21. Litwa się dowiedział, czyli co działo się pewnej lekcji.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tego dnia Litwa postanowił, że to już czas. Czas na dowiedzenie się o co w ogóle w tym wszystkim chodzi. Kiedy wreszcie się dowie tego wszystkiego i wreszcie spotka się z Polską.

Już wiedział, co zrobi, aby się tego dowiedzieć.

Był dziś październikowy poniedziałek. Mimo wszystko dzień wyjątkowo piękniejszy od dni ostatnich, bo słońce nie chowało się już za chmurami, tylko jasno i wesoło świeciło, jakby chciało pokrzepić Litwę. I pokrzepiło go to. Uśmiechnięty był od samego rana, mimo że do nikogo się nie odzywał.

Znalazłszy się w szkole, obszedł ją całą, bo nigdzie nie mógł znaleźć tej jednej, konkretnej osoby. W końcu, na górnym korytarzu, odnalazł. Tylko, że był on razem z... nim... Spoglądał na nich obojga zza ściany.

- Mam nadzieję, że nikomu nic nie powiedziałeś.

- S-si, Germania...

- To dobrze. Idź już do siebie na lekcje, bo się spóźnisz i będziesz musiał się tłumaczyć.

Litwa chował twarz za ścianę. Szedł w jego stronę.

Przeszedł obok, cały roztrzęsiony, przyciskał do siebie książkę do matematyki. Nie zauważył Taurysa, szedł więc po schodach na dół, cicho szlochając.

Laurinaitis zerwał się natychmiast z miejsca i pognał za nim. Nim tamten zdążył się w ogóle odwrócić, obaj już stali pod schodami.

- V-ve, L-litwa...

- Włochy...

- N-niem...! - Litwa czym prędzej zamknął mu dłonią usta. Mają być sami. Nie chce tutaj żadnych Niemców.

- Cicho. - szepnął Taurys - Czas na ujawnienie prawdy, Włochy.

- A-ale, j-ja nie...

- Nie interesujesz się Polską? A co, jeżeli on teraz cierpi? Włochy, ja muszę się z nim zobaczyć. Ja muszę wiedzieć, że z nim wszystko dobrze.

- N-nie mogę, n-nie...

Włoch zsunął się po ścianie na podłogę. Zapłakaną twarz ukrył w dłoniach.

- Włochy... Proszę... - Litwin westchnął - Wiem, że ty wiesz... Ty jesteś jedyną taką osobą... Wiesz chyba, jakie to dla mnie ważne... To mój przyjaciel. Nie mogę dopuścić, aby coś mu się stało.

Spojrzał na Vargasa. Widział, że to było dla niego trudne. Zasmucił się. Jeżeli on mu tego nie powie, nie powie mu nikt. Chwilę odczekali w milczeniu. Litwa już stracił wiarę. On tego nie powie.

- Przykro mi, naprawdę przykro, Włochy... - odwrócił się. Już miał odejść, ale zatrzymał go Włochy.

- Cze-czekaj.

Odwrócił się znów. Włoch wstał z podłogi, ale i tak się w nią wpatrywał.

- J-ja wiem... Wiem o wszystkim... Ale ja nie mogę z tym nic zrobić! Nie mogę! - wtulił się w Taurysa. Pozostało tak przez moment, po czym odszedł od niego o krok - T-to Prusy. I Rosja. Oni obaj... Oni porwa... Porwali Polskę... Nie wiem, nie wiem gdzie! Przysięgam!...

- Spokojnie. - uspokoił Laurinaitis - Nie denerwuj się. Nikt ciebie o nic nie obwinia. I co dalej?

- W-wiem, że to Rosja wydaje... rozkazy... A Prusy... Prusy je wypełnia... A... A Niemcy... Niemcy... - wybuchnął płaczem i znów wtulił się w Litwę. - Niemcy z nimi... współpracuje...

Litwa zmarszczył czoło. A więc to tak... To by wyjaśniało zachowanie Rosji... I jego oraz Prus, rok temu...Ale to było straszne! Nie wyobrażał sobie, co u Polski właśnie może się dziać. Ale dziękował Włochowi. Przynajmniej wie. Może z tym coś zrobić. Postara się o to.

- Włochy... - rzekł - Dziękuję. Naprawdę. Nawet nie wiesz, co uczyniłeś swoimi słowami.

- J-ja nie myślałem, ż-że Niemcy też... - zapłakał Vargas - On naprawdę... Naprawdę jest inny... Ale jak on się dowie... Ja nie chcę! Nie chcę...!

- Nie martw się. Nikt nie dowie się o naszej rozmowie. Jesteś bezpieczny. - objął go ręką - Otrzyj łzy.

Naprawdę nie wiedział, jak bardzo Włochy może się bać. Bo on się bał. Bardzo się bał. Już nawet Niemiec. Latynos otarł łzy rękawem.

Laurinaitis razem z nim poszedł do klasy matematyki. Lekcja zaczęła się już jakiś czas temu. Weszli do klasy.

- Przepraszamy za spóźnienie. - powiedział Litwa za nich dwóch, po czym usiadł w ławce obok Estonii.

- Och, nic nie szkodzi, nic nie szkodzi. - zawołała radośnie Ukraina - Otwórzcie podręczniki na stronie czterdziestej moi drodzy, jesteśmy przy drugim zadaniu.

Taurys nie wiedział, gdzie jest Feliks. Nie wiedział, co się z nim dzieje. Ale dzięki Włochom jest na dobrej drodze.

Polsko, dopilnuję, abyś wrócił do domu.

Ale chyba nie spieszyło się to nikomu, bo biedny Feliks wciąż siedział za kratami. I wcale nie wiedział, że Litwa się o niego martwi. W sumie, to nie myślał już o nim w ogóle. A nawet jeżeli by myślał... To i tak wiedziałby, że Taurys pewnie nim się nawet nie przejmuje. Bo po co? Po tym wszystkim, co Feliks mu zrobił? Ma prawo go nienawidzić. I Polska to rozumie.

Zastanawiał się, czy w ogóle z tego miejsca da się uciec... Krat przecież nie rozwali. A przed Prusami nie dałby rady uciec - jest za słaby. A nikt raczej go nie wypuści. Nie po tym wszystkim. A więc czy to oznacza, że zostanie tutaj... aż do śmierci? Umrze marnie i bez godności w tym miejscu? Nie zdąży nawet dorosnąć, nie zdąży poznać jeszcze całego świata. A nawet nie zdąży pożegnać się... z nikim... Nie zdąży nikogo ze swoich bliskich zobaczyć ostatni raz... Pierwszy raz obrał pesymistyczne spojrzenie na to wszystko.

Chociaż w sumie, to wszystko nie miało teraz znaczenia. Byle jeszcze za życia nie słuchać się tego głupiego Prusaka i nie dawać mu satysfakcji. Do tego wszystkiego zresztą zdążył się już przyzwyczaić, a każdy zadany mu cios zdawał się być coraz mniej bolesny. Z tego też powodu Prusy na jakiś czas przestał go bić. Chociaż i tak nie musiał, bo można by powiedzieć, że Feliks nie sprawiał problemów, tylko grzecznie uczęszczał na lekcje z Niemcami. Na razie kazano mu robić tyko to.

Germanizowano go już bardzo długo. Polska zdążył poznać już wiele nowych słów, układał już w miarę sensowne zdania. Nie wierzył, że się tego w ogóle uczy, ale...

- Chodź na lekcje. - po drugiej stronie krat pojawił się nie kto inny, jak Prusy.

Oho, znowu. Gilbert przyszedł, aby go odprowadzić. Podniósł się z podłogi, a Beilschmidt, wszedłszy do celi, odpiął go od łańcuchów i zabrał ze sobą do klasy.

A tam był już Niemcy. Siedział za swoim biurkiem, przeglądając notatki specjalnie przygotowane na dziś.

Po pierwszej lekcji stał się on bardzo surowy dla Polski. Bo Feliks z początku nie słuchał, dopiero później stał się bardziej posłuszny.

Łukasiewicz usiadł w swojej ławce, gotowy na zaczęcie następnej lekcji. Ale co było najlepsze? Prusak wcale sobie nie poszedł, został w pomieszczeniu. I jeszcze usiadł na krześle pod prostopadłą ścianą. Tylko dlaczego? Po co?

Ale to nie wszystko.

- Mam nadzieję, że się nie spóźniłem.

Do klasy wszedł Rosja. Ach, jak Polska ostatnio dawno go widział. Prawie aż zapomniał, że on też bierze w tym wszystkim udział. Jednakże Ivan wcale nie patrzył na Feliksa, a zajął miejsce na drugim krześle, obok Prus. Co to ma być?

- Dzisiaj taka... Inspekcja. - rzekł Gilbert - No, już, zaczynać.

Polska popatrzył na nich obydwu. Jaka znowu inspekcja? Nie rozumiał tego. I nie chciał.

Niemiec speszył się. Nie wiedział, jak ma prowadzić lekcje w obecności ich obu. Nic wcześniej nie wiedział o tej całej inspekcji. Po chwili odetchnął i powiedział:

- Guten Morgen, Schüler Łukasiewicz.

- Guten Morgen, Heer Beilschmidt. - odpowiedział zestresowany Feliks. Bał się, że powie coś źle - Wie geht es dir?

- Gut, danke. Heute Thema ist Imperfekt. Schreiben wir. - zaczął pisać na tablicy, Polska za nim na kartce.

Tak, lekcje były prowadzone całkowicie po niemiecku. Feliks nie mógł powiedzieć ni słowa po polsku czy w innym języku. Nie mógł się nawet pomylić. Jakby był jakimś niemieckim państwem.

- Na, Imperfekt... Zum Beispiel...

Łukasiewicz przestał go słuchać. Zaczął tylko pisać na kartce coś, co wcale nie miało związku z lekcją. I dobrze dla niego, że nikt nie zauważył, że robi coś innego, przy pomocy słownika języka niemieckiego, który otrzymał od nauczyciela trzy lekcje temu.

I minął jakiś czas, nim Niemcy przestał pisać po tablicy i zwrócił się do ucznia.

- Uhm, Schüler Łukasiewicz, lies bitte die Notiz.

Polska wstał z krzesła i nie patrząc na swoje notatki, powiedział niedokładnym niemieckim z wyraźnym, polskim akcentem:

- Ich werde nicht auf dich hören, ich werde deinen Befehlen nicht gehorchen. Im Allgemeinen bin ich polnisch und ich bin ein völlig freies Land, das um sein eigenes kämpft. Ich werde mich nicht regieren lassen. Verdammt Deutschen.

To powiedziawszy z powrotem usiadł na krześle i złożył ręce z dumą na twarzy i z nienawiścią w oczach patrząc na Niemca, zrzucając słownik języka niemieckiego z ławki.

Wszyscy trzej zamilkli w bezruchu. Niemcy uniósł brwi i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć. Prusy patrzył ze zdenerwowaniem to na brata, to na Feliksa. A Rosja patrzył tylko na Polskę z podziwem i żalem zarazem.

Dumny był Feliks z siebie. Długo bardzo układał tę wypowiedź. I nareszcie im dogadał. Nie obchodziły go teraz konsekwencje. Nie odczuwał wcale strachu. Tylko, jakby ten cały wcześniejszy strach po prostu z niego spłynął.

Po krótkiej chwili Gilbert spojrzał na Ivana.

- Aber bitte. - powiedział Braginski, wzdychając.

Prusy poderwał się z miejsca i podszedł do niegrzecznego ucznia, po czym strącił go z krzesła na podłogę. Tamten próbował się podnieść, ale szybko cofnął się z powrotem przez mocne kopnięcie w brzuch. Gilbert kopał go gdzie popadnie, jakby był głupią szmacianą lalką, która nie ma uczuć i nie czuje wyrządzanej jej krzywdy.

Polska nie miał zamiaru prosić go, aby przestał, nie chciał błagać go o litość. To nie doprowadziłoby do końca tortur, a tylko by go ośmieszyło. Krzyczał z bólu, wiedząc, że niestety daje tym Gilbertowi satysfakcję. Zdawało mu się, że rany, które zadano mu wcześniej, otwierają się znowu i krwawią, bolą od nowa. Oczy jego zapełniły się łzami.

Beilschmidt chwycił biednego Feliksa za gardło, trzymał w górze, zaraz przy ścianie. Nie obchodziło go, że ten biedak ledwie oddychał, próbował wyswobodzić się z uścisku jego silnej ręki. Uderzył go pięścią w twarz, przez co z ust Polaka zaczęła spływać szkarłatna krew. Pomiędzy kolejnymi uderzeniami Feliks nawet nie pisnął - nie zdążyłby nawet, bo było ich zbyt wiele, były szybko zadawane.

W końcu Prusy pozwolił mu opaść na podłogę, skulić się i całemu się trząść.

Rosja patrzył na to z niemałym zniesmaczeniem. Z każdym ciosem, zadanym jego kuzynowi, wzdrygał się. Musiał jednak przyznać, że mu się to należało - nie powinien mówić takich rzeczy, powinien słuchać się zasad. Patrzył tylko z politowaniem na tę małą, zakrwawioną istotę, skuloną pod ścianą.

Gilbert odwrócił głowę w jego stronę. Ivan gestem ręki dał znak, aby odszedł od Polski. Usłuchał się. Wszyscy siedzieli chwilę w ciszy.

Aż w końcu Braginski postanowił wstać ze swojego krzesła i powolnym krokiem ruszyć ku Łukasiewiczowi. Przyklęknął przy nim. Feliks nie patrzył na niego, ignorował go. Rosja chwycił go za podbródek, aby zmusić go do podniesienia głowy i zwrócenia swoich oczu na niego. Wtedy poczuł na sobie wzrok przepełnionych bólem zielonych oczu, całych załzawionych, zakrwawionych.

- Będziesz się już słuchał, da? - zapytał Rosjanin. Polska nawet nie poruszył ustami, pewnie dlatego, że w ogóle nie mógł tego uczynić - Wiesz, że nie chcemy tu dzieci, które nie grają zgodnie z zasadami.

Minęła jeszcze chwila, podczas której oni obydwaj wpatrywali się w siebie z uwagą.

- W-warsza... Warszawa będzie w-waszą stolicą... - wykrztusił ledwo słyszalnie Feliks.

- Cieszę się, że masz marzenia. - powiedział z uśmiechem Ivan, po czym w końcu wstał na równe nogi - Zanieście go do jego celi. - rozkazał i opuścił pomieszczenie.

Był już dość późny wieczór, kiedy Litwa szukał po całym domu nikogo innego, jak Rosji. Miał wielką ochotę tak mu nagadać, że... No cóż, był bardzo zdenerwowany. Nigdzie, ale to nigdzie nie mógł go znaleźć. Nawet Białoruś nie wiedziała, gdzie on może być. Ale pewne raczej było, że przebywa gdzieś w okolicy. Taurys po prostu wiedział, że on na pewno teraz nie jest... tam.

Naszła go myśl, że może jest na podwórzu. Wyszedł szybko z domu, aby to sprawdzić. I w końcu znalazł go, stał za domem, patrząc wprost na Słonecznikowe Wzgórze. Gniew w nim wzrósł.

- Czy ty jesteś normalny? - naskoczył już na niego od razu.

Złapał Rosję za nadgarstki i przygwoździł do ściany. Poczuł nagle w sobie tak ogromną siłę. Tak wielką. Czuł się silniejszy nawet od samego Ivana.

- Wiem, że to ty za tym wszystkim stoisz.

A ku jemu zdziwieniu, Braginski nie zmienił nawet wyrazu twarzy i ze spokojem patrzył na Litwę. Jakby normalnie z nim rozmawiał. Nie próbował nawet się ruszyć, choć i tak z całą pewnością, mógłby po prostu sobie, jak gdyby nigdy nic, pójść.

- Och, pan Laurinaitis... - zaczął mówić, ale przerwano mu.

- Żeby tak własnemu kuzynowi?! Ty chyba nie masz serca! Co ja bredzę? Na pewno go nie masz!

- Litwo...

- To ty wydajesz rozkazy. Ty tym wszystkim rządzisz. Dlaczego, co? Dlaczego mu to robisz?

- Ależ Litwo, ja...

- I tak się teraz tłumaczysz? Z tego się nie wykręcisz.

- Litwo, przestańcie.

Nagle ta cała złość w nim wygasła. Ta cała pewność siebie. Nie czuł się już wcale tak silny. Odszedł od Rosji i ukrył twarz w dłoniach. A chciał tylko dobrze. Chciał tyko znowu spotkać Polskę. Chciał znowu usłyszeć jego głos. Czy to jest za wiele? Nastała chwila ciszy.

- Kiedy ostatni raz widzieliście pana Łukasiewicza?

- W czerwcu... - odparł Laurinaitis, nie rozumiejąc, po co mu te informacje.

- To mam nadzieję, że wciąż pamiętacie jego twarz, bo pana Łukasiewicza nie zobaczycie już nigdy.

Rozdział dedykowany dla członków stowarzyszenia PATZ, którzy nie tracą zimnej krwi i wciąż chcą wyzwolić ( udało im się to ) Feliksa Łukasiewicza z rąk Ivana Braginskiego i Gilberta Beilschmidta. Jesteście cudowni!

12.05.2019 rok
Postanowiłam wstawić scenę, której wcześniej nie było, a była ona w moich notatkach. Ogólnie miała znaleźć się tutaj od początku... Nie wiem, co się stało, że jej nie umieściłam...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro