Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rok 79, Pompeje

Razem z innymi niewolnikami zajmowałam się gośćmi naszego pana. Musiałam pilnować, by ich puchary zawsze pełne były wina, a misy jedzenia. Ani na chwilę nie stałam bezczynnie. Nie mogłam, bo jeśli tylko bym stanęła, a mój pan uznałby, że się nudzę znalazłby dla mnie zajęcie. Tak samo wcześniej uczynił Amice.

Moja przyjaciółka znajdowała się teraz między dwoma wpływowymi politykami, pijanymi winem i starała się robić dobrą minę do złej gry, gdy ci ją rozbierali.

Kilkoro innych niewolników grało skoczną muzykę na rozkaz naszego pana.

Uczta została wyprawiona na cześć młodszego brata naszego pana, który dzisiaj przybył do miasta.

W domu od kilku dni wrzało, więc udało mi się sporo podsłuchać. Podobno Faustus odznaczył się niezwykłą odwagą w czacie podbojów Brytanii.

Było mi gorąco, wieczór był parny, a do środka wpadało niewiele powietrza. Prawie w ogóle nie było wiatru.

Podniosłam ciężki dzban wina i uzupełniłam kielich kolejnego z gości.

Starałam się ignorować świńskie żarty pijanych i skupić na swoim zadaniu.

Dzban stał się teraz przyjemnie lekki, ale tylko dlatego, że był pusty. Dało mi to wymówkę, by wymknąć się chociaż na chwilę z tego dusznego, ciasnego pomieszczenia.

Przeszłam wąskim korytarzem do spiżarni, mogłoby wyglądać na to, że chciałam tylko uzupełnić dzban, jednak planowałam zrobić sobie krótką przerwę. Chciałam podkraść coś do jedzenia i wymknąć się na zewnątrz.

Gdyby ktoś mnie przyłapał na podkradaniu jedzenia zostałabym surowo ukarana, jednak uczta trwała już dobre kilka godzin i większość gości była upojona winem.

Zostałam kupiona przez mojego obecnego pana jedenaście lat temu. Trafiłam tutaj mając ledwie pięć lat i szybko nauczyłam się, na ile swobody mogę sobie pozwolić.

Mój poprzedni pan był o wiele gorszy, lubił nas bić ot tak, a kary cielesne były właściwie na porządku dziennym. Nadal miałam na ciele blizny, pamiątki po tamtym krótkim, bolesnym czasie.

Mój obecny pan był bardziej pobłażliwy i traktował nas jak duchy. Zwracaliśmy na siebie jego uwagę właściwie jedynie wtedy, gdy wino uderzyło mu do głowy i przyłapał nas na nic nie robieniu.

Biedna Amica zasłabła, bo przez przygotowania, a później samą ucztę nic nie zjadła i przystanęła na moment za długo.

Miałam nadzieję, że mężczyźni do których została przypisana stracą nią szybko zainteresowanie.

Czułam się na tyle pewnie, że bez obaw wzięłam sporą kiść winogron, a potem wymknęłam się tylnym wyjściem na chłodną noc.

Mogłam pozwolić sobie na chwilkę przerwy, zjedzenie swojej zdobyczy i krótki spacer nad rzekę Sanus, a potem z powrotem. Było ciemno, a ja poruszałam się bezszelestnie dzięki praktyce. Wierzyłam, że nikt mnie nie zauważy.

Miałam na sobie starą tunikę, która w wielu już miejscach była starta niemal na wylot. Kiedyś była jasna, lecz teraz kolorem bliżej jej było do brązu pomieszanego z szarością. Moje odkryte ramiona i kark natychmiast pokryła gęsia skórka.

Kilka ciemnych kosmyków wymknęło się z upięcia i przykleiło się do mojego czoła.

Zaczęłam pospiesznie jeść słodkie winogrona i skierowałam się szybkim krokiem w stronę rzeki, której szum zaczęłam słyszeć już po chwili.

Księżyc był w pełni, a na niebie nie było ani jednej chmury, więc widziałam swoje otoczenie wyśmienicie.

Chłodny wiatr przyjemnie mnie schłodził, a owoce dały energię na kolejne kilka godzin pracy. Obmyłam w zimnej, spokojnej wodzie swoje ramiona, stopy w sandałach, szyję i twarz.

Z wielką chęcią zostałabym tutaj jeszcze dłużej, ale nie chciałam kusić losu. Bóg Dionizos mógłby zesłać na mnie karę za nie wykonywanie należycie swoich obowiązków w trakcie uczty. Nalewanie wina było niezwykle ważną czynnością.

Jeszcze mój pan by zauważył moją nieobecność. Kilka chwil będę w stanie wytłumaczyć, lecz nie więcej.

Ruszyłam powoli w stronę domu, z każdym kolejnym krokiem szum rzeki stawał się cichszy, a dźwięki rozmów, muzyki i śmiechu głośniejsze.

Już miałam wejść do budynku, tym samym tylnym wyjściem, gdy przede mną pojawił się Faustus.

Przełknęłam ciężko ślinę, czując jak nieco przyspiesza mi puls i spuściłam wzrok na ziemię, starając się go wyminąć.

Nie spojrzałam wprost w jego stronę ani razu. Nie wolno nam było patrzeć na gości naszego pana, chyba że któryś wyraźnie da nam takie polecenie.

— Widziałem, jak wzięłaś winogrona — odezwał się nagle cichym głosem, chyba był tym moim aktem złodziejstwa rozbawiony, a ja zamarłam w miejscu.

Mnie wcale nie było do śmiechu. Byłam pewna, że byłam wcześniej sama i nikt mnie nie widział.

Nic nie powiedziałam, ponieważ nie mogłam także odzywać się bez wyraźnego zezwolenia. Nie mogłam jednak też ot tak odejść. Zwracał się do mnie.

— Czy mój brat cię nie karmi, dziewczyno?

— Karmi, panie — powiedziałam cicho, gapiąc się na swoje stopy. Zdążyły już wyschnąć, tak samo jak moja skóra na twarzy.

Teraz płonęłam czerwienią z nerwów.

— Spójrz na mnie.

Przełknęłam ciężko ślinę i posłusznie uniosłam na niego wzrok.

Nasze spojrzenia się spotkały i po raz pierwszy miałam okazję zobaczyć Faustusa.

Był wysokim, postawnym mężczyzną i według starszych niewolników, którzy pamiętali go jako małego chłopca, liczył sobie jakieś trzydzieści wiosen.

Jego jasne włosy były starannie uczesane, twarz o kwadratowej mocno zarysowanej szczęce gładko ogolona.

Jak większość gości mojego pana miał na sobie elegancką tunikę i starannie założoną togę, jednak jego była o wiele lepszej jakości niż większości uczestników uczty.

Jednak to nie jego surowa uroda sprawiła, że moje serce zabiło szybciej, a mój oddech zamarł.

Jego oczy były niczym bezdenna studnia, chwyciły mnie i porwały. Tonęłam w nich.

Były w intensywnym odcieniu brązu, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam.

Łagodne, spokojne.

Bezpieczne.

Liczyłam szesnaście wiosen i całe swoje życie byłam uczona, by służyć, nie zwracać na siebie uwagi i zlewać się z otoczeniem.

Teraz jednak pod wpływem jego spojrzenia nie wiedziałam, jak miałam skryć się ponownie w cieniu?

Patrzył na mnie tak, jak gdyby zawsze mnie szukał i w końcu znalazł.

Jak gdyby zawsze chciał mieć mnie na widoku.

Te nowe emocje z jednej strony mnie przeraziły, bo jeśli się zapomnę mogę zapłacić za patrzenie na niego ot tak razami batów. Z drugiej jednak strony... Miałam wrażenie, jak gdybym czekała na te jego spojrzenie całe swoje życie.

Widziałam jak grdyka mężczyzny zadrżała, gdy przełknął ślinę. Zacisnął prawą dłoń w pięść, a lewą uniósł w moją stronę.

Instynktownie się skuliłam, oczekując uderzenia. Przez myśl mi przeszło, że byłam zbyt śmiała z tym swoim patrzeniem na niego i miał prawo mnie ukarać. Wolałam, by zrobił to on niż mój pan.

Momentalnie te wszystkie nowe myśli i emocje zniknęły.

Nie chciałam, by mówił mu o tym co zrobiłam. O kradzieży winogron i patrzeniu na niego dłużej niż należało.

Mój pan był dobry, ale mógł pomyśleć, że ośmieszyłam go w oczach jego brata i pewnością kazałby mnie wychłostać.

— Nie uderzę cię, dziewczyno — odezwał się ponownie mężczyzna, łagodniej i poczułam na policzku jego dotyk.

Wziął mnie pod brodę, delikatnie aczkolwiek stanowczo i tym samym ponownie na niego spojrzałam.

Miał ciepłą, dużą dłoń. Szorstką skórę. Od jego dotyku przeszył mnie dreszcz, a moje serce gwałtowniej zabiło. Puls dudnił mi w uszach.

Wszystko wróciło, gdy tylko nasze spojrzenia raz jeszcze się spotkały.

Ciepło rozchodziło się spod dotyku jego palców na mojej brodzie na całe moje ciało.

— Jak masz na imię?

— Caelia, panie — powiedziałam zduszonym tonem i wzięłam powoli wydech.

Patrzył na mnie jeszcze chwilę.

Staliśmy tak nie wiem jak długo, ale w końcu z głębi domu dobiegło do nas głośne wołanie mojego pana:

— Faustusie! Chodź do nas i opowiedz nam więcej o tych barbarzyńcach z Brytanii!

Mężczyzna w końcu zabrał dłoń i odsunął się na krok.

Dopiero teraz zaczynało do mnie docierać, w jakie tarapaty być może wpadłam. Nie było mnie zdecydowanie za długo i z pewnością już ktoś zauważył moją nieobecność.

— Idę! — odkrzyknął Faustus przez ramię, nie ruszył się jednak z miejsca.

Stał w przejściu i nie mogłam wejść do środka.

— Muszę wziąć dzban z winem — powiedziałam cicho. — Mój pan z pewnością mnie oczekuje.

Odsunął się na bok, ale zamiast ruszyć dalej cały czas stał w miejscu i obserwował, jak weszłam do spiżarni. Starałam się unormować oddech, dłonie lekko mi drżały gdy sięgnęłam po ciężki dzban.

Wyszłam, a Faustus nadal tam stał. Patrzył na mnie bez słowa. Instynktownie spuściłam spojrzenie na swoje stopy i ruszyłam ku sali, w której odbywała się wieczerza. Mimo głośnych dźwięków mogłam przysiąc, że słyszałam za sobą kroki Faustusa.

Wyczuwałam za sobą jego obecność.

— Jesteś w końcu, dziewczyno! Gdzieś ty była? — zawołał mój pan, siedząc wygodnie w pozycji pół leżącej i machnął w moją stronę pustym pucharem z winem.

Obok niego siedziała Fadia, jego najnowsza niewolnica i podawała mu do ust najlepsze kęski mięsa oderwane od dziczyzny leżącej pośrodku ogromnej ławy, zapełnionej niezliczoną ilością mięsiwa, owoców i warzyw, o których my mogłyśmy tylko pomarzyć.

— Ja ją zatrzymałem. Poprosiłem ją, by opowiedziała mi co nieco o rodzajach wina, jakie posiadasz — odpowiedział za mnie Faustus. Minął mnie i usiadł wygodnie na leżance obok swojego brata, sięgnął po misę z oliwkami, a ja dopiero teraz mogłam zobaczyć na jego palcu drogocenny, złoty sygnet. Zapewne jedna z tych nagród za podboje, pomyślałam.

Zabrałam się bez zwlekania za napełnianie pucharów winem, uwijając się wokół coraz bardziej pijanych gości.

— Heriusie, ile chcesz za Caelię?

Dotarło do moich uszu pytanie Faustusa zadanie mojemu panu i nie wiem jak to się stało, ale z moich dłoni wypadł dzban. Na szczęście był prawie już pusty, więc niewiele wina się wylało na posadzkę. Usłyszałam ciche okrzyki, lecz tylko w najbliższej odległości ode mnie. Większość biesiadników kompletnie nie zwróciła na mnie uwagi. Natychmiast padłam na ziemię i zabrałam się za zbieranie glinianych odłamków.

Faustus chce mnie kupić, myślałam jak w mantrze.

To dobrze, czy źle?

Wiedziałam, że czasami niewolnik trafiał znacznie gorzej.

— Czy ty kazałeś jej przy okazji tłumaczenia kosztować tego wina, bracie? — zapytał poirytowany pan.

— Niektórych tak, owszem — skłamał Faustusa. — Wracając do ceny za tę dziewczynę. Ile?

— Zawsze przechodzisz do sedna — zaśmiał się mój pan, dobry nastrój mu wrócił. — Właściwie to z chęcią ci ją podaruję, dzięki tobie nasza rodzinna fortuna się potroiła. Przygotuję stosowny dokument jutro.

Zebrałam już wszystkie odłamki i poszłam je wyrzucić. Sama nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć.

Nic nie wiedziałam o Faustusie. Może zdążę popytać o niego starszych niewolników, zanim mnie zabierze do swojego domu. Wolałabym wiedzieć na co powinnam uważać, jeśli bywał okrutny. Chociaż na samą myśl ściskało mnie w żołądku z protestu.

Nie skrzywdziłby mnie, czułam to w kościach. Wbrew wszelkiej logice.

Poszłam po kolejny dzban z winem.

Gdy wróciłam starałam się trzymać z daleka od Faustusa na tyle, na ile się dało. Widziałam, że z jego kielicha prawie w ogóle nie ubywało wina, więc ułatwiał mi zadanie.

Po moim ramieniu ciekło coś ciepłego, przez napięcie w moim ciele dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, że jeden glinianych odłamków mnie skaleczył.

Ranka była niewielka.

Gdy zerknęłam w dół dostrzegłam zapchniętą krew w kształcie kropli tuż nad moim łokciem.

Usłyszałam swoje imię. Poderwałam głowę i spojrzałam na Faustusa, kiwnął głową w moim kierunku i wskazał na swój niemal pełny kielich. Posłusznie jednak podeszłam i dolałam mu do pełna.

Gdy uniosłam ponownie dzban musnął palcem wskazującym moją ranę, w zamyśleniu.

Zamarłam, nie ruszając się z miejsca i prawie nie oddychałam.

— Skaleczyłaś się. Bądź ostrożniejsza.

Nic nie powiedziałam, posłusznie kiwnęłam głową.

Ktoś inny krzyknął z drugiego końca sali. Posłusznie pospiesznie pognałam w tamtą stronę z dzbanem wina.

Starałam się spełnić rozkaz mojego wkrótce nowego pana i być ostrożniejsza.

Dwa dni później pojechałam wraz z moim nowym panem do jego domu, by tam mu służyć.

Faustus był o wiele lepszy niż swój brat.

Nigdy mnie nie skrzywdził. Lubił dawać mi prezenty i nie traktował mnie tak, jak innych swoich niewolników. Zakazywał mi wykonywać ciężkie prace.

Przez kolejne tygodnie i miesiące między nami narodziła się więź sięgająca znaczniej głębiej niż przyjaźń. Zaczęło mi na nim zależeć i wiedziałam, że ja również nie jestem mu obojętna.

Na moje siedemnaste urodziny podarował mi złotą, piękną bransoletę. Nie potrafiłam czytać, więc przeczytał mi, co było na niej napisane:

„Od Faustusa dla Caelii". W tym samym dniu powiedział mi, że pragnie dać mi wolność.

Niestety, nigdy tego nie doczekałam. Zanim zdążył dopełnić formalności ledwie dwa dni po jego oświadczeniu wybuchł wulkan, a my oboje zginęliśmy razem, w jego domu, spleceni w ciasnym uścisku.

Może nie umarłam jako wolna dziewczyna, ale zginęłam zaznając smaku miłości. Czegoś, o czym nigdy nawet nie ważyłam się śnić ani modlić do bogini Wenus z obawy, że rozgniewam ją swoją bezczelnością.

Nie bałam się śmierci, nie gdy miałam u boku Faustusa.

Gdy jednak moja dusza opuściła ciało dostrzegłam po raz pierwszy dwie ścieżki.

Rozczarowana zauważyłam od razu, że byłam sama.

Bardzo liczyłam na obecność bliskiemu memu sercu mężczyzny, skoro opuściliśmy ten świat razem.

Tak się jednak nie stało, a ja sama widziałam przed sobą białe światło prowadzące do góry oraz kamienny most pokryty zielonym mchem, prowadzący w stronę bladego, migoczącego zielono-niebieskiego portalu.

Białe światło obiecywało spokój, kusiło wiecznością i niczym niezmąconym szczęściem.

Jednak kamienny most mnie wzywał. Słyszałam dobiegające z jego strony ostatnie słowa Faustusa skierowane do mnie.

— Kocham cię, Caelio. Dziękuję bogom, że mogłem cię poznać i pozwolili mi spędzić ostatnie miesiące mojego życia z tobą.

Zrozumiałam wówczas, że te kilka miesięcy mi nie starczyły.

To było za mało. Pragnęłam więcej.

Serce krwawiło mi z tęsknoty, a ja po raz pierwszy miałam ochotę się zbuntować. Przeciwko bogom i wszystkim siłom, które rozdzieliły mnie z Faustusem w tak okrutny sposób.

Przez całe swoje życie byłam posłuszna, a ukradnięcie kilku owoców czy krótkie przerwy od pracy, to było najcięższe moje przewinienia.

Wybacz mi, bogini śmierci Mors i ty, panie umarłych, Plutonie, za moje bezczelne pragnienia. Proszę o zrozumienie i łaskę. To jeszcze nie mój czas, myślałam, modląc się w miejscu, gdy stałam na rozstaju dróg.

Na końcu zmówiłam krótką modlitwę do Wenus, po raz pierwszy i ostatni w moim życiu, a następnie ruszyłam w stronę kamiennego mostu.


Rok 2023, 8 sierpnia, Los Angeles

Gapiłam się na ekran laptopa. Powróciłam do rzeczywistości i zamrugałam powoli. Przeczytałam ponownie fragment artykułu:

Archeolodzy znaleźli w ruinach starożytnego miasta Pompeje złotą bransoletę z napisem „Od Faustusa dla Caelii".

Moja bransoletka, pomyślałam i odruchowo pogładziłam palcami nagie lewe przedramię, gdzie zwykłam ją nosić.

Nigdy nie pamiętałam dokładnie żadnego z moich żyć. To nie tak, że skoro jestem starą duszą to mam same wysokie oceny z historii.

Zawsze wspomnienia pojawiały się urywkami, w chwilach, gdy natknę się na coś powiązanego z moim dawnym życiem lub czymś, co mi się z nim kojarzy.

Takie realistyczne wspomnienie, jakie miałam teraz, miewam bardzo rzadko. Prawie nigdy.

Przypomniałam sobie moje pierwsze spotkanie z Faustusa.

Moje pierwsze życie i moją pierwszą śmierć.

Aż do teraz nie byłam pewna, kiedy urodziłam się po raz pierwszy.

Na samo wspomnienie spojrzenia ukochanego poczułam ścisk w sercu.

Nigdy nie czułam tak silnej tęsknoty, jak teraz.

Nie mogłam przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz go widziałam ani kim i gdzie byłam wcześniej, zanim urodziłam się jako Danica.

Urodziłam się w Nowym Jorku, ale na szczęście mój tata jest żołnierzem i z powodu jego pracy dużo się przeprowadzamy, zazwyczaj co kilka lat. Jesienią miałam zacząć ostatnią klasę liceum, to miał być mój już trzeci ogólniak.

Inna nastolatka na moim miejscu robiłaby pewnie rodzicom o to niezłe awantury, mój starszy brat zawsze odstawiał o to niezłe cyrki zanim poszedł na studia i się wyprowadził. Ja jednak byłam z tego powodu szczęśliwa odkąd miałam swoją pierwszą „wizję" w wieku 14 lat. Wtedy podczas oglądania filmu dokumentalnego o średniowieczu zobaczyłam w mojej głowie po raz pierwszy Jego.

Zupełnie, jak gdyby to było prawdziwe wspomnienie.

Myślałam, że może mam jakieś omamy, ale na przestrzeni kolejnych lat zazwyczaj co kilka miesięcy widziałam kolejne, krótkie przebłyski, echa rozmów, spojrzeń, uśmiechów. Wspólnych chwil.

W jednym z żyć za opowiedzenie na głos o moich „wizjach" wylądowałam dożywotnio w szpitale psychiatrycznym, więc teraz na sam pomysł powiedzenia komuś o nich na głos budził się we mnie lęk. Jednak te wizje były takie realistyczne i co najważniejsze, historycznie zgodne.

Nie było opcji, abym wiedziała o tych wszystkich rzeczach, gdybym ich nie przeżyła.

Nikomu więc nie mówiłam o tych moich wspomnieniach, ale sporo czytałam na własną rękę. To z sieci dowiedziałam się o terminie „stara dusza" i o tym, że chociaż to było niezwykle rzadkie zjawisko, nie byłam jedyna. Ani ja, ani On.

Dzięki pracy taty i przeprowadzkom miałam nadzieję, że go spotkam. Prędzej czy później.

                                                                                         ***

Już dawno przestałam czuć się dziwnie, gdy po raz kolejny byłam nową uczennicą w szkole. Oczywiście wiele zależało od samego miasta. W małych miasteczkach nie było opcji, aby nie stać się przez to centrum uwagi co najmniej przez najbliższe kilka tygodni. Nic dziwnego, skoro pojawienie się kogoś nowego zazwyczaj było najciekawszym wydarzeniem na przestrzeni wielu miesięcy.

W Los Angeles jednak moje pojawienie się nie było niczym nowym. Nadal miałam jeszcze miesiąc do rozpoczęcia zajęć, ale nie odczuwałam ani cienia stresu.

Co więcej, nie mogłam się już doczekać roku szkolnego. Moja szkoła była ogromna, chodziło do niej kilka tysięcy uczniów.

Odkąd zrozumiałam, że moje wizje to wspomnienia starałam się obracać w jak największej ilości ludzi. Chodziłam na wszystkie możliwe przyjęcia, dyskoteki.

Lubiłam godzinami szwendać się po mieście, bo może przypadkiem trafię na Niego.

Nie wiedziałam jeszcze, jak go poznam i co poczuję. Nie mogłam sobie przypomnieć żadnego z pierwszych spotkań z Nim w naszych kolejnych wcieleniach.

Pamiętałam tylko te z Pompei, jak na razie.

Nie byłam ani trochę zdenerwowana czy zniecierpliwiona. We wspomnieniach w końcu bywaliśmy w naprawdę przeróżnym wieku, a ja miałam przed sobą całe życie.

W jednej z wizji byłam osiemnastowieczną włoską szlachcianką, owdowiałą i biedną jak mysz kościelna. Mój mąż był uzależniony od wyścigów konnych. Miałam czterdzieści lat, gdy poznałam Henry'ego, wówczas takie nosił imię.

Był niezwykle bogatym, angielskim arystokratą. Dziedzicem hrabiego. W tym życiu był ode mnie o wiele młodszy, bo ledwo przekroczył dwadzieścia lat i w głowie mu nie były zaślubiny. Do czasu aż się poznaliśmy na balu w Wenecji.

Wyjechałam z nim do Anglii i na tym urywa się moje wspomnienie. Nie wiem, jak długo udało nam się być razem, nie pamiętałam nic więcej z tego życia.

Do czterdziestki pozostało mi aż dwadzieścia trzy lata, myślałam z lekkim uśmiechem. Byłam dobrej myśli, że w którymś momencie ponownie go spotkam.

— Danico, jak wychodzisz, to wyrzuć śmieci! — zawołała moja mama z salonu, gdy usłyszała moje tupanie w trakcie biegu ze schodów.

— Okej! — odkrzyknęłam i pognałam do kuchni.

Wszędzie w domu walały się kartony. Przyjechaliśmy do miasta dopiero dwa dni temu i nie byliśmy nawet w połowie rozpakowywania. Mieliśmy wprawę, to fakt, ale nawet my potrzebowaliśmy co najmniej kilku dni.

Tata był w pracy, a mama jako wykładowca na Uniwersytecie Kalifornijskim miała wolne. Niedługo miała zacząć się przygotowywać do nowego roku akademickiego, ale na razie spędzała większość czasu na rozpakowywaniu. Pomagałam jej wcześniej cały ranek, jednak teraz musiałam po prostu wyrwać się z domu.

Pogoda była cudowna, słońce świeciło jasno, wręcz mnie nosiło. Musiałam poczuć wiatr na skórze, wyprostować nogi. Moja mama o tym wiedziała.

— Tylko wróć na kolację!

Usłyszałam rozbawiony okrzyk mojej mamy, gdy ze śmieciami prawie wybiegłam z domu.

Miałam prawo jazdy, ale naprawdę nie lubiłam jeździć samochodem. Za każdym razem gdy wsiadałam za kółko czułam chłodny, nieprzyjemny dreszcz niepokoju i zawsze jechałam bardzo ostrożnie. Nigdy nie przekraczałam dozwolonej prędkości.

Nie rozumiałam skąd się u mnie wziął ten dziwny lęk, bo nigdy nie miałam żadnego wypadku komunikacyjnego. Podejrzewałam jednak, że w kiedyś, w jednym z moich poprzednich wcieleń byłam świadkiem jakiegoś wypadku lub sama w nim uczestniczyłam, stąd ten lęk.

Tak samo jak nienawidziłam mówić o tym, gdy źle się czułam, a na samą myśl o powiedzeniu komukolwiek o moich wizjach przepełniała mnie panika. Dopiero z czasem pojawiło się wspomnienie mnie w szpitalu psychiatrycznym.

Byłam przywiązana pasami i „leczona" elektrowstrząsami.

Bałam się przebywać w otoczeniu czynnych wulkanów, a o powodzie wiedziałam dopiero od niedawna.

Miałam sporą listę takich długich lęków, których większości na razie nie byłam w stanie wyjaśnić.

Bałam się wind, wolałam wchodzić po schodach i mieszkanie w wieżowcu na dziesiątym piętrze przez dwa lata było dla mnie czymś w rodzaju piekła.

Nie mogłam nigdy zmusić się do zjedzenia owoców morza.

Samochodem jeszcze mogłam jeździć, mimo lęku, ale nie byłam w stanie wsiąść na pokład statku bez wzięcia czegoś na uspokojenie.

Starałam się, jak mogłam ukrywać te moje dziwactwa przed rodzicami, nie chciałam ich martwić, a co najgorsze naprawdę bałam się również samych lekarzy, w tym psychiatrów, jak i szpitali.

Wyrzuciłam śmieci do kosza, a potem wyciągnęłam z małej, białej plecionej torebki swoje słuchawki. Wsadziłam je do uszu i włączyłam muzykę.

W rytmie głośnych bitów Depeche Mode „Personal Jesus" ruszyłam przed siebie.

Zamieszkaliśmy w spokojnej, podmiejskiej dzielnicy. Nasz dom niczym się nie wyróżniał, jednopiętrowy i biały, w stylu rzemieślniczym. Mieliśmy mały basen na tyłach, a z przodu ogród. Mama jeszcze nie wiedziała czy cokolwiek zacznie w nim uprawiać. W chwili obecnej wyglądał żałośnie na tle równo przyciętego, ciemnozielonego trawnika. Miał jakieś pięć metrów na pięć, ogrodzony był niskim, drewnianym płotem i pełno w nim rosło jakiś chwastów. Mama rozważała nad posadzeniem tam róż.

Było gorąco, miałam na sobie biały top oraz ogrodniczki w kolorze khaki. Zestaw ten całkiem nieźle radził sobie w taką pogodę, lecz mimo to i tak po jakimś kwadransie czułam krople potu spływające mi po karku. Na nadgarstku zwykłam nosić gumkę, pospiesznie więc związałam swoje jasne, proste włosy w wysokiego koka.

Przez cały ten czas mijałam rzędy kolejnych domów, żadnego sklepu i żywej duszy. Mijały mnie tylko samochody.

Wcześniej mieszkaliśmy w centrum Chicago, w apartamentowcu, a jeszcze wcześniej w Houston w wieżowcu.

Dziwnie tak było nie napotkać ani jednego człowieka przez taki długi czas.

W końcu zauważyłam jadącą na rowerach grupkę chłopców w wieku na oko dziesięciu lat. Kierowali się w dół drogi, w tym samym kierunku w którym ja podążałam. Przede mną było spore skrzyżowanie.

Podobno niedaleko od naszego domu miało być wejście na plażę oraz sklep spożywczy, a oni zapewne wiedzieli dokładnie gdzie. Wyglądali na miejscowych.

Wyciągnęłam słuchawki z uszu.

— Hej, chłopaki! — zawołałam w ich kierunku i zwolnili. — Którędy na plażę?

Jeden z nich zatrzymał się przy mnie i spojrzał w moim kierunku z ciekawością. Musieli się tutaj wszyscy znać i domyślił się, że byłam nowa w sąsiedztwie.

Chłopiec wskazał palcem na skrzyżowanie, patrzył pod słońce i drugą dłonią zrobił daszek, chroniąc się przed ostrymi promieniami słońca.

— Na tym skrzyżowaniu skręć w lewo, idź ciągle prosto i trafisz na miejsce.

— Dzięki.

Odjechali aż się za nimi kurzyło.

Wyciągnęłam z torebki ciemne okulary i nasunęłam je na nos. Wsadziłam ponownie słuchawki do uszu i ruszyłam we wskazanym kierunku.

W końcu po jakiś pięciu minutach domy jednorodzinne i posiadłości zmieniły się w sklepy, a ulica stała się pełna spacerujących wokół mnie ludzi. Weszłam do małej, lokalnej kawiarni i kupiłam sobie mrożoną herbatę na wynos. Popijając słodki, zimny napój udałam się powoli w stronę plaży.

Wzdłuż promenady ciągnącej się przy piaszczystej, szerokiej plaży pełnej ludzi dostrzegłam kilkoro mężczyzn w strojach roboczych, zajmujących się pielęgnacją roślin. Przy samym chodniku rosły palmy, jednak ich liście nie dawały na tyle cienia, by najwyraźniej uniemożliwić innym roślinom życie.

Widziałam, jak jeden z nich, wysoki i kruczowłosy sprawnie przycinał żywopłot w kształt konia. Aż przystanęłam, by podziwiać jego pracę.

Widziałam takie piękne rzeźby z roślin, ale nigdy wcześniej nie widziałam jak ktoś to robił na żywo.

Popijałam powoli herbatę i stałam w cieniu palmy, obserwując mężczyznę.

Jego dłonie odziane w rękawice pewnie trzymały sekator, gdy robił ostatnie poprawki. U jego stóp znajdował się dywan z resztek odciętych gałązek i liści.

Dopiłam swoją herbatę i wyrzuciłam pusty kubek do kosza na śmieci. Zawiała mocniej bryza znad morza, słony smak osiadł mi na ustach. Wraz z zapachem Oceanu Spokojnego dotarła do mnie delikatna woń werweny, skóry, mięty i piżma. To chyba była jakaś męska woda po goleniu. Dwóch innych ogrodników kilka metrów dalej rozmawiało ze sobą, śmiejąc się i zdawali się kompletnie na niego nie zwracać uwagi. W porównaniu do mnie.

Nie wiedzieć dlaczego zdawał się być niezwykle dla mnie interesujący. Przyciągał mnie jak magnes.

Mężczyzna stanął do mnie profilem, odłożył na ziemię sekator i sięgnął po butelkę wody. Niezdarnie ją odkręcił, nadal miał na sobie grube, ochronne rękawice, i wypił kilka sporych łyków. Ciemna grzywka przykleiła się do jego zroszonego potem gładkiego, ciemnego czoła. Miał ciemną karnację i był opalony na brązowo. Co było do przewidzenia, skoro zajmował się roślinami.

Po jego ciemnej karnacji strzelałam, że co najmniej jedno z jego rodziców było rdzennym Amerykaninem bądź może Latynosem.

Nieznajomy czuł na sobie moje spojrzenie.

Nie wiedziałam nawet, że tak stoję i się na niego gapię, dopóki nie spojrzał w moim kierunku z uniesioną jedną, kruczą brwią.

Moje serce zabiło szybciej, zupełnie jak gdybym miała zaraz zjechać w dół po kolejce górskiej. Powiedział coś, ale nie usłyszałam i dopiero wtedy przypomniałam sobie o słuchawkach. Kompletnie przesłałam zwracać uwagę na muzykę z niej dobiegającą. Wyciągnęłam je z uszu.

— Powtórzysz? Nie słyszałam.

— Pytałem, dlaczego tak się na mnie gapisz?

A więc widział, że się w niego wpatrywałam mimo moich ciemnych okularów. W sumie nic dziwnego, bo stałam ledwie dwa metry od niego, zwrócona w jego stronę, a nie w promenadę czy ocean.

Zrobiłam z siebie idiotkę, pomyślałam i twarz zaczęła mi płonąć.

Mężczyzna stanął do mnie przodem i mogłam zobaczyć, że musiał być ode mnie niewiele starszy. Miał może dziewiętnaście, dwadzieścia lat.

Zdjęłam powoli ciemnie okulary i spojrzałam na niego, by mu odpowiedzieć.

Nasze spojrzenia się spotkały, a dla mnie czas stanął w miejscu.

Miał tęczówki w kolorze jasnobrązowym., w odcieniu sepii. Wydawały się być zbyt jasne przy jego ciemnej karnacji i kruczemu obramowaniu oczu. Miał mocno zarysowaną, kwadratową szczękę i wysokie czoło.

Widziałam tę twarz pierwszy raz, ale to spojrzenie...

Znałam to spojrzenie.

Moje serce i dusza również go rozpoznały, bo moje tętno gwałtownie podskoczyło, a w ustach mi zaschło. Zalała mnie tak silna tęsknota, że jedynie szok i zdumienie zatrzymały mnie w miejscu. Nie miałam siły się ruszyć, w innym wypadku natychmiast bym do niego pobiegła.

Zastanawiałam się nad tym, jak i czy w ogóle go poznam. I proszę bardzo, wystarczyło mi tylko jedno spojrzenie, by mieć tę pewność.

To był On.

Na mojej twarzy mimowolnie zagościł lekki uśmiech, a do oczu napłynęły mi łzy.

— Dobrze cię ponownie widzieć — szepnęłam zduszonym tonem, z mocno ściśniętym ze wzruszenia gardłem i zrobiłam powoli krok w jego stronę. — Tęskniłam za tobą.

Byłam pewna, że on także mnie rozpozna, tak jak i ja jego. Nieznajomy tylko uniósł wysoko obie brwi, w wyrazie zdumienia, a potem zerknął przez ramię. Jak gdyby myślał, że mówiłam do kogoś za nim. Następnie spojrzał na mnie raz jeszcze.

— Słuchaj, nie mam czasu na jakieś durne żarty. Jak zgadałaś się z tymi dwoma idiotami za mną, daj sobie spokój. Mam pracę do wykonania.

Jak gdyby nigdy nic odstawił z powrotem butelkę wody na ziemię i sięgnął ponownie po sekator. Podszedł do kolejnego żywopłotu i zabrał się za tworzenie następnego zwierzęcia. A ja stałam jak wmurowana, czując oblewające mnie lodowate zimno.

Nie rozpoznał mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro