15. Dziwne zachowanie Prus, czyli koniec roku szkolnego.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ale aż trudno pomyśleć, że przez te kilka miesięcy nie działo się nic ciekawego. Bo działo się raczej to, co zawsze. Tylko Romano powrócił do szkoły po przerwie świątecznej. I w sumie wcale mu się to nie uśmiechało, bo w szkole był przecież Hiszpania. Chociaż ich wydarzenia i dzieje w sumie mogłyby być jednak ciekawe, nie ma sensu chyba ich opisywanie tutaj.

Śnieg w końcu zniknął, nadeszła jasna i radosna wiosna. Polska się tym bardzo cieszył, bo wiosna oznaczała jeszcze tylko trzy miesiące chodzenia do szkoły. A potem nareszcie wakacje! Nie miał jeszcze dokładniejszych planów, co będzie w nie robił ( ale najprawdopodobniej będzie po prostu leżał na łóżku i nie będzie mu się chciało wstawać ), ale nie mógł się ich doczekać.

A co robił nasz Feliks przez zimę i jak wytrzymywał szkołę? No cóż, chciał, aby zima sprawiła u niego przeziębienie, bo wtedy nie poszedłby do szkoły, ale ta, jakby robiła mu na złość, wcale tego nie czyniła. Więc wytrwale do niej chodził, w niej starał się unikać Rosji ( Totalny dziwak ) i Litwy ( Ten Liciek to się nawet nie przywita ze mną! ) a potem wracał do domu. I od nowa. Przynajmniej Włochy dotrzymywał mu towarzystwa.

A w tym właśnie momencie nudził się na lekcji muzyki. Austria chyba nie potrafi nauczać! Chociaż w sumie to dobrze, bo uczniowie nic nie muszą robić i nie trzeba nic pisać. Spoglądał na Włocha, który bazgrał coś na kartce z zeszytu. A on sam dotychczas robił na swoich kartkach podobne rzeczy, tyle że on starał się pisać jakieś pieśni, a dokładniej hymn narodowy, który, według niego, i tak mu nie wychodził.

Hej, kto Polak na bagnety!
Żyj swobodo, Polsko żyj!
Takim hasłem cnej podniety!
Trąbo nasza wrogom grzmij!

Nawet melodię próbował jakąś w swoich myślach ułożyć, ale na próżno, jak narazie.

A gdy już coś podpadło mu pod myśl, nagle rozbrzmiał dźwięk fortepianu. Aż się przestraszył tak nagłym rozbrzmieniem głośnej muzyki profesora. Rozglądnął się po klasie i od razu ujrzał uniesioną w górę rękę Romano. Uśmiechnął się pod nosem, bo wiedział, że ta jego ręka będzie sterczeć w górze przez dobre trzy minuty, aż nauczyciel skończy. Ale uśmiech się przerodził w śmiech, aż Włochy nie wiedział, co się dzieje.

- Tak, panie Vargas? - powiedział Austria, kiedy wreszcie skończył.

- Hiszpania mi przeszkadza! - pożalił się od razu Romano.

Ale zwykły śmiech przerodził się w śmiech niekontrolowany ( ale całe szczęście wewnętrzny ). Włochy odwrócił się do swojego brata, spoglądając na niego z żalem.

- Był chwilę spokój... - mruknął pod nosem profesor - Panie Carriedo, proszę o spokój, pana Vargasa proszę o brak paniki. - starał się mówić to mądrze i pouczająco, ale i tak brzmiało to śmiesznie.

Wtedy to Feliks wręcz leżał na ławce i dusił się ze śmiechu ( nie zauważył więc uśmiechniętego Litwy, spoglądającego na niego ), i dobrze dla niego, że Austria nie zwracał na niego uwagi.

- No, kurna, przestań mnie dotykać kretynie! - zawołał Romano, kiedy Hiszpania ze śmiechem dotykał go palcem po łokciu, co spowodowało śmiech u całej klasy.

- Panie Carriedo, proszę go tak nie dotykać. - rozkazał nauczyciel, myśląc, że to cokolwiek da.

— No dobrze, dobrze. — powiedział Hiszpania nadal się śmiejąc, po czym odsunął się od kolegi na drugi koniec ławki.

— Czyli możemy dalej normalnie prowadzić lekcje, tak? — zapytał Austria, wzdychając.

— Tak. — odparli chórem uczniowie.

Potem profesor zaczął o czymś mówić, co pewnie nawet i tak nie było ważne, więc nikt go nie słuchał, tylko robił, co mu się podoba.
W końcu zadzwonił upragniony dzwonek, więc wszyscy wybiegli z klasy – to była ostatnia lekcja na dziś.

A tego dnia Feliks pomyślał, że nie będzie wracać autobusem, tylko pieszo. Tak go naszło po prostu, więc tak też zrobił.  Wyszedłszy zatem ze szkoły, skierował się ku swojemu domowi, idąc po chodniku.

W sumie, to wcale nie było jakoś zimno, ale nie też jakoś gorąco, jak myślał wcześniej Polska. Pogoda nie taka zła na spacer.

Szedł więc, wygwizdując jakąś melodię i trzymając szelki od plecaka rękami ( według niego to było bardzo wygodne ).

— Te, Polen!

Tylko nie ten denerwujący głos... Już wiedział, kto go woła, ale mimo obrotów i tak nie mógł znaleźć jego właściciela. I dobrze, bo wcale nie chce z nim rozmawiać, ba, widzieć jego przebrzydłej twarzy.

Ksekseksekse... Tu, na górę patrz!

Feliks uniósł głowę. Prusy siedział na grubej gałęzi jakiegoś drzewa i jadł jabłko.

— No i co z tego? — zapytał Polska, prychając.

— Jak to Co z tego? — spytał niby obrażony Gilbert — Ja nie spadam z drzew, przez moją zagilbistość...

— Aha. — mruknął lekko zdenerwowany Feliks. Chciał sobie po prostu pójść, ale rozum mu podpowiadał, aby został i rozmawiał. — Chciałeś coś jeszcze?

— Jakbym nie chciał, to bym cię chyba nie wołał. W życiu bym nie powiedział twojego głupiego imienia bez powodu. — rzekł Prusy. — I ogólnie wiesz...

— Moje głupie? — obraził się Łukasiewicz — Moje brzmi pięknie, twoje jest jakieś walnięte! Totalnie! Generalnie to totalnie opisuje two... Ała!

Białowłosy rzucił w niego jabłkiem.

— Dobra, dobra, przestań w końcu nawijać. Nie mam zamiaru wysłuchiwać twoich zażaleń. Co ja, twoja mamusia jestem? — powiedział, patrząc na zielonookiego z dziwną ironią w oczach. — I oddaj mi moje jabłuszko.

— Nie. — Polska podniósł owoc z chodnika i wrzucił go do rowu — No szybko, ja tu nie będę czekał.

— Idiota... — mruknął pod nosem Beilschmidt, zeskakując z drzewa — Nie będę się rozdrabniał, przejdziemy od razu do konkretów. Umiesz się bronić, na przykład przed...

— Umiem, co ty sobie myślisz? Nawet totalnie lepiej od ciebie. Stokroć razy więcej niż ty...

Zdarowo, gaspada. — usłyszeli głos za sobą, odwrócili się więc, aby zaraz ujrzeć Rosję. — Widzę, przyjemna rozmowa się toczy. Aż smutno, że muszę ją wam przerywać. Ale nie sprawię chyba problemu, jeżeli porwę ze sobą na chwilkę pana Beilschmidt? A wy, towarzyszu Łukasiewicz, możecie wracać do swojego domu, widzę, że się wam spieszy.

  Feliks popatrzył się dziwnie na Ivana. Skąd on się pojawił? Przecież chwilę temu tutaj go nie było... Ale to nie największa zagadka... Co knuje Prusy? Zachowuje się nadzwyczaj dziwnie ( Dziwniej niż każdego dnia! ). Ale Polsce nie chciało się o tym myśleć, wzruszył więc tylko ramionami i skocznym krokiem ruszył w kierunku swojego domu.

A kiedy był już wystarczająco daleko, Rosja się odezwał, spoglądając na Gilberta tym swoim przerażającym wzrokiem.

— Drzwi skrzypią, panie Beilschmidt. Proszę, abyście zachowali większą ostrożność.

I najzwyczajniej w świecie sobie poszedł, zostawiając Prusy samego.

— Czemu mnie otaczają sami idioci?... — zapytał sam siebie zdenerwowany.

Przez chwilę czuł przerażenie, że Rosja go usłyszał, ale kiedy odwrócił się w kierunku, w którym on poszedł, nie zobaczył nikogo. Odetchnął i poszedł tam, gdzie powinien.

  Reszta drogi do domu minęła spokojnie, co ucieszyło nawet Polskę. A kiedy wrócił do domu, zjadł coś ( Obwarzanki są dobrym dodatkiem do paluszków! ), oraz odrobił trudne zadania domowe, było już za późno, aby cokolwiek więcej robić w tym dniu, więc położył się spać. A tej nocy śniły mu się naprawdę dziwne sny.

Budzik zadzwonił raz. I drugi. Dopiero kiedy zaczął dzwonić po raz trzeci, został przyciszony przez Litwę. Jak bardzo nie chciało mu się wstawać z łóżka tego dnia!

Nieznośne słońce posłało promienie prosto na jego twarz. Wstał więc, ale niechętnie, po czym pościelił równo łóżko. Wyjął z szafy swoje dzisiejsze ubrania — białą koszulę z czarną muszką, równie czarne spodnie i tego samego koloru płaskie buty. Po ubraniu się i wykonaniu codziennej rutyny w łazience, szedł na dół, do jadalni, gdzie na razie znajdowało się tylko rodzeństwo — Białoruś i Rosja ( Ukraina już dawno wyszła z domu ).

— O, jak się spało, drogi Litwo? — zapytał z uśmiechem Ivan, popijając kawę z filiżanki.

— Dobrze, dziękuję, Panie Rosjo. — powiedział Taurys, siadając na swoim miejscu przy stole.

— Co chcielibyście dziś na śniadanie?

— Herbatę. Tylko herbatę. — odparł Litwa.

W tym domu traktowano go bardzo dobrze. W ogóle w tym domu Rosja był dziwnie miły. Zawsze robił mu herbatę na śniadanie ( Taurys na śniadanie pił tylko herbatę, po prostu od zawsze ).

Za chwilę przed nim wylądowała filiżanka z herbatą. Tylko była jeszcze trochę gorąca, więc Laurinaitis czekał, wpatrując się w stół.

— Coście tacy smutni? — zapytał Litwę Rosja — Dziś zakończenie roku szkolnego, a to chyba powód do radości, da?

— Tak, tak, pewnie... — podniósł wzrok na Białoruś, która wystawiła mu język i wyszła z pomieszczenia ze złożonymi rękami ( albo Litwie się wydawało, albo Ivan odetchnął z ulgą, kiedy to uczyniła ).

— Więc nie smućcie się, wypijcie herbatę, a ja będę czekał na was wszystkich przed domem. — powiedział Rosja i wyszedł z jadalni — Och, witam towarzyszy. Herbata na stole na was czeka. — oznaczało to, że w drzwiach mijał się z Łotwą i Estonią, którzy zaraz weszli do pokoju, witając się z Litwą.

— Wreszcie koniec szkoły na te dwa miesiące, nie? — rzucił od razu Estonia, siadając na krześle.

— No. — odparł Łotwa, ziewając.

— No, tak. — dodał Litwa, popijając herbatę.

Dalej śniadanie przebiegło w ciszy, po nim cała trójka równo odstąpiła od stołu, by zaraz potem wyjść z domu i zastać Rosję i Białoruś na podwórku.

Ledwie wyszli, a już podjechał autobus, do którego weszli. I pojazd ruszył. Taurys zagłębił się w myślach. Dokładnie dziewięć lat temu zyskał przyjaciela. I dzisiaj byłaby dziewiąta rocznica przyjaźni. Gdyby nie to, że nie byli już przyjaciółmi.

— Litwo, nad czym tak myślisz? — zapytał nagle Estonia.

— Co? — spytał Litwa, jakby dopiero teraz dowiedział się, że ktokolwiek coś do niego powiedział — A, nad niczym. — zorientował się, o co chodzi.

— Litwo, on się do nas co chwila odwraca. — szepnął okularnik.

— Kto?

— To jest niepokojące.

— Ale kto?

— Polska.

Laurinaitis rozejrzał się. Nie ujrzał jednak nigdzie twarzy Polski.

— Nie widzę jakoś. — rzekł — A nawet jeśli, to co?

— Nic, nic... — mruknął towarzysz pod nosem.

I także reszta drogi minęła bez rozmów.
Gdy dojechali na miejsce, podekscytowani uczniowie zebrali się w sali gimnastycznej, gdzie miała się odbyć cała akademia. Wśród wszystkich panowało ogólne poruszenie, rozmowy i podekscytowanie. Ze zniecierpliwieniem czekali na koniec apelu.

W końcu do sali weszli wszyscy nauczyciele ( Chiny na czele ) i stanęli przed gromadą uczniów.

— Witajcie moi drodzy uczniowie-aru. — zaczął Chiny, na co wszyscy ucichli. — Nadszedł właśnie koniec roku szkolnego, ku uciesze waszej, jak i mojej... — Litwa wyłączył się przy tych słowach. Zamyślił się głęboko.

Przemowy dyrektora nigdy nie były jakieś ciekawe, więc nikt ich dokładnie nie wysłuchiwał, ale przynajmniej wszyscy byli cicho z szacunku do Chin. Taurys próbował odszukać wzrokiem Polskę w tłumie, ale i tak na nic. Przyjął sobie za zadanie, że po tym wszystkim go odnajdzie. Dziś jest idealny dzień, aby go dokładniej przeprosić. Dziś jest idealny dzień, aby odnowić przyjaźń. Tym samym, jak się zaczęła.

Z rozmyśleń przebudził go cukierek uderzający go w głowę.

— Cukierki dla wszystkich! — zawołał dyrektor.

Uczniowie wręcz rzucili się na te słodycze. W nauczycieli wstąpił niekontrolowany wybuch śmiechu, który zakończył się równo z wyzbieraniem wszystkich cukierków z podłogi.

— Teraz rozdamy dyplomy i świadectwa, a na koniec klasy zbierają się u swoich wychowawców.

Koniec końców, Taurys otrzymał świadectwo z czerwonym paskiem i bardzo wysoką średnią, i kilka dyplomów oraz bardzo interesującą książkę. Tyle tego było, że ledwo to utrzymywał w rękach, a potem razem z częścią swojej klasy, udał się do sali muzyki, gdzie zaprowadził ich Austria.

To była wspaniała okazja, aby odnaleźć Feliksa. Rozglądnął się po klasie i odnalazł. Polska stał w rogu, podpierając ścianę wraz z obojga Włochami. Teraz nie mógł do niego podejść. Musiał być sam.

— To nasze ostatnie spotkanie ze mną, jako waszym wychowawcą, moi drodzy. — powiedział nagle Austria, stając pośrodku sali. — Chciałbym wam wszystkim podziękować za ten wspólnie spędzony z wami czas, bo z pewnością byliście najlepszą klasą, jaka mi się kiedykolwiek trafiła. Chodźcie wszyscy, robimy klasowego przytulasa. — rozłożył ręce.

  Gimnazjaliści nie kryli zdziwienia, ale mimo wszystko rzucili się na profesora, prawie go aż dusząc swoim mocnym uściskiem.

— Oh, dobrze, dobrze, starczy! — zawołał nauczyciel, śmiejąc się, na co wszyscy wrócili na swoje poprzednie miejsca — Naprawdę, nie wiem, co jeszcze powiedzieć. Dlatego wyrażę swoje uczucia poprzez grę. — usiadł przy swoim fortepianie i zaczął grać melodię.

Nikt nigdy by nie pomyślał, że wszystkim będzie smutno po zakończeniu lat nauki z tym nauczycielem.

A kiedy te wszystkie uroczystości i pożegnania się zakończyły, uczniowie powychodzili ze szkoły, wielce uradowani. Dla Litwy było dobrze, że tego dnia autobus nie odbierał młodzieży, tylko ona sama musiała wracać do domu. Jego plan mógł się ziścić.
Układał sobie wszystko w głowie. Czuł, że to się uda.

— Hej, Polska! — zawołał Laurinaitis, widząc dwóch Włochów i Polskę kilka metrów przed nim. A niech sobie Włosi będą, to nie jest ważne.

Cała trójka odwróciła się. Litwie zaczęło szybciej bić serce. To się uda! Zaczął biec, aby być bliżej i Feliks mógł go zauważyć.

— Litwo, wracamy do domu. — ktoś pociągnął go za kołnierz od koszuli do tyłu i szedł w przeciwnym kierunku, niż on chciał.

— Ej! — krzyknął Taurys. Kto śmiał to uczynić?! Odwrócił głowę. — Panie Rosjo, ja..!

Nyet. — powiedział Rosja.

— A-ale...!

— Nie możesz, rozumiesz?

— J-ja... — wrócił wzrokiem na miejsce, gdzie wcześniej stał Polska. Teraz nikogo tam nie było — Tak, Panie Rosjo, wracamy do domu. — spuścił głowę, a Ivan puścił jego kołnierz.

Naa!
Witam Was serdecznie w nowym rozdziale! ( Jestem totalnie do tyłu z rozdziałami, dziś powinien być rozdział z urodzinami Polski... )

Właśnie, dziś 11 listopada!
Życzę Polsce wszystkiego najlepszego, nieskończoność lat wolności i nigdy więcej wojen!

To co? Do następnego rozdziału!
Papatki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro