22. Strata, czyli przeprosiny w końcu przyjęte.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Było gdzieś około północy, przynajmniej tak wydawało się Polsce, który zbudził się wtedy z niespokojnego snu. Przetarł oczy, podniósł głowę. A jak się zdziwił, kiedy w poświacie księżycowej wpadającej do celi zobaczył postać. Znaną postać.

- L-licia...!

Poderwał się z podłogi i przytulił go z całych sił. Po policzkach zaczęły spływać mu łzy.
Litwa objął go.

- Licia... Zabierz mnie stąd... Proszę!... - wtulił się w niego jeszcze bardziej.

- Nie, Polsko.

Feliks podniósł głowę. Taurys wciąż miał spokojny wyraz twarzy i patrzył czule na Polskę.

- Musisz być silny. Nie daj się temu. - powiedział - Ja przez cały czas jestem z tobą, Feliks.

Łukasiewicz spuścił głowę. Zapłakał znowu.

- Ale ja sobie nie poradzę...

- Poradzisz. Wierzę w ciebie. I zostawiam ci jeszcze Orła. Będzie czuwał nad tobą, ode mnie.

Nastała chwila ciszy. Feliks nie wiedział, kim jest Orzeł i czy w ogóle się tego dowie. Ale nie miało to znaczenia.

- Na mnie już chyba czas. - rzekł Litwa.

Odsunęli się od siebie. Feliks uśmiechnął się przez łzy, po czym podniósł dwa palce do czoła.

- Salutuj, Liciu.

Taurys także się uśmiechnął i zasalutował. Zaraz po tym, gdy to uczynił, po prostu rozpłynął się w powietrzu. Polska usłyszał wołanie orła. Opuścił rękę, po czym znów poszedł spać. I zasnął.

Ranka następnego dnia, kiedy Polska ledwo co się obudził, Prusy przyszedł pod celę.

Od tygodnia Feliks już nie uczęszczał na lekcje niemieckiego. Powód zapewne był taki, że sprzeciwił się, tym samym nazywając Niemców cholernymi Niemcami. Bardzo wtedy mu się za to dostało, ale Polska wcale nie żałował swego postępku, a wręcz przeciwnie. Pokazywał swój sprzeciw coraz mocniej i częściej. Ale i tak wydawało mu się, że Prusak sobie z tego nic nie robi, a jeszcze się cieszy ( jedynie z początku się denerwował ).

A Rosja znów zniknął mu z oczu. Nie widywał go wcale. I w sumie to dobrze, bo nie chciał widzieć jego przebrzydłej twarzy zdrajcy.

- Wstawaj. - rozkazał Gilbert.

- Po co? - zapytał Feliks.

- Przymknij się i wstawaj. - warknął Beilschmidt, wchodząc do celi.

Ciekawość wygrała. Polska był bardzo ciekaw, czego chce Prusy. Z jego speszonej miny stwierdził, że tym razem wcale nie chce go bić ani zabrać na kolejną lekcję germanizacji.

Wstał więc, po czym wystawił ręce ku Gilbertowi, aby uwolnił je od kajdan. Gdy to się stało, oboje wyszli na korytarz.

Chociaż wtedy Feliks zwątpił. Czego innego miałby chcieć Prusy? Zazwyczaj przecież zabierał go ze sobą, jeżeli chciał się nad nim poznęcać. Inaczej nawet by na niego nie popatrzył.

- W tył zwrot. - powiedział nagle, odwracając się na pięcie.

- Wracaj tu. - burknął Prusak, łapiąc go za mundur.

- Wracam do celi. - oświadczył Polska - Ty jesteś nienormalny, a...

- Wracaj tu. - powtórzył Beilschmidt, ciągnąc Feliksa z powrotem, chociaż Łukasiewicz przebierał nogami tak, jak tylko mógł.

Doszedłszy na właściwe miejsce, nareszcie go puścił.

- Feliks!

Polska nic nie zdążył powiedzieć, bo zaraz po tym, kiedy się odwrócił, znalazł się w objęciach kuzynki.

- A-alice... - powiedział z niedowierzaniem, ale objął ją rękoma.

Nie wiedział, co ona tu robi. Ale jakże się cieszył, że tutaj jest. A bał się, że nikogo już nie zobaczy. A jednak jeszcze spotkał Czechy.

- W południe stawię się tu po niego. - rzekł Gilbert, wychodząc z pomieszczenia - Ma być zdrów. - trzasnął drzwiami.

Ledwie wyszedł, a Alice wypuściła z oczu powstrzymywane łzy. Odsunęła się od kuzyna, patrząc mu w oczy.

- Hej, nie płacz...

- Ty nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak ja się o ciebie martwiłam... - Czechy znów przytuliła Feliksa.

Polska nie rozumiał, jak ona może płakać. Nigdy nie płakała. Nigdy nie przypuszczał, że coś takiego może w ogóle mieć miejsce. Westchnął ciężko. Nie chciał, żeby ona płakała. I to z jego powodu.

- Co u Jakuba? - zapytał, aby odwrócić jej uwagę od płaczu.

- Ach, Jakub...? - Alice ponownie odsunęła się od Łukasiewicza - On też się o ciebie martwi...

- Kiedy wrócisz, to przekaż mu ode mnie, aby się nie martwił. Ty też się nie martw. Ze mną wszystko do...

- Jak dobrze? - Czechy zdenerwowała się odrobinę, tym samym zaprzestając płakania - Jak dobrze? Ty widziałeś siebie w ogóle? A wiesz, co ja tu robię? Kazali mi cię opatrzyć. Gdyby wszystko było dobrze, nie potrzebowałbyś tego. Jesteś po prostu śmieszny.

Co prawda, Polska odrobinę przestraszył się tonu jej głosu, ale prychnął krótkim śmiechem. Kuzynka spojrzała na niego obrażonym wzrokiem. Nie rozumiała, dlaczego on się śmieje. W tym przecież nie ma nic śmiesznego. Odetchnęła, po czym powiedziała:

- Dobra, koniec żartów. Na południe masz być zdrowy, Feliks.

Oboje w sumie nie wiedzieli, dlaczego Prusy tego chce. Skoro sprawił mu tyle bólu i ran na jego ciele, czemuż teraz chce aby go leczono? Ale to nie miało znaczenia. Dla dziewczyny ważne było tylko, aby kuzyn był zdrowy.

Ściągnęła więc z niego górną część ubrań. Zauważywszy liczne rany na jego ciele, syknęła cicho. Nie mogła uwierzyć, że mimo tego, chłopak jest w tak dobrym humorze. Wiedziała, że musiał dużo tutaj przejść. I tak bardzo mu współczuła. Zajęła się opatrywaniem ran. Raz po raz słyszała, jak Feliks cicho jęczy z bólu.

Bo to bolało bardziej niż dawniej zraniona ręka.

Czechy opatrzyła wszystkie jego rany. Wyrobiła się do południa, kiedy to z powrotem zjawił się Prusy. Polska spojrzał na niego ze złością, Alice - z przerażeniem. Dla nich obojga nadszedł czas rozstania.

- Już? - zapytał Gilbert.

- Już. - odparł Feliks, zawiązując pelerynkę pod kołnierzem.

- To idziemy. - już miał chwycić go za rękę, ale Czechy ponownie objęła kuzyna.

Nie chciała się z nim rozstawać. A najchętniej to zabrałaby go ze sobą do domu. Nie chciała znowu za nim płakać.

- Obiecaj mi, że wrócisz.

Polska milczał, a jego warga drgnęła. Niby co ma powiedzieć? Jak może jej to obiecać?

- Feliks, obiecaj...

Łukasiewicz pocałował jej dłoń i uśmiechnął się słabo.

- Obiecuję.

Prusak zaśmiał się krótko. Głupie obietnice! Oboje powinni wiedzieć, że przecież Polak prędzej czy później umrze. Nie wytrzyma już zbyt wiele. Chociaż w głębi serca uznał, że w sumie to jest urocze. A takiego kochającego się kuzynostwa, to tylko ze świecą szukać.

W końcu pociągnął Feliksa za ramię i wyszedł z nim na korytarz. Miał już dość tego przytulania się. Bez przedłużania. Nie zważał na wołania Alice. Dobrze, że Łukasiewicz tak nie krzyczał jak ona i szedł u jego boku. Prusy przemierzał z nim korytarze wcześniej nieznane Polsce, bardziej ciemne. Widocznie zmierzał do jakiegoś nowego miejsca.

Polska nie okazywał po sobie, że się trochę boi. Bo to robiło się dziwnie podejrzane. Obawiał się, że to będzie coś strasznego. Mimo wszystko czuł się dobrze i był gotów raczej na każde zdarzenie, jakie mogło nadejść. Ale pecha miał, że nie przemyślał tego, co miało się stać naprawdę.

Doszli do drzwi. Drzwi ogromnych na tyle, że można by je chyba nazwać nawet bramą. Przy nich się zatrzymali. Gilbert złapał mocno nadgarstek Feliksa, tym samym lekko go wykrzywiając. Polska skrzywił się, ale nie mówił nic, kiedy pod jego dłonią ciasno zawiązywano gruby sznur. Podniósł wzrok na Prusaka.

- Żebyś mi czasem nie zwiał. - rzekł Beilschmidt - Znam ja już twoje sztuczki.

Feliks zmarszczył brwi. Odwrócił natychmiast głowę, kiedy usłyszał głos, mówiący:

- Panie Beilschmidt.

Prusy także się odwrócił. Na korytarz wszedł Rosja. W rękach trzymał coś owiniętego w ciemny materiał. Twarz miał poważną, jak zawsze, kiedy spotykał Gilberta. Tyle, że tym razem wydawał się być... smutny? Dało się to poznać tylko po kąciku ust zwieszonym leciutko w dół i zbliżonych do siebie brwiach. Tego jednakże Beilschmidt nie zauważył, tylko uśmiechnął się, po czym odebrał mu zawiniątko z rąk.

- Tylko proszę was... - zaczął Ivan.

- Dobra, dobra, cicho. - przerwał zniecierpliwiony Prusak.

Braginski złapał go za mundur i przyciągnął do siebie.

- Vernetsya i budet zdorova, eto yasno? - powiedział z gniewem.

Wtedy to Gilbert się go trochę przestraszył i zaczął się nerwowo śmiać.

- Da, konechno, ksesese...

Rosja puścił go, nadal patrząc srogo w jego twarz. Polska wpatrzył się w niego. Nie wiedział, co tu właśnie się dzieje. A najgorsze było to, że Ivan nawet na niego nie spojrzał. Nie rozumiał jego zachowania. Skoro nawet go nie obchodzi, to dlaczego nie wypuści go stąd? Przecież jest wiele silniejszy od Prus, z łatwością mógłby go przegnać. W dodatku jest jego kuzynem. Nie powinien za nim obstać?

Prusak pociągnął go za sobą. Feliks prawie wywrócił się wtedy na nogach, ale jakoś utrzymał równowagę. Odwróciwszy głowę, zauważył, że są na środku rozłożystego pola z bujnie rosnącą trawą. Odwrócił się znowu - drzwi były już zamknięte. Wtedy dopiero zobaczył cały budynek, w którym wcześniej przebywał. Był bardzo niski i mały, widoczny był jedynie przedsionek przed drzwiami i gdyby nigdy nie był w środku, pomyślałby, że to jedynie bardzo mały domek ( wszystko znajdowało się przecież pod ziemią ). Gdyby udało mu się obejść ten dom dookoła, zauważyłby, że za nim jest wyrobiona ścieżka i czarny samochód Prus. Tamtędy właśnie Prusak wyjeżdżał na główną drogę.

Gilbert obrał drogę w przód, przez wysoką trawę, która Polsce sięgała po kolana. Szedł więc Feliks za nim. Wtedy dopiero poczuł chłód. Zgadywał, że jest listopad ( i miał rację ) i stąd to zimno z jesiennym wiatrem.

Nie wiedział i nie chciał nawet myśleć, ile będą iść po tym błocku. Już w niecałej połowie dojścia do celu zaczęły boleć go nogi. A cel był bardzo daleko. Nie wiedział także, co w ogóle jest tym celem. I co tam się stanie. Odmawiał w myślach wszelkie modlitwy, aby nie spotkało go nic złego.

I w końcu chyba doszli w odpowiednie miejsce, bo Prusy odwiązał sznur od jego ręki i zepchnął Feliksa na ziemię, która tu była gładka i bez żadnych roślin. Daszek rogatywki opadł Polsce na oczy. Poprawił czapkę, a zaraz po tym coś ciężkiego opadło na jego brzuch. Podniósł to coś, patrząc na to zdziwiony. Czy to... karabin...? Popatrzył z przerażeniem na Gilberta. On w ręku trzymał taką samą broń. Uśmiechał się szeroko, lufę karabinu skierował w niebo.

- Walcz o swoje życie, kundlu.

I strzał. Łukasiewicz poderwał się z ziemi. Co tu się dzieje? Nie rozumiał tego wszystkiego. Czyżby Beilschmidt chciał go zabić? Nie sądził, że mógłby być aż takim wariatem. Ale teraz nie może się nad tym zastanawiać! Musi walczyć, chociaż takiej broni nigdy nawet nie trzymał w ręku. Rozglądnął się szybko po otoczeniu. Zauważywszy kilka drzew i krzaków, pognał szybko ku nim. Wręcz przyssał się do jednego z drzew. Za sobą słyszał wystrzały. Popatrzył przed siebie.

W oddali ujrzał Słonecznikowe Wzgórze. To oznacza, że nie są wcale tak daleko od głównej drogi. W takim razie ktoś powinien przecież usłyszeć strzały i przyjść na pomoc. Od razu to polepszyło jego humor.

- Gdzie się tam chowasz? - zaśmiał się Prusak - Przede mną nie skryjesz się nigdzie.

Polska wychylił głowę zza drzewa. Zaraz jednak schował ją z powrotem, bo tuż obok jego ucha przeleciała kula. Chwilę po tym całkowicie wychylił się zza drzewa i na ślepo wypuścił jeden z pocisków z karabinu. Przed sobą nigdzie nie widział Prus. Gdzie on jest?

- Tutaj jestem.

Odwrócił szybko głowę. On stał za nim. Czym prędzej wstał z ziemi i zerwał się do biegu. Wiedział, że to głupie. To, że Gilbert go nie dosięgnie, nie znaczy, że kulka także. Wiedział też dobrze, że i tak nie jest wystarczająco szybki. I w końcu wywrócił się na własnych nogach. Upadł na plecy i nie zdążył już się podnieść, bo stanął nad nim Prusy, który już chciał wymierzyć w niego lufę, ale w porę Feliks zablokował się swoim karabinem. Broń Prusaka wypadła z jego rąk. Zielonooki kopnął go w brzuch, przez co tamten upadł. Łukasiewicz podniósł się, wycelowując w pierś Prus.

Teraz Polska z łatwością mógł jednym ruchem palców mieć to wszystko z głowy. Zabić Gilberta, którego twarz nabrała przestraszonego wyrazu. Wystarczało tak niewiele.

Rosja wrócił do swojego domu. Już i tak wiedział, jak to wszystko się skończy. Ale cóż, już nic z tym nie mógł zrobić. Wszedłszy do domu, skierował się do jadalni, gdzie usiadł na krześle i schował twarz w dłoniach, opierając ręce na blacie stołu. Po raz pierwszy poczuł się bezsilny.

Wtem do pokoju wszedł Litwa, niosąc tacę z kubkiem po herbacie. Zatrzymał się w drzwiach, zdziwiony zachowaniem Ivana. Czyżby chodziło o Polskę?

- Gdzie... Gdzie jest Polska? - zapytał drżącym głosem.

Na to odpowiedział mu bliski płaczu Braginski:

- Za Słonecznikowym Wzgórzem.

Taurys upuścił tacę z rąk i zaraz Rosja usłyszał trzask drzwi wyjściowych.

- Litwo, czekajcie! - zawołał i poszedł za nim.

Nie. Polska nie mógł tego zrobić. Nie był zdolny zabić drugiego człowieka. Nawet takiego, jak on.

Prusy widząc, jak Feliks się zachowuje, uśmiechnął się, po czym wstał z ziemi, z powrotem chwytając w dłoń swoją broń. Łukasiewicz zaczął się powoli cofać. Gilbert wytrącił karabin Polski z jego ręki, po czym popchnął go na ziemię, przygwozdżając go do niej lufą.

Zaśmiał się, widząc tę bezradną twarz Feliksa.

- No... Masz mnie... - powiedział Polska, ciężko oddychając.

- Ostatnie życzenie? - zapytał Beilschmidt.

- Powiedz... Powiedz Alice, że niestety, ale nie udało mi się dotrzymać obietnicy... Ciężko mi je dochowywać... - rzekł Łukasiewicz - I jeszcze przekaż Lici, że bardzo go przepraszam... I że wiem, jaki jestem głupi, że nie przeprosiłem go sam...

- Coś jeszcze?

- No cóż... Mam nadzieję, że nie spotkam cię po drugiej stronie. - to powiedziawszy, uśmiechnął się lekko.

- Żegnaj, Polen.

Kiedy naciskał na spust, Feliks powiedział jeszcze, jakby nie wierząc, że Gilbert to przekaże:

- Liciu, przepraszam.

Odstrzał.

- N-nie! - zawołał głośno Litwa, dopiero co wbiegając na Słonecznikowe Wzgórze. - Nie!...

Nie wierzył w to. Przecież to się nie stało! To tylko głupi koszmar! Zaraz się z niego przebudzi, przecież... Przecież to nie może być prawda. To niemożliwe. To nie mogło się wydarzyć. To zbyt okropne i straszne, by mogło mieć w ogóle miejsce.

Czuł i słyszał wyraźnie bicie swego serca. Miał ochotę zbiec na dół, aby móc się przekonać, że kulka wcale nie była skierowana w feliksowe serce i wcale go nie przebiła na wskroś, odbierając mu życie. Tyle że nogi nagle zrobiły mu się jak z waty i odmawiały mu posłuszeństwa. Jakby same wiedziały, że to nic nie da, bo Polska właśnie zmarł.

- Litwo, wracajmy do domu. - usłyszał za sobą załamany głos Rosji.

Po jego policzkach zaczęły spływać łzy. Z każdą sekundą coraz obficiej i szybciej. Z policzków na szyję, z szyi na obojczyki, z obojczyków na materiał koszuli, który je wsiąkał, przez co stawał się coraz bardziej mokry. Drżały jego ręce, jego nogi, całe ciało. Nim odwrócił się i odszedł razem z Ivanem, podniósł dwa palce do czoła i powiedział:

- Salutuj, Polsko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro