1. Lekcja matematyki, czyli gdzie nie warto się wspinać.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Okazały budynek szkoły czekał wraz z nauczycielami na przyjazd niesfornych uczniów. To kolejny, nudny, szkolny dzień. Nie, dlaczego niby nudny? Ten dzień zapowiadał się nader interesująco. A więc to kolejny, ciekawy, szkolny dzień. Nie wiem, dlaczego większość uczniów nazywa wszystkie szkolne dni nudnymi. Szkoła to przecież ciekawe doświadczenie. Chyba tylko ci bardziej spostrzegawczy to zauważają... To w szkole nabywamy swoje pierwsze przyjaźnie, miłości i wrogów. O szkolnym życiu każdego z Was, Moi Drodzy, można napisać opowieść, ja jednak zdecydowałam się napisać o dwóch specjalnych bohaterach oraz ich niesamowitej przyjaźni, która swój początek miała właśnie w szkole.

Pogoda dzisiejszego dnia była bardzo ładna, chociaż jesienna. Słońce przyświecało zza lekko szarawych chmur, a kolorowe liście odrywały się od drzew i leciały tam, gdzie poniósł je chłodny wiatr. Źdźbła traw kołysały się, trzymając się łodyżkami gęstego, ciemnego błota, by czasem nie odlecieć.

Wtedy nadjechał żółty autobus, jak codziennie. Jak codziennie zatrzymał się ze świstem opon, jak codziennie Niemcy i Prusy przepychali się w przejściu, bo każdy z nich chciał wyjść pierwszy, jak codziennie i tak pierwszy wyszedł Włochy. Oczywiście, jak codziennie, Francja próbował zbliżyć się do jakiejś pięknej panny, jednak, zgodnie z porządkiem codziennym, każda odchodziła od niego jak najszybciej, przez co Anglia znów się z niego naśmiewał, jak zresztą codziennie.

Ta historia nie jest o żadnym z nich. To historia o tych, którzy zawsze wychodzili z autobusu jako ostatni, jakby w obawie, że ktoś ich staranuje. Pierwszy z nich to Litwa. Rozsądny, młody człowiek, który częściej czuł się jak opiekun swojego towarzysza, niż jego przyjaciel. To on zwykł doprowadzać go do pionu i wybijać z jego głowy durnowate pomysły. Wyszedł on właśnie z autobusu, odgarniając brązowe włosy z twarzy.

I tutaj dochodzi już do załamania porządku codziennego. Brak jednej, ważnej rzeczy. Litwa rozglądnął się wokoło, jakby jej szukając. A że się jej nie doszukał, westchnął, pokręcił głową i ruszył w kierunku drzwi szkoły.

Wtedy ta rzecz odnalazła się sama. Mianowicie wskoczyła Litwie na plecy i zawołała:

— Hej, hej, Liciek!

Litwa spodziewał się tego, ale mimo to zatrząsnął się i ugiął nogi pod ciężarem swojego przyjaciela.

— Polska! Weź zejdź, co ty robisz? Kręgosłup mi zaraz połamiesz, no co ty robisz?

Tak, to był nasz drugi bohater, właśnie Polska. Spóźnił się na autobus i biegł za nim całą drogę. Nieraz taka sytuacja miała już miejsce, więc można powiedzieć, że to coś całkiem normalnego, chociaż nie należało do codzienności. Zeskoczył z pleców Litwy, który się wyprostował, patrząc na niego lekko obrażonym wzrokiem. Wtedy zaczął się żalić, jaki to nie jest on wyczerpany i biedny, ile to nie musiał biec i dlaczego jego przyjaciel nie kazał zatrzymać autobusu. Litwa miał chęć powiedzieć, że to wszystko wina jego samego, ale brakło mu słów na to zachowanie - pokręcił więc tylko głową za zrezygnowaniem.

Zadzwonił szkolny dzwonek, który słychać było aż na zewnątrz. Był to znak, aby wreszcie ruszyć się z miejsca i udać się na lekcje, jeżeli nie chce się dostać spóźnienia. Obaj więc udali się w kierunku dużych drzwi, za którymi mieściły się szkolne korytarze, pełne tłumów uczniów. Ich pierwszą lekcją była matematyka ( Jak można tak biedne dzieci męczyć już na początku dnia?, biadolił Polska tuż za uchem Litwy, No totalna masakra. ). Sala matematyczna stała na drugim piętrze, za drzwiami opatrzonymi numerem czternastym. Można zatem było zauważyć całą resztę trzeciej klasy, która wlokła się leniwie po schodach na górę. Nikomu nie spieszyło się jakoś specjalnie. Wszyscy wiedzieli, że matematyczka zwykła spóźniać się z dziesięć minut, bo dopijała kawę w pokoju nauczycielskim.

Kiedy i Polska z Litwą wkroczyli na pierwszy schód, ktoś za ich plecami powiedział półszeptem:

— Te, Polen! Chodźże tutaj.

Litwa spojrzał na swojego towarzysza, który przewrócił oczami, udając, że nic nie słyszał.

— Co się tego Litwy jak mamusi trzymasz? Może...

Szatyn odwrócił się i ujrzał tego denerwującego chłopaka o białych włosach - Prusy. Nie darzył go sympatią, zwłaszcza, że zwykle dokuczał Polsce i jemu. Zmarszczył brwi, otwierając już usta, by coś powiedzieć. Pierwszy jednak odezwał się jego przyjaciel.

— Ty to się tak generalnie zamknij, bo i tak nic mądrego nie powiesz. Chcesz powtórkę z tego, jak ci wzoliłem w piątej klasie?

Litwa nie lubił tego, że oni obaj sobie tak dogadywali i obrażali siebie nawzajem. Na miejscu Polski dałby sobie spokój, ale co jemu do tego? Nie chciał się niczemu sprzeciwiać, bo to i tak niewiele by dało. Westchnął, wiedząc już, jak może się ta rozmowa zakończyć: tak, jak zwykle - obaj gdzieś odejdą, a Polska powie, że idzie tylko pokazać tej pruskiej mendzie, kto jest lepszy i zaraz wróci.

A jeśli chodzi o to, co zaszło w piątej klasie... Litwa nie lubił wracać tam wspomnieniami. Z tego, co widział, Prusy także, tylko jedyny Polska stanowił wyjątek, bo wręcz kochał o tym przypominać białowłosemu, który wtedy się denerwował i odchodził, czerwony jak burak. Ale to nie historia na teraz, może opowiem Wam, Moi Drodzy, o tym innym razem, bo zajęłoby to zbyt wiele czasu.

Tym razem Prusy także się zaczerwienił i wyglądał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ostatecznie jednak ścisnął usta. Patrzył się na Polskę, a on na niego, obaj trwali w ciszy. Litwa nie był pewien co do tego, jaki miało to cel - może oni po prostu rozmawiali ze sobą wzrokiem, nie wiedział, ale wolał już iść do klasy, jako że reszta trzecioklasistów już zniknęła w sali matematycznej. Myślał, że zaraz tam razem z Polską pójdą.

Cóż, był w błędzie.

Dlaczego? Wtedy obok Prus pojawił się Rosja. Tylko jego tu brakowało...

— O, czołem, Ruski! — zawołał Polska, podskakując, by przybić piątkę z Rosją. Był bowiem wiele od niego niższy, na pewno więcej, niż jedną głowę. — Byłbyś tak miły, i generalnie zabrałbyś stąd tego dziwnego gościa? — Wskazał palcem na Prusy, uśmiechając się szeroko.

Mimo wszystko Litwa musiał przyznać, że jego przyjacielowi było bardzo dobrze. Za swojego kuzyna miał Rosję, z którym utrzymywał dobre stosunki. Nieraz zdarzała się już sytuacja ( to bardziej w młodszych klasach ), że ktoś Polsce postanowił dokuczyć, a wtedy zjawiał się Rosja i ten ktoś od razu żałował swojego zachowania. Sam kogoś takiego nie miał, więc uważał, ze to całkiem miłe. Ale gdyby miał sobie wybrać osobę, która mogłaby kimś takim być, z pewnością nie wybrałby Rosji - jakby to powiedzieć... był trochę... Straszny? Tak, to chyba odpowiednie słowo. Nie tyle straszny był jego wygląd, bo wyglądał całkiem normalnie, ale to, co robił. Myślę, że rozumiecie to, Moi Drodzy, podczas czytania tej historii.

Privet, Polsha. — przywitał się Rosja spokojnym głosem, przybijając piątkę z kuzynem. Musiał mocno schylić głowę, by spotkać się z jego wzrokiem. — Witajcie, Litwo. — Tu spojrzał na Litwę i podniósł rękę z geście przywitania. Kiedy tamten skinął nieśmiało głową, odwrócił się w stronę Prus. — I witajcie, Prusy. — Uśmiechnął się szeroko, ciepło i wesoło.

Mimo uśmiechu w stronę Prus, ten odwrócił szybko głowę, jakby w obawie, że ten niewinny uśmieszek może go zabić. A kiedy Rosja objął go ramieniem, przytulając do siebie, wyglądał tak, jakby ledwo co oddychał, pobladł znacznie ( chociaż i tak jest niezwykle blady na co dzień ).

— Wybaczcie, że wam przeszkadzam, towarzysze. — rzekł Rosja — Ale może teraz mógłbym wam pomóc, hmm? O czym rozmawialiście?

Polska zaczął opowiadać o tym, co się stało, od kiedy w ogóle rano wstał z łóżka, jakby była to niesamowita historia jego życia. Litwa miał ochotę przejechać sobie dłonią po twarzy. Jeżeli będą tu tak stać, to zaraz minie te dziesięć minut które nauczycielka przeznacza na picie herbaty i mocno im się dostanie za siedzenie poza klasą!

— Polsko, musimy już iść do klasy... — powiedział w końcu, bo czuł, że jego przyjaciel nie przestanie gadać, dopóki sam mu nie przerwie. Nie widział sensu w tym, że Polska stał i opowiadał o wszystkim Rosji, dodając co chwila: co nie?, a jego kuzyn stał i kiwał głową na każde: co nie?, wciąż obejmując ramieniem Prusy, który wyglądał na cierpiącego. Równie dobrze mogą robić to po lekcji.

Polska wreszcie przestał rozmawiać, odwracając głowę w jego stronę. Wszyscy zresztą popatrzyli się na niego ( Prusy chyba nawet ze szczęściem w oczach, bo nie chciał być dłużej ściskany przez Rosję ).

— Właśnie... — wykrztusił Prusak — Ja też muszę spadać. Z Polską chciałem tylko porozmawiać, a wy zamieszanie już robicie. Pff. — To powiedziawszy, wyswobodził się z uścisku Rosji i odsunął się od niego kilka kroków. — To miała być rozmowa na ważny temat.

— Naprawdę? — zapytał Rosja — Chętnie posłucham.

Litwa przewrócił oczami. Miał już tego dość. Złożył ręce i uroczyście oświadczył, że stąd idzie, bo powinien być już w klasie pięć minut temu. Jak powiedział, tak i zrobił. Poszedł, niby urażony, po schodach na górę, zostawiając tę trójkę samą, kręcąc głową. Nie rozumiał ich zachowania, ale co on może im zrobić? Jak słowa zwykłego Litwy mogą dojść do egoistycznego Polski, zagilbistego Prusy i strasznego Rosji? Lepiej się w to nie mieszać, bo skończyć się to może jedynie kłótnią.

Tymczasem pozostali wciąż stali na korytarzu, a ich rozmowa ciągnęła się dalej.

— Bo... ja tylko chciałem... — zaczął Prusy — Chciałem, żeby Polska mi pomógł. Tak, dokładnie, haha. — Zaśmiał się nerwowo, wpatrując się w podłogę. — Więc... Polen, pomożesz mi?

— Ale głupi jesteś! — zawołał Polska — Właśnie pokazujesz, że jestem od ciebie totalnie lepszy, bo muszę ci pomagać. No dobra, to chodź.

Prusy poszedł więc pierwszy, za nim Polska. No i jeszcze Rosja. Szedł za nimi, uśmiechnięty od ucha do ucha. Nie podobało się to Prusakowi, bo chciał się go przecież pozbyć. Nic jednak na to nie powiedział. Wyszli tak na zewnątrz, do parku szkolnego, gdzie rosło bardzo dużo drzew i róż ( to Francja je tam sadził, dosłownie pod każdym drzewem - twierdził, że rozsyłają one miłosną i romantyczną aurę ). Największy był tam dąb, który rósł już od bardzo dawna. Znacznie wyróżniał się ponad koronami innych drzew.

— A więc? — zapytał Polska — Szybko, to może jeszcze zdążę się nie spóźnić.

— Zaginął mój ptak! — wypalił Prusy bez namysłu — Wiesz, że Gilbird. Tu gdzieś. Na drzewie. Wiesz.

— Już ci go zaraz znajdę. Potem będziesz mi składał pokłony.

Ach, ten Polska. Najpierw robi, potem myśli. Gdyby chociaż pomyślał, wiedziałby, że to głupota i nie wskakiwałby na najwyższy dąb, by rozglądnął się za Gilbirdem. Tak właśnie zrobił. Że był zwinny, to zaraz zniknął za liśćmi, pomiędzy gałęziami.

Prusy znów zaśmiał się nerwowo, patrząc na czubek dębu. Rosja stał obok niego i wpatrywał się w ten sam punkt.

— Dziwne. — odezwał się Rosja — Zupełnie nie rozumiem, dlaczego kazaliście mu szukać Gilbirda, skoro go tutaj przecież nie ma. Zupełnie nie rozumiem. Czy to dlatego, że go nie lubicie, towarzyszu?

Wtedy Prusy popatrzył się na niego, jak na jakiegoś ducha i czmychnął z powrotem do szkoły. Fakt, tak właśnie było. To całe zaginięcie ptaszka było wymyślone na poczekaniu. Ach, ten Prusy... Teraz przyznajcie, Moi Drodzy. Czy to nie było głupie zachowanie?

Rosja pokręcił głową, mówiąc:

— Co za dziwna sprawa... Ten Prusy to taki wariat...

I odszedł, jak gdyby nigdy nic, zostawiając swojego kochanego kuzyna samego na pastwę losu na drzewie. Zostawiając go po raz pierwszy i od tego czasu już nie ostatni...

W tym czasie Litwa zdążył już usadowić się na swoim miejscu w sali. Siedział spokojnie, przeglądając podręcznik, w przeciwieństwie do reszty klasy. Jak zwykle panował gwar, wzniecany głównie przez rozgniewanego przez Hiszpanię Romano. Przez dziewięć lat z tą samą klasą przyzwyczaił się już do tego i z czasem przestał na te wariactwa zwracać uwagę. Wielu nauczycieli powtarzało, że to właśnie ta klasa jest najgorsza. Chyba jedynym wyjątkiem był Austria, aktualny wychowawca, który kochał swoich wychowanków. Twierdził, że ich zachowanie daje mu wenę na nowe utwory na fortepian, więc dla niego to same plusy.

Teraz miała odbyć się lekcja matematyki z Ukrainą. Mimo wszystko trzecia klasa nie była klasą złośliwą i jej uczniowie wiedzieli, żeby zachowywać spokój na tych lekcjach, bo nauczycielka bywa bardzo wrażliwa ( spokój zaczynali zachowywać dopiero w chwili wkroczenia Ukrainy do klasy, dlatego teraz jest tak głośno ).

Nagła cisza dała Litwie znać, że właśnie nauczycielka weszła do sali. Wszyscy, którzy jeszcze nie stali, powstawali z krzeseł i powiedzieli, jak to uczniowie, nierówno, znudzonym tonem głosu Dzień dobry!

— Dzień dobry, dzień dobry. — przywitała się nauczycielka i usiadła na swoim krześle za biurkiem.

Wtedy Białoruś ruszyła ku tablicy, wzięła kredę do ręki i zaczęła rozwiązywać zadanie, niedokończone przez Hiszpanię na ostatniej lekcji. Litwa patrzył rozmarzony na każdy jej ruch. Cóż, był w niej zakochany i podobała mu się ona już od drugiej klasy podstawówki. Ona zdawała się nie darzyć go sympatią, ale on próbował i próbował się z nią umówić. Udało mu się to nawet rok temu, w drugiej klasie, ale skończyło się to dosyć... drastycznie? Tak. Tyle że nawet to nie zniechęciło Litwy do dalszego uwielbiania jej ( dlatego Polska stwierdził, że jego przyjaciel jest psychiczny ).

— Laurinaitis, ty się dobrze czujesz? — zapytała opryskliwie dziewczyna, kiedy odwróciła się od tablicy, bo skończyła już robić zadanie. Odchodząc do swojej ławki, kopnęła jeszcze Litwę w kostkę za karę.

Zwykła się do niego zwracać po nazwisku, co jemu w sumie wcale nie przeszkadzało ( ani też nie zastanawiał się, skąd ona jego nazwisko w ogóle zna ).

Lekcja w sumie mijała całkiem przyjemnie. Litwa rozwiązywał zadania z podręcznika do przodu, bo jego kolegom przy tablicy szło to niemrawo. Zaraz jednak ta przyjemność się skończyła, bo zdał sobie sprawę z tego, że Polska jeszcze nie pojawił się w klasie, a według zegara wiszącego nad tablicą minęło już czterdzieści minut lekcji. Zaczął się martwić. Co jeśli jego przyjacielowi coś się stało? Jeżeli ten przebrzydły Prusy coś mu zrobił? Powinien już się pojawić! Co oni w ogóle robili po tym, jak on odszedł? Ach, trzeba było nie odchodzić, a jeśli już, to zabrać Polskę ze sobą!

Ale z drugiej strony nie jest on już dzieckiem i powinien sobie radzić. Jest już w takim wieku, że mimo wszystko powinien być bardziej ostrożny. Jaki by nie był, chyba zachował jeszcze resztki rozsądku w tej swojej łepetynie. Może po prostu jakiś nauczyciel poprosił go w czymś o pomoc, czy coś takiego...

Jego wątpliwości rozwiały się już za chwilę, kiedy to drzwi klasy otworzyły się, a w nich stanął sam Polska. Wszystkie głowy zwróciły się ku niemu, a on spuścił wzrok.

— Tak jakby... Przepraszam za spóźnienie. — powiedział dość niezrozumiale, po czym usiadł na swoje miejsce.

— Dziecino, co ci się znowu stało? — zawołała przerażona Ukraina, popatrzywszy na Polskę.

Litwa nie wiedział, o co jej może chodzić. Dopiero wtedy zauważył, że jego przyjaciel kurczowo trzyma się za swoją prawą rękę, a jego dłoń jest ubrudzona krwią. Pomyślał, że zaraz zemdleje. Nie wiedział, co na to powiedzieć, uderzył tylko głową o ławkę, załamany tą sytuacją.

Nauczycielka podbiegła do rannego ucznia, wypytując od razu, co i jak się stało. Aż wszyscy uczniowie powychylali się z ławek, a stojący teraz przy tablicy Irlandia upuścił kredę na podłogę.

— No bo byłem sobie na drzewie...

— Co ty robiłeś na tym drzewie?! — krzyknęli naraz Ukraina i Litwa.

— No bo to wina tej mendy jednej! Tego głupiego Prusaka, no! — tłumaczył Polska — I spadłem z tego przeklętego drzewa, ręką po ostrej gałęzi przejechałem i tyle! — To powiedziawszy, zaczął przeklinać pod nosem na Prusy.

— Dziecko nieszczęścia... — jęknęła Ukraina.

— Nie możesz chociaż raz pomyśleć? — westchnął Litwa.

— No nic mi przecież nie jest. — mruknął Polska.

— Do pani pielęgniarki. Natychmiast. — To były ostatnie słowa wypowiedziane na tej lekcji.

Siemanko człeczki!
Oto to ksiONSZka z Hetalii i mam nadzieję, że się wam spodoba i ktokolwiek będzie to czytał xD
Do następnego rozdziału! ;3

27.10.2019 rok
Postanowiłam przeprowadzić gruntowną korektę całego opowiadania. Nie będę zmieniała fabuły, tylko niektóre drobne rzeczy i wątki. Przede wszystkim błędy i styl. Myślę, że się to Wam spodoba.
Dziękuję wszystkim osobom z Winnego Klubu, dzięki którym w końcu wzięłam się za korektę!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro