Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Spakowałam ostatnie rzeczy i zamknęłam swoją torbę od razu znosząc ją na dół i pakując prosto do bagażnika.

- Będziesz tęsknić?-

Spojrzałam na dom a następnie na okolicę.

- Nie, zdecydowanie nie. To nie jest moje miejsce, nie mój świat i nie moi ludzie-

- Ale będzie Ci brakować Lydii, Stiles'a, Scott'a, Peter'a, Dereka i Isaac'a?-

- Może trochę, ale za Derekiem na pewno nie zatęsknię-

- Jasne, wmawiaj sobie-

- Chciałbyś wrócić do domu ze sztyletem w sercu?-

Podniósł ręce w geście poddania się i nic więcej nie powiedział. Ku mojemu zdziwieniu usłyszałam nadjeżdżającego Jeep'a, auto Lydii i wilkołaki.

- Zwołałeś ekipę pożegnalną?-

- Nie, nic nikomu nie mówiłem-

- Ja tym bardziej, więc co za zebranie nadciąga do nas?-

- Zaraz się dowiemy-

Przed nami zebrała się grupka nieproszonych gości, z czego jedna z nich dosłownie była nieproszonym gościem. Wszyscy, poza Derekiem, spoglądali na nas z zaskoczeniem.

- Powiecie nam co takiego tragicznego się stało, że przyjechaliście tu wszyscy?-

Spojrzałam na każdego z osobna na końcu zatrzymując się na Dereku, bo jego obecności w ogólę nie rozumiałam.

- A wy czemu stoicie przed domem?-

- Wyjeżdżamy-

- Misja zakończyła się sukcesem i pora wracać do swoich-

Jako że Kol trzymał akurat torbę z zapasem krwi, pozwoliłam sobie wyjąć jeden woreczek i bez krępacji wypić go na ich oczach. Nie zobaczymy się więcej, więc o ich opinię w tym temacie nie dbam już.

- Ale jak to wyjeżdżacie?-

Zapytała zaskoczona Lydia.

- Normalnie. Scott poprosił o pomoc, pomogłam mu i na tym koniec-

- Co z nami?-

Zapytał zmartwiony Stiles.

- Wracacie do swoich żyć tak jak my do swoich-

- Nie możecie zostać?-

Zapytał lekko zawiedziony Isaac.

- Nie pasujemy tutaj. Jesteśmy zbyt różni-

- Nieprawda. Jesteś w połowie podobna do nas-

Odezwał się oburzony Scott.

- Masz rację. Tylko, że ja gardzę tą drugą połową-

- Byłaś wilkiem i to dwa razy-

- Obu przemian żałuję i więcej tej głupoty nie popełnię. Teraz wybaczcie, ale dom wzywa-

- Tu jest wasz dom-

Nie odpuszczali. Westchnęłam i pokręciłam głową.

- Nie. Nasz dom to Nowy Orlean. Tam nikt na nas krzywo nie patrzy-

- Bo się nas boją-

Wzruszyłam ramionami na słowa Kola.

- No dzieci, na nas pora-

- Zobaczymy się jeszcze kiedyś?-

Zapytał z nadzieją Scott.

- Nie jesteśmy wam tu potrzebni. Na dobrą sprawę w ogólę nie byliśmy potrzebni-

- Nieprawda. Uratowałaś mnie i Boyda i to dwa razy-

Odezwała się dotąd milcząca Erica.

- I mnie też uratowałaś-

- I mnie-

Spojrzałam na nastolatków.

- Bez nas też byście dali radę-

Spojrzałam na nich po raz ostatni i udałam się otworzyć drzwi od strony pasażera.

- Carmen?-

- Tak?-

Odwróciłam się do nastolatków i w tym samym momencie podszedł do mnie Scotty, który mnie mocno objął.

- Dziękuję-

Odwzajemniałam uścisk i uśmiechnęłam się.

- Nie ma za co młody-

Puścił mnie a jego miejsce zajął Stiles, po nim była Lydia, dalej Erica, Boyd, Isaac a nawet Allison. Niektórzy płakali a niektórym było po prostu smutno. Nie sądziłam, że aż tak się przywiążą. Z Kol'em też się pożegnali czym był bardzo zaskoczony. Jedynie tylko Alfa i Omega stali i się wszystkim przyglądali.

- Odwiedźcie nas czasem-

- Nie obiecujemy. Nigdy nie wiadomo w jakim bagnie wylądujemy-

Zaśmiałam się ze stwierdzenia wampira, ale ma rację. Nigdy nie wiadomo kto nas w coś wciągnie. Niespodziewanie podszedł do mnie Peter.

- Szkoda, że tak późno się poznaliśmy moja droga-

- Ja też żałuję, ale w razie gdybyś potrzebował odpocząć od siostrzeńca to Nowy Orlean z chęcią cię powita jak swojego-

Uśmiechnęłam się do niego a on pocałował mnie w policzek. Kątem oka dostrzegłam zazdrość Dereka, którą próbował zakryć obojętnością. Nie zrozumiesz go choćbyś chciał.

- Na pewno wpadnę-

Puścił mi oczko na odchodne i stanął obok siostrzeńca. Otworzyłam drzwi do auta, ale zatrzymałam się jeszcze na chwilę.

- Alfo-

Spojrzał na mnie z uniesioną brwią.

- Nie odsuwaj od siebie swoich ani Peter'a. Rodzina to skarb-

Nic nie odpowiedział a ja wsiadłam do środka, odpaliłam silnik i ruszyliśmy w drogę do Nowego Orleanu. Podróż trochę się ciągnęła, ale widząc znajome budynki w oddali ogarnęło mnie szczęście i spokój.

- Carmen?-

- Co?-

- Telefon Ci dzwoni-

Wyciągnęłam telefon i spojrzałam na wyświetlacz. Widząc imię hybrydy miałam jakieś złe przeczucia, ale odebrałam.

Powiedz, że się stęskniłeś

Mamy kłopoty i jesteś potrzebna

Powiedz, gdzie i zaraz będę

Jesteście w Nowym Orleanie?

Niedaleko

Spotkajmy się w kościele, którym opiekował się Kieran

Nie wiem o co chodzi, ale kazałam przyśpieszyć Kol'owi, bo to nie wróżyło niczego dobrego. Gdy tylko się zatrzymał, wyskoczyłam z auta i pobiegłam w stronę kościoła. Klausa nigdzie nie było, za to z kościoła słyszałam krzyk Hayley, groźby hybrydy i mamrotanie czarownic. Otworzyłam drzwi kopnięciem, tym samym zwracając na siebie uwagę. Weszłam do środka i zatrzymałam się niedaleko nich.

- Wróciłam! Kto tęsknił?-

- Dłużej się nie dało?!-

Zapytał wściekły Klaus na co przewróciłam oczami.

- Ciebie też miło widzieć. Podróż była nudna, ale dzięki, że pytasz-

Uśmiechnęłam się wrednie do niego i spojrzałam na czarownice.

- Ktoś tu chyba chce zginąć-

Stwierdzałam i zbliżyłam się w ich stronę. Mała Deveraux próbowała swoich zaklęć, ale nie specjalnie jej szło. Doskoczyłam do niej i rzuciłam nią o ścianę. To samo zrobiłam z drugą tym samym zostając sama z Genevieve.

- Tęskniłaś kochana?-

- Cokolwiek chcesz zrobić, odłóż to na później. Muszę odebrać poród Hayley-

Rzuciłam nią o ścianę.

- Sama to zrobię-

- A potrafisz?-

Zapytała spanikowana Hayley.

- Oczywiście, że tak-

Może być trochę ciężko z czarownicami na karku, ale dam radę.









-----------------------------------------------------------------

To już koniec tej historii moi drodzy czytelnicy 🥺🤗

Mam nadzieję, że historia Wam się podobała 😇

Bądźcie czujni i wypatrujcie kolejnych opowiadań 🖤

Dziękuję za każdy 💬 i każdą ⭐

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro