-9-

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Narrator]

Życie jest trudne. Pełne wyrzeczeń, nienawiści, miłości, obojętności, strachu. Pędzimy przed siebie w pogoni za pieniędzmi. Jedni pławią się w bogactwie, a drudzy nie mają nawet dachu nad głową. Nie umiemy sobie pomagać. Wszyscy są bezwzględni. Żyjemy w miejskiej dżungli. Możemy z łatwością komuś pomóc, jednak nie. Myślimy tylko o sobie. Stajemy się samolubni. Pieniądz jest ważniejszy od zdrowia, rodziny. Codziennie tysiące istot walczy, bądź umiera z biedy. Wszyscy o tym wiedzę, ale nikt nic z tym nie robi. Media mają to gdzieś. Wolą nagłaśniać jakieś bezsensowne bzdury, czy też steki kłamstw. Dlaczego robimy drugiemu na szkodę? Podkładamy sobie nogi? Ludzie czerpią satysfakcję z bycia lepszym. Społeczeństwo się stacza. Najgorsze jest to, że żadna walka z tym przypadkiem nie działa, a wszyscy powoli odpuszczają.

Mężczyzna w kwiecie wieku leży gdzieś na uboczu. Wygłodzony, bez domu, w dziurawych ubraniach, brudny. Nie umiejąc sobie poradzić z codziennością po prostu skończył na ulicy. Nikt nie umiał podać mu dłoni. W ten sposób się umiera. Samotnym z myślą o swojej sytuacji. Odchodzisz, ze świadomością, że nie umiałeś się podnieść. Nikt nie potrafił. Stop. Nikt nie chciał Ci pomóc. Przed oczami masz rodziców odciągających swoje dzieci od Ciebie, ludzi z uśmiechem patrzących na Ciebie, osoby szepczące coś przyglądając się, istoty patrzące z pogardą, czy też ze współczuciem. Jednak gdzie na tym świecie znajduje się ktoś kto bez skrupułów podejdzie i zapyta, czy wszystko dobrze?

[Śmierć]

Unoszę się nad ziemią, przy okazji siedząc po turecku. Otwieram kopertę i zaczynam czytać zawarty w niej list. Śledzę tekst wzrokiem po czym odkładam papier na szafkę. Przeczesuje włosy palcami i przywołuje portal. Następnie przelatuje przez niego.

Znajduję się na jakimś uboczu. Najprawdopodobniej w miejscu gdzie rozkładane są jakieś targi lub tego typu rzeczy. Wzrokiem szukam ciała, z którego mam odebrać duszę. W rowie widzę mężczyznę. Podlatuję do niego i przyglądam się. Kilka kolorowych liści jest w okół niego. Ah jesień. Byłem tutaj tak niedawno, a liście zdążyły już opaść.

Zbliżam się do ciała i delikatnie dotykam jego ramienia. Zaczyna głęboko oddychać oraz charczeć. Już po chwili wszystko mija. Łapię duszę i ostatni raz obrzucam otoczenie swoim spojrzeniem. Następnie teleportuje się do sortowni. Oddaje duszę, a pracownicy sprawdzają ją i odchodzą. Nagle czuje za sobą ruch. Automatycznie się odwracam.

— Witaj Lucyferze — chrypię.

— Miło Cię widzieć — uśmiecha się.

— Widzisz mnie tu codziennie, albo co kilka dni. Od biedy tydzień mnie nie ma — wzdycham.

— Chciałem być miły — fuknął.

— Nie wiem co oznacza bycie "miłym" — patrzę na niego lodowatym wzrokiem.

— Kiedyś zrozumiesz — klepie mnie po plecach i odchodzi.

Nie chcąc mi się lecieć za nim, aby znów narobić mu wyrzutów za dotykanie mnie, wywołuje portal. Przechodzę przez niego i ląduję w swojej świątyni. Przecieram swoją bladą twarz rękoma i przeciągam się. Ziewam krótko i idę do kuchni. Parzę herbatę i wyjmuje czekoladę. Dwie najlepsze rzeczy.

Wraz z napojem i słodyczą kieruję się do swojego biura. Odkładam kubek i łamię tabliczkę na kawałki, po czym otwieram. Biorę papiery z wczoraj oraz dzisiaj. Sączę herbatę śledząc tekst wzrokiem. Następnie odkładam naczynie na bok odszukując swoje ulubione czerwone pióro z czarnym tuszem. Zaczynam uzupełniać kartki po drodze skubiąc kawałki czekolady.

Gotową pracę odkładam na bok i dopijam, o dziwo jeszcze ciepły, napój. Odpycham się od biurka i wychodzę. Przekierowuje się do swojej sypialni. Kładę się na łóżku i wlepiam wzrok w sufit. Idealnie biały. W końcu oddaje się odpoczynkowi. Ciekawe jak to jest spać.

Po dłuższym czasie wstaje. Zasadniczo mogę każdego dnia oddać się wypoczynkowi, co kilka dni, a nawet w ogóle. Jednak jest to przyjemne. Jedni to lubią, a drudzy nie przez co tego nie robią. No cóż, jak kto woli.

Przecieram oczy i podchodzę do radia. Włączam muzykę. Zaczynam tańczyć sprawdzone kroki. Uśmiecham się delikatnie oddając ulubionej i zarazem uspokajającej czynności.

________
618

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro