Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy Tayen w końcu odsunęła się od Azriela wyciągnęłam z torebki paczkę chusteczek i jej podałam.

— Dzięki — wymamrotała, wytarła oczy i wydmuchała nos.

— Więc jesteś gubernatorem? — zagadał z uśmiechem Azriel. — Słyszałem przez drzwi mamę. Nie domknęła ich.

— Tak. Zostałam wybrana w ostatnich wyborach trzy lata temu — przytaknęła i pociągnęła nosem. Schowała do kieszeni zużytą chusteczkę.

— Z tym twoim niewyparzonym językiem?

— Uwierz mi, to właśnie jeden z powodów, dla którego zostałam wybrana. — Tayen uśmiechnęła się tak promiennie i beztrosko, że przez chwilę wyglądała ponownie jak ją pamiętałam: jak na zbuntowaną siedemnastoletnią dziewczynę, a nie czterdziestodwuletnią kobietę. — Polityka to taka duża piaskownica. Trzeba umieć tylko w kulturalny sposób kazać innym dzieciom odpierdolić się od moich zabawek, kiedy próbuję za ich pomocą coś zbudować dla innych.

Azriel parsknął śmiechem, zaraz jednak z cichym jękiem przestał i głowa opadłą mu na poduszkę.

— Ała, nie rozśmieszaj mnie. Nie mogę się śmiać.

Usiadłam na krześle przy łóżku Azriela i wzięłam go za dłoń zdrowej ręki.

— Osłoniłeś małą dziewczynkę. Tylko to sprawia, że nie jestem na ciebie zła za to, że zostałeś ranny — powiedziałam cicho i pocałowałam go w policzek. — Proszę nie daj się już więcej nikomu postrzelić. Ani porwać. Po prostu bądź już bezpieczny.

Azriel uścisnął moją dłoń i posłał mi blady uśmiech.

— Obiecuję ci nie pakować się do porywanych autobusów ani przed pędzące kule. Ani do płonących budynków.

— Trzymam cię za słowo. — Pocałowałam go powoli. Chciałam po chwili się odsunąć, lecz Azriel przesunął dłoń z mojej ręki na szyję i przyciągnął mnie do siebie. Z westchnieniem spełniłam jego niemą prośbę.

Radziliśmy sobie świetnie w związku na odległość, to prawda, lecz jednak nic nigdy nie zastąpi fizycznego kontaktu.

Moje serce biło szaleńczo. Nie tylko moje, bo mogłam słyszeć w aparaturze równie szybkie tętno Azriela.

Tayen stojąca za mną odchrząknęła.

— Zostawić was samych? — zapytała z rozbawieniem w głosie.

Odsunęłam się powoli od Azriela. Moje policzki płonęły wściekłą czerwienią. Mężczyzna patrzył na mnie z zadowolonym z siebie uśmieszkiem. Zaraz jednak zniknął on z jego pobladłej twarzy.

— Nie, będę już grzeczny. Nie mogę całować mojej dziewczyny tak, jakbym tego chciał, bo wymagałoby to więcej ruchu. A aktualnie w skali od zera do dziesięciu boli mnie na dziewięć. Lepiej więc poleżę sobie tak nieruchomo.

— Skoro aż tak cię boli wezwę pielęgniarkę. Niech da ci coś przeciwbólowego — powiedziałam i sięgnęłam do przycisku znajdującego się przy łóżku Azriela.

— Nie chcę. Bo wtedy na pewno zasnę.

— Powinieneś spać jak najwięcej — stwierdziła Tayen i spojrzała na mnie. — Naciśnij ten przycisk.

Nie potrzebowałam być przekonywana, więc niezwłocznie spełniłam polecenie i nacisnęłam guzik. Dla pewności dwa razy.

— Zdecydowanie musimy zmienić ten schemat, Tay. Nie możesz znowu się o mnie martwić i się mną opiekować.

Rysy Tayen złagodniały.

— Będę to robiła dopóki jesteś w szpitalu. Później z chęcią odejdę od tego schematu... Azrielu.

Nie była pewna, jak się miała do niego zwracać. Azriel od razu to zauważył.

— Możesz mówić mi Az, jak większość członków rodziny.

— Brzmi świetnie.

— A propos członków rodziny... — zaczęłam i spojrzałam na Tayen. — Rodzice Azriela pytali mnie, skąd cię znam. Wmówiłam im, że starą przyjaciółką rodziny mieszkającej w Stanach. Tak jakby cię o to pytali.

— W porządku, zapamiętam.

Naszą rozmowę przerwało wejście starszej pielęgniarki. Jedno spojrzenie na pobladłą twarz Azriela oraz na monitor z rytmem jego serca jej wystarczyły. Westchnęła ciężko.

— Ah, zakochani... — zerknęła na mnie karcąco. — Chłopak ma dziurę w ramieniu. Dosłownie. Sugeruję zaczekać z amorami.

Pielęgniarka podeszła do Azriela i podała mu poprzez kroplówkę większą dawkę leków przeciwbólowych.

— Odpocznij, kochanieńki. Będziesz miał całe życie na zalecenie się do damy swego serca.

Powieki Azriela zaczęły powoli opadać. Napięcie zniknęło z jego oczu, rysy jego twarzy się rozluźniły.

Nim odpłynął nasze spojrzenia się spotkały, a późnej jego wzrok spoczął na złotej bransolecie na moim nadgarstku.

— Taki mam plan — wyszeptał ledwo słyszalnie i zasnął.

***

Rodzice Azriela zaprosili mnie na lunch. Co prawda poszliśmy tylko do szpitalnej restauracji, ale w końcu mieliśmy na spokojnie porozmawiać. Przyleciał także starszy brat Azriela, któremu w końcu udało się wybłagać wolne, więc mogłam również i jego poznać. Pierwsze lody zostały już dawno przełamane, więc nie czułam się zestresowana. Cała trójka okazała się być niezwykle miła i wydawali się mnie zaakceptować.

Tayen pojechała w tym czasie do domu. Czyli do jej nowego rodzinnego domu odkąd została przygarnięta przez rodziców Danici przed laty.

Obiecała przygotować grunt pod moją rozmowę z nimi. Wzięła to na siebie sama, nawet nie musiałam jej prosić. Chociaż gdyby tego nie zrobiła, to pewnie i tak zapytałabym ją o poradę.

Nie mogłam zapomnieć, że nie byłyśmy równolatkami. Była teraz ode mnie prawie dwa razy starsza: miała o wiele większą wiedzę i nie mogłam się oszukać również co do tego, że lepiej znała rodziców Danici niż ona, czy ja, kiedykolwiek miałam szansę.

Tak naprawdę to właśnie tą nadciągającą rozmowę z nimi i z Josephem się stresowałam.

Po lunchu pojechałam do domu cioci Harmony, wziąć prysznic i chociaż spróbować się zdrzemnąć. Azriel miał się jeszcze przez kilka godzin nie obudzić ze względu na dużą dawkę silnych leków przeciwbólowych.

Harmony zażądała pełnego „raportu", jak to określiła, gdy tylko przekroczyłam próg domu. Moja wiadomość tekstowa była dla niej zdecydowanie niewystarczająca.

Dodała, że Brandon, Grant oraz Jade również sobie tego życzą.

Zgodziłam się więc i połączyłyśmy się z tą trójką na Skypie. U nich było już po dwudziestej drugiej i widziałam, jak Grant co chwila ziewał. Jednak postanowił także zostać do końca naszego video spotkania.

Opowiedziałam im więc o stanie zdrowia Azriela. O tym, jak przez swoją bohaterskość otrzymał ranę postrzałową, lecz humor mu dopisywał, a jego stan zdrowia był stabilne. Chociaż najprawdopodobniej nigdy nie odzyska pełni sprawności w lewym ramieniu.

— Znając jego upór zapewne postawi na swoim. Będzie miał tyle zajęć rehabilitacyjnych, że stanie się oburęczny — skomentowała Harmony, jak zawsze pozytywnie nastawiona do wszystkiego.

— Nawet jeśli nie, to na szczęście jest lewe ramię. Nadal będzie mógł pracować jako tatuator. Gdyby to stracił pewnie serio mocno by to nim wstrząsnęło. Az kocha tę robotę. No i szkoda by było takiego talentu — skwitował Brandon.

— Odzyska sprawność — powiedziałam. Byłam chyba pod tym względem bardziej uparta niż sam Azriel. — Ma teraz zapewnioną bardzo dobrą opiekę medyczną. Mam zamiar załatwić mu także jak najszybciej rehabilitację.

— To będzie kosztowało majątek, Issy. Możemy zrobić zrzutkę... — zaczął mówić Grant.

— Nie w Kalifornii. Został postrzelony na terenie stanu i obejmuje go stanowa publiczna opieka medyczna. Wiem od samej gubernator, że jak najbardziej Azriel może chodzić na rehabilitację w Los Angeles.

Jade spojrzała w stronę kamery z zaskoczeniem.

— Faktycznie coś tam słyszałam, że niedawno jeden ze stanów stworzył coś takiego. To właśnie Kalifornia? I to naprawdę działa?

— Kiedyś wydałem w Nowym Jorku ponad tysiąc dolarów za założenie głupich szwów na ostrym dyżurze, bo spadłem ze schodów w barze — wymamrotał Brandon.

— Tak, to działa — odpowiedziałam na pytanie Jade.

— A kiedy ty w ogóle gadałaś z gubernatorem? — Harmony spojrzała na mnie ze zmarszczonym czołem. — Przecież mówiłaś, że nie znasz tutaj nikogo?

Istniała granica co do tego, komu byłam w stanie opowiedzieć całą prawdę.

Kończyła się ona na Tayen i rodzicach oraz bracie Danici.

Coś wewnątrz mnie protestowało przed wyznaniem prawdy większej ilości osób. Po raz kolejny zalało mnie zimno i lęk, że ktoś kiedyś coś przekaże dalej i ludzie potraktują mnie jak osobę niepoczytalną.

Wiedziałam, że w tych czasach ludzi nie zamykano już dożywotnio ot tak w szpitalach psychiatrycznych. Nawet, jeśli chorowali na schizofrenię. Jednak przez moją blokadę nie mogłam się przełamać, aby opowiedzieć prawdę ludziom kompletnie obcym, nie powiązanym ze mną w poprzednim wcieleniu.

Postanowiłam więc mówić półprawdy z nadzieją, że się w nich nie zapętlę i że nikt z nich nie będzie chciał znać szczegółów.

Naprawdę nie chciałam okłamywać moich niedawno zdobytych przyjaciół. Szczególnie, że tak wiele dla mnie zrobili w ciągu ostatnich kilku miesięcy. W szczególności Harmony i Brandon.

— Spotkałam ją w szpitalu. Odwiedzała poszkodowanych, w tym właśnie Azriela. Chwilę porozmawiałyśmy.

— Wow, ty to potrafisz nawiązywać znajomości. — Brandon spojrzał na mnie z podziwem.

Zakłopotana odchrząknęłam. Wszyscy się na mnie gapili i chciałam jak najszybciej zmienić temat.

— A co tam u was słychać? Już komuś wynajęliście mój pokój?

— Bardzo zabawne. — Grant przewrócił oczami. — Pewnie, że nie. Czeka na ciebie. Poza tym i tak nie możemy tam wejść. Zamknęłaś drzwi na klucz. Już zapomniałaś, panno „kocham prywatność"?

— A tak, faktycznie zapomniałam. — Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. — Jesteście więc na mnie skazani.

— Skoro już mowa o zmianach, mam dla ciebie nowinę, Harmony — powiedział Grant do swojej dziewczyny. — Załatwiłem ci pracę w firmie mojego ojca. Jedna z recepcjonistek odchodzi na macierzyński pod koniec sierpnia. Będziesz więc mogła zacząć pracę, gdy wrócisz do Londynu. Praca na zmiany, elastyczny grafik.

Harmony pisnęła podekscytowana.

— Dzięki! Kocham cię!

Rozmawialiśmy jeszcze chwilę nim w końcu Jade musiała wracać do domu, a Brandon zaczął praktycznie przysypiać na siedząco.

Harmony pojechała ze swoją ciocią do galerii handlowej na zakupy, miały skoczyć także później do kina. Gloria dała mi zapasowy klucz do domu. Jej poziom zaufania wobec mnie był niezwykły. Nigdy nie będę w stanie jej się odwdzięczyć za to, co dla mnie zrobiła. Bez jej pomocy zapewne nie dostałabym tak szybko wizy, bo musiałabym przez jeszcze długie tygodnie zarabiać, by posiadać odpowiednią ilość oszczędności.

Nie mogłabym wtedy przylecieć do Stanów, gdy Azriel najbardziej mnie potrzebował. Nie byłabym w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie i może nigdy nie spotkałabym Tayen. Ani nie miałabym szansy ponownie zobaczyć się z rodzicami Danici.

Pojechałam ponownie do szpitala, chociaż Azriel nadal spał. Jednak samo siedzenie przy jego łóżku i trzymanie go za rękę działało na mnie kojąco.

Potrzebowałam go równie mocno jak powietrza.

Obserwowałam, jak jego zabandażowana klatka piersiowa powoli się unosiła, gdy oddychał miarowo.

Nagle poczułam, jak Azriel mocniej uścisnął moją dłoń. Przeniosłam spojrzenie z bandaży na twarz zaspanego ukochanego. Zamrugał powoli, nieco nieprzytomnie.

— Twój widok zaraz po obudzeniu się jest czymś, co nigdy mi się nie znudzi, Isobel — wyszeptał cicho, zachrypniętym głosem.

Posłałam mu słaby uśmiech.

— Chcesz wody?

— Tak. Umieram z pragnienia.

— Tylko bez takich tekstów, proszę cię. Nie jestem jeszcze gotowa na żarty o umieraniu.

Wstałam z krzesełka i sięgnęłam po butelkę niegazowanej wody mineralnej stojącej na szafce nocnej, tuż obok łóżka. Powoli i ostrożnie podsunęłam ją do ust Azriela i pomogłam mu się napić, małymi łykami. Nie chciałam, żeby się zakrztusił. Odstawiłam butelkę z powrotem na szafkę i ponownie wzięłam Azriela za rękę. Musiałam czuć jego skórę przy swojej. On zdawał się również potrzebować tego fizycznego kontaktu, ponieważ gdy tylko moja dłoń znalazła się ponownie w jego westchnął głęboko.

— Harmony, Brandon i Grant przesyłają pozdrowienia. Jade też, chociaż jeszcze jej nie poznałeś.

— Kto to Jade?

— Dziewczyna Brandona. Można powiedzieć, że pomogłam im się poznać.

— Brandon ma dziewczynę? — Zamrugał zaskoczony, chwilę później na jego twarzy pojawił się mały uśmieszek. — Oh, nie dam mu żyć. Tyle czasu próbował mi wmówić, że stałe związki nie są dla niego.

Zaśmiałam się cicho na te słowa.

— Naprawdę tak mówił? To jestem w tym planie razem z tobą. Coś mi się zdaje, że wpadł jak śliwka w kompot.

Azriel patrzył na mnie przez chwilę bez słowa, tylko się uśmiechając. Kciukiem musnął powoli wierzch mojej dłoni, zahaczając przy okazji o złotą bransoletkę.

— Gdy tylko stąd wyjdę zabiorę cię do Portland i pokażę ci moje miasto. Poznasz Lokiego. Z tego co wiem od mamy sąsiedzi wzięli go do siebie na czas nieobecności moich rodziców.

— Nie mogę się doczekać.

— A gdy będziesz musiała wracać do Londynu, to ja postaram się przylecieć do ciebie tak szybko, jak to możliwe.

— Mogę ty być jeszcze kilka miesięcy — przypomniałam z lekkim uśmiechem. Pochyliłam się nad Azrielem i pocałowałam go czule w policzek. — Nigdzie się nie wybieram.

— Lubię robić dalekosiężne plany, skarbie. Szczególnie z tobą w roli głównej.

Nie mogłam powstrzymać szerokiego uśmiechu.

Teraz gdy tak siedziałam przy Azrielu poczułam nagle, jak mój telefon zaczął dzwonić w kieszeni moich dżinsów.

Przed wejściem do szpitala wyciszyłam swój telefon i zostawiłam włączone jedynie wibracje. Wyciągnęłam go wolną ręką. Zobaczyłam na ekranie imię Tayen i moje serce na chwilę zamarło.

Dobrze wiedziałam z jakiego powodu do mnie dzwoniła.

Azriel spojrzał na mój telefon, a między jego brwiami pojawiła się pionowa, drobna zmarszczka zmartwienia.

— Coś się dzieje?

— Nic złego. Znaczy mam taką nadzieję. Za namową Tayen chcę spotkać się z rodzicami Danici — wyznałam cicho.

Oczy Azriela zalśniły w zrozumieniu. Kącik jego ust uniósł się w nieznacznym uśmiechu, dodającym mi otuchy.

— Gdybym miał taką szansę, też bym tak postąpił.

Odwzajemniłam słabo uśmiech i wzięłam głęboki wdech. Odebrałam telefon.

— Tak?

— O wszystkim im powiedziałam, Issy... — powiedziała Tayen głosem pełnym emocji. Płakała, mówiła nieco przez nos i przez chwilę myślałam, że rozmowa poszła tragicznie źle. To był jednak zły pomysł. Zniszczyłam im tylko uporządkowane życie, zdenerwowałam ich i po co właściwie chciałam ponownie wywrócić im do góry nogami świat? To był błąd i Tayen nie miała racji.

Tak mocno zapętliłam się w tych czarnych myślach, że nie słyszałam kolejnych słów Tayen. Dopiero mocniejszy uścisk dłoni Azriela wyrwał mnie z tej otchłani. Szepnął cicho:

— Isobel. Wszystko w porządku.

Spojrzałam na niego i wypuściłam powoli długo wstrzymywane powietrze.

— Możesz powtórzyć? — poprosiłam Tayen.

— Chcą się z tobą zobaczyć. Możesz przyjechać do domu?

Chwilę mi zajęło nim zrozumiałam znaczenie tych słów.

Dom.

Przypomniałam sobie naszą rozmowę sprzed kilku dni.

„— Myślę, że znalazłam się w końcu w domu — wyszeptałam ze słabym uśmiechem. Bo tak właśnie było. Nigdy ani razu nie czułam się w Londynie tak dobrze, jak teraz w Los Angeles. To tutaj był mój dom."

— Tak, przyjadę. Będę za około godzinę.

Ze względu na popołudniowe korki nie miałam najmniejszych szans dojechać tam szybciej.

Gdy się rozłączyłam schowałam telefon i wzięłam kilka powolnych, uspokajających oddechów.

— Pojechałbym z tobą, ale z oczywistych względów nie dam rady. Nie wypiszą mnie.

Pocałowałam Azriela krótko i delikatnie. Zaraz jednak się odsunęłam. Nie chciałam, żeby ponownie zaczął niepotrzebnie się wiercić.

— Leż grzecznie, odpoczywaj i naprawdę postaraj się jeszcze pospać. Wrócę do ciebie niedługo, obiecuję.

— Wiem. — Uniósł powoli dłoń i pogłaskał mnie po policzku. Odsunął mi za ucho ciemne pasmo włosów i wpatrywał się tak we mnie chwilę. — Nie musisz się jednak spieszyć. Mam zamiar się ciebie posłuchać i iść spać.

Przymknęłam powieki i wtuliłam twarz w jego dużą, chłodną dłoń. Westchnęłam. Zapach Azriela był ledwo wyczuwalny pod wonią środków antyseptycznych i szpitalnego mydła. Jednak tam był.

— Kolorowych snów.

Pocałowałam Azriela po raz ostatni i wyszłam z jego pokoju. Na korytarzu minęłam się z państwem Killinger i Emrysem. Rzuciłam w ich stronę „dzień dobry", które odwzajemnili i weszłam do windy.

***

Siedziałam w samochodzie przed domem Danici już kilka minut.

I Azriel i Tayen uważali, że nie robiłam nic złego i dodatkowo rodzina Danici chciałaby się ze mną spotkać. Przecież Tayen nawet mi to potwierdziła podczas naszej ostatniej rozmowy telefonicznej.

Mimo wszystko nie byłam w stanie wysiąść z samochodu.

Słyszałam kolejne wibracje mojego telefonu, gdy ktoś do mnie ponownie dzwonił. Zapewne Tayen.

Toczyłam walkę sama ze sobą i chyba jednak ją przegrywałam. Tak naprawdę bałam się wysiąść, przejść te kilkadziesiąt metrów do drzwi domu, tuż obok tego pięknego ogrodu i zapukać do drzwi.

Bałam się reakcji ludzi, którzy mnie zobaczą.

Ale również swojej własnej.

Tak bardzo chciałam, żeby Azriel tutaj był w tej chwili ze mną. Dodałby mi siły samą swoją obecnością. Ogromnie jej potrzebowałam.

Byłam tak zatopiona w swoich myślach, że na dźwięk cichego pukania w szybę aż podskoczyłam.

Spojrzałam w stronę okna i zobaczyłam pochylającego się nad nim starszego mężczyznę. Jego włosy były całkowicie białe, a twarz zdobiły zmarszczki.

Mimo wszystko od razu go poznałam.

Shean Riley.

Wskazał dłonią znacząco na drzwi, a potem na chodnik. Chciał, żebym wysiadła.

Nie mogłam się nad tym zastanawiać, inaczej w życiu nie zdobiłabym się na odwagę. Zagryzłam więc mocno wnętrze swojego policzka i na drżących nogach powoli wysiadłam na bezlitosne, upalne południowe słońce. Gorący wiatr ogrzał moje policzki, a w moje nozdrza uderzył ten tak znajomy, słodki zapach róż nagrzanych słońcem, suchej ziemi i Kalifornijskiego lata.

Objęłam się bezwiednie ramionami i wpatrywałam się w starszego mężczyznę. W ojca Danici.

Nie wiedziałam, jak się mam zachować.

Wtedy z Tayen działałam właściwie pod wpływem impulsu. Nie myślałam nad niczym. Po prostu z powodu nagłego napływu ogromnej ilości wspomnień nie panowałam nad swoimi słowami. No i jednak to była Tayen, moja dawna przyjaciółka.

Mój ojciec... Ojciec Danici to jednak zupełnie inna historia.

Czułam się teraz jak mała dziewczynka, która zgubiła się w centrum handlowym i która pragnie najmocniej na świecie przytulić się do swojego taty, ale obawia się, że on jest na nią zły.

Wpatrywaliśmy się w siebie chwilę, żadne z nas nic nie mówiło.

W niczym nie przypominałam Danici, nie było się co oszukiwać.

No... Może poza moim znamieniem na przedramieniu w kształcie kropli.

Mężczyzna również je zauważył, a jego oczy otworzyły się szerzej na jego widok.

Było dokładnie w tym samym miejscu, tej samej wielkości. Jak zawsze.

— Od zawsze masz to znamię? — zapytał cichym tonem Shean Riley.

— Tak. Mam je od urodzenia — wydusiłam z siebie z trudem.

— Dwadzieścia cztery lata temu, dokładnie dwudziestego siódmego stycznia otrzymałem wiadomość tekstową od mojej córki. Kilka godzin później zamiast Dani do mojego domu podjechała policja i poinformowała mnie o jej tragicznej śmierci.

Wielka gula powstała w moim gardle, a oczy zapiekły od gorący łez.

To był kolejny test. Znamię było pierwszym.

Chciał się upewnić, że znałam treść tej wiadomości tekstowej. Ostatniej, jaką Danica do niego wysłała.

Pamiętałam ją.

„Zostanę dzisiaj dłużej u Tayen, ma małe problemy. Wrócę na dwudziestą czterdzieści pięć."

— Napisałam... To znaczy Danica napisała, że zostanie dłużej u Tayen — odezwałam się cicho, a każde wypowiadane przeze mnie słowo było dla mnie wyzwaniem. — Miała wrócić na dwudziestą czterdzieści pięć. Ale tego nie zrobiła... Bardzo mi przykro.

Dolna warga mężczyzny zaczęła drżeć, a jego oczy zaszły mgłą. Gula w moim gardle rosła i w końcu nie wytrzymałam. Nie mogłam dłużej powstrzymać łez.

— Przepraszam — wyszeptałam, pociągając nosem.

— Słusznie przepraszasz za spóźnienie się do domu o całe dwadzieścia cztery lata.

Imadło ściskające moje serce powoli się rozluźniało. Wytarłam wierzchem dłoni swoje wilgotne oczy.

— Nie jestem Danicą — powiedziałam cicho, bo musiałam mieć pewność, że Shean Riley zdaje sobie z tego sprawę. — Jednak dzielimy tę samą duszę... I mam jej wspomnienia...

— Wiemy, Tayen nam o tym powiedziała.

— I naprawdę za wami wszystkimi tęsknię, jak nieprawdopodobnie by to nie brzmiało.

— My za tobą również. — Shean Riley wyciągnął w moją stronę powoli dłoń.

Zupełnie jak kiedyś wyciągał dłoń do małej Danici podczas spaceru, gdy marudziła, że nie ma siły już iść dalej albo gdy przewróciła się podczas lekcji jazdy na rowerze.

Złapałam go za rękę bez wahania.

— Czy mogę mówić do ciebie „tato"? — szepnęłam niepewnie i gapiłam się w swoje buty. Nie miałam odwagi spojrzeć mu w twarz. W razie, gdyby był tym moim pytaniem oburzony.

Przecież dopiero co mu przypomniałam, że tak naprawdę nie byłam jego córką.

Wiedziałam jednak, że jeśli będę przebywała w jego towarzystwie na pewno wymsknie mi się kiedyś to słowo. Tak samo, jak gdy patrzyłam na Tayen widziałam w niej nadal swoją dawną przyjaciółkę, a nie obcą kobietę dwa razy ode mnie starszą.

— Tylko, jeśli ja będę mówić nazywać cię swoją córką.

Poderwałam głowę i spojrzałam na niego z mocno bijącym sercem.

Uśmiechnął się do mnie lekko przez łzy, z którymi nadal walczył.

— Umowa stoi — powiedziałam cicho, odwzajemniając uśmiech.

Nie byłabym w stanie nawet wyrazić, jaką ulgę poczułam w tamtym momencie.

Tata zaprowadził mnie powoli wzdłuż chodnika w kierunku otwartych drzwi i czekających na nas na wejściu pozostałych członków mojej starej/nowej rodziny.

Gdy tylko przekroczyłam próg budynku zalała mnie fala poczucia przynależności, szczęścia i wewnętrznego spokoju.

Wróciłam do domu.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro