21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Moich uszu dobiegł hałas z pomieszczenia, gdzie była trójka nastolatków. Od razu poszłam sprawdzić co się działo.

- Wiemy, gdzie to jest-

- Gratulacje-

Odpowiedziałam sarkastycznie.

- Co Cię ugryzło? -

- No nie wiem Scotty? Może fakt, że przesiedziałam tu szesnaście godzin zamiast szukać waszych rodziców? -

- Nie wiedzieliśmy, gdzie jest Nemeton-

- Może WY nie wiedzieliście, ale ja tak. Tylko po co mi zaufać nie? -

- To nie tak, że Ci nie ufamy Carmen-

- Tylko boicie się, że ich skrzywdzę? Że zostaną moim pożywieniem? -

- Nie-

- No to o co chodzi? Nie powiedzieliście mi o Christoph'ie ani nie pozwoliliście mi ich odszukać-

- Pamiętacie, że dzisiaj pełnia? -

Wtrącił się Stiles.

- Mam gdzieś pełnię i całą resztę. Wy tu sobie dalej siedźcie a ja jadę po Elijah-

Skierowałam się do wyjścia, ale zatrzymał mnie Isaac.

- Mną się nie martw-

Skinął w odpowiedzi a ja jeszcze odwróciłam się do nastolatków.

- Jak znajdę Elijah, dam wam znać, czy pozostali są cali-

- Mój ojciec jest w mieście-

I to magiczne zdanie, sprawiło, że zatrzymałam się w miejscu.

- Ojciec roku powrócił do miasta. Nie możliwe. Czego chce? -

- Niczego dobrego, to jest pewne-

- Pozdrów go ode mnie Scotty-

- A nie chcesz sama mu przypomnieć o swoim istnieniu? -

- Kusząca propozycja-

Ja i agent McCall nigdy nie mieliśmy dobrych relacji, z powodu złego traktowania rodziny i zawsze drażniło mnie, że ma takie samo imię jak mój przyjaciel.

- Masz rację. Chętnie z nim zamienię parę słów-

- W takim razie przy okazji weźmiemy parę rzeczy do tropienia-

Kiwnęłam głową i zaczekałam aż się doprowadzą do ładu. Wychodząc minęłam się z Ethan'em, ale nie zawracałam sobie nim głowy, tylko otworzyłam bagażnik i z lodówki wyciągnęłam woreczek krwi, bo nie ukrywam trochę zgłodniałam. Po chwili Ethan wyszedł wraz z Lydią i gdzieś pojechali a za nimi wyszli pozostali. Stiles pojechał do siebie a my do Argent'ów. Wychodząc z windy dostałam SMSa.

HALE

Mogę ukryć u Ciebie Corę?

Jasne, klucz jest w doniczce za garażem

No tak, pewnie chodzi o Kali. Dobrze, że dorobiłam kiedyś klucz i go schowałam. W końcu nigdy nie wiesz, kiedy zapomnisz w pośpiechu o kluczach. Nastolatkowie byli już w środku więc poszłam ich śladem.

- Twoja matka zaginęła, tak jak i twój ojciec-

- Moi nie żyją-

- Dlatego masz mnie-

Odezwałam się wchodząc do pokoju, gdzie był agent z paroma policjantami.

- Kopę lat McCall. Wreszcie dorosłeś do tego by błagać Melisse i Scott'a o wybaczenie czy znów spróbujesz ich skrzywdzić co? -

- Odrobinę szacunku nie zaszkodzi Panno Mikaelson-

- Dla takich jak ty nie mam za grosz szacunku-

- To lepiej go znajdź-

- Bo co? Wsadzisz mnie za kratki? -

- Twoi rodzice muszą być tobą rozczarowani-

- Klaus jest z dumny ze swojej Małej Hybrydy, nie mógł sobie wymarzyć lepszej uczennicy niż ja a Państwo Labonair nie mają do mnie żadnych praw od momentu porzucenia, więc jedynie kto jest tutaj rozczarowaniem to ty-

- Właśnie-

Przytaknął mi Scott.

- I ty ją popierasz? -

- Carmen i Klaus nie raz nam pomogli, dowodząc, że są zdecydowanie lepsi niż ty-

- Urocza ta pogawędka, ale czas nas goni moje owieczki-

- Niby dokąd się śpieszycie? -

- Jak najdalej od Ciebie Rafael-

Mówiąc to wyszłam z pomieszczenia a dzieciaki za mną.

- Nie mogłaś go ugryźć czy coś? -

- Oj uwierz mi Scott, że chciałam, jednak teraz mamy trochę ważniejsze sprawy na głowie-

- Nie wzięliśmy tego po co tu przyszliśmy-

- Nie szkodzi. Znajdę Pierwotnego to i znajdzie się reszta-

Zapewniłam nastolatków i opuściliśmy budynek.

- A ty, dokąd młody? -

- Spróbować przekonać Alfy by odpuściły. Tak wiem, że nie da się z nimi rozmawiać, ale może jednak ten jeden raz się uda? -

Coś kręci, ale nie mam teraz na to siły.

- No dobrze, idź. Tylko daj znać jakbyś potrzebował pomocy-

- Jasne-

I poszedł w swoją stronę.

- Dziwne, że Stiles milczy-

- To też niepokojące, ale wszystko po kolei-

Wsiadłam do Lambo i zaczekałam na łowczynie i wilkołaka. Widząc, że są za mną, mogłam spokojnie ruszyć i choćbym chciała to nie mogłam nie wiadomo jak szybko jechać, bo rozpętała się wichura a z nią burza, więc nie mogę teraz umrzeć, bo to wszystko opóźni. Zakładam, że to sprawka Jennifer i jak tylko umrze to wszystko się rozwiąże. W końcu po długiej jeździe dotarłam do lasu. Wysiadłam z auta i zaczekałam chwilę na Allison i Isaac'a.

- Wy idźcie po Stiles'a a ja idę po resztę. Spotkamy się na miejscu-

Oznajmiłam im i od razu ruszyłam w swoją stronę, żeby nie mogli się ze mną w tym temacie pokłócić. Poruszanie się pieszo nawet w taką pogodę nie jest łatwe, ale zbyt wielkiego wyboru nie mam. Wreszcie dotarłam do wielkiego pnia, który był pozostałością Nemetonu. Wsłuchałam się w otoczenie i usłyszałam trzy bijące serca, rozmowy i ledwo słyszalny wabik na wilkołaki. Czyli do piwnicy. Hura. Otworzyłam drzwi, rozmowy umilkły a ja zeszłam na dół.

- Ktoś zamawiał ratunek? -

Zapytałam schodząc z ostatniego schodka i spoglądając na porwanych. Brakowało mi jednego, ale wyraźnie czułam jego zapach.

- Carmen jak dobrze Cię widzieć-

Odezwała się Melissa uradowana moim widokiem.

- Was też-

- Co tak długo? -

Zapytał Łowca.

- Chciałam zjawić się wcześniej, ale nie chcieli mnie puścić-

- Nic dziwnego, to niebezpieczne-

- Doceniam troskę Szeryfie, ale mnie tu nic nie grozi. Gdzie Elijah? -

Tu zwróciłam się do Łowcy i Melissy.

- Nie żyje-

Odezwał się Szeryf a mnie na moment stanęło serce.

- Jak wygląda narzędzie zbrodni? -

- Co? -

Zapytał zaskoczony Szeryf.

- Skoro nie żyje, to czymś go zabito prawda? -

- No tak, zgadza się-

- Więc pytam czym go zabito-

- Czarny sztylet-

Słysząc to odetchnęłam z ulgą. Jednak jest za głupia na to. Rozejrzałam się po piwnicy i dostrzegłam wampira. Podeszłam do niego i wyjęłam mu sztylet.

- Teraz wasza kolej-

Odezwałam się i podeszłam do Łowcy, którego od razu uwolniłam z więzów a potem resztę.

- Niespecjalnie zmartwiła Cię śmierć twojego ojca Carmen-

- Elijah nie jest moim ojcem a poza tym nie umarł. No nie tak dosłownie-

- Nie bardzo rozumiem-

- Powiedzmy, że nie jesteśmy zwykłymi ludźmi-

No to teraz trochę poczekam.

- Gdzie reszta? -

- Isaac i Allison poszli po Stiles'a a Scott, jak to Scott. Pakuje się w problemy-

- Wyciągniesz go prawda? -

Zapytała z nadzieją Melissa.

- Zawsze-

Zapewniłam ją z uśmiechem a drzwi piwnicy zatrzasnął wiatr. Super, lepszego miejsca nie było nie?

- Co robimy? -

- Mogłabym zacząć was wyprowadzać, ale szaleje wichura a sufit nie jest stabilny i mogłoby was zasypać a tego nie chcę, więc zaczekamy aż Elijah się obudzi albo przyjdzie Isaac-

- Bardzo mi przykro z powodu straty brata-

Odezwała się Melissa.

- Dziękuję-

- Elijah wspomniał, bo się martwił, że się załamiesz-

- Jeszcze się trzymam, ale po tym wszystkim wybieram się na jakieś wakacje czy coś-

- Ale wrócisz jeszcze do nas? -

- Nie mogę niczego obiecać, szczególnie, że kolejna czarownica chce dla siebie Hope-

Podeszłam do Pierwotnego, usiadłam na ziemi i położyłam jego głowę na moich kolanach. Powoli nabierał właściwego koloru, ale jak dla mnie to jest za wolno. Wreszcie przestał być szary.

- Carmen, nic Ci nie jest? -

Zapytał z troską.

- Nie ma to jak leżeć przez jakiś czas ze sztyletem wbitym w serce i pytać o to jak ktoś inny się ma. Nic mi nie jest, jeszcze się trzymam-

- To dobrze-

- Jak twoja samokontrola? -

- Poradzę sobie-

- To dobrze, w samochodzie mam coś co poprawi twój nastrój-

Uśmiechnęłam się, wstałam a następnie pomogłam wstać jemu i akurat zjawiły się dzieciaki. Stiles był ranny i to niczego dobrego nie wróżyło.

- Elijah? -

- Nic mi nie jest-

- Jasne a ja jestem jednorożcem-

Mruknęłam.

- W takim razie proszę wycieczki, wychodzimy. Nikt się nie ociąga-

No i w tym momencie zaczęło się walić. Świetne wyczucie czasu. Ja, wampir i wilkołak podtrzymywaliśmy belki by się nie załamał sufit, więc reszta została dla Allison i Stiles'a.

- Wyprowadźcie ich-

- A wy? -

- Poradzimy sobie. Idźcie-

Powoli zaczęli wychodzi a nasza sytuacja się nie poprawiała.

- Idź im pomóż-

- I mam was zostawić? -

- Poradzimy sobie Carmen-

Spojrzałam na nastolatka, który tylko skinął mi głową. Puściłam belkę i chwyciłam pierwszą osobę z brzegu. Odstawiłam Szeryfa na zewnątrz i tak zrobiłam z każdym. Został tylko Elijah i Isaac, ale tu się zaczęło pogarszać i nie dali mi już po nich zejść. Zostało czekać. Wreszcie dołączyli do nas.

- Nigdy więcej nie tak nie rób ani nie każ mi cię zostawiać, kiedy jesteś słabszy-

Objęłam ich.

- Przecież jesteśmy cali-

- Spróbowalibyście nie-

Zagroziłam im i wypuściłam ich z objęć. Skoro wszyscy cali to sprawdźmy czy Scott, nie potrzebuje pomocy.

- Coś nie tak? -

- Scott wpakował się w wielkie kłopoty-

- O nas się już nie martw. Jedźcie mu pomóc-

- Innych planów nie mam. Wróci cały-

Zapewniłam pielęgniarkę i pociągnęłam Pierwotnego za sobą. W wampirzym tempie opuściliśmy las i pierwsze co zrobiłam to otworzyłam bagażnik.

- Częstuj się-

Wskazałam na lodóweczkę i widząc minę wampira, pokręciłam tylko głową.

- Załamać się idzie przy was. Musisz się pożywić, a jak nie zrobisz tego sam to wleję ci tą krew prosto do gardła-

Bez dalszych protestów zabrał woreczek, bo wiedział doskonale, że żarty się skończyły. W oczekiwaniu aż wypije, usiadłam już za kierownicą i odpaliłam silnik. W momencie, gdy usłyszałam zamknięcie drzwi od strony pasażera, ruszyłam z piskiem opon prosto do opuszczonej destylarni, gdzie rozgrywała się walka między Deucalion'em a Darachem.

- Carmen? -

- Nawet nie proś żebym zwolniła-

- Nie miałem takiego zamiaru. Chciałem zapytać jaki masz plan-

- Bardzo prosty. Wchodzę, zabijam, wychodzę-

Odpowiedziałam mu i zmieniłam bieg na najwyższy dodając więcej gazu, bo dzisiaj wyjątkowo czas nie jest po mojej stronie. Zatrzymałam się w pobliżu destylarni.

- Lodówka do twojej dyspozycji i postaraj się nie zwariować, dopóki nie wrócę-

I wysiadłam nie dając mu nawet odpowiedzieć. Kiedy zrobiło się zaćmienie? Nie mam pojęcia, jakoś zgubiłam poczucie czasu przez to wszystko a to nie jest korzystne. Gdy się zjawiłam, nauczycielka stała w kręgu, przed nią był Scotty a kawałek dalej stał Derek. Gdy ten pierwszy mnie dostrzegł, gestem kazałam mu być cicho. Nastolatek spojrzał niepewnie na stojącego niedaleko Alfę a ten mu tylko skinął głową. Scotty zaczął napierać na barierę.

- Już raz spróbowałeś i Ci nie wyszło-

To się módl, żeby jednak nie wyszło, inaczej skończysz w moich objęciach. Obserwowałam wszystko z uwagą. Oczy nastolatka ze złotych zaczęły zmieniać barwę na czerwoną i bariera prysła a ja od razu złapałam kobietę.

- Tęskniłaś Jennifer? -

Szepnęłam jej na ucho.

- Twoi bogowie jednak raczyli nie wysłuchiwać twoich modłów by nastolatkowi się nie udało, ale w ramach pocieszenia przysłali mnie-

Szarpnęła się a ja złapałam ją mocniej.

- Nie wierć się tak bo złamiesz sobie kark i co wtedy będzie? -

- Beze mnie nie znajdziecie opiekunów-

- Znaleźliśmy i są bezpieczni-

Spojrzałam na nastolatka, który odetchnął z ulgą.

- Jednak wróćmy jeszcze do tego tematu jakim są opiekunowie i twoi bogowie. Nie wiem skąd wzięłaś sztylet, ale powiem Ci, że to był twój największy błąd jaki popełniłaś a wiesz, dlaczego? -

Zapytałam ją.

- Bo skrzywdziłaś moją rodzinę. Na szczęście to był ostatni błąd jaki popełniłaś-

Odpowiedziałam za nią i rzuciłam ją na ścianę. Teraz trochę się mogę rozerwać. Oczywiście próbowała się bronić jednak, niewiele jej to dawało. W pewnym momencie rzucił się na mnie Deucalion, który odzyskał wzrok.

- Zaczekaj grzecznie na swoją kolej Deuc-

Warknęłam na niego i odrzuciłam go na przeciwległą ścianę. Gdy zwróciłam się do Jennifer, ta trzymała w ręku ostrze.

- No i co ty chcesz mi tym zrobić co? Nie zabijesz mnie tym-

- Ale unieruchomię na tyle żeby uciec-

- Nawet jeśli to ja i tak cię znajdę a wtedy zginiesz od razu a tak jeszcze możesz cieszyć się, że żyjesz-

Mimo to zamachnęła się i wbiła mi ostrze. Na całe moje szczęście od razu znaleźli się przy mnie chłopcy i wyjęli je nim zdążyło się we mnie wchłonąć. Podniosłam się z ziemi i złapałam ją za szyję.

- Pozdrów ode mnie Kali-

Drugą rękę wbiłam w jej klatkę piersiową, złapałam za jej serce i je wyrwałam.

- No cóż, teraz naprawdę jest bez serca-

Rzuciłam serce obok niej i skierowałam się do wyjścia, zatrzymując się koło wilkołaka.

- Jeśli usłyszę, że skrzywdziłeś kogoś mi bliskiego to już nie okaże wobec Ciebie takiej łaski, więc dobrze mi się przyjrzyj i zapamiętaj sobie jak wyglądam-

- Fatalnie wyglądasz moja droga-

Stwierdził Elijah pojawiając się w idealnym momencie.

- Przeżyję. Wracajmy już-














--------------------------------------------------------------------------------------

To już ostatni rozdział tej książki 🥺

Za tydzień wyjdzie Epilog, który zamknie tą część przygód Carmen

Mam nadzieję, że podobało się wam "Same but still different" 🤗

Wyczekujcie 01.03 na ostatnie słowa Carmen do was 😇🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro