20. Co zrobił Polska, czyli Prusy wciąż się nie słucha.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Herbata wylała się na stół.

- J-j-ja przepraszam... - wyjąkał Litwa - J-j-już posprzątam...

Szybko wziął w ręce papierowy ręcznik, aby zetrzeć herbatę ze stołu. Powodem jej wylania był donośny huk, przez który Taurys drgnął, wylewając przy tym napój z dzbanka. Pospiesznie zaczął czyścić stół. Nie patrzył wcale na Rosję, którego twarz i tak nic nie wyrażała, bo ponownie przyjęła ten przerażająco spokojny wyraz. W końcu jednak odważył się na niego spojrzeć. Zdziwił go jego spokój.

- Słyszał p-pan? - zapytał Litwa.

- To pewnie filiżanka. - odparł Ivan, biorąc do ręki naczynie - Wypadła mi z ręki. - i, jak gdyby nigdy nic, upuścił filiżankę na podłogę, po czym po prostu wyszedł z pomieszczenia.

Braginski zachowywał się dziwnie. Jakby wokół niego nic się nie działo. Albo... Jakby to wszystko było jego sprawką. Laurinaitis zmarszczył brwi. On napewno wie, gdzie jest Polska. I nie pozwala mu się z nim spotkać. Tylko... Dlaczego? Tu dzieje się coś dziwnego. A Litwa się dowie co.

Sprzątnął z podłogi pozostałości po filiżance i starł resztę rozlanej herbaty. Potem wyszedł z pokoju. A co było najlepsze?

Rosji nie było już nigdzie.

Bo Rosja wyszedł z domu, mimo że dopiero co do niego zawitał. Stwierdził, że w mieszkaniu dzieje się dobrze, bo nikt nic nie przypuszcza. No, może poza Litwą. Jest on bardzo podejrzliwy. A nawet jeśli Litwa dowiedziałby się o tym wszystkim, to co? Nic by z tym nie zrobił.

Siostry i tak poszłyby za nim, a Estonia z Łotwą nawet nic nie próbowaliby wskórać. Więc bezpieczeństwo Ivana jest potwierdzone.

A może tak by wam - moi drodzy - wyjaśnić, o co tak w ogóle Rosji chodziło w tym całym zamieszaniu? Co chciał osiągnąć? Myślę, że to was interesuje, więc już opowiadam.

Wszyscy wiemy, jaki jest Ivan, więc tu nie trzeba nic chyba mówić — cech miał wiele, ale teraz ważniejsza jest ta jedna. Lubił robić wszystko po swojemu, a jeżeli nie było tak, jak on chce, zmuszał do tego na różne sposoby.

Tak naprawdę, to bardzo lubił swojego kuzyna. Pamiętał te czasy, kiedy to lubili się nawzajem. Tyle że teraz działało to tylko od jednej strony. Polska z wiekiem przestawał lubieć Rosję, spędzał z nim coraz mniej czasu. Z powodu pojawienia się jego nowego przyjaciela. Ujmując dokładniej, jak już wiecie, Braginski przerażał Litwę na tyle, że nawet Polska nie mógł przekonać go do polubienia Ivana. Można więc stwierdzić, że wina stoi po stronie Litwy. Ale cóż, nawet po ich rozdzieleniu Polska wcale nie chciał ponownie zbliżyć się do kuzyna, a znienawidził go jeszcze bardziej.

Ale teraz już się o to postara.

Zmierzał właśnie na spotkanie ze swoim współpracownikiem.

Jego współpracownik... On jest chyba najgorszy w tym wszystkim. Sam chce działać. Nic nie było mówione o jego władzy. Miał jedynie słuchać się Braginskiego. Rosja wiedział, że on robi znacznie więcej niż powinien.

Złego sobie dobrał partnera, ale inni byliby jeszcze gorsi. Nie zrozumieliby. Nie, żeby Prusy rozumiał z tego cokolwiek, ale nienawidził Polski, co w tej sytuacji było jego jedynym plusem — dużo prościej zmuszał go do czegokolwiek i był dla niego, można by powiedzieć, brutalny. Rosja wiedział, że bez tego sobie nie poradzi. Bo mimo wszystko sam nie mógłby skrzywdzić swego kuzyna własnoręcznie. Mimo, że już próbował. Ale nie dał temu rady.

I nie, wcale nie chciał, aby kuzyna krzywdzono.

On po prostu musiał być krzywdzony.

Szedł chodnikiem i uśmiechał się beztrosko, pozdrawiając nielicznych napotkanych przechodniów. Cieszył się z dnia dzisiejszego. A jeszcze bardziej z tego, że jutro nadejdzie dzień, który będzie jeszcze piękniejszy. Obmyślił jego przebieg już bardzo dokładnie. Musiał jeszcze tylko wytłumaczyć wszystko Prusom. Powiedzieć, co ma robić. Wyjaśnić, czego ma nie robić. Aby usłuchał się chociaż trochę. Aby nie przesadzał za bardzo.

Doszedłszy na miejsce, zatrzymał się na głównym korytarzu, słysząc szczęk kajdan, dochodzący z jego końca. Po chwili pojawił się tam Prusy, który zauważywszy Ivana, do niego podszedł.

— Chodźcie za mną, Beilschmidt. — rozkazał cicho Braginski i znacznie oddalił się od poprzedniego miejsca. Gilbert poszedł za nim — Wspominałem wam już może, co będzie dnia jutrzejszego?

— Coś... — mruknął Prusy.

— Do pana Łukasiewicza przyjeżdża zaszczytny nasz gość. To wiecie. — powiedział Rosja — A teraz proszę mnie słuchać. Podczas spotkania nie możecie mieszać się między ich obydwu. Odprowadzacie pana Łukasiewicza, potem po niego przychodzicie. I tyle z waszej roli. Czy wyraziłem się jasno? — zapytał.

— Tak, oczywiście. — Prusak złożył ręce, wzdychając głęboko.

— I tak ma mi być każdy dzień. Chyba, że wydam rozkaz. — dodał Ivan — A teraz proszę odejść i nie pokazywać się na tym korytarzu do jutra. — to powiedziawszy sam odwrócił się na pięcie i poszedł.

Gilbert prychnął, ale poszedł za nim.

Polska nic a nic nie zasłyszał z ich rozmowy, a nawet jeżeli cokolwiek by zasłyszał, nic by go to raczej nie obchodziło. Obchodziło go jedynie to, że kiedy się stąd wydostanie, ukatrupi tego głupiego Prusy.

Nie domyślacie się raczej, że tego dnia nie dostał nawet posiłku, a w dodatku przed chwilą Beilschmidt zamiast normalnie zakuć go w kajdany, co już by zniósł, to okropnie skrócił łańcuch, przez co Feliks zmuszony był do stania cały czas. Po dłuższym więc czasie zaczęły boleć go nogi, jak i ręce.

I potem nie mógł zasnąć. Jak zasnąć na stojąco? Nogi mu się uginały, miał wówczas uczucie, jakby ręce zaraz mu miały poodpadać. Nic z tym nie mógł zrobić.

Podczas nocy nie zmrużył oka. Bardzo był wyczerpany, ale wciąż zachowywał hardy wyraz twarzy i wytrwałość. Niech Prusy sobie nie pozwala. Zaraz pewnie przyjdzie i jeszcze zacznie się głupkowato śmiać.

I miał rację, bo po jakimś czasie, już po poranku, zjawił się Beilschmidt głupio się śmiejąc.

— Jak się spało, hę? — zapytał, wpatrując się z drwiną w Polskę.

— Bardzo dobrze, ściana jest totalnie wygodna wiesz? — odparł radośnie Łukasiewicz — Tobie też polecałbym na przyszłość. — to powiedziawszy, uśmiechnął się od ucha do ucha.

— Idziesz ze mną. — rzekł Prusy poważnym nagle głosem.

Po tym wszedł do celi i po prostu odpiął Feliksa od łańcuchów, po czym złapał go mocno za rękę i prowadził przez korytarz.

Polska prawie wywracał się na nogach. Nie dość, że Gilbert miał dłuższe nogi, to stawiał szybciej kroki, jakby miał zaraz się spóźnić na jakieś ważne wydarzenie.

Nie próbował się nawet domyślać, co za chwilę może się wydarzyć. To i tak nic mu nie da. Ale miał jednak nadzieję, że to nie będzie nic złego. Znaczy, gorszego od tego, co działo się dotychczas.

Doszli na miejsce. Było to pomieszczenie z kamienia ( jak wszystkie inne tutaj... ), na którego jednej ze ścian wisiało coś w rodzaju tablicy, przed nią wysokie czarne biurko z krzesłem. Na środku stał mały, krótki stolik, na nim kartka papieru i kilka innych rzeczy, za stolikiem — drewniane krzesło.

Prusy oparł się o ścianę.

— Usiądź. — powiedział, wskazując głową na stolik pośrodku.

Polska jednakże nie usłuchał się, tylko wpatrywał się w Gilberta. To wszystko?

— No usiądź na tym krześle, co ci się stanie niby? — rzekł ironicznie Prusak, wywracając oczami.

  Feliks niepewnie zajął miejsce. Co to ma znaczyć? Ktoś zaraz tu przyjdzie, czy co? Zerknął na blat stołu. Oprócz kartki był tam jeszcze kałamarz i pióro. Co on ma tym niby robić? Długopisu nie mogło się dać? A zresztą, co za różnica, i tak nie będzie nic pisał, ani piórem, ani nawet długopisem!

— Oo, już przyszedł. — Prusy odszedł od ściany — Hallo, West.

Łukasiewicz podniósł wzrok. Zmarszczył brwi i otworzył szeroko usta, zauważając Niemca. On jest w to wszystko także wmieszany? Nieważne, czy dawniej go lubił, czy nie, teraz nienawidził go całym sercem.

Niemcy także zdziwił się, kiedy w ławce zobaczył właśnie jego. Nie przypuszczał, że to on...

— No, to zostawiam was samych. Przyjdę za godzinę sprawdzić rezultaty. — oświadczył Beilschmidt i wyszedł z pomieszczenia.

Polska złożył ręce i wpatrywał się w podłogę przed sobą. Cokolwiek powie Niemiec — i tak nie będzie go słuchać.

A sam młodszy Beilschmidt nie wiedział, co ma teraz zrobić. Sytuacja była trochę niezręczna, ale w końcu odłożył notatki, które do tego czasu trzymał w rękach, na biurko, po czym usiadł na swoim krześle i zaczął je przeglądać.

W końcu odchrząknął dwa razy i zajął głos.

— Zaczniemy od podstaw...

— Nie.

Feliks nie patrzył nawet na niego. Nie wiedział jeszcze dokładnie, czego on chce i po co tutaj jest, ale tak będzie odpowiadał.

— Och... — Niemcy wstał z krzesła, po czym wziął kredę w palce i zaczął pisać po tablicy. — Deutsch... To twoja pierwsza lekcja języka niemieckiego. Przepisz z ta...

— Nie. — to mówiąc, Polska strącił ręką kałamarz na podłogę, na której rozlał się tusz.

A więc tak... On jest tu po to, aby nauczyć go tego... Języka. Aby przeprowadzić germanizację. Nie, nie, Polska sobie na to nie pozwoli. Nie będzie się tego uczył. Nie będzie go słuchał. Co oni sobie wszyscy myślą? Nie zmuszą go do tego. Już wolałby, aby każda noc była taka, jak ta ostatnia niż to.

Nie bał się Niemiec ani trochę, chociaż wiedział, jaki on potrafi być. Nieraz Włochy mu opowiadał. A teraz wydawał się być dziwnie bezradny, bezsilny. Jakby można było nim... zawładnąć.

— To może wolisz sło...

— Nie. — znów powiedział stanowczo Łukasiewicz.

Beilschmidt opuścił głowę. Jednak nie umiał tego robić. Głupi Polak odmawiał współpracy, a on nic z tym nie mógł zrobić. Bo co? Miałby go uderzyć i na siłę go uczyć? Nie zrobiłby tego.

Polska usatysfakcjonowany był z tego efektu. On, ze złożonymi rękami i stanowczym wyrazem twarzy, naprzeciw niego załamany Niemcy, kryjący swoją twarz w dłoniach. To mu się podobało. I siedzieli tak dłuższy czas, nic nie robiąc.

Ale nadszedł najgorszy moment. Feliks usłyszał kroki na korytarzu. To Prusy. Nie dał jednak po sobie poznać, że odrobinę się zląkł. I już po chwili w pomieszczeniu znów pojawił się Gilbert. Łukasiewicz nie patrzył na niego, pozwolił sobie jedynie na słuchanie jego głosu.

— I co? — zapytał z uśmiechem Prusy — Czego się nauczyłeś?

— Niczego i nie mam zamiaru się tego uczyć. — odparł Polska.

Gilbert spojrzał na brata.

— Gilbert, ja naprawdę...

— To zaraz się nauczy. — stwierdził Prusak.

Niebezpiecznie zbliżył się do Feliksa, który nadal na niego nie patrzył, ale serce od razu zaczęło mu szybciej bić. Podniósł go z krzesła, po czym podwinął wysoko jego mundur. Już wiedział, co to oznacza.

Cienka lina uderzyła w jego plecy. Powstrzymał się od krzyku, mocno zaciskając wargi.

Ich werde immer auf meine Heer Proeußen hören.

Pewnie miał to powtórzyć. Nie. Nie powie ani słowa w tym języku. Milczał.

I znowu zabolało. Tym razem nie dał rady się powstrzymać.

Ich werde immer auf meine Heer Preußen hören.

Mimo wszystko dalej milczał. Nie da się temu.

Kolejne uderzenie.

— Ich werde immer auf meine Heer Preußen hören.

Ale tym razem już nie wytrzymywał. Ból był zbyt ogromny.

Ich werde...meine Heer...

Głośniej!

I kolejne.

Ich werde immer auf meine Heer Preußen hören!

Polska już płakał. Nie wierzył w to. Przeklinał siebie w duchu za taką głupotę. Właśnie wysłuchał się Prusaka. Nastąpiła chwila ciszy.

— No — przerwał ją Prusy, uśmiechając się z usatysfakcjonowania — i tak ma być. A teraz idziemy. — pociągnął Feliksa za sobą ku wyjściu z pomieszczenia.

Łukasiewicz spojrzał kątem oka na Niemca. Siedział on i z żalem wpatrywał się w podłogę. Feliks wiedział, że on był silniejszy od swojego brata i mógłby z tym coś zrobić. Ale nie robił nic.

Polska przebrał szybko nogami, aby jakoś nadążyć za Gilbertem. Doszli na miejsce, Prusy rzucił Feliksa do celi i zatrzasnął żelazne drzwi.

— Mam nadzieję, że jutro już nie będziesz sprawiał problemów. — powiedział jeszcze i odszedł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro