Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Miałam ledwie piętnaście minut na ogarnięcie się. Dobrze, że nie zależało mi na wyglądzie podczas tego wypadu na miasto, nie martwiłam się więc zbytnio o brak czasu na porządny makijaż.

Miałam już na sobie trochę podkładu w pudrze, róż i wytuszowane rzęsy, mój typowy dzienny makijaż. Pospiesznie nałożyłam na powieki brązowy i złoty cień. Kości policzkowe musnęłam bronzerem i dodałam nieco rozświetlacza. Usta pomalowałam pomadką w kolorze bordowym. Pospiesznie przebrałam się w małą czarną sukienkę na ramiączka.

Klasyka od wielu lat, pasowała idealnie na każdą okazję. Moja matka wpoiła mi, abym zawsze posiadała w swojej garderobie co najmniej dwie małe czarne: koktajlową i wieczorową. Dzięki temu nigdy nie zostanę postawiona przed problemem w co się ubrać na nagłe wyjście.

Niewiele z porad mojej matki było przydatnych, ale tę akurat zapamiętałam.

W szpilkach na ośmiocentymetrowym obcasie przewyższałam zazwyczaj sporą ilość ludzi w moim otoczeniu, nie miałam zamiaru się tym przejmować i kombinować z niższymi butami. Nie miałam na to czasu, a tylko te buty pasowały.

Do małej torebki wsadziłam portfel, klucze od mieszkania i telefon. Włosy zostawiłam rozpuszczone, przeczesałam je tylko szczotką.

Spojrzałam na siebie w lustrze i wygładziłam materiał sukienki. Kiedyś na mnie wisiała, teraz opinała niczym druga skóra.

Pracując jako modelka chcąc nie chcąc uczyłam się, jak szybko się ogarnąć. Nie rzadko przecież miałam na sen tylko pięć godzin, więc wolałam wykorzystać ten czas jak najlepiej, budziłam się najpóźniej jak się dało.

Wzięłam głęboki wdech.

Dwie godziny w towarzystwie super muzyki, nic trudnego.

Miałam zamiar ignorować Harmony i jej zbyt radosną aurę jak na mój gust.

Instynktownie musnęłam palcem czerwone znamię w kształcie kropli nad moim prawym łokciem.

Wyszłam z pokoju, moje obcasy cicho stukały o posadzkę.

Gdy mijałam kuchnię usłyszałam gwizd z ust Brandona.

Ja byłam punktualna, a oni nadal pili szoty przed wyjściem na miasto.

— Wow, nieźle wyglądasz! — zawołał Brandon i pokazał mi uniesiony kciuk.

Super, on też już się wstawił, pomyślałam.

— Dzięki — westchnęłam ciężko. — Czekam na was przy drzwiach.

— A może jednak skusisz się na szocika? — zaproponował Grant.

— Nie piję dzisiaj.

Stanęłam przy drzwiach równo o dwudziestej pierwszej czterdzieści pięć.

Całą trójka chichrała się i piła kolejne szoty wódki z jakimiś napojami.

Nie wiedziałam, gdzie był ten klub, ale nie było opcji abyśmy zdążyli na dwudziestą drugą. W sumie dla mnie lepiej, że tak im się wydłuża. Mniej czasu spędzę w klubie.

Północ była coraz bliżej.

W końcu cała trójka wyszła z kuchni, śmiejąc się z czegoś do rozpuku. Grant obejmował ramieniem swoją dziewczynę. Harmony założyła kusą, różową sukienkę i wysokie czerwone buty na koturnie. Na mój widok się rozpromieniła.

— Ale super, że idziesz z nami! Zobaczysz, będzie mega!

— Mega to wy jutro będziecie mieć kaca, ale wasz wybór.

— Myślę, że powinnaś jednak walnąć sobie drinka, Isobel. Jesteś strasznie sztywna — skwitował Brandon z łobuzerskim uśmieszkiem.

— Myślę, że powinieneś sprawdzić w słowniku znaczenie słowa „nie", Brandonie. — Posłałam mu wymuszony uśmiech. — Chodźmy już zanim się rozmyślę i zostanę.

— Nie, nie, już idziemy! — Harmony wypuściła Granta i przepchnęła się przede mnie, by otworzyć drzwi.

Prawie przy tym mnie staranowała.

To będą naprawdę długie dwie godziny, pomyślałam i przewróciłam oczami na ten jej entuzjazm.

Ciekawe, kiedy padną jej baterie.

***

Dotarliśmy do klubu prawie godzinę później. Zanim przyjechał nasz Uber minęło kilka minut, wszystkie auta były pozajmowane. Nic dziwnego w piątkową noc.

Później Harmony musiała zrobić sobie przystanek na stacji benzynowej na siku. Przysięgała na wszystko, że nie wytrzyma z dotarciem na miejsce.

Oczywiście na stacji benzynowej do damskiej łazienki była spora kolejka.

Później przed samym klubem musieliśmy swoje odstać przed wejściem. Na szczęście noc była ciepła, więc stanie na zewnątrz nie stanowiło problemu. Już kilka metrów od klubu zaczęły do mnie docierać dźwięki muzyki. Rzeczywiście, rozpoznałam z łatwością hity sprzed dwudziestu pięciu lat. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.

W klubie było tłoczno i głośno, ale czysto i dzięki filtrom z wbudowanymi odświeżaczami powietrza pachniało morską bryzą.

Grant zaciągnął nas do baru, by postawić obiecane drinki. Dla mnie zamówił sok pomarańczowy. Mimo intensywnie pracującej klimatyzacji w podziemnym klubie panowało gorąco. Dziesiątki ciał poruszało się do muzyki, którą kochałam. Mimo początkowej niechęci do pójścia do tego klubu poczułam podekscytowanie. Moja stopa sama zaczęła podrygiwać do rytmu.

Pospiesznie dopiłam swój sok, w czasie gdy Harmony, Brandon i Grant wypili swoje drinki.

Jakim cudem oni nadal stali po takiej ilości alkoholu w jaką w siebie wlali w tak krótkim czasie? To pozostanie dla mnie tajemnicą. Ja miałam słabą głowę i z pewnością nie byłabym w stanie dotrzymać im tempa.

Miałam już znacznie lepszy humor i gdy Harmony złapała mnie za rękę, a potem pociągnęła na parkiet, poszłam za nią z szerokim uśmiechem.

Straciłam szybko poczucie czasu. Tańczyłam i śpiewałam ile sił mi starczyło.

Moje stopy i ciało zwinnie poruszało się do szybkich, mocnych bitów. Czułam pot spływający mi wzdłuż pleców, a włosy lepiły się do wilgotnej szyi.

Tak naprawdę może ze dwa razy w przeszłości miałam okazję tak po prostu się bawić, jak teraz w tej chwili. Moja matka była bardzo restrykcyjna i zakazywała mi wielu rzeczy, w tym imprez. Jako moja menadżerka wykorzystywała do tego fakt, że trzymała moje pieniądze i miała dostęp do wszystkich moich umów.

Teraz, tej nocy, poczułam się pierwszy raz beztroska i radosna.

Minęła północ, a ja dalej nie opuściłam pakietu mimo propozycji Harmony, że zamówi dla mnie Ubera, zgodnie z obietnicą.

Machnęłam na tę propozycję ręką. Harmony zaśmiała się uradowana, a Grant zaklaskał z zadowoleniem. Brandon gdzieś zniknął jakiś czas temu.

W końcu moje ciało zaczęło protestować. Musiałam do łazienki i koniecznie potrzebowałam czegoś się napić. Gardło wyschło mi na wiór.

— Idę do łazienki! — zawołałam do Harmony, przekrzykując głośną muzykę.

Dziewczyna pokiwała głową i objęła Granta, tańcząc razem z nim.

Przemknęłam przez morze ciał i po długim spacerze znalazłam się na końcu kolejki do damskiej toalety.

Przede mną i za mną dziewczyny rozmawiały, śmiały się i poprawiały makijaż w lusterkach.

Poczułam się wtedy nie na miejscu. Z moją sztywnością się wyróżniałam. Nie wiedziałam, jak się rozluźnić. Ale może to była jednak naprawdę kwestia drinka czy dwóch?

Miałam jednak naprawdę dużo pracy nazajutrz i nic nie było warte osłabienia i niewyspania przez procenty.

W końcu udało mi się skorzystać z toalety. Później poprawiłam pomadkę na ustach, gdy stałam przed lustrem po umyciu dłoni. Po wyjściu z łazienki skierowałam się do baru.

Punkt jeden na mojej liście zaliczony, teraz drugi: woda.

Przy barze stał tłum ludzi, ciało obok działa i dwójka barmanów pracowało niczym mrówki, by obsłużyć najszybciej jak się dało kolejnych imprezowiczów. W życiu nie dopcham się w najbliższym czasie do kontuaru, nie mówiąc już o zamówieniu czegoś do picia.

Rozważałam powrót do łazienki i napicie się zwyczajnie wody z kranu, gdy w moją stronę odwrócił się Brandon. Nie poznałam go od tyłu w półmroku, ale teraz jego kolczyki w twarzy zalśniły w słabym świetle. Uśmiechnął się szeroko i pokiwał w moją stronę, bym podeszła. Stał już przy barze, a obok niego kręcił się barman, kończył robić zamówienie dla poprzedniego klienta i wyglądało na to, że Brandon miał być następny. Super, może uda mi się coś dzięki temu zamówić szybciej.

Gdy podeszłam bliżej Brandon objął mnie nagle ramieniem. Spięłam się i z trudem powstrzymałam się przed wbiciem mu obcasa w stopę.

Nie lubiłam, gdy ktoś mnie tak dotykał bez pytania. Miałam bardzo silne poczucie przestrzeni osobistej.

— Isobel, chciałbym ci przedstawić mojego kumpla, Aza. Jest ze Stanów, ale przyleciał dwa miesiące temu popracować w moim studio. Też jest tatuatorem.

Odsunęłam się od Brandona bezceremonialnie i posłałam mu niezadowolone spojrzenie.

— Miło mi cię poznać — usłyszałam głos z amerykańskim akcentem dobiegający z mojej prawej strony. — Jestem Azriel.

Głos był cichy. Zbyt cichy, bym go usłyszała przez głośną muzykę, a jednak tak się stało.

Słyszałam go również po raz pierwszy w życiu, ale miałam wrażenie, jak gdybym go znała całe życie.

Przeniosłam spojrzenie w prawą stronę i aż wstrzymałam oddech na widok przede mną.

Mężczyzna był wysoki i smukły, miał na sobie ciemne sprane dżinsy i czarną koszulkę na krótki rękaw. Na jego przedramionach widniały tatuaże, ale było zdecydowanie zbyt ciemno, bym dostrzegła dokładniej co one przedstawiały. W słabym świetle jego włosy wydawały się być czarne, a prawą brew miał przekutą. Miał kilkudniowy zarost na twarzy.

To był On. Mężczyzna, którego widywałam w swoich majakach. Wspomnieniach duszy.

Za każdym razem wyglądał inaczej, teraz również, ale to spojrzenie... Byłam pewna, że miałam rację.

Azriel otworzył szeroko ciemne, orzechowe oczy na mój widok i zamarł z ręką wyciągniętą w moją stronę.

Poznał mnie.

Moje serce zabiło szybciej w klatce piersiowej i powoli wypuściłam długo wstrzymywane powietrze. Cały świat mógł dla mnie teraz przestać istnieć.

Cała ta tęsknota, rozpacz, miłość... Wszystko pojawiło się ponownie w moim umyśle, zwielokrotnione. Wcześniej odczuwałam to wszystko jedynie jako echo czyiś uczuć. Moich poprzedniczek.

Teraz to ja ich zaznałam i pod wpływem intensywności tych emocji kolana mi zadrżały.

Muzyka wokół zdała się być cichsza, a ja przełknęłam ciężko ślinę.

— My się już znamy — powiedział miękkim tonem Azriel i wziął w swoją rękę moją dłoń. Lekko ją uścisnął. Pod wpływem jego dotyku przeszył mnie elektryczny dreszcz przez całe moje ciało.

Przed moimi oczami pojawiło się wspomnienie Desmonda, na chwilę zanim zginął w pożarze. Czułam wtedy przerażenie i żal. Ból.

Teraz On stał przede mną, w nowym wcieleniu i z tej całej ulgi, że był przy mnie ponownie, cały i zdrowy do oczu napłynęły mi łzy. Zamrugałam gwałtownie, walcząc z nimi ze wszystkich sił.

— Nawet nie masz pojęcia, jak się cieszę, że tutaj jesteś.

Nie miałam pojęcia, jak opisać emocje wewnątrz mnie.

Patrzyłam prosto w ciemne oczy Azriela, wielka gula rosła mi w gardle.

Znałam go, a jednocześnie nie wiedziałam o nim nic.

Tylko to, że miał na imię Azriel, był ze Stanów, pracował jako tatuator i przebywał tymczasowo w Londynie.

Jednocześnie mimo posiadania tak niewielkiej wiedzy moja dusza i podświadomość znały go na wylot.

Chciałam podejść bliżej i go przytulić. Jednak rozsądek krzyczał w mojej głowie: co ty wyprawiasz, pierwszy raz widzisz go na oczy. A może on nie życzy sobie być obściskiwanym przez tak naprawdę nieznajomą dziewczynę?

Nie puściłam jego dużej dłoni, nie byłam w stanie przerwać z nim kontaktu cielesnego. Byłam zbyt spragniona tej bliskości.

Odkąd nasze spojrzenia spotkały się pierwszy raz minęło ledwie kilka sekund, chociaż miałam wrażenie, jak gdyby były to godziny.

— Znacie się? — powiedział zaskoczony Brandon, gapiąc się pomiędzy nami. — Nic mi nie mówiłeś wcześniej, że znasz Isobel.

— Nie wiedziałem o jaką Isobel ci chodziło — odparł Azriel bez zająknięcia i kłamał niczym z nut. — Znam ich kilka, nie podałeś nazwiska.

Splótł swoje palce z moimi i powoli przyciągnął mnie w swoją stronę. Obserwował mnie przy tym uważnie.

Musiał zauważyć, jak wcześniej wzdrygnęłam się, gdy Brandon mnie objął.

To było jednak coś kompletnie innego.

Może i nie znałam Azriela, ale był moją bratnią duszą i czułam się przy nim bezpieczna. Nigdy by mnie nie skrzywdził. Ufałam mu całą sobą.

Gdy znalazłam się już tuż przy nim, a czubki naszych butów się stykały, Azriel uniósł dłoń i odsunął mi powoli włosy za ucho. Palcami musnął moją twarz. Delikatnie i powoli, jak gdybym mogła rozpłynąć się przed nim w powietrzu.

Mimowolnie przysunęłam się bliżej.

— Widzę, że znacie się znacznie lepiej niż tylko jako znajomi — mruknął Brandon z rozbawieniem. — Dobra, spadam stąd. Nie będę wam przeszkadzał w odnawianiu tej znajomości. Az, odstaw rano Isobel do domu w jednym kawałku.

Azriel pokazał mu środkowy palec wolną dłonią, nie odrywał przy tym ode mnie spojrzenia. Nie wiem czy Brandon odszedł, nie miałam zamiaru tego sprawdzać.

Aby to zrobić musiałabym w końcu oderwać spojrzenie od mężczyzny stojącego przede mną, co w chwili obecnej było niewykonalne.

Jego oczy mnie zahipnotyzowały. Zapomniałam całkowicie, że dopiero co chciało mi się piekielnie pić wody. Nadal byłam spragniona, ale teraz jedyne o czym byłam w stanie myśleć to Azriel.

Pierwszy szok z zobaczenia go tutaj powoli mijał.

Azriel spuścił spojrzenie z moich oczu niżej, na moje usta. Rozchyliłam je odruchowo. Moje serce biło szaleńczo, tętno podskoczyło niczym po wypiciu podwójnego espresso.

Potrzebowałam jego dotyku jak oddechu.

Azriel pochylił się ku mnie, drugą dłoń położył powoli na mojej talii i przyciągnął mnie do siebie bliżej. Nasze ciała się stykały, czułam na piersiach jak szybko poruszał się jego tors. Otulało mnie gorąco jego ciała i zapach perfum, drzewa sandałowego, metalu i mięty.

Jego oddech musnął moje ucho, gdy zbliżył do niego swoje usta.

— Tak cholernie chcę cię teraz pocałować — wyznał niskim tonem, wargami dotykając wrażliwej małżowiny. Zadrżałam, a wzdłuż mojego kręgosłupa przeszedł ognisty dreszcz. — Czy mogę cię pocałować, Isobel?

Moje kolana zadrżały, puściłam jego dłoń, ale tylko po to, by mocno chwycić się ramion Azriela.

Nie wiem czy byłaby w stanie wydobyć z siebie głos. Raczej nie.

Uniosłam więc po prostu głowę i wpiłam się w jego usta, wygięte w lekkim uśmiechu.

Smakował whisky i miętą. Pragnienie rozlało się w moich żyłach niczym lawa, kumulując się w dole mojego brzucha.

A ledwie go pocałowałam.

Nigdy nie czułam niczego chociażby w połowie tak intensywnego, jak teraz.

Azriel oddał pocałunek, pogłębił pocałunek i objął mnie ciaśniej. Czułam jego dłoń na swoich plecach, a drugą wsunął mi we włosy.

— Ej, ludzie, tu jest kolejka! — zawołał ktoś obok nas. — Idźcie do kibla czy coś.

Azriel oderwał się ode mnie niechętnie.

Oboje oddychaliśmy szybciej, jego oczy błyszczały niczym onyksowe diamenty.

— Chcesz iść do mnie? — spytał ochryple.

Z nim zeszłabym nawet do Piekła.

— Tak. Chodźmy. — Zsunęłam prawą dłoń z jego ramienia i wzięłam go za rękę.

Nie miałam najmniejszego zamiaru przerywać z nim kontaktu, nawet na chwilę.

Musiał myśleć o tym samym, bo splótł nasze palce i mocniej złapał moją dłoń. Musnął kciukiem wierzch mojej dłoni, a potem zaczął kierować się w stronę wyjścia. Osłaniał mnie przed tłumem ludzi, który kierował się w drugą stronę, w głąb klubu.

Po chwili znaleźliśmy się na zewnątrz. Noc była upalna i panowała temperatura niewiele niższa niż w samym klubie, ale przynajmniej nie było duszno i wiał lekki, chłodny wiatr.

Azriel objął mnie ramieniem, wtuliłam się w jego bok i schowałam twarz w jego koszulce.

Wyciągnął swój telefon z kieszeni i coś klikał, usłyszałam charakterystyczny dźwięk zamówionego przejazdu Ubera.

— Zaraz przyjedzie nasz samochód.

— Okej — westchnęłam.

Czułam się jak jakaś naćpana.

Emocjami, Azrielem, tą nocą. Zapewne nadal jeszcze byłam w lekkim szoku.

Z każdą chwilą poczucie dziwności tej sytuacji zanikało. Przebywanie przy Azrielu było dla mnie czymś tak naturalnym, jak oddychanie.

Moje serce mocno dudniło pod moimi żebrami i byłam święcie przekonana, że mężczyzna obejmujący mnie mógł to usłyszeć.

Czułam we włosach jego oddech, gdy ukrył w nich swoją twarz.

— Pamiętam aż za dobrze poprzednie życie — wymamrotał w moją szyję. — Tylko dwa razy mogłem cię przytulić. Pierwszy raz po śmierci twoich przyjaciółek, a raczej przyjaciółek Dani, oraz na sam koniec, gdy dom się palił.

— Ja pamiętam tylko, gdy obudziłam cię po zauważeniu pożaru i miałam przebłysk krótkiej rozmowy z Tayen — wyznałam cicho. Objęłam go mocno ramionami.

— To dobrze — szepnął i pogłaskał powoli moje plecy. — Dla mnie to nie było dobre życie. Lepiej, że mnie takiego nie pamiętasz.

— Dlaczego tylko dwa razy wtedy mnie przytuliłeś?

Nie bardzo mogłam zrozumieć powodu. Niemal natychmiast stworzyła się między nami więź i nie mogliśmy utrzymać rąk przy sobie.

Nie chodziło o samo pożądanie, chociaż owszem, pragnęłam go cholernie.

Moja dusza usychała z tęsknoty za nim, a teraz wręcz kwitła radością niczym ogród kwiatami po wiosennym deszczu. Ożyłam.

Byłam po prostu szczęśliwa.

Nie chciałam na razie myśleć o tym, co będzie jutro.

Azriel przyjechał do Anglii tylko na trzy miesiące, by zająć się tatuażami swoich klientów. Nie wiedziałam kiedy miał wrócić do Stanów. Czy została nam jedna noc, dzień czy miesiąc. To nie miało tak naprawdę znaczenia. Odnaleźliśmy się w tym życiu, a to naprawdę było najważniejsze.

Może nie pamiętałam życia Danici, ale pamiętałam lepiej inne wcielenia, w których nawet ani razu go nie spotkałam lub nie mogliśmy być razem. Te życia napiętnowane były samotnością i żalem głęboko wewnątrz mnie, nawet jeśli ułożyłam sobie życie z kimś innym. To nie było „to" i do śmierci czegoś mi brakowało.

Mojej drugiej połówki duszy.

Nawet jeśli Azriel wróci do Stanów, to znajdziemy sposób by utrzymać kontakt, odwiedzać się, a z czasem być ze sobą. Przeprowadzka na drugi kontynent nie jest łatwa, tania i szybka. Wymagało to czasu. A czas był akurat tym, czego nam obojgu nie brakowało.

— Nie pamiętałem cię wtedy, Isobel.

Usłyszałam jego słowa i zaskoczona aż oderwałam twarz od jego koszulki, by móc spojrzeć na niego. Jego orzechowe tęczówki lśniły bólem w słabym świetle latarni i migoczących neonów klubu.

— Jak to? Za każdym razem przecież się pamiętamy. Chyba, że... — Przełknęłam ciężko ślinę. — Chyba, że wybrałeś zapomnieć o mnie?

Nie miałam pojęcia, czy to było możliwe.

Słabo pamiętałam ten stan w zawieszeniu, tuż po śmierci. Wszystko było zamazane i trwało ledwie sekundy. Wiedziałam jednak z całą pewnością o dwóch możliwych ścieżkach.

Azriel położył dłoń na moim policzku, musnął kciukiem moje usta.

— Nie wybrałbym zapomnienia, nawet jeśli byłoby to możliwe, a nie jest — zapewnił mnie łagodnie, a ja wypuściłam wstrzymywany oddech. — Jako Desmond chorowałem na schizofrenię paranoidalną. Brałem leki i to one tłumiły moje wizje oraz całkowicie wymazały pamięć o poprzednich wcieleniach. Miałem omamy słuchowe, bardzo rzadko zdarzały się wzrokowe, ale nie wiedziałem wówczas, że czasem te omamy to wspomnienia, nie wytwór mojej wyobraźni. Wszystko mi się mieszało. Jednak mimo tego, że cię nie pamiętałem, to i tak się w tobie zakochałem. Z powodu mojej choroby trzymałem cię na dystans. Nie chciałem być ciężarem również i dla ciebie.

Pokochał mnie na nowo, chociaż mnie nie pamiętał.

Moje serce napuchło do ogromnych rozmiarów od uczuć mnie wypełniających.

Objęłam dłońmi jego szyję i przysunęłam go w dół, ku mnie.

— Nigdy nie byłeś i nie jesteś dla mnie ciężarem — powiedziałam cicho, z całą szczerością, jaką byłam w stanie z siebie wykrzesać.

Pocałowałam go. A potem ponownie. Wplotłam dłoń w jego ciemne, kręcone chłodne włosy i chłonęłam go całego.

Azriel odwzajemnił pocałunek, powoli i z czułością.

— Byłem wkurzony sam na siebie za tę zmarnowaną okazję — mruknął w moje usta, ocierając się wargami o moje. Jego wydech stawał się moim wdechem. Poił mnie swoim dotykiem, zapachem, smakiem, bliskością. Brałam wszystko, co mi dawał i w zamian za to oddawałam mu to samo. — Pierwsze wizje miałem w wieku czternastu lat, z roku na rok były coraz częstsze i intensywniejsze. Te wspomnienia mnie dobijały. Szukałem cię latami, Isobel. Jeździłem po Stanach, łapiąc zlecenia w kolejnych studiach tatuażu z nadzieją, że w którymś z miast cię spotkam. Później również robiłem co jakiś czas wypady do Europy. Lata mijały, a ja zaczynałem się już bać, że nie spotkam cię w tym wcieleniu.

Azriel mnie szukał. Gdyby nie jego determinacja i upór nigdy byśmy na siebie nie trafili.

Ja miewałam naprawdę rzadko wizje i w dodatku były one niezwykle krótkie, niejasne. Mimo to i tak odczuwałam tęsknotę. Nie mogłam nawet wyobrazić sobie, co odczuwał on.

Cieszyłam się wtedy po raz pierwszy z tych moich słabych wizji w tym wcieleniu. Nigdy nie dowiem się przez nie, jaki ból czułam jako Danica, gdy mnie nie pamiętał i starał się trzymać na dystans.

Nawet na sam pomysł, że po spotkaniu Azriela miałabym odejść, jak gdyby nigdy nic, ściskało mnie serce niczym w imadle. Danica była znacznie silniejsza ode mnie.

Tym razem z oczu popłynęły mi łzy. Miałam gdzieś, że właśnie rozmazywałam sobie makijaż i wyglądałam pewnie jak szop pracz.

Posłałam Azrielowi lekki uśmiech i pogłaskałam czule palcami jego kark.

— Jestem przy tobie. Znalazłeś mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro