Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czekałam dwie kolejne minuty, a to okropne przeczucie stawało się coraz silniejsze.

Może zaspał, pomyślałam, starając się uspokoić. Nie ma co od razu panikować.  Nie wytrzymałam dłużej i wybrałam jego numer. Znałam go na pamięć.

Jeden sygnał, dwa, trzy... Włączyła się poczta głosowa.

„ Cześć, tu Azriel Killinger. Nie mogę teraz rozmawiać. Najlepiej napisz wiadomość."

— Cześć, to ja... Oddzwoń proszę — powiedziałam powoli, starając się, by mój głos nie drżał.

Jeśli naprawdę zaspał nie chciałam go niepotrzebnie martwić. Położyłam telefon na stole, ale po ledwie sekundzie ponownie poderwałam go z blatu i pospiesznie wpisałam w google wczorajszą datę i lot „Portlant – Los Angeles". Chciałam się upewnić, że nie było żadnych problemów z lotem Azriela. W razie gdyby coś się stało z całą pewnością media by o tym trąbiły. Katastrofy lotnicze były w końcu rzadkie, ale jeśli już jakaś miała miejsce, ilość ofiar była ogromna.

Przez chwilę zrobiło mi się słabo na samą myśl i przed oczami ujrzałam czarne mroczki. Musiałam odetchnąć głęboko kilka razu, aby nieco się uspokoić.

Dopiero wtedy mogłam sprawdzić na wyniki wyszukiwania.

Nic, żadnych katastrof lotniczych nie było zeszłego dnia.

Mimo to to złe przeczucie tylko się nasiliło i nie mogłam przestać myśleć o Azrielu. Czekałam w pokoju konferencyjnym jeszcze pięć minut nim uznałam, że powinnam wrócić do pracy. Nie było sensu, abym dłużej siedziała na przerwie. Od siedzenia, myślenia i wpatrywania się w telefon ze stresu zaczął boleć mnie brzuch. Wróciłam więc do swojego stanowiska. Na szczęście miałam przed sobą tylko jeszcze jakieś czterdzieści minut pracy. Wcześniej nie zrobiłam wiele, ale teraz nie nadawałam się do niczego.

— Twój chłopak nie chce z tobą rozmawiać? — zapytała zmartwiona Melissa.

Wiedziałam, że chciała pomóc i tylko dlatego z całej siły musiałam się powstrzymywać przed wybuchnięciem i wypaleniem czegoś ostrego.

Nie chciałam stracić tak naprawdę jedynej dobrej koleżanki w pracy. To właśnie z nią najlepiej się dogadywałam.

— Mówiłam ci już, że się nie pokłóciliśmy. Nie wiem, co się dzieje. Nie zadzwonił do mnie, a zawsze dzwonił.

— Znaczy wiesz, może z twojej perspektywy to nie była kłótnia, ale powiedziałaś coś, co mogło mu się nie spodobać i dlatego teraz tak się zachowuje. Mój były tak robił. To tak zwane karanie ciszą.

Przymknęłam powieki i wzięłam kilka kolejnych powolnych wdechów.

Azriel nigdy by mi czegoś takiego nie zrobił, nawet jeśli kiedyś byśmy się pokłócili. Nawet bratnie dusze mogą się w końcu kłócić i nie zgadzać się w jakiś sprawach. Byliśmy dwiema odrębnymi osobami, z różnymi pragnieniami i poglądami na świat. Jednak nigdy by mnie w ten sposób nie potraktował.

Byłam tego pewna tak samo mocno, jak tego, że ja nie byłabym także w stanie postąpić tak wobec niego. Prędzej wyrwałabym sobie własne serce, niż go zraniła z premedytacją. A doprowadzanie kogoś do tak silnego zdenerwowania było formą przemocy psychicznej.

— Nie, nic takiego na pewno nie miało miejsca — powiedziałam powoli. Przełknęłam ciężko ślinę i spojrzałam po raz tysięczny dzisiejszego dnia na ciemny ekran mojego telefonu. — Skoro nie zadzwonił i nie odbiera, to coś się musiało stać.

— Naprawdę uważasz, że aż tak dobrze go znasz? —Melissa spojrzała na mnie pobłażliwie. — Jesteś taka młoda. Ile razem jesteście? Rok? Półtorej? Ludzie z czasem się zmieniają. Gdy opadną różowe okulary po jakiś dwóch latach związku zaczynasz dopiero wtedy dostrzegać, jaka jest naprawdę druga osoba.

Rozumiałam jej tok rozumowania. Była ode mnie starsza na oko o dziesięć lat i miała na koncie kilka związków. Pewnie też sporo widziała.

Znalazłam Azriela zaledwie prawie dwa miesiące. Gdybym jej to powiedziała, na pewno by wyśmiała moją naiwność i głupotę.

Żadne próby wytłumaczenia jej mojej relacji z Azrielem nie miało najmniejszego sensu.

Bo to o czym mówiła jak najbardziej było logiczne i zapewne sprawdzało się w zwykłych związkach.

— To że twój Kieran zachowuje się czasem jak buc nie oznacza, że Azriel także taki jest. Nie ma znaczenia, ile czasu z nim jestem. Gdy spotkasz na swojej drodze tę jedyną osobę, to po prostu wyczuwasz takie rzeczy — powiedziałam w końcu, najspokojniejszym tonem, na jaki mogłam się w tamtej chwili zdobyć.

Melissa patrzyła na mnie przez chwilę. W końcu dosłownie machnęła ręką w moją stronę, mamrocząc coś o oślepiającej miłości i wróciła do pracy.

Także próbowałam skupić się na swoim zadaniu, ale byłam totalnie bezużyteczna. Wcześniej jeszcze udało mi się coś tak zdziałać, chociaż powoli, a teraz przez coraz większy niepokój i wielką, ciężką ołowianą kulę stresu w żołądku miałam pustkę w głowie. Gapiłam się na ekran niewidzącym spojrzeniem i tak naprawdę czekałam tylko aż wybije godzina 16.

Robiło mi się naprzemiennie gorąco i zimno ze stresu.

Na szczęście Melissa nie próbowała już ze mną więcej rozmawiać. Naprawdę nie nadawałam się do tego.

Gdy wybiła równo 16 wyłączyłam swój komputer i poderwałam się ze swojego miejsca.

W drodze na autobus ponownie próbowałam zadzwonić do Azriela, a w trakcie samej jazdy napisałam do niego wiadomość z prośbą, by skontaktował się ze mną tak szybko, jak tylko zobaczy mojego smsa.

Dzisiaj bardziej niż zazwyczaj irytowały mnie korki. Patrzyłam się w ekran telefonu jak sroka w gnat. Zupełnie jak gdybym mogła magicznie sprawić, że nagle pojawi się wiadomość od Azriela albo jeszcze lepiej, połączenie przychodzące.

Tak bardzo potrzebowałam usłyszeć teraz jego głos. Chciałam usłyszeć od niego, że wszystko było z nim w porządku i tylko niepotrzebnie panikowałam.

Nie miałam nawet numeru do żadnego z jego rodziców. Mieszkał od nich tylko dziesięć minut jazdy samochodem.

Głupia Isobel, upomniałam się w myślach. Przecież nie ma go w Portland. Nawet gdybym mogła zadzwonić i poprosić, by ktoś sprawdził co u niego on aktualnie znajdował się dwie i pół godziny lotu samolotem od nich.

Byłam bliska łez.

To okropne przeczucie, czy też szósty zmysł, jak ktoś mógłby to nazwać, stawało się coraz silniejsze. Miałam wrażenie, jak gdyby po moim ciele przechodziło stado maleńkich skorpionów, które co jakiś czas wbijając swoje żądła w moje ciało.

Drogę z przystanku autobusowego do mieszkania pokonałam w połowie biegnąc. Nie zwróciłam na siebie tym jednak niczyjej uwagi. W Londynie to było raczej częsty widok. Ktoś albo się gdzieś spóźniał lub spieszył.

Gdy weszłam do mieszkania zastałam w nim tylko Granta. Harmony pracowała w lodziarni do dziewiętnastej, a Brandon najwyraźniej był jeszcze w studio.

Grant siedział na kanapie i czytał jakąś grubą książkę, zapewne kolejny z tych swoich podręczników. Mimo wakacji nadal się uczył. Uważał, że trzy miesiące przerwy od kucia w jego przypadku zadziałają więcej złego niż dobrego i co jakiś czas zmuszał swój mózg do przyswajania kolejnych informacji.

Na dźwięk głośno zamykanych drzwi mężczyzna uniósł głowę znad książki i spojrzał w moim kierunku. Otworzył szeroko oczy na mój widok.

Musiałam pewnie wyglądać okropnie.

— Rany, co ci się stało?

— Azriel i Brandon się przyjaźnią, prawda? Czy Brandon ma jakiś numer do jakiegoś znajomego Azriela w Stanach? Albo do kogoś z jego rodziny?

— No tak, przyjaźnią się, ale nie mam bladego pojęcia, czy Brandon ma jakiś z numerów o które pytasz. Co się dzieje, Isobel?

Nie mogłam stać w miejscu. Moja skóra stała się nagle jakby za ciasna, a uderzenia gorąca na przemian z zimnem było coraz intensywniejsze. Moje serce waliło mocno pod żebrami, jak gdyby chciało dosłownie wyrwać się na zewnątrz, a przy okazji połamać moje żebra.

Coś było naprawdę nie tak. Czułam to w głębi swojej duszy.

Coś złego przydarzyło się Azrielowi, coś na tyle mocnego, że wpłynęło to na niego mocno. Na tyle mocno, że i ja to czułam, tysiące kilometrów od niego.

Być może nasze połączenie między duszami powstałe, gdy się kochaliśmy nigdy tak naprawdę nie zniknęło. Tylko jakby ucichło, a teraz wyło na alarm.

Nie dopuszczałam do siebie jednak najgorszego ze scenariuszy. Z całej siły odpychałam tę myśl. Dopóki nie usłyszę tego od kogoś innego, nie miałam nawet zamiaru o tym myśleć.

Rzuciłam swoją torbę na ziemię i wplotłam trzęsące się dłonie w poczochrane od biegu włosy.

— Isobel, co się dzieje? — powtórzył powoli Grant. Odłożył swoją książkę na bok i powoli do mnie podszedł z uniesionymi dłońmi. Zupełnie, jak gdyby chciał uspokoić wystraszone zwierzątko. — Co się stało? Nie mogę ci pomóc, jeśli mi nie powiesz.

— Azriel nie odbiera ode mnie telefonu, nie odpisuje mi i ja wiem, że coś się stało.

Nie poznawałam swojego wysokiego tonu i drżącego głosu.

Grant dotarł do mnie i położył powoli dłonie na moich trzęsących się ramionach.

Nie próbował sprzedawać mi pustych słów, że wszystko było w porządku i tylko coś sobie ubzdurałam.

— Okej. Skontaktujemy się z Brandonem i zobaczymy, czy może nam pomóc skontaktować się z kimś w Stanach, kto zna Azriela. Najpierw jednak musisz się uspokoić, Isobel. Oddychaj powoli, wraz z ze mną.

Przecież oddycham, chciałam wyrzucić, jednak moje płuca miały co do tego innego zdanie. Ból w klatce piersiowej wyrwał mnie z tego dziwnego stanu na tyle, że dotarło do mnie kilka kwestii: nie oddychałam, a hiperwentylowałam, biorąc spanikowane szybkie wdechy. A wiązało się to z tym, że płakałam. Całą twarz miałam mokrą, czego aż do teraz nawet nie zauważyłam.

Posłusznie zaczęłam oddychać wolniej, słuchając komend Granta. Dotarło do mnie znaczenie jego słów.

Użył liczby mnogiej „My". Miał zamiar mi pomóc. Nie byłam sama.

Po krótkiej chwili ból w płucach osłabł, a ja przestałam płakać.

— Lepiej? — zapytał w końcu Grant po dłuższej chwili.

— Tak, dzięki — wychrypiałam. — Wierzysz mi?

— Nie mam powodów, by nie wierzyć. Jeżeli nie możesz skontaktować się przez cały dzień z Azrielem, a wiem, że gadacie ze mną codziennie, to jest dla mnie wystarczająca informacja, że coś może być nie tak. Idź umyć twarz i napij się wody. Ja zadzwonię do Brandona. Okej?

Patrzył na mnie wyczekująco.

— Okej.

W chwili obecnej nie byłam zdolna podejmować sama własnych decyzji czy myśleć nad jakimś planem działania. Teraz potrzebowałam jasnych wskazówek, co robić.

Podążanie za poleceniami teraz było dla mnie idealne. Mogłam się uspokoić i po prostu starać się nie myśleć o niczym.

Brandon spojrzał znacząco w stronę drzwi od łazienki.

Posłusznie poszłam do łazienki. W lustrze widziałam swoje wielkie, zaczerwienione oczy, bladą jak u trupa twarz i totalnie rozmazany makijaż. Strugi łez i tuszu zdobiły moje policzki.

Wacikiem zmyłam resztki swojego makijażu i obmyłam twarz zimną wodą. Starałam się cały czas oddychać powoli.

Grant pomoże mi dowiedzieć się, co się dzieje. Mówiłam sama do siebie w myślach.

Niezależnie od tego, co się dzieje z moją drugą połówką, to będę mogła mu pomóc.

Grant i Brandon mnie w tym wesprą. I Harmony, dodałam sama do siebie. Już znałam ją na tyle i miałam tę pewność. Nie stałaby z boku.

Gdy wyszłam z łazienki Grant skończył akurat rozmowę telefoniczną.

— Brandon ma numer telefonu i adres studia tatuażu, w którym Az pracuje. Az przyjaźni się z ludźmi z pracy, więc oni na pewno będą mogli sprawdzić, co się z nim dzieje.

— Nie ma go w Portland, jest w Los Angeles. Poleciał tam wczoraj do klienta.

— Rozumiem. Od czegoś jednak musimy zacząć. Mamy już jakąś poszlakę.

— Tak, masz rację.

Grant spojrzał na swój telefon.

— W Portland jest teraz w pół do trzynastej. Chcesz zadzwonić do studia czy ja mam to zrobić?

Nie byłam w stanie za bardzo teraz skupić się na rozmowie, więc poprosiłam jednak o to Granta. Udało mi się dodzwonić i odebrała dziewczyna o imieniu Sadie. Tatuatorka stwierdziła, że oni także ze studia nie mogli skontaktować się z Azrielem.

Wybłagałam ją, aby poleciała do Los Angeles najbliższym możliwym lotem i zaoferowałam opłacenie dla niej biletów w obie strony. Początkowo była do tego nastawiona sceptycznie i nie rozumiała, dlaczego aż tak mi takim zależy. W końcu Azriel pewnie był zwyczajnie zajęty. Obiecałam wtedy, że oprócz pokrycia kosztów biletów w obie strony zapłacę jej dwieście dolarów. To ją uciszyło na dobrą chwilę i zrozumiała, że jak najbardziej mówiłam poważnie i nie zamierzałam ustąpić.

Sadie znała rodziców Azriela tak samo jak jego brata. Jednak uznała, że na razie nie ma co ich martwić brakiem kontaktu z jego strony, skoro nawet nie wiadomo, co się z nim dzieje. Być może to właśnie ona miała rację, a ja histeryzowałam i tylko niepotrzebnie zmartwimy jego rodzinę. Zgodziłam się z tym i już nie naciskałam pod tym względem. Najważniejsze było, że Sadie zgodziła się polecieć wieczornym lotem, jej czasu, do Los Angeles. Zgodnie z obietnicą od razu przelałam na jej rachunek pieniądze.

Jeśli otrzyma z góry kasę, to nie będzie mogła się wycofać, uznałam.

Sadie obiecała popytać na lotnisku w Portalnd, ale także już na miejscu w Los Angeles o Azriela. Tak jak stwierdził Grant, od czegoś trzeba było zacząć.

Gdy Brandon i Harmony dotarli do mieszkania wieczorem oboje zadeklarowali swoją pomoc, za co byłam im wdzięczna.

Tamtej nocy nie mogłam w ogóle zasnąć. Ciągle przewracałam się z boku na bok. Rano czułam się koszmarnie, bardzo bolała mnie głowa i miałam mdłości. Z nerwów mój żołądek zawinął się w supeł i nie byłam w stanie przełknąć nawet wody, od razu ją zwracałam.

Zadzwoniłam o siódmej trzydzieści rano do pracy i powiedziałam, że jestem chora.

Plusem pracy w korporacji była zastępowalność. Moja nieobecność nie uderzyła tak mocno w firmę i nikt tak naprawdę nie robił z tego dużych problemów.

Harmony miała dzisiaj wolne, jak twierdziła, więc została ze mną w mieszkaniu.

Czekała na telefon od Sadie. Powinna już dawno być w Los Angeles.

Harmony wmusiła we mnie napar z rumianku i dwie grzanki posmarowane dżemem. Udało mi się tego nie zwrócić.

Rano do nas obu dotarła wiadomość w związku z naszymi wnioskami o wizę turystyczną. Obu została nam ona przyznana i musiałyśmy tylko pojechać do ambasady po ich odbiór.

— To cudowna wiadomość — powiedziała pocieszająco Harmony. — Będziemy mogły obie pojechać do Stanów i w razie czego pomóc Azrielowi. Niezależnie od tego, w jakie tarapaty się wpakował.

Wcześniej ona, Grant i Brandon może i brali na poważnie moje zmartwienie i robili wszystko, aby mnie uspokoić, ale mijała kolejna doba i brak kontaktu z Azrielem sprawił, że zaczynała do nich docierać powaga sytuacji.

— Tak, pewnie wpakował się w jakieś tarapaty — wymamrotałam, gapiąc się na swój talerz pełen okruszków.

Boże, proszę, aby to chodziło tylko o to. Niech Azriel ma tylko jakieś problemy, które jakoś da się rozwiązać i niech będzie cały i zdrowy.

Nie chciałam jechać teraz do ambasady, w razie gdyby Sadie zadzwoniła. Chciałam być pod telefonem cały czas.

Czas mijał, a ja z nerwów zaczęłam dosłownie obgryzać paznokcie. Gdy tylko Harmony to zobaczyła wcisnęła mi do rąk pada i stwierdziła, że sobie zagramy. Naprawdę byłam skłonna spróbować wszystkiego, by się uspokoić, więc na to przystałam.

Nigdy nie grałam jakoś szczególnie dobrze, ale teraz byłam wręcz tragiczna. Non stop jakieś zombie mnie zabijało lub sama stawałam się zarażona. Harmony robiła wszystko, aby mnie rozśmieszyć, rzucała non stop zabawne według niej komentarze.

W końcu o godzinie czternastej zadzwoniła Sadie.

Rzuciłam na kanapę pada i złapałam szybko telefon.

— Coś wiesz? — rzuciłam od razu.

— Włącz głośnik — poprosiła Harmony, robiąc pauzę w grze.

Posłusznie kliknęłam odpowiedni przycisk.

— Miałaś rację, Isobel — zaczęła mówić powoli Sadie z napięciem w głosie. — Azriel ma kłopoty.

Odetchnęłam z ulgą i prawie się popłakałam.

Skoro mówiła o Azrelu w czasie teraźniejszym to oznaczał, że żył. Bezwiednie położyłam zaciśniętą w pięść dłoń na swoim mocno bijącym sercu.

— Co się stało?

— Popytałam o niego na lotnisku w Los Angeles. Nikt z pracowników lotniska nie widział niczego niepokojącego. Dopiero jeden z ochroniarzy zauważył, jak pokazywałam ciągle zdjęcie Azriela i o niego pytałam. Skłamałam, że to mój kuzyn i się o niego martwię. Powiedział, że wczoraj na lotnisku wydarzył się... Incydent. Trzymają dziennikarzy z daleka, żeby tego nie rozdmuchać ze względów bezpieczeństwa.

To nie brzmiało dobrze.

— Co się stało? — powtórzyłam. Mdłości powróciły, tak samo jak ołowiane kule w moim żołądku. — Po prostu to powiedz.

— Wczoraj dwójka zamaskowanych ludzi porwała autobus przewożący ludzi z lotniska do śródmieścia miasta. Azriel znajdował się w tym autobusie. Ochroniarz powiedział, że podobno policja ma to pod kontrolą i że niedługo odbiją porwane osoby. Nic jednak więcej nie chciał mi powiedzieć. Powiedział, że skoro jestem członkiem rodziny powinnam udać się na najbliższy komisariat i tam mi wszystko powiedzą. Z oczywistych względów nie mogę tam iść. Musimy poinformować rodzinę Azriela.

Gapiłam się w ścianę.

Czułam mieszaninę emocji. Trochę ulgi, bo Azriel żył. A trochę paniki, bo w każdej chwili mogło się to zmienić. Co chcieli porywacze i dlaczego akurat skupili się na zwykłym, miejskim autobusie? Musieli przetrzymywać tych ludzi co najmniej już dobę, więc pewnie chcieli okupu lub czegoś innego w zamian.

Nie znałam żadnego z członków rodziny Azriela i nie wiedziałam, czy ktoś z nich w ogóle ze chce ze mną rozmawiać, aby zdradzić mi cokolwiek. Musiałam jednak spróbować. Nie zamierzałam się poddawać.

Teraz, gdy już coś wiedziałam mogłam zacząć zastanawiać się nad planem działania. Z całą pewnością nie zamierzałam zostać tutaj w Londynie.

Otrzymałam wizę w idealnym momencie. Zupełnie, jak gdyby ktoś tam na górze jednak uznał, że moje wewnętrzne tortury powinny się skończyć. Oby już na dobre, a nie tylko chwilowo.

— Dzięki, Sadie — powiedziałam cicho. — Skoro znasz rodziców Azriela to może lepiej, abyś tym przekazała co się z nim dzieje.

— Miałam zamiar to zrobić — zapewniła. — Muszą wiedzieć. A jeśli czegoś się dowiem, dam ci znać.

Cieszyłam się, że Sadie wzięła na siebie odpowiedzialność za poinformowanie rodziców Azriela o całej tej sytuacji. Ja byłam dla nich kompletnie obcą osobą i nie wiem nawet, jak mogłabym im o wszystkim powiedzieć.

— Dziękuję. To do usłyszenia.

— Dzięki! — rzuciła Harmony i wzięła ode mnie telefon. Rozłączyła się i spojrzała na mnie. — Lecisz tam, prawda? Najbliższym możliwym lotem?

Zupełnie, jak gdyby czytała mi w myślach.

— Chciałabym. Muszę najpierw zadzwonić do pracy i poinformować o tym, że wyjeżdżam teraz. Co prawda wcześniej obiecałam dać im tydzień ostrzeżenia, aby mogli przekazać moje obowiązki komuś innemu przed moim bezpłatnym urlopem, ale nie mam wyjścia. Mam nadzieję, że zrozumieją.

— Najwyżej znajdziesz inną pracę.

— Tak — westchnęłam. Nie zdołam się nawet pożegnać z Melissą. Trudno, życie czasem wymagało od nas podejmowania szybkich decyzji. — Muszę najpierw i tak polecieć do Santa Monica — przypomniałam sobie i poczułam przypływ energii. Wcześniej trochę ubolewałam nad tym, że tak naokoło będę leciała do Portland. Musiałam w końcu kupić dodatkowy bilet no i spędziłabym więcej czasu w podróży. Teraz jednak idealnie się składało. — To przecież jest tuż obok Los Angeles.

— Tak — przytaknęła. — Jakieś czterdzieści minut jazdy samochodem. Zawsze wypożyczam auto na czas mojego pobytu w Stanach. Też powinnaś sobie wypożyczyć, a jeśli masz kartę kredytową to będziesz miała łatwiej. Bez auta ciężko ci będzie poruszać się po mieście, komunikacja miejska tam jest słaba.

— Mogę chyba lecieć od razu do Los Angeles, nikt się do mnie nie powinien przyczepić. To jest na tyle blisko Santa Monica, że urzędnicy raczej nie będą mieli z tym problemu.

— Też tak uważam. — Pokiwała głową Harmony. — Zresztą i tak raz leciałam właśnie do Los Angeles, bo była promocja na bilety. Nikt nie zadawał mi żadnych pytań i normalnie mnie przepuścili.

Nie mogłam myśleć na razie o tym, co się działo z Azrielem. Oszalałabym, gdybym się skupiła na tym, że mógł być teraz głodny, spragniony albo ranny. Musiałam skupić się na działaniu. Miałam mnóstwo rzeczy do przygotowania przed wylotem.

Czułam zastrzyk energii. W końcu znalazłam cel i poznałam odpowiedzi na najważniejsze pytania.

— Jedziesz ze mną po odbiór wizy? — zapytałam Harmony.

Tak naprawdę podejrzewałam, że ja wylecę do Stanów sama. Nie chciałam wciągać do tego szaleńczego przygotowania do wyjazdu Harmony. Miałam zamiar dosłownie polecieć pierwszym możliwym lotem, może nawet i dzisiaj w nocy, jeśli uda mi się odebrać wizę, zakupić bilet przy pomocy vouchera i spakować najpotrzebniejsze rzeczy.

— Tak, tak. Chodźmy, zanim złapią nas popołudniowe korki.

Udało nam się w dwie godziny pojechać po wizy, odebrać je i wrócić do mieszkania. Od razu po wejściu poszłam do swojego pokoju i zabrałam się za sprawdzenie najbliższych lotów. Szukałam połączeń bezpośrednich, a ich ilość była ograniczona.

Usłyszałam ponownie naciśnięcie klamki, gdy ktoś próbował dostać się do mojego pokoju. Potem doszło do mnie głośne pukanie.

— Isobel, to ja! — zawołała po drugiej stronie Harmony.

Oczywiście, że to ona, pomyślałam i z ciężkim westchnieniem poszłam ją wpuścić.

Od razu gdy tylko przekręciłam klucz w zamku weszła do środka za nią na korytarzu widziałam Granta idącego ze stosem ubrań z łazienki do ich pokoju.

— Spakować ci wszystkie koszulki? — zawołał w jej stronę, a Harmony zerknęła na niego przez ramię i odkrzyknęła:

— Nie, tylko z pięć. U cioci mam też ubrania.

— Pakujesz się?

Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na Harmony. Splotła ramiona na piersiach i spojrzała na mnie z uniesioną brwią.

— No chyba nie myślałaś, że lecisz sama? Twój chłopak jest przetrzymywany Bóg jeden wie gdzie i nie wiadomo w jakich warunkach, a ty lecisz do kraju, w którym nigdy nie byłaś i gdzie nikogo nie znasz. Ah, no i oczywiście według informacji jakie zawarłaś we wniosku o wizę masz zatrzymać się u mojej cioci. Przecież nie masz zapewnionego żadnego innego zakwaterowania ani nie masz kasy, by wynająć hotel na dłużej niż tydzień. Zapłaciłaś Sadie kilkaset dolarów, które mogłabyś przeznaczyć na swoje utrzymanie w Stanach. A wiem również, że jeśli ja z tobą nie pojadę, to ty sama nie pojedziesz do mojej cioci. Mimo że ona i tak wie o tobie i nie może się doczekać, aż do niej przyjedziemy.

Gapiłam się na nią.

Nie myślałam, co zrobię po wylądowaniu na miejscu. Na chwilę obecną skupiłam się tylko na przygotowaniu się do podróży. Moje plany kończyły się do chwili, gdy usiądę na swoim miejscu na pokładzie samolotu.

Harmony miała rację. Nie stać mnie było na samodzielny wyjazd do Stanów, bo zwyczajnie nie miałabym gdzie przez ten cały czas się zatrzymać. Hotele były drogie, a nawet najtańsze motele mocno nadwyrężyły by mój budżet.

Wcześniej Harmony mówiła, że naprawdę mogę jak najbardziej zatrzymać się u jej cioci, lecz przecież miała wylecieć później. Planowo chciała polecieć do cioci z końcem lipca. Ja sama czułabym się bardzo źle mieszkając sama u obcej kobiety i to na jej utrzymaniu.

— Nie jesteś spakowana i nie załatwiłaś nawet wolnego w pracy — przypomniałam jej powoli.

— I co z tego? — Wzruszyła ramionami. — Grant właśnie mnie pakuje, a z pracy mogę się zawsze zwolnić, co też zaraz zrobię. I tak mnie ta praca wykańczała psychicznie. Po powrocie znajdę nową, najlepiej już w swoim zawodzie, skoro od jesieni zaczynam trzeci, ostatni rok.

Patrzyłam na nią z wdzięcznością jak i niedowierzaniem.

— Lecisz dzisiaj ze mną do Los Angeles? Na pewno?

— Jasna sprawa. O której mamy lot?

Spojrzałam na ekran laptopa.

— Jeszcze nie wiem, nie kupiłam nadal biletu. Dopiero sprawdzam wolne miejsca.

— Świetnie się składa. To poszukamy razem. — Harmony zajęła moje miejsce przy biurku, na co nie protestowałam.

Obserwowałam z jaką wprawą poruszała się na stronie. Musiała na niej już być wiele razy. W końcu znalazła dla nas dwa wolne miejsca na lot o godzinie dwudziestej trzeciej trzydzieści. Kupiła bilety, wykorzystała także dla mnie mój voucher. Dopiero kiedy na mój adres mailowy dotarł zakupiony bilet lotniczy do pobrania w formacie PDF zaczęło to do mnie docierać.

Za niecałą dobę będą już w Stanach, ponownie tak blisko Azriela. Nie mogłam jednak na razie myśleć o tym, co później i czy do tego czasu zostanie uwolniony.

Wszystko po kolei.

Musiałyśmy być na lotnisku na odprawie najpóźniej na dziewiętnastą trzydzieści. Zostało nam więc tylko kilka godzin.

Skupiłam się więc na tym: na pakowaniu.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro