17. Wynalazek, czyli odważny Włoch.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Panie i panowie! Na początku chciałbym gorąco was powitać i serdecznie podziękować za przyjście!

Przerwały mu gromkie oklaski. Ściągnął cylinder z głowy, a ukłoniwszy się, założył go z powrotem.

— Jestem Ivan Braginski i chciałbym drogim towarzyszom zaprezentować mój wynalazek!

Kolejne brawa, uprzedzające wprowadzenie przez Ivana metalowego stolika na kółkach.

Ivan małym był jeszcze wtedy chłopcem, uczęszczającym do klasy trzeciej podstawówki, a już stworzył swój własny wynalazek. A niestety nie wiedział, że wszystko i tak miało się nie udać.

— Prace nad nim trwały jedynie kilka tygodni, a to dzięki waszemu wsparciu! Spasiba, raz jeszcze!

I jeszcze kolejne oklaski, wywołujące jeszcze szerszy uśmiech na twarzy Braginskiego.

— Teraz zaprezentuję jego działanie, w związku z czym zapraszam do mnie dwie moje siostry. Wielkie brawa dla nich!

Goście, nie o już zniecierpliwieni, ale wciąż podekscytowani, ponownie wznieśli brawa. Spośród nich na scenę weszły dwie dziewczyny. Jedna mała ( która już nie mogła usiedzieć na krześle ) — Białoruś — druga dorosła — Ukraina. Ta pierwsza wyglądała na nieco zdenerwowaną, ale mimo wszystko ucieszoną z powodu dołączenia do starszego brata. Druga była niesamowicie podekscytowana, nawet bardziej niż sam Rosja i wręcz skakała z tego powodu.

— Powodzenia braciszku. — powiedziała Ukraina, po czym schyliła się, by pocałować chłopca w czoło.

— Tylko nic nie zepsuj. — Białoruś chciała uczynić to samo, ale że była od niego dużo niższa, nie dostawała mu nawet do brody, więc tylko się do niego przytuliła.

— A teraz zobaczycie prawdziwe widowisko! — zawołał Ivan — Nie będę nic tłumaczył, wiem, że nawet jeszcze nie przypuszczacie, co się stanie. — ze stolika wziął dwie bransoletki. Wyglądały całkiem normalnie i były całkiem ładne. Założył je na ręce sióstr — Teraz proszę o uwagę! — ze stolika wziął jeszcze coś w rodzaju pilocika o jednym tylko guziku, który to guzik zaraz nacisnął.

I nic się nie stało.

— N-nie rozumiem...

Na sali rozległo się buczenie. Wynalazek Rosji nie działał. Prawda była taka, że siostrzyczki miały zamienić się ze sobą miejscem. A nie stało się nic.

Eem... Nic się nie stało? — bardziej stwierdziła, niż zapytała Białoruś. — E tam, i tak cię kocham braciszku. — wzruszyła ramionami i przytuliła się do brata. — A wy przestaniecie tak buczeć? Z Rosyjki się nie śmieje. — odwróciła się lekko w stronę publiczności, której wystawiła język.

— Ech, widocznie nic. — powiedziała Ukraina — Ale nic nie szkodzi. Chodźmy może już do domu, co? — zapytała, kładąc rękę na ramieniu Ivana, patrząc na gości, opuszczających salę — A ci idioci, by tego lepiej nie zrobili, tylko buczą jak krowy.

Braginski westchnął głęboko, po czym ściągnął cylinder i wraz ze swoimi siostrami opuścił pomieszczenie.

Ale wynalazek miał inną właściwość. Może teraz nikt zbyt nie zwrócił na to uwagi, ale... No, spójrzcie tylko na Ukrainę.

Czarny samochód zatrzymał się pod jednym z domów. Późna już była noc, a gwiazd i księżyca nie było widać wcale, bo przykrywały je gęste i deszczowe chmury. Jedynym więc oświetleniem były rzadko rozmieszczone po okolicy latarnie. Noc sama w sobie była dziwnie niespokojna, więc co niektórym równie niespokojnie się spało.

Z samochodu wyszedł dość wysoki człowiek, którego twarzy nie było widać, bo przysłaniał ją czarny kaptur bluzy i ciemność nocy. Nie można więc było zauważyć, że uśmiecha się bardzo szeroko i oczy ma, jakby knuł coś złego.

Zatrzasnął drzwi pojazdu i ruszył przed drzwi domu. Tam zatrzymał się i wygrzebał z kieszeni srebrny klucz. Wsadził go do zamka, mając nadzieję, że wciąż do niego pasuje. Odetchnął więc z ulgą, kiedy usłyszał zgrzyt zamka, a drzwi przed nim się otworzyły.

Powoli, aby nie narobić hałasu, wszedł do środka, po czym ostrożnie zamknął za sobą drzwi.

W ręku trzymał małą, czarną walizkę. Udoskonalił wynalazek, zmienił całkowicie jego właściwości. A już niebawem wszyscy mieli je poznać.

Nie był już tym samym człowiekiem, zmienił się nie do poznania. Zachowywał się zupełnie inaczej, jego przyjaciele... Zaraz. To on wciąż ich jeszcze w ogóle ma?

Zaczął wspinać się na górę po schodach. Skrzypiących schodach. Wcale mu się to nie podobało, musi przecież zachowywać się cicho. Wszedłszy na ich szczyt, chwycił za klamkę jednych z licznych drzwi. Z tego, co pamiętał i co mu instynkt podpowiadał, wiedział, że to powinny być właściwe drzwi.

Uśmiechnął się jeszcze szerzej.

— Gilbert? Co ty tutaj robisz?

Szybko odwrócił głowę. Przed drzwiami obok stał Włochy, przecierający od senności oczy. Mina szybko mu zrzedła.

— Idź spać, Włochy. — mruknął Prusy.

— Ale co ty tu robisz? Co tam trzymasz w ręce? Po co przychodzisz tu w nocy? — pytał Włochy, uważnie przy tym lustrując przybysza.

— Nie słyszysz? Wracaj do łóżka. — powiedział groźnym tonem Gilbert, przez co Vargas przestraszył się i aż drgnął.

Prusy spojrzał na zlęknionego Włocha. Uradował się wielce z tego powodu, nie stanie mu na przeszkodzie. Nacisnął znowu na klamkę.

Ku jego zdziwieniu, nagle przed drzwiami pojawił się Vargas, zasłaniając je sobą samym. Rozłożył ręce, uniemożliwiając Gilbertowi wejście do pokoju.

— Ve, nie pozwolę ci skrzywdzić Niemiec!

— Usuń mi się z drogi! — Prusak podniósł głos — Bo posłużę się siłą!

— Nie widzisz tego? Gilbert, ty oszalałeś! — zawołał bliski płaczu Włochy.

— Przymknij się! — krzyknął szeptem Prusy, po czym chwycił Vargasa za ramiona i z każdym kolejnym słowem nim potrząsał. — Nie obchodzi mnie to! Ma...

— Co się dzieje? Włochy, czemu nie śpisz i z kim tam rozmawiasz? — zza drzwi odezwał się Niemcy, a same drzwi po chwili się otworzyły, przez co tamci dwaj zostali odtrąceni w tył.

Pech chciał, że Włochy wpadł na Prusy, któremu walizka wypadła z rąk i spadła ze schodów, po czym Gilbert usłyszał stłuczenie. Co on właśnie najlepszego zrobił?!

Ze swojego pokoju wyszedł Niemcy, dlatego też Gilbert uśmiechnął się nerwowo, aby niczego po sobie nie zdradzać.

— O, Gute Nacht, West. — przywitał się Prusy. Wpadł na nowy pomysł — Przepraszam, że cię tak zrywam z łoża w środku nocy, ale mam sprawę, która wymaga szybkiego objaśnienia.

Bruder, co ty znowu wymyślasz? Jest środek nocy... — zaczął Niemcy — No dobra, chodź. — zaprosił brata do swojego pokoju. — Włochy, a ty idź spać. — to powiedziawszy, zamknął z trzaskiem drzwi pokoju.

Ale tym razem Włochy nie zamierzał się słuchać. Stanął więc pod drzwiami, w ciszy nasłuchując rozmowy. Każdego słowa słuchał z coraz to większym przerażeniem. Co prawda, bracia rozmawiali po niemiecku, więc nie rozumiał zbyt wiele. Ale wystarczająco dużo, aby zrozumieć, dokąd ta rozmowa prowadzi.

Litwa obudził się w nocy. Wiedział, że powinien się wyspać, bo jutro jest jeden z ważniejszych dni, ale nie mógł nawet oczu z powrotem przymknąć. Nie wiedział, przez co to. Leżał więc sobie w łóżku, okryty pierzyną po nos.

Trochę bał się nocy. Kojarzyło mu się to ze złymi rzeczami. Tym bardziej teraz, jeżeli jest sam w ogromnym, prawie że pustym, pokoju.
A najgorsze teraz było to, że na korytarzu usłyszał kroki. Kroki oficerek na obcasach. Przestraszył się wtedy.

Nie wiedział, co zrobić.

Z jednej strony chciał wyjść z pokoju i sprawdzić, kto to chodzi po domu po nocy. Ale z drugiej... Ach, bał się to zrobić. Kroki ogłuchły. Ktoś zszedł na schody.

Zdecydował się wyjść i zobaczyć. Zszedł więc z łóżka i na palcach podszedł do drzwi. Uchylił je lekko i ostrożnie, aby nie wydały żadnego odgłosu, a potem wychylił przez nie lekko głowę.

Aż musiał zatkać sobie dłonią usta, kiedy zobaczył jasny szalik Rosji. I Rosję. Braginski wychodził przez drzwi wyjściowe. Gdzież on się znowu wybiera w środku nocy? Patrzył na niego jeszcze chwilę. A Ivan odwrócił głowę i dostrzegł jego twarz. Taurys szybko schował się za ścianą, szybko oddychając.

— Chcieliście zapytać, gdzie idę, drogi Litwo? — zapytał Rosja.

Nie dostał odpowiedzi.

— I tak bym wam nie odpowiedział. — rzekł Braginski. — Idźcie spać, może uda się wam teraz zasnąć. — to powiedziawszy zniknął za drzwiami wyjściowymi.

Laurinaitis wrócił do łóżka i znów przykrył się kołdrą po nos.

To niepokojące.

Ale starał się o tym nie myśleć i zasnąć. Natychmiast. Wymazać to, co się wydarzyło, pamięci. A może to wszystko teraz jest snem i Litwa teraz śpi? I zasnął.

Włochy stał przy telefonie w salonie i  wybierał numer.

Przerażony był tym, że on mógł posunąć się aż do czegoś takiego. Znał go jako fajnego i zabawnego, jako dobrego kolegę. A on teraz oszalał. To nie ten sam Gilbert.

Łzy zaczęły spływać po jego zaczerwienionych policzkach. Musiał to powiedzieć. Prusom nie można już ufać.

— Odbierz, proszę... No, dalej...

Po drugiej stronie słychać było jedynie przeciągłe pikanie. Vargas cały się trząsł. Tu nie dało się sobie wmówić, że to nieprawda.

To niemożliwe.

— Co? Dlaczego dzwonisz do mnie tak totalnie w środku nocy?! Wyjaśnij mi to i to zaraz! — nagle po drugiej stronie rozległ się głos tak głośny i rozgniewany, że Włochy prawie upuścił słuchawkę.

— P-p-polska... — wyjąkał Vargas.

— Ty wiesz, jak ja totalnie śpiący jestem?! Jest godzina...! Czekaj, niech no sprawdzę... Trzecia! I to w nocy! Jutro jeszcze szkoła! Chociaż generalnie, to do szkoły mógłbym nie iść... Ale ty wiesz, jaki ja miałem piękny sen?!

— Mógłbyś...

— Ech, no dobrze. Skoro już generalnie mnie obudziłeś, to jakby, poczekaj chwilkę, jeść mi się zachciało. Zaraz mi się wytłumaczysz.

— Polska! — zawołał cicho Włochy, ale to nie zatrzymało rozmówcy, który właśnie odszedł od telefonu.

Odczekał chwilę cały w nerwach, aż Feliks przyszedł z powrotem i, sądząc po odgłosach, w dodatku z paluszkami.

— Ano, wiesz... — zaczął Polska, nim Vargas zdążył się odezwać — Już nie chce mi się spać, to mogę z tobą porozmawiać. Ooo... Tak generalnie myślałem sobie, czy domu nie przemalować. Tylko wiesz, nad kolorem nie mogę się zdecydować...

— Polsko, posłuchaj... — przerwał mu Włoch, jednak i tak bezskutecznie.

— Seledynowy! Nie wiem, jaki to kolor, ale to totalnie tak fajnie brzmi! A co ty na to?

— Nie wiem, ale...

— To może miętowy? Mięta jest bardzo dobra...

— Polska. — Włochy podniósł głos.

— Albo wymyślę nowy kolor! Paluszkowy! Będę...

— Polska! — zawołał Vargas.

— No co? Nie spinaj się, trza mówić normalnie, jeżeli wyrażasz swoją niechęć do...

— Polsko, słuchaj! — Łukasiewicz wreszcie umilkł, Włoch odetchnął i w końcu powiedział — Prusy chce na ciebie najechać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro