otwartym sercu nie mają szans na przetrwanie. Miejscem, w którym miłość... - głos Taemina zadrżał nieznacznie, kiedy otworzył oczy - ...przynosi zniszczenie. Chciałem jakimś sposobem ocalić honor Taesuna... Czy to nie zabawne? – Jego kpiący uśmiech sprawił, że poczułem nieprzyjemne ukłucie w sercu. – Dla honoru postanowiłem upodlić się i przy okazji zniszczyć cudze życie. Pogratulować taktyki...

Pokręciłem głową, a Taemin urwał, czując mój pełen nagany wzrok. Nienawidziłem, kiedy mówił o sobie w ten sposób. Chłopak uciekł spojrzeniem, wbijając je w stół. Kpina zniknęła z jego twarzy, a on westchnął, wracając do przerwanego monologu.

- Kiedy odkryłem, że syn Taesuna znajduje się w miejskim sierocińcu, zacząłem szukać sposobu na wzięcie go pod swoją opiekę. To był szalony plan, nie przeczę. Ale jedyny, jaki udało mi się w tamtym czasie wymyślić. Układałem dziesiątki różnych, czasem kompletnie pozbawionych sensu taktyk na osiągnięcie swojego celu. Nigdy nie spodziewałbym się, że pomoc w tej sprawie zaoferuje mi sam Kim Jonghyun... - Taemin westchnął ciężko, naraz okropnie zmęczony własną opowieścią. – Nie chciałem współpracować z wrogiem. Ale jeszcze bardziej nie chciałem siedzieć bezczynnie. Musiałem działać, do czegoś dążyć. Inaczej bym zwariował. Plan Jonghyuna był szalony... ale szaleństwo nie było w owym czasie czymś, co mogło mnie tak łatwo odstraszyć. Bo cały świat wydawał mi się miejscem zupełnie obłąkanym. – Chłopak zrobił krótką pauzę. Zastukał znów palcami w szkło butelki, tym razem decydując się na upicie kilku niedobrych, ale skutecznych łyków alkoholu. Kiedy odstawił naczynie na stół, posłał mi znaczące spojrzenie. – Wtedy właśnie na scenę wkroczyła ta Sagi, którą miałeś okazję poznać... - Wzdrygnąłem się na wspomnienie czarnych rękawiczek błądzących po moim torsie. Ochrypły szept do tej pory dźwięczał mi w uszach, ilekroć zbłądziłem ku wizjom tamtego zadymionego i zasnutego aurą tajemniczości wieczora. Ciche „Sagi", wyznaczające początek mojej roli w tym przedstawieniu.

- Więc... - przełknąłem głośno ślinę, uświadamiając sobie coś, co wiedziałem od dawna, ale o czym zazwyczaj wolałem nie myśleć - ...nasza znajomość...

Taemin pokiwał głową.

- Tak. Od początku była oszustwem. – Twardy ton, w jakim wypowiedział te słowa, kontrastował z łagodnością smutnego spojrzenia, widocznego zza przydługiej grzywki. – Jednym, wielkim blefem...

- ...na który obaj się nabraliśmy – dopowiedziałem nieco słabym tonem, ale siląc się na uśmiech. Taemin odwrócił wzrok, zapewne nie wiedząc, jak zareagować na te słowa. Wsparłem się łokciami o stół, uważnie obserwując twarz chłopaka. – Czy byłem łatwym celem? – zapytałem, momentalnie odnotowując cień paniki w oczach nieprzygotowanego na tego typu pytania Taemina. Chwilę później pokrył to jednak oschłym zmarszczeniem brwi.

- Zadałeś już swoje pytanie, poczekaj do... - urwał, widząc jak biorę do ręki butelkę i używam jego własnej metody na przemycenie dodatkowego pytania w tej samej kolejce. Taemin zaklął pod nosem, po czym westchnął cierpiętniczo.

- Czy byłeś łatwym celem? – powtórzył moje pytanie, rzucając mi poirytowane spojrzenie. – Nie mam bladego pojęcia... - burknął, agresywnością zagłuszając i tak widoczne zakłopotanie. – Nigdy wcześniej nikogo nie uwodziłem. To była totalna improwizacja... - Wzruszył ramionami, po czym pochylił głowę, jakby oczekując, że za moment zacznę się z niego śmiać.

- Takie było polecenie? – zapytałem, zbyt ciekawy rozwojem zdarzeń, żeby się powstrzymać. – Uwieść Choi Minho? – Widziałem wyraźnie, jak Taemin wzdryga się na te słowa. Z pewnością nie niosły ze sobą żadnych przyjemnych wspomnień.

- Na początku tak... - stwierdził z namysłem. – Dopisek „rozbić mu serce na kawałki" pojawił się w naszej umowie dopiero później...

- Później? – Uniosłem brwi, a Taemin westchnął.

- Współpraca z Kim Jonghyunem to ciągłe niespodzianki – stwierdził ironicznie. – Nie od razu poinformował mnie, jak daleko mam się posunąć w tym uwodzeniu... Gdybym wiedział od początku, być może bym się na to nie zgodził...

- Gdybyś wiedział co? – zapytałem zdławionym głosem. Taemin opadł na oparcie krzesła i posłał mi trudne do rozszyfrowania spojrzenie.

- Gdybym wiedział, że mam cię zaciągnąć do łóżka – oznajmił starannie obojętnym tonem, który mimo jego wysiłku zachował w sobie drżącą nutę. Jego słowa sprawiły, że na moment zrobiło mi się ciemno przed oczami. Pod powiekami znów ujrzałem toksyczny półmrok teatralnych kulis, w uszach znów zadźwięczało mi skrzypienie starego, zakurzonego łóżka. W sercu znów obudziło się wspomnienie bólu, kiedy Taemin nie odpowiedział na moje wyznanie. Nie odpowiedział, bo nie mógł. Nie odpowiedział, bo to by był nasz koniec.

- Akurat tego zlecenia nie udało ci się...

- Cieszę się... – przerwał mi Taemin – ...że wtedy uciekłeś – powiedział, wpatrując się w swoje dłonie. – Gdybyś został... Ja nie wiem... Nie wiem, co by z nami było...

- Ale ja wiem. – Psotna nuta w moim głosie zwróciła uwagę Taemina. – Prawdopodobnie byłbym od ciebie uzależniony jeszcze bardziej, niż już jestem. O ile to w ogóle możliwe... - stwierdziłem żartobliwie, a Lee pokręcił głową z pobłażliwym uśmiechem. I choć obaj wiedzieliśmy, że sprawy byłyby dużo bardziej skomplikowane, woleliśmy tego nie werbalizować. – Twój szef często zarządzał takie urokliwe zmiany w planie? – Na moje pytanie, Taemin się zamyślił.

- W zasadzie tylko dwa razy. Podczas naszego pierwszego balu, kiedy poszedłem się z nim spotkać... No i już po tym, jak zniknąłem, a on kazał mi wrócić i znów namieszać ci w życiu...

- A czy...

- Zdajesz sobie sprawę, że zadałeś już niewyobrażalną ilość pytań w tej kolejce? – wciął się chłopak, spoglądając na mnie zniecierpliwiony. – Moja kolej! – Nagła zuchwałość w jego postawie zadziałała na mnie co najmniej alarmująco. Nie miałem pojęcia, czy to wpływ nieszczęsnego, kibumowego wina, czy też Taemin był tym śmielszy, im dłużej trwała konwersacja, ale przebiegłe ogniki w jego oczach nadawały sytuacji niebezpiecznego wyrazu. Przełknąłem nerwowo ślinę.

- A nie masz już może dość? Ta gra jest męcząca... - wtrąciłem, szukając sposobu na uniknięcie zagrożenia. Taemin zgromił mnie spojrzeniem.

- Panie Choi, nie wyjdzie pan z tego pokoju, póki nie odpowie pan na moje pytanie. Nic mnie nie obchodzi pańskie tchórzostwo – wycedził z groźbą w głosie, a ja potulnie opadłem na oparcie krzesła, nie mając odwagi sprzeciwiać się lekko wstawionemu Taeminowi. Odnosiłem wrażenie, że w tym stanie był jeszcze bardziej nieprzewidywalny, niż normalnie. Chłopak zmrużył oczy, upewniając się, że wybił mi ucieczkę z głowy, po czym wziął szybki wdech.

- Sagi czy Taemin... kto bardziej cię pociąga? – wyrzucił z siebie, mimo przypływu odwagi wciąż skrępowany własnym pytaniem. Ciężko, żeby nie był. Bo ja sam właśnie miałem chęć zapaść się pod ziemię, czując jak zdradliwa czerwień powoli wstępuje mi na twarz. Postanowiłem odnotować w pamięci, żeby już nigdy nie dawać Taeminowi wina.

- Czy ty naprawdę mnie o to zapytałeś...? – wybełkotałem z niedowierzaniem, sam nie wiem, czy grając na zwłokę, czy też po prostu usiłując zrozumieć zaistniałą sytuację. Taemin zmarszczył wściekle brwi.

- Czy ty naprawdę chcesz wykorzystać następną kolejkę w tak głupi sposób? – odparł, uświadamiając mi, że właśnie zadałem mu pytanie. Zamknąłem usta, niemal przygryzając sobie przy tym język. Zapadłe między nami milczenie było pełne niewidzialnego napięcia. Taemin zastukał palcami w blat stołu. – Zaraz naliczę ci karne pytania za tę zwłokę... - Chłopak urwał, kiedy szybkim ruchem sięgnąłem po zbawienną butelkę. – Hej! Masz mi odpowiedzieć, tchórzu! – krzyknął, a kiedy nie posłuchałem, wyrwał mi naczynie z dłoni w połowie łyku. Otarłem brodę wierzchem dłoni, nieco otrzeźwiony (ciężko stwierdzić, czy za zasługą procentów, czy też tego nieznośnego smaku). Spojrzałem na Taemina nieco odważniej, niż jeszcze chwilę temu.

- Wydaje mi się, że odpowiedź na twoje pytanie jest oczywista – stwierdziłem pewnym tonem, ale chłopak stanowczo pokręcił głową.

- Nie zapominaj, że to SAGI jako pierwsza cię oczarowała... - Chłopak wbił wzrok w stół, zniżając ton głosu tak, że musiałem się nachylić, żeby go wyraźnie słyszeć. – Czasem zastanawiam się, czy nie wolałbyś jej, zamiast mnie... - Wypowiedziane przez niego przypuszczenie było tak absurdalne, że przez chwilę siedziałem tylko, wpatrując się w jego pochyloną głowę i mrugając zbyt szybko powiekami. Po momencie pierwotnego szoku, pokręciłem głową z rozbawieniem.

- To prawda... Sagi urzekła mnie już w pierwszych sekundach naszej znajomości – oznajmiłem pełnym zadumy tonem. Taemin skulił się w sobie jeszcze bardziej. Zadziwiające, że wciąż potrafił brać na poważnie to, co mówię. – Ale dopiero Taemin... - pochyliłem się nad stołem, wyciągając dłoń przed siebie - ...był w stanie owinąć mnie sobie wokół palca. – Chłopak uniósł wzrok, a nasze twarze znalazły się niebezpiecznie blisko siebie. Przesunąłem kciukiem po lekko zarumienionym policzku.

- Dlaczego? – zapytał cicho, a złoty odcień jego spojrzenia wywołał dziwną sensację w moim żołądku.

- Bo Sagi nie potrafi uśmiechać się tak pięknie, jak Taemin – odparłem, palcem delikatnie zahaczając o kącik jego ust. – Bo Sagi nie potrafi patrzeć na mnie tak, jak Taemin. – Zarysowałem kciukiem kształt migdałowych oczu. Mój wzrok padł na rozchylone lekko wargi. – Bo Sagi... - Nie dokończyłem zdania, bo Taemin przyciągnął mnie za kołnierz koszuli, topiąc w moich ustach resztki okropnego smaku kibumowego wina, którego gorycz nie była jednak w stanie zapanować nad tym pocałunkiem.

Taemin poruszał wargami tak powoli, jakby próbował nacieszyć się każdym współdzielonym oddechem, każdą upływającą w rytmie serc sekundą. A ja po raz kolejny dałem się zaczarować jego bliskością, zupełnie nieodporny na te zaciśnięte na moim kołnierzu dłonie, na te półprzymknięte w przyjemności oczy. Na te miękkie usta, których smak zawsze zachwycał na nowo. Nie potrzeba nam było drogich trunków, ten jeden pocałunek był wytrawniejszy od najlepszych win świata. A jego działanie okazało się stokroć mocniej odurzające.

- Myślę, że ta odpowiedź mnie satysfakcjonuje – zawyrokował Taemin, puszczając mój kołnierz i chwilę go poprawiając, choć obaj dobrze wiedzieliśmy, że i tak pozostanie pomięty. Jego oczy jaśniały bardzo pięknym odcieniem złotawego brązu. Wyprostowałem się i, nie bardzo wiedząc, co począć z dłońmi, sięgnąłem do przyniesionej przez Taemina wieki temu miski. Okazała się być jednak pusta.

- Pójdę po więcej owoców – mruknąłem, zabierając naczynie i kierując się w stronę kuchni. Sączące się przez otwarte okno, nocne powietrze było nieco orzeźwiające po gorącu taeminowego spojrzenia.

Bez trudu namierzyłem ogromny półmisek z owocami, i część z nich przełożyłem do przyniesionego przez siebie naczynia. Po chwili zastanowienia sięgnąłem też do sekretnej szafki Kibuma, w poszukiwaniu kolejnej butelki wina – być może tym razem znośnego w smaku.

Tak przygotowany, z miską w ręce i szklanym naczyniem pod pachą, ruszyłem w kierunku salonu.

- Hej, Taemin, przyniosłem... - urwałem, zaskoczony zastałym widokiem.

Mój towarzysz wciąż siedział na swoim krześle, z taką jednak różnicą, że tym razem głowę miał ułożoną na skrzyżowanych na blacie ramionach, a oczy przymknięte. Podszedłem bliżej i dźgnąłem go palcem w plecy. Nie zareagował. Pokręciłem głową z rozczuleniem.

- Tak oto Lee Taemin poległ w wojnie przeciwko najpaskudniejszemu winu świata – mruknąłem, odstawiając przyniesione rzeczy na stół i kucając przy oddychającym miarowo chłopaku. Długa grzywka układała się w mało profesjonalne fale, a zaróżowione policzki wciąż zdradzały udział alkoholu. Wyglądał niedorzecznie uroczo z tym łagodnym półuśmiechem na twarzy i lekko zmarszczonymi w odpowiedzi na niewygodną pozycję brwiami. Pieszczotliwie odgarnąłem mu zbłąkane kosmyki włosów z policzka, po czym westchnąłem. – I co ja mam teraz z panem zrobić, panie Lee?

Senny pomruk to jedyna odpowiedź, jakiej się doczekałem.

~*~

Przekręciłem się z boku na bok, nie mogąc usnąć. Kiedy pół godziny wcześniej przekonywałem na wpół śpiącego Taemina, że powinien położyć się na kanapie, zamiast spać na krześle, sam czułem przytłaczające wręcz zmęczenie. Byłem pewien, że kiedy znajdę się w swoim łóżku sen przyjdzie w mgnieniu oka. Rzeczywistość okazała się jednak mieć inne zdanie na ten temat.

Przesunąłem dłonią po twarzy, trąc zmęczone, ale mimo to nieskore do zaśnięcia oczy. W głowie wciąż odtwarzały mi się wydarzenia minionych godzin, myśli wciąż płynęły wąską strużką przez barierę ściany, ku śpiącemu w salonie chłopakowi. Rozmyślanie o jego uśpionej twarzy i unoszącej się rytmicznie klace piersiowej z pewnością nie było zdrowe o tak chorej godzinie. Po raz kolejny niecierpliwie poprawiłem poduszkę.

I właśnie wtedy usłyszałem niespodziewane skrzypnięcie drzwi.

Spojrzałem w tamtym kierunku i wstrzymałem oddech, zachodząc w głowę, czy idący w moim kierunku, odziany jedynie w przydługą, luźną koszulę Taemin jest prawdziwy, czy też stanowi jedynie wytwór mojej zmęczonej dzisiejszymi zdarzeniami wyobraźni.

- Przesuń się – zaskakująco realistycznie burknęła zjawa, stając nad moim łóżkiem i marszcząc niecierpliwie brwi. Nie miałem odwagi protestować. Potulnie, a może nawet nieco lękliwie, przesunąłem się na skraj łóżka, robiąc Taeminowi miejsce. Chłopak bez słowa opadł na moją poduszkę, a materac ugiął się lekko pod jego ciężarem. Przełknąłem głośno ślinę.

- Co ty tutaj robisz? – zapytałem, usiłując nie śledzić uważnie każdego jego ruchu, a zwłaszcza nie zwracać uwagi na widoczne zza krawędzi koszuli uda. Może to tylko moje mylne wrażenie, ale nagle w sypialni ilość dostępnego tlenu zredukowała się do minimum. Ciężko było wziąć choć jeden głębszy oddech.

- Próbuję spać, nie widać? – odparł Taemin, wciąż wiercąc się w miejscu i szukając najwygodniejszej pozycji.

- Ale dlaczego w moim łóżku? – Chłopak przestał się kręcić i spojrzał na mnie zniecierpliwiony.

- Bo kanapa jest niewygodna...

- I zaczęło ci to przeszkadzać akurat dzisiaj?

- Jeśli mi nie wierzysz, idź i sam sprawdź!

Taemin wyrwał mi kołdrę i przykrył się nią po czubek nosa, demonstracyjnie odwracając się tyłem do mnie. Zagryzłem wargę, nie potrafiąc zapanować nad szalejącym w klatce piersiowej sercem i wyczyniającym niestworzone rzeczy żołądkiem. Niepewnie wyciągnąłem przed siebie dłoń, ale zaraz ją cofnąłem, nagle nie mając odwagi choćby dotknąć leżącego obok mnie chłopaka.

- Taemin?

- Hm? – Pytające mruknięcie wybrzmiało przytłumione przez materiał mojej kołdry. Wziąłem wdech.

- Mogę złapać cię za rękę? – zapytałem, a Taemin gwałtownie odwrócił się w moją stronę, tylko po to, żeby obrzucić mnie niedowierzającym spojrzeniem.

- Nagle pytasz mnie o zgodę? – rzucił oschłym tonem, ale kiedy bez słowa skinąłem głową, jego postawa nieco skruszała. – To naprawdę niedorzeczne... - mruknął, odwracając wzrok i jednocześnie wysuwając spod kołdry otwartą dłoń, którą z uśmiechem chwyciłem. Jej ciepło wywołało dreszcze na całym moim ciele.

- Ja też nie mogłem zasnąć, bo za tobą tęskniłem – powiedziałem cicho, po minie Taemina wnioskując, że moje słowa były trafne. Przez chwilę chłopak wyglądał, jakby zamierzał to zignorować, ale w końcu zerknął na mnie przelotnie, jednocześnie mocniej zaciskając swoje palce na moich.

- Więc... - zawahał się - ...więc tak właśnie czuł się Taesun? – zapytał niepewnie, kierując te słowa chyba tylko po części do mnie.

- Tak, to znaczy jak? – Wyciągnąłem wolną dłoń i zacząłem bawić się luźnymi kosmykami jego długich włosów. Taemin przymknął oczy.

- Jakby w jego żołądku wylęgł się rój szerszeni, a serce nauczyło się tańczyć w rytm cudzej melodii – odparł powoli, ale pewnym tonem, zupełnie jakby były to dolegliwości, z którymi mierzył się już od dłuższego czasu.

- Tak się czujesz? – zapytałem zaskoczony, nakręcając kosmyk rudobrązowych włosów na palec, i pozwalając mu luźną falą spłynąć na ramię chłopaka.

- Jakby cudzy uśmiech potrafił naprawić świat. Jakby cudze ciepło mogło zagoić rany – mówił dalej, zupełnie ignorując moje pytanie. A ja słuchałem, zszokowany, urzeczony. Słuchałem pierwszej prawdziwej deklaracji uczuć w wykonaniu Lee Taemina. – Jakby wszystko było możliwe, jeśli tylko ta osoba jest obok ciebie. Jakby świat był gotów się zawalić, jeśli tylko ta osoba zniknie. Jakby jeden dotyk był zdolny wzniecić pożar. Jakby jedno słowo potrafiło obudzić skamieniałe serce do życia... - urwał, żeby nabrać tchu. – Czy tak właśnie wygląda miłość? – Taemin uniósł powieki i spojrzał na mnie ze szczerym pytaniem w oczach. Uśmiechnąłem się czule, po czym uniosłem nasze złączone dłonie i przyłożyłem je do piersi chłopaka, tam gdzie dało się wyczuć bicie jego serca.

- Myślę, że odpowiedzi powinieneś szukać tylko i wyłącznie tutaj – oznajmiłem, dodatkowo kiwając głową dla potwierdzenia własnych słów. Taemin podążył za moim wzrokiem, przyglądając się złączonym dłoniom, spoczywającym na jego sercu. Wziąłem głębszy wdech. – Wiesz, twoje słowa o czymś mi przypomniały... - Chłopak uniósł głowę, obrzucając mnie pytającym spojrzeniem. Przygryzłem nerwowo wargę. – Przypuszczam, że dobrze pamiętasz, co powiedziałem ci tamtej nocy w teatrze... Tuż przed twoim... Zniknięciem... - zacząłem bełkotliwie, z miejsca nieco plącząc się we własnych myślach. Bolesny błysk w oczach Taemina powiadomił mnie jednak, że chłopak dobrze wie, o czym mówię. – Z powodu takiego, a nie innego rozwoju wypadków przez wiele następnych godzin analizowałem sposób, w jaki ci to wyznałem... - kontynuowałem powoli, widząc że Taemin nie ma odwagi odezwać się choćby słowem. – I doszedłem do wniosku, że zrobiłem to w sposób niewłaściwy. Niegodny. Następnego dnia po naszej randce zebrałem się w sobie i ruszyłem do twojego mieszkania z postanowieniem naprawienia tego, co zepsułem. – Mój towarzysz spuścił wzrok, doskonale świadom, co musiało wydarzyć się potem. Ścisnąłem mocniej jego dłoń. – Z oczywistych względów nie udało mi się tego wtedy osiągnąć. Dlatego zamierzam to zrobić teraz...

Taemin spojrzał na mnie płochliwie, kiedy podniosłem się do siadu i przyciągnąłem jego dłoń, tym razem kładąc ją na własnym sercu.

- Choi Minho, lat dwadzieścia pięć... - zacząłem, zupełnie ignorując swój niegdysiejszy ambitny plan posłużenia się cytatem Szekspira. Takie wyznanie, za pomocą słów cudzych, nie moich własnych, prawdopodobnie miałoby wartość zerową. A tym razem naprawdę zamierzałem zrobić to dobrze. – Na zabój zakochany w Lee Taeminie. Gotów ofiarować mu naprawiające świat uśmiechy, gojące rany ciepło, wzniecający pożary dotyk, budzące serce słowa. Gotów zawsze być w pobliżu, zawsze powstrzymywać świat przed zawaleniem... - Pochyliłem się, pieczętując swoje słowa krótkim pocałunkiem w czoło. – Kocham cię, Taemin. Kocham, i... - urwałem, widząc jak chłopak gwałtownie zakrywa twarz przedramieniem wolnej ręki. Głośne pociągnięcie nosem sprawiło, że wstrzymałem oddech.

- Taemin? Czy ty...

- Tak. Płaczę – uciął poirytowanym tonem, znów pociągając nosem. Bałem się cokolwiek powiedzieć. Sam fakt, że Lee Taemin właśnie się przede mną rozpłakał był wystarczająco dezorientujący. Jego wzmożona agresja wcale nie polepszała sprawy.

- A... dlaczego? – zapytałem w końcu ostrożnie, na co chłopak jeszcze mocniej przycisnął rękę do twarzy, po czym wziął drżący wdech.

- B-bo ja też cię kocham – wydusił z siebie, za pomocą tych kilku słów na moment wstrzymując bieg mojego serca. – Tak cholernie mocno kocham, że aż tego nie rozumiem... - dodał na bezdechu, wreszcie zdejmując rękę z twarzy, i pozwalając mi zobaczyć spływające po policzkach łzy. Kiedy nasze oczy się spotkały, żadne więcej słowa nie były już potrzebne.

Położyłem się koło Taemina, przygarniając go do ciepłego uścisku, a on wtulił się w moją koszulę, mocząc ją łzami. To zadziwiające, jak kruchy wydawał się być ten król oszustów, kiedy kulił się w moich ramionach. Jego włosy łaskotały moją szyję, a rysująca niesprecyzowane wzory na mojej piersi dłoń wywoływała dreszcze na całym ciele. Chłopak wtulił policzek w miejsce, w którym biło moje serce, i byłem przekonany, że wsłuchuje się w jego melodię. Nagle poczułem wdzięczność za tę niezwykłą ciszę, panującą w całym mieszkaniu. Dzięki niej jedynym dźwiękiem w moich uszach stał się subtelny szum taeminowego oddechu, który powoli zaczął dostrajać się do tej nocnej pory.

Jeszcze raz pocałowałem Taemina, tym razem w czubek głowy, po czym sam przymknąłem powieki, naraz zrozumiawszy, że teraz nie będę już miał żadnych problemów z zaśnięciem. Bo wreszcie wszystko było tak, jak powinno.

~*~

/wkrada się po cichu, świadoma swojej boleśnie długiej nieobecności/

...przepraszam >.<" Nie wiem jak to się stało, że minął ponad miesiąc od ostatniego rozdziału. Mam nadzieję, że znajdą się jeszcze cierpliwcy, którzy czekają, bo oto przybyłam! Rozdział jest długi, ma ponad 20 stron... doprawdy, nie mam pojęcia jak do tego doszło xDD Po prostu jak już 2min zaczął rozmawiać, to nie potrafiłam im przerwać - nie miałam serca. Jeszcze zabawniejsza jest kwestia kolejnego rozdziału, bo finalnie będzie on sobie liczył około 40 stron... i naprawdę nie mam bladego pojęcia, co z nim zrobić. Dlatego muszę prosić Was o opinię - powinnam wrzucić tak długi rozdział, czy też podzielić go na dwa? Wybór należy do Was, mnie to szczerze obojętne. Nie chciałabym nikogo zmęczyć zbyt długą częścią, ale też sztuczne wprowadzanie podziałów nie zawsze służy opowiadaniu. Czekam na Wasze opinie! ^^ Kiedy rozdział się pojawi określić nie potrafię, zostało mi dosłownie pół sceny do napisania, ale jako że jest to scena ważna, a mój nastrój pozostawia ostatnio wiele do życzenia... cóż, po prostu czekam na odpowiedni czas, żeby napisać to najlepiej, jak potrafię >.<"

Hm... trochę się rozpisałam, musicie mi wybaczyć. Rzadko tu bywam i w ten sposób gromadzi się sporo rzeczy, które chciałabym Wam przekazać. Cóż, moje wakacje za kilka dni dobiegną końca i czeka mnie bardzo ciężki rok... dlatego nie mam pojęcia, jak często będę się tu zjawiać. Nie zamierzam jednak porzucać pisania - zbyt wiele dla mnie znaczy. Fighting!

Tyle, do napisania~! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro