X. Interesujące spotkania

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Metatron rzadko jadał lunch z innymi aniołami z wyższych sfer. Spotykał się z nimi raczej na herbatę lub podczas kolacji. Zawsze wolał zjeść swój ulubiony posiłek w ciszy i spokoju. Mimo to, gdy chodziło o coś ważnego, byłby skłonny się z nimi spotkać. Gdy zaś naczelny Anioł Śmierci, Azrael, zwołał spotkanie? Cóż, nie można było kazać mu czekać.

Tak naprawdę Metatron nie pamiętał, kiedy ostatni raz rozmawiali razem na osobności, ale było to jakiś czas przed całą powodzią w Chinach w 1938 roku*. To był pracowity czas dla żniwiarzy, ponieważ nikt nie przewidział nadchodzącej niewidzialnej katastrofy i wszyscy byli zaskoczeni. Czasami natura po prostu działała sama, bez żadnej boskiej interwencji, i często prowadziło to do nieprzyjemnych rezultatów. Sądzę też, że na pewno jest zestresowany, bo jego żona spodziewa się kolejnego dziecka. Poważnie, mają już około trzydziestu dziewięcioro dzieci, ale jego żona chce więcej. Ile potrzeba, zanim będziesz zadowolona? Niektórzy zbyt poważnie traktują fragmenty Biblii...

Mimo to Głos Boga nie był zaskoczony, że Azrael chciał z nim porozmawiać. Był jednym z najgłośniej protestujących przeciwko prośbie Stolasa, nawet pomimo korzyści płynących z posiadania podwójnego agenta. Dopiero gdy Blitzo podał im imię Upadłego Obserwatora, w końcu odpuścił, choć nie był z tego powodu zadowolony. Z drugiej strony, trudno było to stwierdzić po sposobie, w jaki ubrał się Anioł Śmierci. Pomimo wszystkich błędnych wyobrażeń, jakie ludzie często mieli na tematy około boskie, ich koncepcja żniwiarzy była prawie trafna.

Sam Azazel nosił czarną zbroję i maskę, zaś jego strój przypominał żywy cień, który stał się ciałem. Wypaczał się i skręcał wokół niego niczym zasłona wiecznej ciemności, podczas gdy bardziej istotne części jego stroju pokrywało czyste złoto i koścista biel. Napierśnik wzorowano na starożytnej egipskiej płycie bojowej, zdobionej łacińskimi, hebrajskimi i arabskimi motywami. Na ramionach znajdowały się złote czaszki z ostrymi, smoczymi kłami; sięgały do ​​pleców, skąd wyrastały długie, czarne, pozbawione piór skrzydła, bardziej przypominające te nietoperza, z prześwitami w niektórych partiach. Klatka piersiowa została właściwie wystylizowana i wyglądała jak żebra prawdziwego szkieletu, aby uzyskać dodatkowy efekt jak z horroru, co – jak Metatron wiedział – nadawało naczelnemu Aniołowi Śmierci bardziej niepokojącą aparycję. Nosił czarne szaty bojowe, zdobione złotą i onyksową biżuterią w talii; zdobienia zwisały po jego bokach, zaś ciemne krzyże zdobiły boki spodni. Jednocześnie jego nogi i ręce osłaniała złota zbroją, na której widniały cyfry oraz symbole oznaczające śmierć w różnych kulturach. Tego dnia użył japońskiego słowa „死神", oznaczającego „Shinigami" lub „Bóg Śmierci" i umieścił je na ramionach, podczas gdy nogi opatrzył rzymską „XIII", która symbolizowała pechową liczbę i numer Karty Śmierci w Tarocie.

Podobnie jak Metatron, on również miał zakrytą twarz, tym razem za pomocą czarnej kamiennej maski w kształcie ludzkiej czaszki; głowę owinął czarnym szalem tak, że widać było tylko jego czarne bezduszne oczy. Szal opuszczał go tylko po to, żeby zjeść trochę toffi, które Metatron trzymał na stoliku, oraz by popijać ciepłą, czarną herbatę.

– Czy jest jakiś powód, dla którego chciałeś odbyć to spotkanie w Czyśćcu a nie w niebie? – zapytał Metatron. Umówili się w tym samym miejscu, w którym zawsze spotykał się ze Stolasem. – Chyba że ​​nie chcesz, by to dotarło do pozostałych.

– Nie – szepnął ponuro Azrael. – Miałem tu sprawę do załatwienia i pomyślałem, że najlepiej będzie, jeśli po prostu się tutaj spotkamy. Tak czy inaczej, chcę z tobą porozmawiać o naszej umowie z księciem Stolasem.

– Myślałem, że zgodziłeś się odpuścić? – zauważył Metatron, a jedno z jego skrzydlatych oczu uniosło brew. – Szczerze mówiąc, byłem zaskoczony, że w końcu na to przystałeś. Wkurzałeś się, że chochliki zabijają ludzi i że to piekło dla twojego wydziału.

– Uwierz mi, kusiło mnie, aby przyłączyć się do następnej eksterminacji na nich zapolować – powiedział Azrael, po czym zachichotał. – Albo żeby poproś jeden z głównych przedstawicieli Zjadaczy Grzechów**, żeby zrobił to za mnie. Choćby ród Romulusów.

– Ponieważ są najlepszymi tropicielami spośród Zjadaczy Grzechów, czy też dlatego, że lubują się w krwi chochlików? – zapytał Metatron.

– Oba – odparł Azrael, odchylając się do tyłu. – Niemniej jednak muszę wiedzieć. Dlaczego Pan na to pozwala?

– Hmm... – Metatron urwał i zastukał palcami o blat. Po ustaleniu miejsca, w którym ukrywał się Gadreel, Metatron zdecydował się powiedzieć innym zaangażowanym w tę sytuację aniołom, że sam Bóg doradził mu, aby wysłuchał propozycji Stolasa i przyjąć ją, o ile zgodzą się na podane warunki. Wielu z nich miało pytania, ale Metatron nie znał na nie odpowiedzi. Radził im tylko, aby jak zawsze zaufali swemu stwórcy. – Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Może widzi coś, czego my nie widzimy? A może jest to część większego planu, który jest w przygotowaniu? Kto to może wiedzieć?

– Jak zwykły chochlik mógłby być tak ważny? Rozumiem księcia Goetii, zwłaszcza że Stolas jest niezbędny dla nowych Niebios i Piekieł, ale chochlik? Taki, który zabija ludzi? – zapytał Azrael, kręcąc głową. – Co o nim wiemy? Co czyni go tak wyjątkowym?

Metatron wyciągnął swojego Aiona nim odczytał informacje, które miał na jego temat. Po rozmowie z chochlikiem również był zaciekawiony i przeprowadził research.

– Blitzo Rangus Trolley, choć nigdy nie używa pełnego imienia. Posługuje się wyłącznie pierwszym. Urodzony 25 listopada 1901 roku. Jego rodzicami byli Victor Trolly i Skyla Trolley. Artyści na trapezie występujący w cyrku i przedstawieniach karnawałowych Dumnej Paczki Podróżników. Miał dwójkę rodzeństwa, starszą siostrę Tillę Trolley i siostrę bliźniaczkę Barbie Wire Trolley. Cyrk został zniszczony w 1918 roku przez tajemniczy pożar podczas napadu nieznanej grupy, w trakcie którego przypuszczano, że większość mieszkańców zginęła, również sam Blitzo. Okazuje się, że przeżył, jako jedyny z rodziny. Jego kolejne oficjalne pojawienie się miało miejsce około 1929 roku, kiedy został płatnym zabójcą, gotowym wykonać każde zlecenie. – Metatron spojrzał na długą listę rzekomych ofiar i zagwizdał. – Od tego czasu zabił wiele demonów. Przywódców gangów. Poszukiwanych przestępców. Zabójców. Kultystów. Prezesów spółek. Całe rodziny. Członków Kościoła Szatana. Władców. Szliców niższego szczebla. Polityków. Przywódców Piekielnych Ogarów. Zabił prawie każdą osobę, o której myślisz, z wyjątkiem wysokiej klasy demonów.

Metatron pokazał Azraelowi listę martwych demonów, która zrobiła wrażenie nawet na głównym Aniele Śmierci.

– Gdyby nie to, że jest chochlikiem, przysiągłbym, że to Eksterminatorzy. Ale według tego, co powiedziałeś, był zamieszany w to, co wydarzyło się w Pentagramie w 1927 roku. Dlaczego nie ma żadnej informacji na jego temat pomiędzy jego rzekomą śmiercią w cyrku a ponownym pojawieniem się wiele lat później?

– Nie wiem. Może Blitzo zrobił coś, co spowodowało wykreślenie jego nazwiska z rejestrów czy coś. A może występował pod innym imieniem? Niezależnie od tego twierdzi, że stał za czymś, co jest obecnie znane jako Masakra Błękitnej Nocy, a po jego głosie mogę ocenić, że mówił poważnie – parsknął Metatron – Głupia nazwa, ale biorąc pod uwagę, czego użyto do unicestwienia tych wszystkich demonów? Myślę, że ma sens.

– I on to zrobił? Tylko on? – drążył Azrael, a Metatron skinął głową. – Cofam. Gdyby był aniołem, mógłby być jednym z moich żniwiarzy. Mimo to nie widzę celu leczenia go z traumy. Nawet jeśli jest kochankiem Stolasa, mimo że rozumiem, dlaczego jest tak ważny, nadal nie pojmuję, dlaczego Bóg miałby chcieć, żebyś współpracował ze Stolasem i przyjął jego prośbę.

– Azraelu, jak długo tu jesteśmy? – zapytał Metatron.

– Od zarania dziejów – padło w odpowiedzi.

– Przez te wszystkie lata wiernie służyliśmy Panu, naszemu Bogu. Za każdym razem, gdy jesteśmy posłuszni jego woli, jego działania zawsze okazywały się słuszne. Weźmy za przykład tę niekończącą się wiarę w ludzkość. Mimo wszystkich okropnych rzeczy, których dokonali, wierzenia się sprawdzały. Większość normalnych istot by się poddała, ale Bóg nigdy tego nie robi. Nigdy nie rezygnuje ze swoich dzieł. Jego dzieci. Wysłał nawet swego syna, aby za nich umarł. Nikt z nas, nawet ja, nie miałby ochoty zrobić czegoś takiego – powiedział Metatron, spokojnie popijając herbatę i spoglądając na pobliską holograficzną iluzję planety Ziemia w swoim pokoju. – A co z jego upadłym synem? Pomimo wszystkiego, co Lucyfer robi, aby wszystko zrujnować, Bóg nadal go kocha i tylko czeka, aż w końcu zrozumie swój błąd i wróci do niego.

– Czego Lucyfer nigdy nie zrobi" – powiedział Azrael, kręcąc głową. – Nawet Aniołowie Przeznaczenia mówią, że Armagedon jest nieunikniony. W pewnym momencie nastąpi ostateczna bitwa pomiędzy Bogiem a Lucyferem, w której tylko jeden przeżyje, a ja stawiam na tego pierwszego.

– A jednak Bóg wciąż próbuje – stwierdził z rozbawieniem Metatron. – Szczerze mówiąc, nie rozumiem go. Nawet po miliardach lat nadal nie do końca rozumiem mojego szefa. Ale ufam mu. Ufam z całą wiarą, ponieważ w ostatecznym rozrachunku zawsze ma rację. A jeśli jego zdaniem uratowanie Blitzo jest ważne, zaufam jego mądrości.

– Przypuszczam, że nie pozostaje nam nic innego jak mieć nadzieję, że wszystko się ułoży – powiedział z ciężkim westchnieniem Azrael. – Czy Rafał znalazł Lekarza Dusz chętnego do podjęcia się tego zadania?

– Jeszcze nie, a kończą mu się kandydaci – szepnął Metatron z ciężkim westchnieniem. – Naprawdę nie chciałbym widzieć miny Stolasa, gdyby okazało się, że nie możemy dotrzymać naszej części umowy.

Właśnie wtedy Aion Metatrona zaczął piszczeć, a on otworzył go, aby zobaczyć wiadomość. Czworo jego oczu zwęziło się ze złości.

– No cóż, informacje Blitzo były prawdziwe. Według Michała, Gadreel ukrywał się w Waszyngtonie, dokładnie pod Pentagonem, choć odkryli to dopiero po przeszukaniu całego miasta.

– Dlaczego tam był?" – zapytał Azrael.

– Najwyraźniej Gadreel zawarł kilka umów z członkami rządu USA, zwłaszcza z wojskiem, mniej więcej w czasie, gdy Woodrow Wilson był prezydentem. Zapewnił im broń i taktykę, aby pomóc pokonać ich wrogów podczas I Wojny Światowej w zamian za bezpieczeństwo. Nawet po zakończeniu wojny nadal im pomagał. Jedyne, o co prosił, to duży dochód, zapasy, materiały i bezpieczeństwo na potrzeby własnej produkcji broni, a wojsko amerykańskie mogło z nich korzystać według uznania.

Azrael potrząsnął głową.

– To w pewnym sensie wiele wyjaśnia, jeśli chodzi o kilka ostatnich dekad, co? Z twojego tonu wnioskuję, że uciekł?

Metatron skinął głową i odłożył swojego Aiona.

– Michał i jego żołnierze byli tak ostrożni, jak to tylko możliwe, ale Gadreel zawsze był typem paranoika. Założył wiele pułapek i systemów ostrzegawczych. Nie wspominając już o tym, że Gadreel ma własną grupę ludzkich wyznawców, którzy byli gotowi za niego umrzeć. Najwyraźniej udawał Świętego Sebastiana, który był tam z ramienia Boga, aby pomóc armii amerykańskiej być silną. Wszyscy zginęli, by go chronić, a on uciekł.

– Mam przeczucie, że będziemy musieli dokonać poważnych zmian w rządzie USA, aby ocenić poziom korupcji, którą Gadreel wykorzystywał do swoich celów – skomentował Azrael, po czym zachichotał. – To jest coś, co amerykańscy prezydenci w Niebie chcieli zrobić od czasów rządów Clintona.

– Niezależnie od tego Gadreel znów jest w ruchu, ale teraz, gdy zniszczyliśmy jego główną bazę operacyjną, możemy mieć nadzieję, że znajdziemy go i postawimy przed wymiarem sprawiedliwości. Chociaż odkąd informacje Blitzo okazały się prawdziwe, jestem teraz jeszcze bardziej zdeterminowany, aby odpłacić mu się poprzez przyznanie Lekarza Duszy... i pozwolenie jego firmie działać jeszcze przez kilka miesięcy, aby mogli ją właściwie zamknąć – powiedział Metatron, odkładając Aiona.

– A propos, wiem, że Simikiel użyje jednego ze swoich aniołów, aby ocenić przyszłe cele, które ma na liście Blitzo, tak jak było ustalone, ale chciałbym też, aby jeden z moich żniwiarzy dostał kopię, żebyśmy wiedzieli, kogo zgarnąć.

– Oczywiście. Ponieważ twoim polem jest śmierć, podejrzewam, że..." – Metatronowi przerwała kolejna wiadomość na jego Aionie. Ta była od Rafała. Odczytał ją, a jego skrzydlate oczy przybrały kształt uśmiechu. – Cóż, wygląda na to, że mimo wszystko dotrzymam swojej części umowy...

Azrael ożywił się.

– Rafał znalazł chętnego?

– Tak. Przepraszam – powiedział Metatron, wstając i udając się na pobliski. Wyjął swojego Aiona i zaczął wybierać numer do Stolasa, aż w końcu udało mu się z nim połączyć. – Stolas? Gratulacje. Mamy Lekarza Duszy, który zgodził się pomóc. Spotkaj się ze mną w zwykłym miejscu za dwa dni, a przedstawię cię mu"– powiedział Metatron, zanim pozwolił swojemu przyjacielowi mówić. – Jego imię? Doktor Rachmiel Ta'lin.

***

W miejscu nieznanym innym, pomijając kilku wybrańców, zamaskowana postać powoli szła ciemną ścieżką, lekko oświetloną czerwonymi runami. Dotychczas był zajęta w swojej komnacie medytacyjnej, próbując tam skupić się na ignorowaniu ogromnego bólu, jaki sprawiała mu klątwa, dopóki jeden ze służących nie powiedział mu, że stary znajomy chce z nim porozmawiać. Taki, o którym nie słyszał od dawna.

Kiedy o tym usłyszał, jego zainteresowanie osiągnęło szczyt i udał się do komory komunikacyjnej, do której tylko on miał dostęp. Był ostrożny i upewniał się, że tylko osoby, którym całkowicie ufał, mogły choć na chwilę zbliżyć się do jego domu bliżej niż na sześćset stóp. Kiedy całe Niebo i Piekło uznawało cię za zagrożenie, należało podjąć kroki, które zapewniały przetrwanie. Z drugiej strony to nie tak, że wcześniej nie próbowali go zabić.

A jednak zawsze uchodzę z życiem, pomyślał z rozbawieniem, wspominając wiele lat, które upłynęły od jego początków. Kiedy był człowiekiem i to na dodatek słabym. Jednak teraz przekraczał wszelkie wyobrażenia śmiertelnika i miał pokazać potęgę całemu wszechświatowi, gdy jego plan w końcu zostanie wprowadzony w życie. Kiedyś by mu za to podziękowali. Za stworzenie świata, w którym nie byłoby Boga ani Diabła. Wyłącznie ludzie i on, zdolny poprowadzić ich ku potędze z nieograniczonymi możliwościami. Oczywiście sprawy toczyły się nieco wolniej, niż chciał, ale przez te wszystkie lata, które przeżył, stał się niezwykle cierpliwy.

Zatrzymał się przed pojawieniem w pobliżu starożytnych okrągłych drzwi, na których widniało zaklęcie ochronne w języku, który niewielu znało. Chwyciwszy lewą rękę, powoli położył ją na środku pieczęci i pozwolił, aby pobrała od niego krew drobnym ukłuciem, dzięki czemu zalśniła czerwienią. Znak na jego twarzy płonął. Zacisnął zęby, ale powstrzymał się od przekleństwa. Nawet mimo upływu wieków, znamię wciąż znajdowało sposób, by sprawić mu ból.

Kiedy magiczna pieczęć została usunięta, okrągłe drzwi powoli się rozchyliły, ukazując kolejny ciemny pokój, tyle że w tym znajdowała się mała, rzucająca białe światło kula na cokole. Podszedłszy bliżej, zamaskowana postać machnęła ręką nad perłowym przedmiotem, a zestaw run wokół niego zalśnił jaskrawą czerwienią. Wyszeptał kilka słów, które odbiły się echem od ścian pokoju, wywołując dreszcze; ta magia była zarówno stara, jak i potężna, a na Ziemi nikt poza nim nie był w stanie mówić tym językiem.

Teir. Pargon. Qayin. Pargon. Antorbok. Magormor. Redgormor.

Perłowa biała kula zaświeciła jeszcze jaśniej, a z jej wnętrza wydobył się krzyk:

– Najwyższy czas! Od wielu godzin próbuję się z tobą skontaktować!

– Gadreel. Czemu zawdzięczam tę przyjemność? – zapytała zamaskowana postać.

– Potrzebuję twojej pomocy! Nie wiem jak, ale Michał i jego oddział mnie znaleźli! Ledwo im umknąłem, a już uciekam! – krzyknął w panice Gadreela, jakby w każdej chwili spodziewał się śmierci. – Musisz mi pomóc!

– Zabawne. Zaproponowałem ci dołączenie do mnie około siedemset lat temu, ale wtedy mi odmówiłeś – zauważyła z rozbawieniem zamaskowana postać. – Los bywa przewrotny, co?

– Ponieważ uważam, że jesteś pieprzonym szaleńcem, jeśli chodzi o to, co próbujesz zrobić! I nadal tak myślę! Ale jestem zdesperowany! Cokolwiek chcesz, zrobię to! Po prostu daj mi schronienie!

Zakapturzona postać potarła brodę i uśmiechnęła się. Właśnie na to liczył, a propozycja pojawiła się w najlepszym możliwym momencie. Gadreel był jednym z największych twórców machin wojennych we wszechświecie. Był jednym z głównych powodów, dla których ludzkość stała się ekspertem w prowadzeniu wojen. Twierdził, że ktoś się nim opiekuje, bo dał mu tak szczęśliwe znalezisko, ale najwyraźniej to już nie było prawdą.

– Dobrze więc. Gdzie jesteś?

– Gdzieś na granicy Maine i Kanady.

– Jedź do Saint-Jean w Nowym Brunszwiku. Mam tam agenta, który się tobą zaopiekuje. Nie martw się o Michała i jego psy. Przez te wszystkie lata z łatwością udawało mi się ich unikać, więc dopilnuję, żebyś i ty był bezpieczny. W zamian pomożesz mi w realizacji mojego projektu. – Kładąc dłoń na kuli, szepnął: – Nethlek.

Następnie zamaskowana postać uśmiechnęła się. Sprawy miały stać się interesujące w przyszłości. Wciąż czekał na dobry moment, by uderzyć i zdobyć Grymuar Światów, a jeśli jego szpieg powiedział mu prawdę, wystarczyło poczekać trochę dłużej. W tej chwili skupiono się na innym projekcie w ramach jego wielkiego planu.

Wyciągnął telefon komórkowy i zaczął wybierać numer.

– Doktor Spencer? Mam starego kolegę, który będzie ci asystował w Operacji Nephilim...

***

Duma to dziwne zjawisko. Powinna być grzechem, ale ludzie też potrzebują dumy, żeby czuć, że osiągnęli pełnię siebie i satysfakcję z tego, co robią. Bycie dumnym z tego, kim się jest, co się robi i w co się wierzy, jest często szanowane i chwalone, ale jednocześnie duma może podsycić upór do tego stopnia, by przemienić człowieka w dupka. Lemmy, chochlik w wieku około trzydziestu dziewięciu lat bądź czterdziestki, żałował, że nie ma jeszcze w sobie dumy, choć to było kłamstwo.

Chochlik był nieco wyższy niż zwykły chochlik, ale nie do tak szalonego poziomu, jaki osiągały niektóre z nich. Podobnie jak wiele chochlików, Lemmy pracował w Kręgu Gniewu i nosił tradycyjne ubrania rolnika, a jego czarne, siwiejące włosy były krótko obcięte, aby uniknąć nadmiernego nagrzania się od potu. Na jego wyjątkowość składało się to, że brakowało mu trzech rzeczy. Jednym z nich był jego lewy róg w czerwono-białą szachownicę, który Lemmy stracił podczas nalotu jakieś dwadzieścia lat temu. Drugim było prawe oko, które musiał usunąć, aby wyciągnąć z niego odłamek, po czym zastąpił je szklanym. I na koniec był jego ogon, który został odcięty przez ochroniarza jakiegoś szlachetnego władcy demonów po nieudanej próbie zabicia ich nowo narodzonego dziecka w odpowiedzi na nowe przepisy podatkowe, za którymi głosował ten bogaty kutas. Wszystkie te wspomnienia pochodziły z czasów, gdy był dumny, ale teraz czuł się jedynie jak zniszczony i zapomniany relikt minionej epoki.

Bar, w którym się znajdował, był przeznaczony wyłącznie dla chochlików, a wewnątrz panowały cisza oraz przygnębiająca atmosfera. Nielicznymi, którzy byli obecni późnym wieczorem, pozostawali pijacy, ćpuny albo chochliki planujące popełnić samobójstwo po dopiciu ostatniego drinka. Tak naprawdę jeden z nich zastrzelił się sześć minut temu, jak już wypłakał oczy przez to, że żona zostawiła go i dzieci, czym rozwaliła mu psychikę.

Cholera, właśnie dlatego nigdy się nie ożeniłem.

Lemmy spojrzał w górę, gdzie flaga, której kiedyś salutował, wisiała wysoko i z honorem, i poczuł, jak łza spływa mu do oka, gdy przypomniał sobie ten popsuty sen. Flaga składała się z trzech pionowych pasów w kolorach czerwieni, bieli i czerni. Kolory, z którymi kojarzone były wszystkie chochliki, pomimo ich różnorodnych wyglądów i stylów. A pośrodku białego paska znajdowała się prosta, biegnąca w górę i w dół linia, układające się w zakrzywione po bokach dwa demoniczne rogi, symbolizujące też rogi jego ludu, oraz zakręcony u dołu diabelski ogon.

Flaga rozbitych marzeń. Flaga Armii Ruchu Oporu Chochlików.

Lemmy był dumnym i lojalnym żołnierzem. Walczył i krwawił o wolność swego ludu oraz obalenie przeklętego systemu niesprawiedliwości, który panował w Piekle tak długo, że ledwie pamiętano poprzednie dni. Chochliki nie były po prostu traktowane jak obywatele drugiej kategorii; były pieprzonymi niewolnikami i wszyscy o tym wiedzieli. Nie mieli prawie żadnych praw, jeśli w ogóle je mieli, i często byli zmuszeni zostać rolnikami, aby wyżywić cały Pentagram. Można by pomyśleć, że skoro pełniły tak ważną funkcję, darzyło się ich większym szacunkiem, ale za każdym razem, gdy próbowali się o to upominać, byli poniżani, by pamiętać o swoim miejscu na tym świecie.

Było wiele ruchów oporu, buntów i otwartych rewolucji, które miały na celu zmianę tego stanu, ale wszystkie zakończyły się niepowodzeniem. Żaden jednak nie przetrwał tak długo, jak ROC. Ponad trzysta lat prób zmiany systemu, pokonania oligarchów w celu wybrania nowego, sprawiedliwego rządu. I co w końcu dostali? Nic. Cała organizacja rozpadła się wiele lat temu, a ci, którzy nie zostali zabici lub uwięzieni, teraz żyli w ukryciu.

A ja nienawidzę każdej minuty spędzonej w tym miejscu, pomyślał Lemmy, wypijając drinka, po czym dał znak barmanowi, aby ponownie napełnił szklankę. Usłyszał, że ktoś zajął miejsce obok niego i prychnął. Miał nadzieję, że nie będzie miał nikogo obok siebie przy barze, ale postanowił sobie z tym poradzić. Jakbym nie miał wystarczająco wielu problemów.

– Piękna flaga, co? – powiedział nieznajomy, zauważając flagę ROC. – Zadziwiające, że tak otwarcie wisi w tym miejscu.

– Może dlatego, że wciąż jesteśmy dumni z bycia chochlikami – mruknął Lemmy, po czym prychnął. – W przeciwieństwie do pozostałych, którzy wolą po prostu pracować jak mrówki i karmić się okruchami. Pamiętamy czas, kiedy walczyliśmy w słusznej sprawie.

– Wygląda na to, że byłeś ich zwolennikiem – powiedział nieznajomy.

– Zwolennikiem? Byłem żołnierzem! –krzyknął Lemmy, a gdy barman ponownie napełnił jego kieliszek, wypił go jednym haustem. – Zabijałem tych bogatych typków na długo przed tym, jak ty zacząłeś chodzić w pieluchach! Pomagam sprawić, że szlachcice bali się o swoje życie! – Westchnął nim podniósł głowę. – Teraz wszystko się posypało. Nie ma armii. Żadnych więcej walk. Nic...

– ... A gdybym ci powiedział, że mogę wydać ci tego, który spowodował, że wszystko się popsuło? – powiedział nieznajomy, a Lemmy poderwał głowę. – Osobę, która nie tylko powiadomiła władze o wszystkim, ale osobiście dopilnowała, aby szefowie organizacji zostali uwięzieni, tak jak ma to miejsce obecnie.

– O czym mówisz? Nikt nas nie zdradził – szepnął zmieszany Lemmy. – Dowiedzieli się od...

– Kłamstwo – stwierdził nieznajomy, kręcąc głową. – Kłamstwo wymyślone przez rząd, aby zapewnić zdrajcy bezpieczne przejście do normalnego życia. Sposób na ukrycie go przed tymi, którzy mogliby chcieć zemścić się za to, co zrobił. Osobiście zdradził armię. Odwrócił się plecami do swoich ludzi i sprzedał ich. Nawet osobiście pomagał w zabójstwach i egzekucjach wielu naszych członków.

– Kim jesteś? – zapytał Lemmy, mrużąc oczy.

A wtedy postać powoli podwinęła rękaw i pokazała Lemmy'emu tatuaż, przez którego opadła mu szczęka. Znał ten tatuaż. Wiedział, co to oznacza. Wszyscy w ROC wiedzieli, kim oni są i co mogą zrobić. Byli najlepsi z najlepszych. Najbardziej śmiercionośni zabójcy, jakich mogłeś poznać, a sposób, w jaki nieśli śmierć, zakrawał o arcydzieło. Od urodzenia byli wychowywani i szkoleni do tej roli i pozostawali temu lojalni aż do śmierci. Opowieści o ich wyczynach uczyniły z nich bohaterów całej armii ROC. Jednak wierzono, że wszyscy zginęli w nalocie, który wszystko zakończył.

Ale kiedy zobaczył przed sobą tatuaż, Lemmy zdał sobie sprawę, że przed sobą rzeczywiście ma ocalałego. Bo nikt nie byłby w stanie sfałszować tego pieprzonego tatuażu.


ACDD-110109200512


– Jestem żołnierzem tak jak ty – powiedział nieznajomy, upijając drinka. – A zdrajca? On jest moim bratem.

_______

*Powódź w Chinach – oryginał mówi o „wylaniu Żółtej Rzeki" w 1938, ale najpewniej chodzi właśnie o ten incydent. Cytując Wikipedię: powódź w dolinie rzeki Huang He w 1938, sztucznie wywołana przez przerwanie wałów w okolicach Huayuankou. Wały uszkodzono na polecenie ówcześnie rządzącego w Chinach Kuomintangu; celem powodzi miało być zatrzymanie postępów armii japońskiej w kierunku Zhengzhou oraz Wuhanu podczas trwającej drugiej wojny chińsko-japońskiej.
**Zjadacz Grzechów– w oryginale autorka używa określenia Sin-Drinker, co można by określić jako „spijanie grzechów", ale nigdzie nie znalazłam konkretnych informacji na ten temat. Ostatecznie zdecydowałam się na Zjadaczy Grzechów, bo takie osoby jak najbardziej istnieją. Wierzy się, że poprzez rytualne spożycie pożywienia oraz napoju z piersi umierającej osoby, w ten sposób uwalniało się ją od grzechu, bo te brał na siebie właśnie wspomniany zjadacz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro