Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W pracy na moim biurku stał ogromny wspaniały bukiet czerwonych, słodko pachnących róż. Do bukietu przywiązane było małe, eleganckie pudełeczko związane czerwoną wstążką. Zaskoczona gapiłam się na kwiaty, z odległości metra czułam ich intensywny, cudowny zapach.

Moje biurko znajdowało się w open space, gdzie oprócz mnie znajdowało się jeszcze dwadzieścia innych stanowisk. Większość była nadal pustych, ponieważ prawie wszyscy zaczynali pracę od dziewiątej lub dziesiątej. Tylko pojedyncze osoby, w tym ja, zdecydowały się na pracę od ósmej rano. Dzięki temu jednak miałam popołudniu czas na prywatne zlecenia.

Tuż obok mnie siedziała Melissa, jasnowłosa kobieta wyglądająca na trzydzieści kilka lat. Zawsze była elegancko ubrana i miała nienaganny makijaż. Siedziała teraz bokiem przy swoim biurku i patrzyła na bukiet z nieskrywaną zazdrością.

— Gdzie znalazłaś takiego faceta, co zamawia dla ciebie pocztę kwiatową? Mój ostatni raz dał mi kwiatka jakieś pięć lat temu. W walentynki. Gdy się o to upomniałam.

— Co? — Spojrzałam na nią zaskoczona. — To na pewno dla mnie?

Aż do tej chwili byłam pewna, że zaszła pomyłka i ten prezent był dla kogoś innego. Może nawet dla Melissy.

— Jakieś dwadzieścia minut temu przyszedł facet z poczty kwiatowej i powiedział, że ma do przekazania zamówienie dla Isobel Tucker.

Podeszłam powoli do biurka. Dostrzegłam wśród róż białą, małą kopertę. Sięgnęłam po nią i wyciągnęłam z niej liścik.

Najdroższa Isobel.

Nie wiem jak ty, ale ja bardzo lubię nietypowe święta. Podoba mi się myśl, że świętuję coś, o czym mało kto zdaje sobie sprawę. Szóstego lipca jest Światowy Dzień Pocałunku. Nie mogę co prawda pocałować Cię na odległość, ale w zamian za to przesyłam Ci ten bukiet i mały podarunek.

W przyszłym roku będziemy świętować ten dzień w odpowiedni sposób.

Azriel

Tak skupiłam się na treści liścika, że nie dostrzegłam Melissy podkradającej się ode mnie od tyłu. Czytała mi przez ramię, a gdy skończyła głośno westchnęła. Zaskoczona aż podskoczyłam. Nie spodziewałam się jej tuż przy mnie.

— Jakie to romantyczne!

— Jezu, dostanę przez ciebie zawału — mruknęłam, a potem ponownie skupiłam swoje spojrzenie na liściku.

Moje serce biło w szaleńczym tempie i nie mogłam przestać się uśmiechać.

Nie miałam pojęcia, że dzisiaj było takie święto. Pierwszy raz o nim słyszałam. Nie spodziewałam się także, że Azriel przyśle mi cokolwiek, a już na pewno nie do pracy.

Wspomniałam mu podczas jednej z naszych rozmów, że rozpoczęłam pracę w agencji reklamował, podałam mu nawet nazwę, gdy dopytał. Musiał sprawdzić w sieci adres no i przede wszystkim musiał tutaj zadzwonić do recepcji, skoro zlecił dostawę wprost do mojego biurka. Miał tak gadane, że z pewnością recepcjonistka bez mrugnięcia okiem się na to wszystko zgodziła. Janet nie lubiła dostawców i kurierów. Miała swoje powody, bo kilka razy dostarczyli nam uszkodzone przesyłki i nie chcieli spisać protokołu, lecz niestety teraz była niechętna wobec każdego z nich.

Odłożyłam liścik powoli na biurko i pochyliłam się nad bukietem.

Nigdy nie miałam okazji wąchać tak intensywnie pachnących róż. Jednak gdzieś z tyłu głowy wiedziałam, że kiedyś już czułam ten zapach. Bardzo dawno temu. Był obcy, a zarazem znajomy.

— Zobacz, co jest w tym pudełku — powiedziała z uśmiechem Melissa. — I nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Gdzie znalazłaś tego całego Azriela?

Nigdy byś nie uwierzyła, pomyślałam z rozbawieniem.

— W klubie — powiedziałam, a ona zmarszczyła nos, niedowierzając.

— To może spotkać kogoś fajnego w klubie? Jaki to klub? Szybkich randek czy coś?

Parsknęłam śmiechem.

— Nie, zwykły klub nocny.

Sięgnęłam do pudełeczka i powoli je otworzyłam. W środku dostrzegłam śliczną zawieszkę w kształcie róży z nieznanego mi kamienia w ciepłym odcieniu brązu. W kolorze sepii. Moim ulubionym kolorze, o którym zresztą powiedziałam kiedyś Azrielowi. Zawieszka umieszczona była na cienkim, srebrnym łańcuszku.

Wyjęłam ją powoli z pudełka. Kamień był lekki, prawie nic nie ważył.

Melissa westchnęła głośno.

— Śliczny wisiorek. Co to za kamień? Nigdy nie widziałam kamienia w takim ładnym odcieniu brązu.

— Nie wiem. Później zapytam Azriela, jak się dowiem, to ci powiem.

— Pomóc ci go zapiąć?

Kiwnęłam głową i odwróciłam się, by koleżanka mogła mi zapiąć go na szyi. Mogłabym zrobić to sama, lecz zajęłoby mi to o wiele więcej czasu. Zapięcie było małe.

— Dzięki.

— Nie ma za co. Eh, naprawdę szkoda, że mój Kieran taki nie jest. Ktoś powinien stworzyć dla facetów jakieś kursy z romantyzmu, gdzie takie biedne kobiety jak ja mogłyby ich wysyłać.

— Mogłabyś sama założyć taki biznes.

— Kłopot jest w problemie ze zdobyciem inwestorów, to mogłoby być wyzwanie.

— Przecież lubisz wyzwania.

— Co prawda, to prawda. — Melissa ze śmiechem wróciła na swoje miejsce i zabrała się do pracy.

Postawiłam ostrożnie bukiet na podłodze, tuż przy moim biurku, abym mogła widzieć komputer. Postanowiłam wrócić do domu Uberem. Bałam się, że w zatłoczonym autobusie delikatne kwiaty się pogniotą. Dopiero po dłuższej chwili wpatrywania się w nie zauważyłam, że pozbawione były kolców. Pewnie, żebym się niechcący nie skaleczyła.

Moje serce wypełniło się ciepłem i przygryzłam dolną wargę, powstrzymując łzy wzruszenia.

Naprawdę miałam szczęście, pomyślałam o wcześniejszych słowach Melissy.

Usiadłam przy biurku i wyciągnęłam z torebki telefon.

W Portland była trzecia w nocy, nie chciałam obudzić Azriela, ale nie mogłam tak po prostu siedzieć. Nie wytrzymałabym kolejnych kilku godzin aż do naszej rozmowy telefonicznej w południe mojego czasu. Postanowiłam do niego napisać.

Ja: Dzień dobry. Dostałam róże, liścik i wisiorek. Bardzo dziękuję Róże są cudowne, a wisiorek śliczny. Jaki to kamień? Koleżanka z pracy widziała i chciałaby wiedzieć.

Nigdy wcześniej nie słyszałam o takim święcie. Zapamiętam ten dzień na przyszłość J

Zrobiłam sobie pospiesznie zdjęcie, z widocznymi w tle różami oraz naszyjnikiem widocznym na białej koszulce. Posłałam w stronę kamery największy uśmiech, na jaki było mnie stać.

Załączyłam zdjęcie do wiadomości i wysłałam ją do Azriela, a potem odłożyłam na bok telefon i zabrałam się do pracy.

Gdy minęła dziewiąta i biuro zaczęło się zapełniać innymi pracownikami chwilowo zapomniałam o porannej niespodziance, tak bardzo pochłonięta byłam projektem, nad którym pracowałam. Kolejnym plusem mojej pracy było to, że dzięki niej naprawdę szybko mijał mi czas.

Nim się obejrzałam mój telefon zaczął cicho wibrować, to był mój alarm, który ustawiłam na jedenastą pięćdziesiąt pięć.

Melissa zerknęła na mnie znad swojego laptopa. Wiedziała, że brałam teraz godzinną przerwę na lunch.

— O trzynastej mamy spotkanie w sprawie tej kampanii nowych perfum Elie Saab, nie spóźnij się.

Zablokowałam ekran komputera i sięgnęłam po swoją torbę.

— Będę na czas.

— Ostatnim razem musiałam jakoś zagadać Johna, by nie zauważył twojego spóźnienia. Nie wiem czy tym razem mi się uda. Ma bzika na punkcie tej kampanii.

Ostatnim razem totalnie straciłam poczucie czasu i rzeczywiście rozmawiałam z Azrielem dłużej. Dotarłam na spotkanie spóźniona trzy minuty. Niby nic, lecz w korporacji, gdzie każda minuta była na wagę złota John, szef mojego działu, nieźle by mnie ochrzanił. Na szczęście Melissa nadstawiła dla mnie karku i zaczęła zadawać ciągle to nowe pytania. Facet lubił gadać, chyba kochał brzmienie swojego głosu, więc plan się powiódł. Nie miałam jednak zamiaru testować czy kolejny raz także się uda.

Chciałam pracować tutaj tak długo, ile będę w stanie. Już na początku zastrzegłam dział HR o moim możliwym wyjeździe do Stanów na kilka tygodni, więc przez ten czas miałam mieć bezpłatny urlop. Mało która firma była tak wyrozumiała, kilka wcześniej podziękowało mi, gdy dowiedziało się o moim wyjeździe. Dla niektórych to było wręcz nie do pomyślenia: brać tyle wolnego bez przepracowanego chociaż roku.

— Dziękuję ci za to raz jeszcze i naprawdę, tym razem się nie spóźnię.

Zarzuciłam torbę na ramię i poszłam pospiesznie do jednej z wolnych małych sal konferencyjnych. Były dźwiękoszczelne i zapewniały chociaż trochę prywatności, nie to co na przykład stołówka czy pobliskie restauracje. O tej porze mało kto miał spotkania, więc większość pomieszczeń i tak była wolna.

Usiadłam na krześle przy długim, szklanym stole. Klimatyzacja cicho szumiała i panował przyjemny chłód. Na zewnątrz o tej porze temperatura pewnie już przekroczyła trzydzieści stopni i panował skwar. Lubiłam pracę biurową także właśnie dzięki klimie. Nie musiałam się gotować w parnych pomieszczeniach cały czas.

Azriel zawsze dzwonił do mnie jako pierwszy, taki system sobie wyrobiliśmy. Chciałam dać mu tyle czasu po wstaniu, by na spokojnie mógł wypić kawę, coś zjeść i do mnie zadzwonić. Siedziałam więc cierpliwie na mało wygodnym krześle i skubałam rąbek swojej zielonej spódniczki.

Usłyszałam w końcu dźwięk przychodzącej wideo rozmowy. Pospiesznie wzięłam telefon do rąk i odebrałam połączenie.

Ujrzałam na ekranie uśmiechniętą twarz Azriela. Jego włosy były dłuższe i zaczęły się układać w ciemnobrązowe loki. Na twarzy miał kilkudniowy zarost. Miałam ochotę przesunąć jeden z jego loków z czoła za ucho.

— Dzień dobry, skarbie — przywitał się ze mną ciepłym tonem Azriel, a ja odwzajemniłam jego uśmiech.

— Dzień dobry. Jeszcze raz dziękuję ci za wszystko.

— Nie ma za co. Uwielbiam dawać ci prezenty.

— Wiesz, dotarło do mnie, że ty znasz adres mojego mieszkania i mojej pracy, a ja znam tylko miasto, w którym mieszkasz i masz studio. To trochę nie sprawiedliwe. Wyślij mi potem w wiadomości te adresy.

Mężczyzna zaśmiał się z rozbawieniem i kiwnął posłusznie głową.

— Tak, masz rację, to nie jest sprawiedliwe. Wyślę ci adres mojego mieszkania, studia w którym pracuję oraz mojego rodzinnego domu, jak tylko się rozłączymy.

— Super, będę czekała.

Zadowolona rozsiadłam się wygodniej na krześle. Trzymałam telefon kilka centymetrów od siebie, aby Azriel mógł widzieć, że założyłam już jego wisiorek. Na moim nadgarstku jak zawsze nosiłam złotą bransoletkę od niego.

Koniecznie i ja musiałam mu coś wysłać. Nawet jakiś drobny prezent. Dotarło do mnie, że nie dostał jeszcze tak naprawdę nic ode mnie. Chciałam to zmienić tak szybko, jak to możliwe.

— Jak ci mija dzień?

— A bardzo dobrze, nawet nie zauważyłam, kiedy minęły te cztery godziny pracy.

Opowiedziałam mu pokrótce nad czym teraz pracowałam, a później on opowiedział o swoich aktualnych projektach. Obiecał później wysłać mi również zdjęcie wykonanych już tatuaży, z których sam był dumny. Uwielbiałam jego prace i coraz bardziej byłam zakochana również w moim własnym tatuażu, który mi zrobił. Po wygojeniu się stał się jeszcze wspanialszy, a kolory są wręcz jak żywe. Na szczęście nie wymagał żadnych poprawek i goił się bez problemów, Brandon dotrzymywał słowa i sprawdzał go co jakiś czas aż uznał, że jest wygojony.

— W piątek idę z wszystkimi na paintballa — powiedziałam później, gdy zmieniliśmy temat na nasze najbliższe plany.

Azriel parsknął śmiechem.

— Uważaj na Granta. Cicha woda brzegi rwie. Kiedyś razem z nimi poszedłem i powiem ci, to była jakaś masakra. Naprawdę dobrze strzela i w trakcie gry nie zna litości. Przez niego wyleciałem z gry po jakiś trzech minutach od jej rozpoczęcia. Podczas kolejnej rundy byłem uważniejszy, ale i tak dorwał mnie bardzo szybko. Ma oko snajpera.

— Skoro tak, to postaram się wylądować z nim w drużynie. Może się zgodzi wziąć mnie pod swoje skrzydła, nigdy wcześniej z niczego nie strzelałam.

— Daj mi później znać, jak było. I koniecznie wyślij mi swoje zdjęcie w tym stroju. Jestem pewny, że będziesz wyglądała uroczo. Chcę to zobaczyć.

Szczerze wątpiłam. Może i nie grałam nigdy w paintballa ale wiem, że trzeba się przebrać w specjalne ciuchy imitujące mundury, aby nie poplamić swojego własnego ubrania farbą. Takie stroje zazwyczaj są znoszone i mają zły rozmiar.

— Skoro nalegasz. A ty jakie masz plany na ten tydzień?

— Lecę jutro popołudniu do Los Angeles do Kalifornii. Skontaktował się ze mną klient stamtąd i poprosił mnie o wykonanie dla niego projektu i wydzieranie tatuażu. Rozmawiałem już z jednym z tamtejszych studiów tatuażu i zgodzili się, abym popracował u nich kilka dni. Będę tam pewnie do soboty. Umówiłem się z klientem na środę rano.

— Jaki to projekt?

— Facet wysłał mi zdjęcie swojego niedawno zmarłego ze starości kota, swoje zdjęcie oraz fotkę swojego podrapanego ramienia. Dzień przed śmiercią kot siedział na jego kolanach, ale wystraszył się motocykla przejeżdżającego za oknem i przypadkiem podrapał jego przedramię. Klient chce, żebym stworzył projekt zawierający zdjęcie jego zmarłego futrzanego przyjaciela, to podrapanie i jeszcze jego samego. Właśnie dzisiaj miałem zamiar usiąść do zrobienia kilku propozycji projektów.

Jego oczy lśniły ekscytacją. Azriel kochał swoją pracę i im trudniejszy lub ciekawszy projekt tym z większym entuzjazmem się do niego zabierał. I w takiej sytuacji najwidoczniej nie przeszkadzało mu w zupełności, że będzie musiał przelecieć połowę kraju. Kochałam obserwować go, gdy z taką pasją opowiadał o swoim kolejnym projekcie. Jaśniał wówczas takim wewnętrznym blaskiem i zarażał swoją radością.

— Świetnie to brzmi.

— A będzie jeszcze lepiej wyglądało. — Zapewnił z szerokim uśmiechem. — W każdym razie w środę zadzwonię do ciebie później. W Los Angeles jest osiem godzin do tyłu, a nie pięć, jak w Portland. Umówiłem się z klientem na ósmą, więc zadzwonię do ciebie o piętnastej twojego czasu.

Policzyłam w myślach, że wtedy u niego będzie zaledwie siódma.

— Na pewno będzie ci tak pasowało? Może wolałbyś zadzwonić później, podczas jednej z twoich przerw?

— Nie wytrzymam tyle czasu bez rozmowy z tobą — zapewnił ze śmiechem. — Jak najbardziej mi pasuje siódma.

— Dobrze. Będę więc czekała. — Uśmiechnęłam się.

Bezwiednie musnęłam delikatnie palcami wisiorek, co nie umknęło jego uwadze.

— Ślicznie w tym wyglądasz. A właśnie, byłbym zapomniał odpowiedzieć na twoje wcześniejsze pytanie z wiadomości. To nie jest kamień tylko minerał o nazwie spessartyn. Starałem się znaleźć coś, co miałoby kolor najbardziej zbliżony do twojego ulubionego koloru.

— Pierwszy raz słyszę tę nazwę. Jest naprawdę piękny. Jak go znalazłeś?

Uśmiechnął się lekko.

— To było trochę trudne, bo sprawdziłem online ofertę chyba większości sklepów z biżuterią w Londynie aż w końcu zadzwoniłem do jednego z jubilerów i poprosiłem o pomoc. To właśnie jubiler powiedział mi o tym minerale i zaproponował wykonanie na zamówienie wisiorka. Później tylko podczas zamawiania bukietu poprosiłem, aby dostawca z poczty kwiatowej po drodze do twojego biura zahaczył o sklep z biżuterią i odebrał przygotowane pudełko. Trochę się obawiałem, czy czasowo wszystko się uda. Cieszę się, że tak się stało.

Zacisnęłam mocniej palce wokół wisiorka. Uwielbiałam go teraz jeszcze bardziej, gdy uświadomiłam sobie, jak wielki trud Azriel musiał sobie zadać, aby mi go podarować.

No po prostu muszę mu podarować coś równie ładnego, pomyślałam zdeterminowana.

Mój telefon zawibrował, dostałam wiadomość od Melissy:

Melissa Bird: Mamy spotkanie za 7 minut. Idziesz już? Nie żeby coś, ale John chyba wstał dzisiaj lewą nogą. Lepiej się nie spóźnij.

Byłam jej winna kawę, jeśli nie dwie. Kolejny już raz mnie ratowała. Zapomniałam kompletnie o upływie czasu i niestety znowu nie ustawiłam alarmu. Powinnam to sobie wbić do głowy. Mogłabym rozmawiać w końcu z Azrielem godzinami i w ogóle nie czułabym, że ten czas już minął.

— O cholera... — mruknęłam z westchnieniem. — Muszę kończyć, mam zaraz spotkanie i nie mogę się spóźnić.

Azriel zerknął na godzinę.

— U mnie już prawie dziewiąta, muszę jechać do studia. Też nie mogę się spóźnić, bo pierwszego klienta mam za pół godziny, a jeszcze muszę przygotować stanowisko.

On również nie wyglądał na chętnego, by się rozłączyć, wbrew tego co przed chwilą powiedział.

To był ten moment w ciągu dla, który był dla nas obojga najbrudniejszy.

— To do jutra. Będę czekała punkt dwunasta.

— Do jutra. — Azriel się uśmiechnął. — Kocham cię.

— Ja ciebie też.

Dostałam kolejną wiadomość od Melissy:

Melissa Bird: 3 minuty. Serio Isobel, dzisiaj NIE JEST dobry dzień na spóźnienie się. John jest żądny krwi. Cały czas gada o dziale finansowym. Podobno obcięli nam budżet na tę kampanię.

Zaklęłam pod nosem, na co Azriel zaczął się cicho śmiać. Kochałam jego śmiech. Z trudem zmusiłam się, by się rozłączyć jako pierwsza.

Przez to, że rozmawiałam całą swoją przerwę na lunch z Azrielem nic nie zjadłam, znowu zapomniałam wziąć coś do jedzenia ze sobą. Tosty ze śniadania już dawno strawiłam i zaczynałam powoli odczuwać głód. Do samego poczucia bycia głodną byłam jednak przyzwyczajona, kiedyś w końcu prawie zawsze chodziłam głodna.

Miałam jednak nadzieję, że mój coraz głośniej burczący żołądek nie zwróci na siebie uwagi ludzi wokół mnie na spotkaniu.

Nie miałam już czasu, aby zanieść do swojego biurka torebkę. Poszłam szybkim krokiem korytarzem do jednej z większych sal konferencyjnych, gdzie John zawsze organizował spotkania. Weszłam do środka jako ostatnia, równo o godzinie trzynastej.

***

Spotkanie było koszmarne. John przetrzymywał nas o całą godzinę dłużej, przez co abym mogła wyrobić się ze swoimi obowiązkami robiłam nadgodziny. Kolejna kawa popołudniu pomogła mi nie zasnąć przy biurku.

Gdy wróciłam do mieszkania nie bardzo miałam już siłę na pracę nad obróbką zdjęć, ale musiałam wywiązać się ze swojej części umowy.

Skupiłam się na swojej pracy i dopiero po chwili usłyszałam głośne, dość natarczywe pukanie do drzwi i poruszanie klamki. Na szczęście wcześniej przekręciłam klucz w zamku.

Jak dobrze, że jednak zamontowałam ten zamek i w końcu miałam prywatność, której tak potrzebowałam. Moja rozwijająca się przyjaźń z moimi współlokatorami i cierpliwość wobec nich nie zmieniała tego, że nadal chciałam mieć swój własny kąt.

Zapisałam plik, a potem wstałam i otworzyłam drzwi.

Po drugiej stronie stała Harmony. Na jej twarzy gościł szeroki uśmiech, w dłoni trzymała miskę z ryżem i jakimś mięsnym sosem z warzywami. W środku była już wbita łyżka. Danie pachniało intensywnie przyprawą gram masala. To musiał być więc jakiś indyjski eksperyment kulinarny w wykonaniu Harmony.

— Potrzebujesz czegoś?

— Ja nie, ale ty z pewnością. Siedzisz tam już kilka godzin i nie wychodziłaś do kuchni, by coś zjeść — oznajmiła i wcisnęła mi miskę. — Zrobiłam za dużo i wraz z Grantem tego nie przejemy. Smacznego.

Uwielbiałam indyjską kuchnię, o czym kiedyś napomknęłam Harmony.

To był zbyt duży zbieg okoliczności: jej wiedza, że nic nie jadłam i to że zrobiła dane, którym na pewno bym nie pogardziła. Zacisnęłam mocniej palce wokół gorącej miski, naczynie prawie parzyło moją skórę. Musiała dopiero co je przygotować.

— Nie wciskaj mi kitu, Harmony. Wcale nie zrobiłaś za dużo przypadkiem.

Dziewczyna przewróciła oczami.

— Oj no dobra. Martwiłam się o ciebie, okej? Wczoraj też siedziałaś do późna, a rano widziałam na twoim talerzu tylko tosty.

Zrobiło mi się niezwykle miło i ciepło na sercu. Nie licząc Azriela raczej nigdy nikomu nie zależało na moim zdrowiu czy samopoczuciu. Moja matka dbała tylko o to, abym odpowiednio się prezentowała podczas castingów i w pracy. I dodatkowo przecież była zachwycona, gdy sama pomijałam posiłki.

Harmony błędnie odczytała moje milczenie. Kilka tygodni temu byłam w końcu drażliwa i łatwo się na nią irytowałam.

— Doprowadzisz mnie do bezsenności, Isobel. Zrób mi przysługę i po prostu to zjedz. Dzięki temu będę mogła spokojnie zasnąć.

— Zjem, zjem — zapewniłam, posyłając jej lekki uśmiech. — Nie mogę pozwolić, abyś straciła tę swoją energię. Kto będzie wtedy ciągle próbował włamać mi się do pokoju?

Harmony oparła dłonie na swoich biodrach.

— Wcale się nie włamuję!

— Próbowałaś ponownie wejść, przecież słyszałam.

— Chciałam tylko wejść po cichutku, postawić obok ciebie talerz i wyjść. Nie chciałam ci przeszkadzać w pracy.

Kolejna fala ciepła zalała moje wnętrze.

Mimo zmiany podejścia wobec ludzi wokół mnie nadal miałam duży problem z okazywaniem swoich emocji. Ciężko mi było ot tak się otworzyć i pokazać swoje cieplejsze oblicze. Robiłam jednak co mogłam.

— Dziękuję za kolację — powiedziałam powoli. — Bardzo to doceniam.

Harmony rozpromieniła się na moje słowa.

— Nie ma sprawy! Smacznego. Już ci nie przeszkadzam. — Odwróciła się, aby odejść. Zrobiła jednak ledwo jeden metr nim spojrzała na mnie przez ramię. — Możesz po zjedzeniu odnieść od razu miskę do kuchni? Dzisiaj ja ogarniam kuchnię i chciałam włączyć zmywarkę przed pójściem spać.

— Pewnie, zrobię tak.

— Dzięki!

Patrzyłam, jak Harmony zniknęła w salonie i ponownie zamknęłam się w swoim pokoju. Usiadłam w fotelu i spojrzałam na godzinę. Dochodziła dwudziesta czwarta.

Chryste, znowu zarywam noc, pomyślałam i westchnęłam ciężko.

Zabrałam się za jedzenie swojej późnej kolacji. Postanowiłam zostawić już na dzisiaj pracę i chociaż spróbować się wyspać. Kolejnego dnia nie powinnam zostawać dłużej w pracy, więc na spokojnie dam radę zrobić to, co planowałam jeszcze zrobić dzisiaj.

Przed pójściem spać jednak przeszukałam sieć w znalezieniu jakiegoś podarunku dla Azriela.

Znalazłam w końcu szwajcarski scyzoryk z wtopionym w drewno obsydianowym kamieniem z możliwością wygrawerowania dowolnego zdania. Złożyłam więc zamówienie i poprosiłam o wygrawerowanie wzdłuż scyzoryku napisu:

„Dla Azriela. Niech Ci dobrze służy. Isobel."

Nie przychodziło mi do głowy nic innego. Z nas dwojga to on lepiej radził sobie ze słowami. Byłam kiepska jeśli chodziło o romantyzm. Z przygryzioną wargę wpatrywałam się w ekran. W końcu jednak zatwierdziłam tekst. Wpisałam w adresie dostawy adres mieszkania Azriela i zapłaciłam. W ciągu kilku dni paczka powinna zostać do niego dostarczona.

Dopiero wtedy wyłączyłam laptopa.

***

W środę samego rana wyczuwałam, że coś było nie tak.

Czułam się jakoś nieswojo. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca i chociaż przecież zazwyczaj z łatwością zatracałam się w swoim obowiązkach w pracy, tym razem kompletnie nie mogłam się skupić. Zwaliłam to na zbliżającą się miesiączkę.

Może tym razem miałam po prostu intensywniejszy PMS, dlatego byłam taka niespokojna.

Może odrzucili moją wizę? Jeszcze nie dostałam żadnej odpowiedzi, a minęło tyle tygodni. Jeśli tak, to będę musiała zwyczajnie zaczekać aż Azriel sam ponownie przyleci do Londynu. Raczej nie będę mogła w takiej sytuacji szybko ponownie ubiegać się kolejny raz o wizę.

Melissa widziała, jak się wierciłam na krześle i nerwowo spoglądałam na telefon. Wysłałam wcześniej wiadomość Azrielowi, ale z oczywistych powodów mi nie odpisał. W końcu spał, u niego była jeszcze noc. Wiedziałam, że uspokoję się zapewne jak tylko z nim porozmawiam.

Melissa zapytała wcześniej, czy się może pokłóciłam z moim chłopakiem. Zaprzeczyłam, ale nie wyglądała na przekonaną. Na szczęście jednak nie drążyła, tylko skupiła się na swojej pracy.

O godzinie czternastej pięćdziesiąt pięć zamknęłam się w pustym pokoju konferencyjnym.

Usiadłam na krześle i położyłam obok telefon.

Czternasta pięćdziesiąt osiem, pięćdziesiąt dziewięć... Piętnasta.

Wyciągnęłam rękę po telefon i czekałam. W końcu Azriel zawsze dzwonił punktualnie.

Piętnasta jednak minęła, a mój telefon milczał.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro