Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Azriel kończył się przebierać. Gdy weszłam do pokoju stał do mnie bokiem, przodem do kanapy na której wcześniej rzucił swoje mokre ubrania. Miał już na sobie suche, czarne dżinsy. W rękach trzymał koszulkę, którą zaczął na siebie zakładać. Mogłam obserwować jak poruszały się jego mięśnie skryte pod tą ciepłą, miękką skórą pokrytą tuszem. Palce mnie zaczęły świerzbić, by ponownie móc go dotknąć.

Nagle za oknem błysnęło i sekundę później niebo przeszył przeraźliwy huk pioruna. Serce podeszło mi do gardła, chociaż tym razem z innego powodu.

Od zawsze nienawidziłam piorunów. Ten dźwięk kojarzył mi się zawsze z czymś złym.

Teraz już wiedziałam, że zapewne z jakimś niezbyt miłym wydarzeniem w przeszłości. Nie pamiętałam jednak nic i to może i lepiej. Wcześniej miałam tak w końcu z drewnianymi domami.

Zerknęłam w stronę okna. Na zewnątrz było tak ciemno, jak gdyby zmierzchało. O szyby uderzały intensywne strugi deszczu.

— Wszystko w porządku? — Usłyszałam zmartwiony głos Azriela.

Spojrzałam w jego stronę ponownie. Tym razem stał przodem do mnie, w pełni ubrany. Podszedł do mnie powoli i objął dłońmi moją twarz.

— Zbladłaś. Boisz się burzy?

— Trochę — przyznałam od razu. — Tylko grzmotów.

Nigdy wcześniej o tym nie mówiłam. Zazwyczaj gdy była burza zakładałam słuchawki i skupiałam się na czymś innym. W burzliwe noce spałam zatyczkami w uszach. Starałam się tego unikać, bo wtedy nie słyszałam budzika i zasypiałam, ale cóż, bez nich w ogóle bym nie zmrużyła oka.

Pod wpływem dotyku Azriela momentalnie się rozluźniłam. Przy nim żadne burze nie były mi straszne.

— Ja też się boję — wyznał cicho, ze słabym uśmiechem. — Mam zbyt wiele złych wspomnień z dawnych żyć, którym towarzyszył ten lub podobny dźwięk.

Gdy tak patrzyłam na Azriela wydawał się być nieustraszony. Ale mimo swojej zbroi z tuszu był nadal człowiekiem z krwi i kości.

— Ty obronisz mnie, a ja ciebie — odpowiedziałam i objęłam go mocno ramionami w pasie. Wtuliłam twarz w jego tors i przymknęłam powieki. Poczułam wokół siebie silne ramiona mężczyzny. Azriel pocałował mnie w czubek głowy.

— Oczywiście — zapewnił, a po chwili zaproponował. — Zimno ci? Możemy zapalić w kominku.

Mimowolnie nieco się spięłam na myśl o ogniu, lecz zaraz moje spojrzenie przesunęło się po ceglanych ścianach. Nieco podejrzliwie.

Byłam tutaj bezpieczna. Pomyślałam, biorąc głęboki wdech.

Za oknem ponownie zagrzmiał głośny huk, a deszcz uderzał w okna, jak gdyby natura powzięła sobie za cel ich wybicie.

Zerknęłam w stronę kominka i rzeczywiście, zauważyłam obok niego metalowe wiaderko wypełnione kawałkami drewna.

— A masz czym w ogóle wzniecić ogień?

— Tak. Zawsze noszę ze sobą zapałki, w razie czego. Kolejna dziwna ciekawostka o mnie.

Zaśmiałam się na to cicho i pokiwałam głową.

Kochałam dowiadywać się o nich takich rzeczy.

— Dobrze, skoro tak, to zapalmy w kominku.

Jak się okazało, łatwiej powiedzieć niż zrobić. Drewno wcale tak chętnie się nie zapalało, a jeśli już, to zaraz gasło. Azriel wykorzystał kilka zapałek nim udało mu się wzniecić mały ogień w kominku. Później staliśmy przed nim i oboje podziwialiśmy pomarańczowo-czerwone ogniki powoli pochłaniające polano.

Staliśmy tak chwilę nim w końcu przeszliśmy do stołu. Azriel przywiózł ze sobą w torbie karty i zaczął uczyć mnie grać w pokera, a potem pokazywał mi zasady innych gier hazardowych. Byłam ich niezwykle ciekawa. W końcu wiele o nich słyszałam, chociażby w filmach, ale nie znałam ich zasad.

Burza szalała dość długo, a gdy w końcu pogoda się uspokoiła za oknem zrobiło się ciemno. Był to dla nas znak, że powinniśmy się już zbierać.

Nie chciałam wracać do Londynu i zmierzyć się z rzeczywistością oraz mijającym czasem. Tutaj mogłam udawać, że żyliśmy tak sami, we dwoje, zamknięci w naszej idealnej bańce.

Azriel spakował już do samochodu nasze rzeczy, a ja stałam przed domkiem i patrzyłam na las pogrążony w ciemności. Zapach ozonu, mokrego mchu i drzew był dla mnie kojący. Brałam powolne, głębokie wdechy i wydechy. Zgasiliśmy już światło w domku i panowała prawie idealna ciemność, gdyby nie włączone reflektory w samochodzie Azriela.

Gdzieś po mojej prawej stronie zahukała sowa.

— Chciałabym tutaj zostać — wyrzuciłam z siebie ledwo słyszalnie, nie chciałam przerwać resztek tej magicznej chwili.

— Ja też nie chcę wracać do miasta — powiedział Azriel, podchodząc do mnie. Patrzył na mnie z łagodnym uśmiechem. — Możemy kiedyś tu wrócić.

Było tutaj pięknie i na pewno wspomnienia stąd będą ze mną do końca życia i będą jednymi z najcudowniejszych. Jednak wcale nie miałam na myśli tego lasu, ani ceglanego domku. Równie dobrze mogliśmy być na polu namiotowym gdzieś w górach, a ja czułabym się tak samo.

— Nie chodzi mi konkretnie o to miejsce — wyznałam. — Tylko o to, że miałam cię cały dzień dla siebie. I byliśmy tutaj odcięci od świata. Będę za tym tęskniła, za tobą i za nami.

— Hej... Isobel... — Azriel podszedł bliżej i wziął moje dłonie w swoje. Uścisnął je delikatnie, a potem uniósł ku swoim ustom i złożył na każdym nadgarstku pocałunek. — Dzień się jeszcze nie skończył, skarbie. Przenosimy się tylko do mnie. Nadal jestem cały twój.

Posłał mi swój firmowy łobuzerski uśmieszek. W mojej głowie natychmiast pojawiło się wspomnienie jego drapieżnych, zmysłowych pocałunków i zalało mnie gorąco. Na moje policzki wypłynęły rumieńce.

— Mogę u ciebie nocować? — zapytałam. Uśmiech Azriela stał się jeszcze szerzy, a jego oczy zalśniły. Dotarło do mnie, jak sugestywnie to zabrzmiało i spłonęłam jeszcze intensywniejszym rumieńcem, ale wcale nie zamierzałam wyprowadzać go z błędu. Dodałam pospiesznie: — Wzięłam ze sobą na wszelki wypadek piżamę i resztę potrzebnych rzeczy. Masz lot o jedenastej, prawda? Ale musisz być na lotnisku najpóźniej o ósmej trzydzieści rano, żeby na spokojnie zdążyć z odprawą i może wolałbyś się wyspać...

— Isobel, skarbie, wyśpię się w samolocie — wtrącił się powoli, z lekkim rozbawieniem. Pochylił się ku mnie i musnął przelotnie moje czoło. — Nocujesz u mnie, to oczywiste. Bez ciebie pewnie i tak bym nie zasnął, bo wiedziałbym, że jesteś ledwie kilka kilometrów ode mnie.

Byłam pewna, że się zgodzi na dziewięćdziesiąt dziewięć procent i gdy Azriel rozwiał moje wątpliwości poczułam, jak z ramion spadł mi ciężki kamień niepewności i zbliżającej się tęsknoty.

— Cudownie. — Rozpromieniłam się i stanęłam na palcach, by móc go pocałować.

Niebo przeszył błysk, na chwilę sprawiając, że było widno niczym za dnia.

Azriel pocałował mnie krótko, a potem spojrzał w górę. Zmarszczył brwi.

— Powinniśmy się zbierać, zanim znowu zacznie się kolejna burza. Obiecałem ci, że będziesz mogła prowadzić w drodze powrotnej. Wolałbym, żebyś nie musiała walczyć z deszczem.

Tak naprawdę ja też wolałabym tego uniknąć. W końcu dopiero od niedawna miałam samochód i jeździłam regularnie. Miałam tylko kilka miesięcy doświadczenia za kółkiem i niezbyt miałam ochotę się sprawdzać w trakcie burzy z piorunami i to w aucie, którego jeszcze nigdy wcześniej nie prowadziłam.

— Okej, to jedźmy. — Wyciągnęłam w jego stronę dłoń. — Kluczyki?

Azriel wsunął kluczyki od samochodu w moją dłoń bez wahania.

— Proszę bardzo. Tylko lepiej jedź wolno, droga może być śliska.

— Jasne. Nie martw się, nie mam zapędów kierowcy rajdowego.

Wsiadłam do samochodu. Gdy ustawiałam fotel i lusterka pod siebie na niebie zalśniły kolejny błysk i usłyszałam cichy grzmot, oddalony o zbyt wiele kilometrów, abym się wystraszyła. Burza jednak zbliżała się wielkimi krokami i naprawdę wolałabym ją prześcignąć.

Fotel był niezwykle wygodny, a kierownica była na idealnym poziomie. Z szerokim uśmiechem pogłaskałam deskę rozdzielczą. To będzie naprawdę przyjemna podróż.

Oczywiście o ile nie dogoni nas burza.

Azriel po raz ostatni sprawdził, czy wszystko zabraliśmy i czy kominek został na pewno dobrze wygaszony. Domek niby i był ceglany, ale i tak pożar mógłby wyrządzić wiele szkody.

W końcu mężczyzna wsiadł do samochodu po stronie pasażera. Przesunął spojrzeniem po mojej sylwetce, upewniając się, że mam zapięte pasy. Potem sam zapiął swoje i zatrzasnął drzwiczki.

— Wszystko w porządku, możemy jechać.

— Tak jest. — Z szerokim uśmiechem włączyłam silnik i włączyłam wsteczny.

Ruszyłam zbyt gwałtownie i autem rzuciło mocno do tyłu, a potem do przodu. Silnik zgasł. Azriel wymamrotał ciche przekleństwo i pomasował swój tors, gdzie pas wbił się mocniej w jego ciało.

— O cholera, wybacz — wyrzuciłam z siebie pospiesznie i ponownie włączyłam silnik. — Strasznie czułe to maleństwo. Będę ostrożniejsza.

— Kwestia przyzwyczajenia, nic się nie stało — zapewnił mnie z cierpliwym uśmiechem. — Spróbuj ponownie.

Posłusznie ponownie wybrałam wsteczny i tym razem ruszyłam o wiele delikatniej. Samochód ruszył płynnie do tyłu i bez problemu skręciłam przodem do drogi. Wjechałam w las. Z każdej możliwej strony otaczała nas ciemność.

Zgodnie z prośbą Azriela oraz moim wcześniejszym postanowieniem jechałam powoli i zamiast półtorej godziny cała podróż zajęła nam jakieś piętnaście minut więcej. Byłam jednak z siebie dumna, bo miałam okazję prowadzić tak świetny samochód, co raczej nie prędko się powtórzy no i Azriel uznał, że byłam świetnym kierowcą.

Gdy zaparkowałam na podziemnym parkingu w bloku dochodziła już dwudziesta druga. Powinnam być zmęczona, skoro wstałam wcześnie i dodatkowo przez większość dnia przebywałam na świeżym powietrzu. Zazwyczaj tak duże dotlenienie sprawiało, że szybciej ogarniało mnie zmęczenie. Teraz jednak czułam, jak buzowała we mnie energia. Ani myślałam iść spać.

Wysieliśmy z samochodu, Azriel wziął ode mnie plecak, narzucił go sobie na plecy i wziął swoją torbę. Pozwolił mi nieść tylko koszyk z jedzeniem. Przewróciłam na to oczami, ale nie chciałam się kłócić.

W mieszkaniu jako pierwsza poszłam wziąć prysznic, a w tym czasie Azriel zobowiązał się do schowania jedzenia do lodówki. Miałam jutro zabrać ze sobą to, czego nie damy rady zjeść rano na śniadanie.

Ponownie skorzystałam z żelu pod prysznic i szamponu Azriela. Chciałam mieć na swoim ciele jego zapach i czuć go jeszcze długo. W kabinie stały buteleczki moich kosmetyków, ale tak naprawdę nigdy ich u Azriela nie użyłam.

Po dwudziestu minutach wyszłam z łazienki w swojej piżamie w jednorożce.

Wycierałam włosy ręcznikiem.

— Łazienka wolna.

Azriel półleżał na łóżku z laptopem na kolanach i coś przeglądał.

— Okej, zaraz pójdę — powiedział, nie odrywając spojrzenia od ekranu.

Marszczył brwi, a między nimi pojawiła się pionowa zmarszczka. Bladoniebieskie światło padało na jego twarz, pogłębiając cienie pod jego oczami. Z jednej strony wiedziałam, że czekał go ponad dziesięciogodzinny lot i pewnie większość prześpi, ale i tak nie mogłam przestać się martwić. Niedosypiał nie tylko przez pracę, ale także z mojego powodu.

— Pracujesz?

— Hm... Nie. Tak. Znaczy nie do końca — wymamrotał, sunąc jedną dłonią po klawiaturze, gdy coś pisał. — Napisał do mnie kumpel ze studia w którym pracuję w Portland. Robi już zapisy do mnie, poprosiłem go o to, bo sam nie mam teraz do tego głowy i wysłał mi zapytanie, czy zajmę się dziarą jednego klienta. Otóż ten klient życzy sobie na torsie twarz prezydenta w wersji Halloweenowej. Co do szczegółów dał wolną rękę.

Zamrugałam powoli, zaskoczona tym zleceniem.

Co prawda obecny prezydent Stanów Zjednoczonych Baldwin Morales był jednym z tych lepszych i w porównaniu do swojego poprzednika nie otaczał się skandalami, to jednak wytatuowanie sobie jego podobizny chyba było przesadą.

— Że co?

— Dokładnie. Taka była moja reakcja. Napisałem właśnie do Scotta, aby najpierw sprawdził, czy to w ogóle jest legalne? Czy nas zaraz ktoś nie pozwie za obrazę głowy państwa czy cholera wie co. W tych czasach policja naprawdę czasem przyczepia się do najdziwniejszych rzeczy. No i przydałoby się upewnić, że klient jest poczytalny.

Azriel ponownie zaczął coś szybko pisać, z miną pełną jednocześnie rozbawienia jak i determinacji.

Kochał swoją pracę i naprawdę uwielbiał o niej rozmawiać. Wiedziałam, że jeśli nie zainterweniuję, to zapewne będzie pisał ze Scottem i do północy.

— Azriel, kochanie, jest dwudziesta druga trzydzieści. W Portland pewnie jest teraz jakieś wczesne popołudnie. Ty jesteś zmęczony, a ten cały Scott może pomęczyć cię takimi dziwnymi pytaniami pojutrze.

Azriel spojrzał na mnie, a potem na ekran i zamknął klapę od laptopa.

— Masz rację. Nie ma co się teraz tym zajmować.

Odłożył laptopa na szafkę nocną i poderwał się z łóżka. Poszedł do łazienki wziąć prysznic, po drodze wziął swoją piżamę i pocałował mnie krótko w kącik ust.

Gdy zniknął za drzwiami łazienki.

W czasie gdy on brał prysznic, ja wygrzebałam z plecaka swój telefon. Nie używałam go praktycznie cały dzień.

Może i byłam w pewnym stopniu hipokrytką, bo dopiero co sama zwróciłam mu uwagę, by nie pracował tak późno, a sama zabrałam się za pracę. Ku swojej radości dostrzegłam kolejne kilka maili z propozycją współpracy. Moja radość nieco opadła, gdy niestety cztery maile były od początkujących modeli, którzy chcą nawiązać współpracę w ramach której miałam otrzymać wyłącznie zdjęcia do portfolio.

Zdecydowanie nie byłam aż na tak początkującym etapie kariery fotograficznej i nie mogłabym sobie nawet na to pozwolić, nawet jeśli bym chciała. Całodzienne sesje za darmo? Rachunki same się nie zapłacą.

Wszystkim tym modelom grzecznie podziękowałam za ofertę. Nie było co robić sobie z nich wrogów, bo może kiedyś w przyszłości się na nich natknę. Świat modowy wbrew pozorom był mały i wolałam mieć dobrą opinię od samego początku.

Szum prysznica ucichł po drugiej stronie drzwi od łazienki.

Schowałam więc telefon z powrotem do plecaka i usiadłam wygodniej na łóżku, oparłam się plecami o zagłówek. Czekałam na Azriela, czując jednocześnie dreszczyk ekscytacji i zniecierpliwienia.

Kilka godzin wcześniej podczas tego naszego małego pikniku obudziło się we mnie pragnienie i głód, którego jeszcze tak naprawdę nie zaspokoiłam.

Zbierałam się w sobie, by mu o tym powiedzieć. Musiałam to zrobić, bo inaczej Azriel nie przekroczy niewidzialnej granicy, którą sobie postawił podczas naszej pierwszej nocy w jego mieszkaniu.

Azriel wyszedł z łazienki w swojej piżamie, czarnych bawełnianych długich spodniach i szarej koszulce na ramiączka. Odkrywała jego kolorowe, przepiękne tatuaże.

Miałam wielką ochotę po każdym z nich przesunąć palcami, a potem ustami.

— Isobel, może chciałabyś obejrzeć...

Azriel dostrzegł moje intensywne spojrzenie i słowa zamarły mu na ustach. Zamarł z rozchylonymi ustami, wpatrując się we mnie.

— To co ci powiedziałam wcześniej... Odnośnie zmiany zdania... — zaczęłam powoli mówić, wściekle się przy tym rumieniąc. — Mówiłam na poważnie.

Azriel zaczął do mnie powoli podchodzić, nie odrywając ze mnie spojrzenia. Wyglądał niczym głodny lew czyhający na swoją zwierzynę i może powinnam się obawiać, ale zamiast tego rosła we mnie ekscytacja.

Azriel usiadł na łóżku i powoli się do mnie przysunął. Teraz to mnie słowa zamarły na ustach. Usiadł przy mnie, lecz mnie nie dotknął. Był zarazem tak blisko, a wydawał się być oddalony o całe kilometry.

— Odnośnie czego dokładnie zmieniłaś zdanie, Isobel? Muszę to od ciebie usłyszeć. Chcę mieć pewność.

Przełknęłam ciężko ślinę, nagle zaschło mi w ustach na wiór. Serce waliło mi mocno w klatce piersiowej. Jeszcze niedawno było mi chłodno, a teraz zaczęłam płonąć. Od emocji i rosnącego pragnienia.

— Chcę ciebie. Potrzebuję cię. — Gdy już zaczęłam mówić nie mogłam przestać. Wyrzucałam z siebie wszystko to, o czym pomyślałam dzisiaj za dnia.

— Chcę czuć cię wszędzie wokół mnie. Przy mnie, we mnie. Chcę wszystkiego. Chcę czuć twoje dłonie i usta wszędzie na moim ciele. Pragnę cię tak mocno, że to aż boli.

Azriel ściągnął przez głową swoją koszulkę i ten widok sprawił, że zamilkłam.

Azriel rzucił koszulkę gdzieś za siebie, a potem złapał za moje nogi i pociągnął je w dół łóżka. Wylądowała na plecach, a on zawisł nade mną. Przesunął powoli jedną dłonią od mojego kolana w górę, po mojej nodze. Jednak jego dłoń nie zatrzymała się tym razem na biodrze. Ani na tali. Położył ją dokładnie między moimi piersiami. Tuż przy moim sercu i musnął delikatnie kciukiem bok mojej lewej piersi. Ten dotyk był ledwie muśnięciem, a i tak wzdłuż mojego kręgosłupa przeszedł gorący prąd. Zdusiłam w sobie cichy jęk.

— Masz mnie, skarbie — szepnął Azriel niskim tonem. Pochylił się nade mną i pocałował powoli kącik moich ust. Rozchyliłam bezwiednie wargi oczekując na pocałunek. — I jestem bardziej niż gotów spełnić każde twoje pragnienie.

Gdzieś z tyłu głowy pamiętałam, że nie musiałam go o nic prosić. Nie musiałam go o nic błagać. Musiałam tylko powiedzieć, czego pragnęłam. Dokładnie tego ode mnie oczekiwał.

— Kochaj się ze mną.

Azriel dokładnie na to czekał. Zupełnie jakby nagle puściły hamulce, które wcześniej sobie narzucił. Wpił się zachłannie swoimi ustami w moje. Oddawałam każdy pocałunek z pasją i rosnącym pożądaniem. Całowaliśmy się tak namiętnie jak wcześniej, na piknikowym kocu, tym razem jednak Azriel się nie powstrzymywał. Czułam jego dłoń wsuwającą się pod moją koszulkę. Jego palce odszukały moje piersi i zaczął je pieścić, skupiając się na wrażliwych sutkach. Nie mogłam powstrzymywać cichych jęków i nawet jego rozpalone wargi nie mogły stłumić odgłosów, jakie z siebie zaczęłam wydawać. Poczułam między udami zbierającą się we mnie wilgoć, gdy pragnienie we mnie rosło.

Chciałam także go dotykać. Drżącymi dłońmi sunęłam po plecach swojego kochanka, przyciągając go jeszcze bliżej siebie. Moje biodra i nogi zaczęły działać bez udziału mojej woli. Poruszałam się pod Azrielem coraz bardziej zniecierpliwiona i spragniona.

Z całą pewnością nie potrzebowałam długiej gry wstępnej, byłam na to zbyt rozpalona.

Azriel przerwał pocałunek. Miałam zamiar zacząć protestować na ten brak jego ust na moich, lecz szybko wyleciało mi to z głowy. Mężczyzna zaczął obsypywać gorącymi, wilgotnymi pocałunkami moją szyję.

— Czy mogę cię rozebrać? — wymruczał wprost do mojego ucha, skubnął delikatnie chrząstkę i fala przyjemności rozlała się po moim ciele. Zadrżałam lekko, oddychałam coraz ciężej i nie byłam w stanie ułożyć liter w słowa.

Azriel wyciągnął spod mojej koszulki dłoń i przesunął palec wskazujący po moich rozchylonych ustach. Chwilę później wsunął ponownie dłoń pod koszulkę i po sekundzie zaczął powoli zataczać wilgotnym palcem małe kółka wokół mojego twardego sutka. Pieszczota stała się znacznie intensywniejsza, niemalże nie do wytrzymania. Poruszyłam niespokojnie biodrami i otarłam się instynktownie o twarde wybrzuszenie w jego spodniach od piżamy.

— Isobel... Moja najdroższa Isobel... — wyszeptał Azriel i zaczął powoli całować moje obojczyki. — Czy mogę cię rozebrać?

Powtórzył swoje pytanie, a ja jakimś cudem zdołałam tym razem sformułować odpowiedź.

— Tak — wydyszałam, gdy w końcu udało mi się zmusić swoje strony do głosowe do mówienia. Chociaż nic więcej nie udało mi się z siebie wydobyć. Na szczęście tyle mu wystarczyło.

Azriel złapał za krawędzie mojej koszulki od piżamy i ściągnął mi ją przez głowę. Później na podłodze wylądowały moje spodnie.

Nie czułam skrępowania swoją nagością. W ciemnych oczach Azriela widziałam tak intensywne uczucia, miłość i pragnienie, że wszelkie resztki niepewności wobec mojego własnego ciała zniknęły z mojej głowy.

Nie wiedziałam nawet w którym momencie i on pozbył się swoich spodni, byłam zbyt zajęta całowaniem jego torsu, ramion i próbami przyciągania go jeszcze bliżej siebie.

Nasze usta i dłonie poznawały wzajemnie nasze ciała.

Azriel odsunął się ode mnie tylko na sekundę, by sięgnąć do szafki nocnej po prezerwatywę. Wrócił do mnie i spełnił każde z moich pragnień.

Tamtej nocy po raz pierwszy nie tylko nasze ciała stały się jednością w naszym obecnym życiu. Nasze dusze zlały się w jedno, na tę jedną magiczną chwilę. To nie była przenośnia. Mogłam poczuć przez chwilę emocje Azriela, jak swoje własne. A on czuł mnie. Ta nasza połączona ekstaza, miłość i szczęście były nie do opisania.

Należałam do Azriela, a on do mnie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro