Rozdział 24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejne kilka godzin pamiętałam później jak przez mgłę. Robiłam wszystko mechanicznie. Spakowałam się do największej walizki, jaką posiadałam.

Grant odwiózł na lotnisko. Brandon nadal był w studio i nie był w stanie się wyrwać, żeby się pożegnać. Był w trakcie sesji, mógł pozwolić sobie na kilkuminutowe przerwy. Jednak napisał mi krótką wiadomość:

Brandon: Bezpiecznego lotu, Issy. Koniecznie daj znać, gdy tylko uda Ci się dowiedzieć, co z Azem.

Odprawa przebiegła przez problemów i w trakcie czekania na nasz lot spędziłam wraz z Harmony dobrą godzinę w lotniskowej kawiarni. Zastanawiałam się, czy zadzwonić do Sadie przed wejściem na pokład samolotu, ale uznałam, ze to nie ma sensu. Sama miała dać znać, gdy czegoś się dowie.

Niewiele rozmawiałam z Harmony w trakcie całej podróży. Byłam zbyt zdenerwowana i starałam się skupić, by nie zacząć płakać lub wymiotować ze stresu.

Harmony wystarczyło jedno spojrzenie na moją bladą twarz i zsiniałe usta, aby odpuścić wszelkie formy zagadywania mnie.

Udało nam się na pokładzie mieć miejsca obok siebie. Oddała mi swoje przy oknie, a potem sama założyła słuchawki i zaczęła oglądać jakiś film. Po tym co widziałam kątem na oka na ekranie mogłam zgadnąć, że to była jakaś komedia.

Każdy miał swój sposób na odreagowanie.

Spróbowałam zasnąć, ale przez cały lot nie zmrużyłam oka. Mimo to tego, że lot trwał ponad jedenaście godzin. Weszłam w pewien stan otępienia. Przez większość lotu po prostu patrzyłam się za okno, w przestworza i podziwiałam chmury lub ocean tuż nad nami.

Starałam się nie myśleć o niczym. Gdybym tylko sobie na to pozwoliła zapewne wpadłabym w histerię.

Wylądowaliśmy w Los Angeles o drugiej w nocy.

Pani Trivett, ciocia Harmony miała podobno na nas czekać na miejscu. Poczułam lekkie ukłucie wyrzutów sumienia, że poleciałyśmy tak późnym lotem i musiała po nas przyjeżdżać w środku nocy. Wiedziałam jednak, że nie postąpiłabym inaczej. Nie miałam wyjścia. Musiałam tutaj być.

Harmony powłóczyła nogami, ona także niewiele spała, głównie oglądała filmy.

Urzędnik pełniący dyżur w nocy sprawdził nasze paszporty oraz wizy i zgodnie z wcześniejszym zapewnieniom Harmony nie miałyśmy żadnego problemu.

— Miłego pobytu — powiedział, gdy oddał nam dokumenty i sięgnął po swoją kawę.

Gdy wyszłyśmy z bagażami przez bramkę Harmony nagle przyspieszyła. Przeciskałam się przez tłum ludzi, aby za nią nadążyć. Mimo później pory, lub wczesnej, w zależności od punktu widzenia, na lotnisku było nadal mnóstwo osób.

— Ciociu! — zawołała moja towarzyszka i wpadła w ramiona niskiej rudoblond kobiety koło pięćdziesiątki i o pełnych kształtach. Posiadała urodę, za którą nie jedna renesansowa modelka dałaby się pokroić. Kobieta zaśmiała się serdecznie i mocno przytuliła swoją bratanicę.

— Jak cudownie znowu cię widzieć!

Powolnym krokiem dotarłam do nich ze swoją walizką i przystanęłam w pewnym odstępie. Nie chciałam przerywać im tej chwili. Harmony tylko maksymalnie raz w roku widywała ciotkę, gdy przylatywała do niej na dwa lub trzy tygodnie. Zacisnęłam mocno palce na rączce swojej walizki.

— Ciociu, to Isobel — powiedziała w końcu Harmony, gdy oderwała się od kobiety.

Podeszłam bliżej i wyciągnęłam w jej stronę dłoń. Przełknęłam głośno ślinę.

— Miło mi panią poznać, pani Trivett.

Kobieta przewróciła oczami.

— Panią Trivett jest moja matka. Ja jestem zwyczajnie Gloria — odpowiedziała kobieta i zignorowała moją wyciągniętą dłoń. Zamiast tego objęła mnie i krótko, ale mocno uścisnęła. — Jeśli przeszkadza ci mówienie do mnie po imieniu ze względu na różnicę wieku możesz zwracać się też do mnie „ciociu", lecz żadna „pani".

Zamarłam przez chwilę. Nie byłam przyzwyczajona do takiej bezpośredniości ludzi wokół mnie ani tego ciepła, z jakim zostałam przyjęta. Zaskoczyła mnie mocno swoim uściskiem jak i propozycją.

Może to jej pobyt w Stanach sprawił, że Gloria Trivett stała się taka bezpośrednia i otwarta. Nawet jej akcent się zmienił, na amerykański. W życiu bym nie powiedziała, że była Brytyjką.

— Miło mi cię poznać. Dziękuję, że zgodziłaś się mnie przyjąć pod swój dach.

Niepewnie odwzajemniłam uścisk. Kobieta wypuściła mnie ze swoich ramion.

— Ależ nie ma problemu, Isobel. Obie musicie być piekielnie zmęczone. Chodźmy, zaparkowałam niedaleko. Świetnym plusem tak później pory waszego przybycia jest brak korków. Dojedziemy do domu w dwadzieścia minut.

— Naprawdę chcesz dostać ten mandat za przekroczenie prędkości, ciociu? — Harmony zerknęła na nią z rozbawieniem.

Kobieta tylko machnęła dłonią.

— Nie wiem o czym mówisz, moja droga. Przecież nigdy nie dostałam mandatu.

— Ale to nie znaczy, że cię nie zatrzymują. Masz gadane, jednak pewnego dnia naprawdę któryś policjant nie da się udobruchać.

Gdy tak na nie patrzyłam mogłam dostrzec drobne podobieństwa: zadarty nos, wąskie usta, czy okrągła twarz. Nie miałam pojęcia, jaki był naturalny kolor włosów Harmony, bo zawsze miała na głowie różne odcienie tęczy.

Na szczęście zajęły się rozmową i żadna z nich nie próbowała mnie zagadywać. Cieszyłam się z tego, że mogłam odsunąć się w cień. Nie chciałam wyjść na nieuprzejmą wobec Glorii, jak wolała być nazywana. Raczej nie dam rady zwracać się do niej „ciociu", to byłoby jeszcze bardziej dla mnie niekomfortowe.

Gloria miała sporego wielkości Vana, dlatego udało nam się spakować obie walizki do bagażnika i nawet zostało jeszcze trochę miejsca.

Wsiadłam na tylne siedzenie, a Harmony usiadła z przodu obok swojej cioci. Cały czas rozmawiały. Szybko zdołałam się zorientować, że te dwie są do siebie podobne nie tylko z wyglądu, lecz także z charakteru.

Jakimś cudem podczas jazdy samochodem zasnęłam. Obudził mnie dopiero chłodny powiew, gdy ktoś otworzył drzwiczki samochodu po mojej stronie. Zaspana zamrugałam. W pierwszej chwili nie wiedziałam, gdzie jestem i co się dzieje. W ciemności, w słabym świetle latarni dostrzegłam Harmony stojącą w otwartych drzwiach.

— Jesteśmy na miejscu, wysiadaj — powiedziała z lekkim uśmiechem. — Ciocia już wyciąga nasze walizki z bagażnika.

Odpięłam pasy i wygramoliłam się z samochodu.

Nocne powietrze było o wiele bardziej suche i cieplejsze, mimo późnej pory, w porównaniu do tego w Londynie. I pachniało także inaczej.

Lato w Anglii miało specyficzny zapach, ozon, wilgotna trwa, spaliny i nuta czegoś, czego nigdy nie umiałam nazwać.

Tutaj dominował zapach suchej ziemi i słodkich, kwitnących roślin. Chociaż co śmieszne gdy się rozejrzałam widziałam wzdłuż ulicy podobne do siebie jednorodzinne domy ze staranie przystrzyżonymi trawnikami. Nie dostrzegałam w pobliżu żadnego ogrodu. Może to wiatr przyniósł zapach jakiegoś oddalonego miejsca.

— Chodź, dziewczyno, ledwo stoisz na nogach — powiedziała Gloria miękkim tonem.
Podeszła do mnie i wzięła mnie pod ramię. W drugiej dłoni ciągnęła moją walizkę. Chciałam ją od niej zabrać, ale mi nie pozwoliła.

Weszłyśmy do białego, jednopiętrowego domu. Z trudem nam trzem udało się zataszczyć dwie ogromne walizki na piętro. Harmony od razu poszła do swojego pokoju, który Gloria trzymała specjalnie dla niej. Dla mnie kobieta przygotowała mały pokoik gościnny. Byłam w stanie się założyć, że wcześniej był tutaj jakiś składzik, który ciocia Harmony przerobiła szybko w pokój. Wstawiła tu jednoosobowe łóżko, wąską szafę, stolik nocny, a na nim postawiła lampkę. Gdy położyłam walizkę płasko na środku pokoiku miałam problem z poruszaniem się po podłodze.

Ale lepsze to niż tani pokój w motelu z nie wiadomo jak złymi warunkami.

— Dziękuję — powiedziałam cicho.

— Nie ma za co, Isobel. Łazienkę macie wspólną z Harmony, znajduje się ona na końcu korytarza. Czuj się jak u siebie w domu. Jakoś w najbliższym czasie podjadę z wami do wypożyczalni samochodów. Musicie mieć własne auta, tutaj bez własnego pojazdu właściwie nawet nie da się zrobić większych zakupów. Do najbliższego sklepu stąd są trzy kilometry, a autobus jeździ tylko kilka razy dziennie. Nie mamy tutaj w Santa Monica takiej komunikacji miejskiej, do jakiej jesteś przyzwyczajona.

— Wiem, Harmony już mnie wcześniej uprzedzała.

Stłumiłam ziewnięcie. Teraz, gdy się chwilę zdrzemnęłam spłynęło na mnie to całe zmęczenie i nie byłam w stanie utrzymać otwartych oczu.

— To dobrze. — Kobieta zamilkła nagle, jak gdyby rozważała swoje kolejne słowa. — Harmony powiedziała mi o twoim chłopaku. Jutro, gdy wstaniecie, pojedziemy do Los Angeles. Może jego rodzina już jest na miejscu. Jeśli tak będzie, postaramy się ich znaleźć. Oni na pewno będą mieć najnowsze informacje.

I całe moje zmęczenie ponownie odpłynęło.

Adrenalina przeszyła moje ciało z taką siłą, że czułam się jak po wypiciu espresso. Serce podeszło mi do gardła, gdy stłumione wcześniej emocje powróciły do mnie ze zdwojoną siłą.

— Dobrze, dziękuję — wykrztusiłam i spojrzałam na drzwi. Zamrugałam gwałtownie.

— Spróbuj się przespać — dodała cicho Gloria i wyszła z pokoju, zamknęła za sobą drzwi.

Usiadłam na łóżku i wybuchłam płaczem. Wbiłam zaciśniętą pięść w usta, by chociaż trochę stłumić swój szloch.

Nie byłam w stanie już dłużej nad sobą panować. Robiłam to całe popołudnie, wieczór i lot do Stanów.

Tak cholernie martwiłam się o Azriela. Z godziny na godzinę jego sytuacja mogła się pogarszać, a ja nic bym o tym nie wiedziała.

Drzwi od mojego pokoju ponownie się otworzyły. Bez patrzenia wiedziałam, kto to.

Tylko jedna osoba nigdy nie pukała i właściwie przecież z jej powodu zamontowałam zamek na klucz.

Usłyszałam ciche kroki, a potem łóżko opadło obok mnie, gdy Harmony usiadła przy mnie. Objęła mnie mocno ramieniem i przytuliła.

— Wszystko z nim będzie dobrze — zapewniła, szepcząc w moje włosy. — Zobaczysz, Issy.

O dziwo jej obecność była dla mnie kojąca. Nie byłam już sama ze swoim bólem. Mogłam się o nią oprzeć, dosłownie, i po dłuższej chwili udało mi się powstrzymać kolejną falę łez. Pociągnęłam nosem i oparłam głowę na ramieniu Harmony. Pozwalałam jej się obejmować cały ten czas. I to mi pomagało.

Tak naprawdę w całym moim życiu wcześniej byłam przytulana tylko przez Azriela.

Harmony i jej ciocia były jedynymi osobami, nie licząc mojej bratniej duszy, które mnie obejmowały.

— Przejęłaś od Brandona tę ksywkę, co? — wymamrotałam cicho, kiedy uświadomiłam sobie, jak się do mnie zwróciła.

— Tak mówimy o tobie między sobą, wymsknęło mi się.

— Nie, jest w porządku. Podoba mi się.

— Oh, super. Przekażę mu później.

Siedziałyśmy tak jeszcze chwilkę nim Harmony ponownie się odezwała:

— Naprawdę postaraj się na razie nie myśleć o Azrielu i spróbuj się przespać. Teraz jest środek nocy, nie możemy nic zrobić niż zaczekać do rana. Jutro zadzwonimy do Sadie, chyba że sama nam w końcu napisze, czy coś wie od rodziców Aza.

To były słowa, które potrzebowałam usłyszeć w tym momencie.

Najpierw odpoczynek, abym jutro miała siłę do działania.

Naprawdę teraz nic nie byłam w stanie zrobić. Nawet jeśli rodzice lub brat Azriela byli w Los Angeles nie miałam do żadnego z nich kontaktu. Był środek nocy. A Sadie, która mogłaby mi przekazać chociaż ich numer telefonu, przecież też pewnie spała. Z tego wiedziałam nadal była w Los Angeles i chyba jeszcze nie wróciła do Portland.

— Tak, masz rację. Nic teraz nie zrobimy. — Pokiwałam głową.

— Idź pierwsza wziąć prysznic, ja poczekam.

Harmony dopiero wtedy wypuściła mnie z ramion. Pomogła mi znaleźć w walizce piżamę, ręcznik i kosmetyczkę.

Prysznic pomógł mi się uspokoić i rozluźnić. Stojąc pod strugami gorącej, niemal parzącej wody mówiłam do siebie cały czas w myślach, to co wcześniej usłyszałam od Harmony.

Z Azrielem wszystko będzie dobrze. Jutro będziemy działać. Dzisiaj musiałam odpocząć.

Gdy w końcu położyłam się do łóżka powtarzałam sobie te trzy zdania w myślach aż w końcu zasnęłam.

Tamtej nocy śniły mi się koszmary.

Widziałam wspomnienie każdej śmierci mojej bratniej duszy, jakiej byłam świadkiem.

Przeżywałam to wszystko jeszcze raz, we śnie płacząc i rozpaczając. Niewyobrażalny ból targał moje serce i rozdartą na pół duszę za każdym razem. Budziłam się kilka razy ze łzami na policzkach i zgodnie z moim postanowieniem próbowałam za każdym razem ponownie zasnąć.

Na szczęście rano, gdy wstałam, nie pamiętałam nic.

***

Cały ranek bolała mnie głowa i nawet paracetamol nie pomógł. Wmusiłam w siebie na śniadanie płatki z mlekiem i wypiłam duży kubek mocnej kawy. Chociaż spałam, to wcale nie czułam się wypoczęta.

Sadie zadzwoniła do mnie o godzinie jedenastej i poinformowała, że rodzice Azriela są już w Los Angeles. Zatrzymali się w motelu Antonio. Znajdował się on blisko komisariatu policji, w którym stacjonował dowódca akcji zajmującej się odbiciem przetrzymywanych osób. Sadie powiedziała rodzicom Azriela o mnie, że byłam dziewczyną ich syna i przyleciałam specjalnie do Stanów, bo się o niego martwiłam. Wiedzieli o moim przyjeździe do Los Angeles i nawet obiecali czekać na mnie dzisiaj przy ich motelu.

Byłam za to Sadie niesamowicie wdzięczna. Ocaliła mnie od niezwykle ciężkiej i niezręcznej rozmowy. Gdyby nie ona, musiałabym sama im o sobie opowiedzieć i kto wie, jakby zareagowali. Szczególnie w tak ciężkim czasie.

Miałam spotkać się z nimi o godzinie piętnastej pod motelem i potem mieliśmy razem pojechać na komisariat. Dzisiaj porywacze mieli w końcu wskazać swoje żądania, dzięki współpracy policji z mediatorami.

Dzięki informacjom od Sadie trochę zmienił nam się plan. Gloria po śniadaniu zawiozła mnie i Harmony do wypożyczalni samochodów.

Wzięłam większego Vana z dużą ilością miejsca na tylnym siedzeniu. W razie, gdybym postanowiła zostać w Los Angeles i żeby móc się tam zdrzemnąć.

— Na pewno chcesz jechać sama do Los Angeles? — zapytała z powątpieniem Harmony, gdy wróciłyśmy do domu jej ciotki. — Nigdy tam przecież nie byłaś.

— Mam mapę, GPS i adres motelu państwa Killinger. Nie wiem ile czasu tam będę przebywała i kiedy uda się policji uwolnić Azriela. Naprawdę nie ma sensu, żebyś i ty tam siedziała godzinami.

Naprawdę miałam nadzieję, że to była kwestia godzin. Nie wiadomo jednak, czego zażądają porywacze i czy policja będzie w stanie spełnić ich żądania w szybkim czasie albo czy w ogóle. Co jeśli zażądają przykładowo kilu milionów dolarów?

Harmony nie wyglądała na przekonaną, patrzyła na mnie sceptycznie, lecz postanowiła ustąpić. Uściskała mnie krótko, gdy tak stałyśmy na podjeździe przed domem jej cioci.
Gloria stała na ganku i patrzyła w naszym kierunku ze zmarszczonym czołem i z przejęciem. Kobieta weszła do domu i zniknęła mi z oczu. Skupiłam swoją uwagę ponownie na dziewczynie stojącej przede mną.

— Daj znać, jeśli zmienisz zdanie i przyda ci się towarzystwo — powiedziała Harmony, gdy się ode mnie odsunęła. — Jeden twój telefon i za maksymalnie godzinę będę. W zależności od ruchu drogowego może i szybciej.

— Okej, dzięki. — Posłałam jej słaby uśmiech. Na nic lepszego nie byłam w stanie się zmusić.

Ruszyłam w stronę swojego wypożyczonego samochodu, gdy z domu wybiegła Gloria z wiklinowym koszykiem w ręku.

— Zaczekaj Isobel! — zawołała, zbiegając po kilku schodkach z werandy. — Weź lunch!

Zatrzymałam się w miejscu i patrzyłam zaskoczona na Glorię. Zdyszana podeszła do mnie szybkim krokiem i wcisnęła mi w ramiona sporej wielkości koszyk. Był o wiele cięższy niż wyglądał i aż ręce mi nieco opadły pod wpływem jego ciężaru.

— O rany, co tutaj spakowałaś?

— Twój lunch, sałatka z makaronem na zimno. Wodę, coca colę i takie tam, drobne przekąski. Rano nie zjadłaś za dużo, a skoro sama nie wiesz, kiedy wrócisz, powinnaś mieć pod ręką coś do jedzenia.

Takiej ilości dobra, jaką zaznałam od ludzi w moim otoczeniu w ciągu ostatnich kilku miesięcy nie zaznałam przez całe moje życie. A przecież na to wszystko nie zasłużyłam. Nie z moim wcześniejszym podejściem do ludzi i chłodną kalkulacją wszystkiego.

Gloria mnie nie znała i dla niej i Harmony tak naprawdę byłam obcą osobą. Pomogły mi jednak tak, jak nigdy wcześniej nikt z mojej własnej rodziny.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Stałam tak osłupiałą z koszykiem i patrzyłam na stojącą przede mną kobietę z zapewne idiotycznym wyrazem twarzy.

— Bardzo dziękuję — wymamrotałam w końcu. — To miło z twojej strony.

— To nic takiego, moja droga. Nie ma za co. Uważaj na siebie.

Kobieta uśmiechnęła się do mnie ciepło.

— Do zobaczenia — powiedziałam na wydechu i ruszyłam do samochodu.

— Daj znać, jak czegoś się dowiesz o Azrielu! — zawołała za mną Harmony.

Wsiadłam do samochodu i ruszyłam w stronę Los Angeles.

W aucie panowała cisza, a ulica wokół mnie była zbyt spokojna. Nie mogłam znieść własnych myśli, więc włączyłam cicho radio.

Usłyszałam „Apocalypse" Cigarettes After Sex i automatycznie zaczęłam się rozluźniać. Miałam słabość tego starego hitu sprzed kilku dekad. Zawsze działał na mnie uspokajająco. Nie byłam jednak w stanie wyjaśnić, dlaczego.

Było południe, więc droga w stronę Los Angeles świeciła pustkami. Tylko co jakiś czas mijał mnie jakiś samochód. Jechałam wolniej niż dozwolona prędkość, bo nie czułam się pewnie za kółkiem. Byłam przyzwyczajona do ruchu lewostronnego i zapewne chwilę mi zajmie, zanim się oswoję ze zmianą ruchu.

Gdy wjechałam na przedmieścia Los Angeles poczułam dziwne poczucie spokoju.

To było ostatnie miasto, które Danica nazywała swoim domem. Czuła się tutaj najlepiej ze wszystkich miejsc, w jakich kiedykolwiek mieszkała.

I chociaż ja sama nigdy wcześniej tutaj nie byłam zaczęłam się czuć, jak gdybym również i ja wróciła do domu.

Zaczęłam zwracać większą uwagę na coraz gęstsze zabudowania, drzewa i mijane domy. Gorące, słońce jaśniało jasno na błękitnym, bezchmurnym niebie prawie mnie oślepiając, więc wyciągnęłam z torebki pospiesznie okulary przeciwsłoneczne.

Mijałam osiedle domów w stylu rzemieślniczym, gdy moją uwagę przykuł jeden z nich. Pozornie niczym się nie wyróżniał: był biały, jednopiętrowy, a po jego ścianach piął się ciemnozielony bluszcz. Jednak coś w głębi mnie było poruszone. Moje serce zabiło szybciej.

Znałam ten dom. I ten ogród na przodzie.

Zatrzymałam samochód przy chodniku i na drżących nogach wysiadłam z auta.

Wcześniej w klimatyzowanym samochodzie nawet nie poczułam, jak stało się gorąco. Temperatura od rana drastycznie wzrosła i teraz na pewno było coś około trzydziestu pięciu stopni, lecz powietrze było suche. Pachniało słodko różami z ogrodu na przodzie domu.

Zdjęłam ciemne okulary i wsunęłam je do kieszeni spodni.

Ogród przede mną był wspaniały i doskonale widoczny, ponieważ otaczało je niskie, ledwie półmetrowe drewniane ogrodzenie. Wzdłuż ścieżek rosły kolorowe kwiaty, których nazw nie znałam, lecz to piękna, drewniana altana pośrodku przyciągnęła moją uwagę. Była cała opleciona gęsto pnącymi różami w kolorach czerwieni, różu i żółci. Jedynym wolnym miejscem od kwiatów było wejście do środka.

Wiał łagodny wiatr, przynosząc w moją stronę jeszcze więcej upojnego zapachu nagrzanych południowym słońcem kwiatów.

Z domu wyszły nagle dwie kobiety i cicho rozmawiały. Starsza z nich miała rozpuszczone blond włosy gęsto przeplatane siwizną i lniane, luźne ubrania.

Drugą z nich rozpoznałam od razu, ponieważ już kiedyś widziałam jej zdjęcia w sieci.

Tayen.

Miała na sobie eleganckie granatowe spodnie i białą koszulę. Jej kruczoczarne włosy zaplecione były w długiego warkocza. Mówiła coś cicho do blondynki, a ja dopiero po chwili zrozumiałam, kim była ta jasnowłosa, starsza kobieta.

Rebecca Riley. Matka Danici.

Kolana zadrżały pode mną, gdy ujrzałam przed oczami wizję.

Rok 2023, 8 sierpnia, Los Angeles

Gdy dotarłam do domu mama znajdowała się w przestronnej kuchni, oddzielonej od salonu wyspą kuchenną i układała w szafkach naczynia.

— Szybko wróciłaś, Dani — powiedziała mama, zerkając na mnie przez ramię.

W jej ciemnych, niebieskich oczach, niemal granatowych, widziałam zaskoczenie.

Zazwyczaj moje spacery trwały co najmniej godzinę. Lubiłam się szwendać bez celu. Tylko ja, droga przede mną i muzyka w słuchawkach.

Jej krótkie, jasne włosy zazwyczaj elegancko ułożone teraz były zmierzwione. Miała na sobie białe spodenki i niebieską lnianą tunikę. Byłam do niej niezwykle podobna, obie lubiłyśmy luźne, wygodne ubrania.

Podobnie jak ona miałam włosy w jasnym odcieniu blondu, z tym że ja moje zapuszczałam już jakiś czas i sięgały mi do połowy pleców.

— Spotkałam kogoś na spacerze — zaczęłam mówić, bez owijania w bawełnę. Moja mama naprawdę nie lubiła kluczenia i jeśli z bratem chcieliśmy na coś ją namówić, to lepiej było powiedzieć wprost i dodatkowo przedstawić jakieś logiczne argumenty. Z tatą było zresztą podobnie. — Ma na imię Desmond i pracuje jako ogrodnik. Widziałam, jak tworzył piękne zwierzęta z żywopłotów. Tapioki. Zaproponowałam mu, by jutro wpadł zobaczyć nasz ogród. Wyczaruje z niego coś pięknego, jestem pewna.

Mama odłożyła na blat ciężkie, szklane naczynie żaroodporne wyciągnięte z kartonu.

Oparła się biodrem o blat i splotła ramiona na piersiach.

Oho, znałam to spojrzenie.

Mówiło „ręce mi opadają".

Nie pierwszy już raz wpadłam na jakiś pomysł, który najpierw realizowałam, a dopiero potem pytałam o zgodę lub zwyczajnie informowałam o nim moich rodziców.

— Skarbie, mówiłam ci, że planowałam posadzić tam róże.

Rok 2048, 10 lipca, Los Angeles

Zamrugałam gwałtownie, gdy wizja zniknęła. Z całej siły zacisnęłam dłonie w pięści, by pokonać chęć pobiegnięcia do jasnowłosej kobiety. Chciałam ją przytulić. Zalała mnie tak silna tęsknota, że aż przez chwilę nie mogłam oddychać.

To była mama Dani. Kobieta, którą kiedyś, w poprzednim wcieleniu kochałam i która była wspaniałą matką.

To była kiedyś moja mama.

Tak samo, jak Tayen była moją przyjaciółką.

Teraz te dwie kobiety miały siebie nawzajem, wypełniły jakoś obie pustkę, po której zostawili po sobie Dani i Desmond.

Tayen straciła przyjaciółkę oraz brata natomiast Rebecca i Shean Riley'owie córkę, a Joseph siostrę. Razem udało im się stworzyć coś, dzięki czemu mogli wytrwać.

Stworzyli rodzinę.

Stałam tak zdecydowanie za długo, ponieważ obie kobiety mnie dostrzegły. Dopiero po chwili zauważyłam kilka metrów dalej na podjeździe czarny SUV z ciemnymi szybami, do którego zmierzały.

Nie zdążyłam jednak nawet się ruszyć, gdy Tayen zmierzyła mnie spojrzeniem od góry do dołu i zupełnie jak gdyby pod wpływem spojrzenia czarnych jak noc oczu moje nogi przywarły do chodnika.

Tayen, pomyślałam z bólem serca. W moich myślach pojawiły się kolejne wspomnienia naszych rozmów. W tym, gdy pierwszy raz ją zobaczyłam.

Była naprawdę cudowną przyjaciółką.

Później ujrzałam kolejne wizje: więcej rozmów z moimi rodzicami. Z Josephem. Przeprowadza do Los Angeles. Urządzanie mojego pokoju... Zakręciło mi się aż w głowie od ich ilości. Potarłam drżącymi palcami swoje skronie.

To zapewne z powodu tego miejsca coś się odblokowało w moim umyśle.

Patrzyłam przed siebie niewidzącymi oczami i nie słyszałam niczego wokół mnie, nawet Tayen. Nie zauważyłam nawet, kiedy do mnie podeszła.

Zamrugałam gwałtownie, kiedy ujrzałam kobietę stojącą przede mną.

Była mi znajoma i jednocześnie obca. Ciemnymi jak nos oczami zlustrowała mnie uważnie, z cieniem troski.

— Wszystko w porządku? — zapytała spokojnie Tayen. — Zgubiłaś się?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro