Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałam w gabinecie szkolnej pielęgniarki z zimnym okładem na twarzy. W tej chwili w gabinecie dyrektor rozmawiał z Tayen i tymi dwoma dupkami. Ja jako pierwsza opowiedziałam, co widziałam pokazałam nagranie przesłane mi przez Bryce. Zamiast robić tylko zrzuty po prostu sama je nagrała, za co byłam wdzięczna. Po moich zeznaniach dyrektor zasugerował mi powrót do domu, ale podziękowałam.

Nie chciałam tracić kolejnego dnia szkoły. Poza tym nic mi nie było. No, prócz pięknego czerwonego śladu męskiej dłoni na prawej stronie mojej twarzy. Krwawienie z wnętrza policzka ustało, a zimny okład pomógł na opuchliznę i ból.

Nie byłam osobą chowającą głowę w piasek. Poza tym miałam zamiar z wysoki uniesioną głową chodzić po szkolnych korytarzach i pokazywać, jak mnie załatwił Joel.

Damski bokser. Prychnęłam pod nosem.

Dobrze wiedziałam, że niektórzy w szkole mogą mieć mi za złe całą tę sytuację. Szkolna drużyna straciła dwóch najlepszych zawodników. Dowód w postaci mojej nabierającej teraz kolorów fioletowych twarzy powinien zamknąć im usta.

W końcu pielęgniarka zgodziła się mnie wypuścić z gabinetu. Dotarłam na końcówkę pierwszej lekcji, angielskiego.

Wszyscy się na mnie gapili z szeroko otwartymi oczami, w tym sama nauczycielka.

— To dzieło Joela Mendoza, jest w tej chwili na dywaniku u dyrektora — powiedziałam i zajęłam swoje miejsce.

W klasie uczniowie zaczęli szeptać nerwowo, co jakiś czas na mnie zerkając. Nie umknęło mi takie słowa jak „mistrzostwa", „drużyna" i „dramat".

Ludzie niestety mieli skłonność do przymykania oka na kwestie dla nich niewygodne.

Teraz naprawdę cieszyłam się z temperamentu Joela. Ślad na mojej twarzy zniknie, ale dzięki temu ludzie będą mogli zobaczyć do czego jest ten facet zdolny.

Dwie kolejne godziny minęły mi spokojnie. W końcu znalazłam się przed klasą od hiszpańskiego i zauważyłam Tayen, stojącą pod ścianą z ramionami splecionymi na piersiach. Na mój widok skrzywiła się lekko.

— Wyglądasz jak ofiara przemocy domowej. Bardzo boli?

— Już nie. Co wynikło ze spotkania u dyrektora?

— Oboje zostali wyrzuceni z drużyny, a Joel dodatkowo jest zawieszony na dwa tygodnie. Nie będziemy musiały w najbliższym czasie oglądać jego mordy.

Uśmiechnęłam się szeroko, zaraz jednak się skrzywiłam, gdy poczułam promieniujący ból.

— Dobra, jak się uśmiecham to boli.

— Dzięki za pomoc, Dani. Wcześniej nie zdążyłam ci podziękować, bo przylazła babka od chemii i zaprowadziła nas do dyra.

— Nie ma sprawy. Powiedz mi tylko, czy oni wcześniej też co znowu dokuczali? Czy dzisiaj był pierwszy raz od miesięcy?

— Co najwyżej gadali jakieś głupoty pod moim adresem. — Wzruszyła ramionami. — Dopiero dzisiaj coś w nich wstąpiło. Jak tylko zaparkowałam i wysiadłam z auta, dopadli do mnie i zabrali mi torbę. Resztę historii znasz.

Przynajmniej tyle dobrego, pomyślałam.

Naprawdę nie mogłam znieść myśli, że mogli cały ten czas nękać Tayen, a ja o tym ani nie wiedziałam, ani jej nie pomogłam.

Tayen wyglądała na spiętą, nerwowo skubała rękaw swojej bluzki na długi rękaw.

— Co jest?

— Po prostu... To za piękne, by było prawdziwe. Zawsze byłam kozłem ofiarnym w szkole, wcześniej w podstawówce też. Nie chce mi się wierzyć, że dyrektor podtrzyma swoją decyzję, nawet jeśli stał się cięty na przemoc z powodu tego, co stało się jesienią.

Na wspomnienie tej tragicznej soboty serce mnie zabolało. Przełknęłam ciężko ślinę.

— Nie zrobi tego. Moi rodzice pozwą Joela, tata nigdy mu tego nie daruje. W sieci krąży nagranie, jak się nad tobą znęcają. Nikt nie zamiecie tego pod dywan. Nie pozwolę na taki obrót sprawy.

Tayen pokiwała głową, nieco się rozluźniając. Wypuściła z ust powoli długo trzymane powietrze.

Zadzwonił dzwonek i ruszyłyśmy w stronę otwartej klasy.

Naprawdę wkurzały mnie te krótkie, ledwie pięciominutowe przerwy w tej szkole. Często ledwo zdążałam przejść z klasy do klasy, to dlatego nie widziałam się wcześniej z Tayen przed hiszpańskim. Ona miała zajęcia po drugiej stronie szkoły.

Podczas lunchu dzisiaj była podawana pizza. Wzięłam dwie porcje, jedną dla mojej przyjaciółki, a potem usiadłyśmy przy stole i rozmawiałyśmy o projekcie na hiszpański, jaki nam zleciła dzisiaj pani Perez. Musieliśmy wybrać sobie jedno hiszpańskojęzyczne miasto w Ameryce Południowej, nie musiało ono być w Meksyku, a potem po hiszpańsku przedstawić przed klasą jego historię oraz zabytki warte zwiedzenia, które zachowały się do naszych czasów.

— Myślę o Cuzco w Peru. Chętnie opowiedziałabym o Inkach i o tym jak biali koloniści z Hiszpanii zniszczyli tę cywilizację. Z dziką radością opiszę, jak traktowali tych cholernych najeźdźców.

Tayen zjadła kawałek swojej serowej pizzy. Wytarła serwetką sos z brody.

— Jesteś rządna krwi. — Uśmiechnęłam się z lekkim rozbawieniem. Już zdołałam się przekonać jak bardzo Tayen nienawidzi kolonistów. W dużej mierze za zniewolenie rdzennych ludów, zabieranie im ziem i niszczenie ich kultury. Poruszanie tematu Krzysztofa Kolumba przy niej nie było mądrym pomysłem. Może Tayen oficjalnie nie była członkinią plemienia Yurok, ale należała do niego całą swoją duszą. — Ciekawy temat.

— Nie wiem, czy nie za trudny pod względem języka. Jak ja mam to wszystko opowiedzieć po hiszpańsku? Powinnam pewnie wybrać coś prostego, jak Meksyk.

Tayen radziła sobie lepiej z hiszpańskim, podciągnęła oceny i uzupełniła zaległości.

Jednak jej pewność siebie w kwestii tego języka obcego była niezwykle niska.

Nauczycielka również nie pomagała. Pani Perez prychała i rzucała niemiłe komentarze, jeśli ktoś kaleczył akcent, mówił źle „r" czy wymówił niepoprawnie jakieś słowo.

Wymagający nauczyciele mogli być świetni, o ile posiadali dar do dzielenia się wiedzą, byli wyrozumiali, cierpliwi i przede wszystkim nauczanie sprawiło im przyjemność. Pani Perez miała często minę, jak gdyby była w naszej szkole za karę. Tak też się zachowywała wobec swoich uczniów.

Z całego serca wierzyłam w Tayen. Była w stanie wygłosić prezentację na piątkę. Miała świetną pamięć, była pracowita i ambitna.

Potrzebowała tylko trochę pomocy i przysłowiowego „kopa w tyłek".

— Nieee... Meksyk jest nudny. — Upiłam łyk swojego soku jabłkowego z kartonika. Skrzywiłam się lekko. Jezu, jaki słodki. Niestety, gdy przyszłyśmy nie było już żadnej butelki z wodą, wszystkie się sprzedały. Musiałyśmy więc zadowolić się sokiem. — Na bank zresztą kilka osób go wybierze, bo to łatwe. Materiałów jest od cholery. Cuzco jest świetne, pomogę się z pisaniem prezentacji i poćwiczymy ją. Możemy dzisiaj zacząć nad nią prace.

Tayen dojadła swój ostatni kawałek pizzy i zaczęła wycierać dłonie z tłuszczu o serwetkę.

Naprawdę ciężko było zepsuć pizzę. Bo co tutaj można popsuć? Jednak szkolna pizza była kiepska. Na zimno prawie niejadalna, za słona i tłusta. Na ciepło w miarę znośna. Moja porcja już stygła, więc pospiesznie także ją dokończyłam.

— Dobra. Biorę Cuzco. A ty o czym myślałaś? — Tayen oderwała słomkę od kartonika, wyciągnęła ją z foli i wbiła w górę opakowania.

Wzięła duży łyk soku, patrząc na mnie z ciekawością.

— Myślę o Buenos Aires.

Czułam na sobie spojrzenia uczniów na stołówce. Specjalnie zawiązałam włosy w kucyka, by dokładniej było widać moją twarz. Plotki szybko się rozchodziły i na pewno te dwadzieścia osób z mojej klasy na angielskim przekazało dalej, co powiedziałam.

Moje domysły były słuszne. Moją rozmowę z Tayen przerwał wysoki, napakowany chłopak. Nie kojarzyłam jego imienia, nie miałam z nim żadnych lekcji. Jednak po sportowej bluzie z logiem szkolnego zespołu futbolowego domyślałam się, że to kumpel Kellana i Joela z drużyny.

— Ty jesteś Danica Riley przez którą Joel i Kellan zostali wyrzuceni, a Joel jeszcze jest zawieszony?

— Czy ceną za te mięśnie był twój mózg, facet? — prychnęła Tayen. Chłopak kompletnie ją ignorował.

Czułam rosnący we mnie gniew. Starałam się jednak opanować. Upiłam kolejny łyk soku.

Jezu ile tu cukru. Tego się nie da pić, pomyślałam, krzywiąc się i odsunęłam od siebie kartonik z niedopitą zawartością.

Chłopak zaczynał się niecierpliwić, przystąpił z nogi na nogę i gapił się na mnie, jak gdybym miała dać mu jakiś skarb.

Odczekałam jeszcze pięć sekund zanim spokojnym głosem powiedziałam:

— Jestem tą Danicą Riley, którą twój kolega uderzył w twarz i której przyjaciółkę ta dwójka wcześniej wymienionych twoich kumpli nękała przez co najmniej ostatnie miesiące. W czymś mogę pomóc?

Posłałam mu promienny uśmiech. Taki, na jaki mogłam się zdobyć z bolącą twarzą i gotującym się we mnie gniewem.

— Słuchaj, przez ciebie chłopaki nie dostaną stypendium sportowego i nie mają szansy na studia. Zniszczysz im karierę. Weź idź do dyra i powiedz, że upadłaś czy coś. No i za dwa miesiące mamy mistrzostwa międzystanowe, bez nich ciężko będzie je wygrać.

Zamrugałam powoli, zdębiała.

— Ty tak teraz na poważnie?

Tayen nie była w taż takim szoku jak ja. Możliwe, że w przeszłości wiele razy jako ofiara przemocy w szkole była stawiana przed podobną sytuacją, jak ta.

— Tym razem wpadli po uszy w bagno, na własne życzenie i nawet twój ojczulek kumpel dyra nic nie zdziała, matołku.

Chłopak przeniósł na nią spojrzenie i zazgrzytał zębami.

— Nie wtrącaj się. To nie twoja sprawa.

— Moja. To ja jestem na filmiku krążącym teraz w sieci i to mnie Kellan wyrywał kartki z zeszytu. Ja niczego nie odwołam. A ty, Dani?

Tayen zerknęła na mnie pytająco. W jej czarnych oczach lśniła mściwość i satysfakcja.

Rozkoszowała się każdą chwilą tej rozmowy, jak i wcześniej u dyrektora. Miała podobne spojrzenie.

Dostała swoją zemstę.

— Nie ma nawet takiej opcji. Mało tego, Joel może spodziewać się pozwu. Zostałam pobita w szkole. Mój ojciec nie odpuści.

Już od chwili samego uderzenia zaczęłam szykować się dodatkowo do kolejnej dyskusji na temat zmiany szkoły. Mój tata na pewno znowu zechce mnie przenieść. Ani mi się jednak śniło.

— Jakiego znowu, kurwa, pobicia?! Ledwo cię dotknął! Na treningu chłopaki mają większe siniaki. Co ty chrzanisz? Słuchaj, blondyneczko, albo dzisiaj pójdziesz do dyrektora odwołać cokolwiek mu powiedziałaś albo pożałujesz. Nie wiesz z kim zadzierasz.

— Spójrz na moją twarz, idioto. Idealny odcisk ręki twojego bezmózgiego przemocowego kumpla. Niczego nie zamierzam odwoływać.

— Spływaj stad zanim ci żyłka pęknie — odpowiedziała Tayen zgryźliwym tonem.

— Możesz przekazać Joelowi, że spotkamy się w sądzie.

Podszedł do nas kolejny członek drużyny i już szykowałam się na kolejną serię ripost, jednak on zaczął odciągać swojego kolegę w stronę ich stolika.

— Odpuść, stary.

Poczekałam aż znajdą się poza zasięgiem uszy i spojrzałam na zadowoloną Tayen.

— Jak wiele razy musiałaś odwoływać swoje słowa, bo ci grozili albo nauczyciele czy nawet sam dyrektor wszystko bagatelizowali?

— Za każdym razem. Aż do teraz.

Gapiłam się na nią w szoku.

— Poważnie mówisz?

— Tak. — Wcześniej, jak jeszcze chodził ze mną do szkoły Desmond to chronił mnie na tyle na ile był w stanie. Sam też był obiektem szkolnego gnębienie przez swoją ...

Tayen urwała i zacisnęła usta w wąską kreskę.

Dokończyłam to zdanie w myślach.

„Sam też był obiektem szkolnego gnębienie przez swoją chorobę."

Czy Desmond traktował wizje jako wytwór wyobraźni?

Jeżeli pojawiały się tak często jak u mnie to mógł mieć takie epizody co kilka miesięcy. To by się zgadzało.

— Jeśli nie chcesz mi mówić, nie musisz, Tayen — zapewniłam ją cicho.

Miałam zamiar trzymać się swojego postanowienia, by to on sam mi o wszystkim powiedział. Nie chciałam nic na siłę wyciągać od Tayen.

— I tak dzisiaj pojedziesz ze mną do domu. Nie da się więc tego ukryć. Desmond nie zachowuje się teraz normalnie no i słyszałaś go ostatnio, gdy z nim rozmawiałam przez telefon. — Tayen wzięła głęboki wdech i ściszyła głos. — Mój brat cierpi na schizofrenię paranoidalną. Na to samo cierpiała nasza matka, to dziedziczne. Bierze stale leki przeciwpsychotyczne. Pomagają i to bardzo, ale mimo to i tak miewa co jakiś czas kolejne epizody.

Użyła czasu przeszłego podczas wspomnienia o matce, co mi nie umknęło.

Wszystkie dźwięki na stołówce wokół mnie ucichły, gdy ja przetwarzałam jej słowa.

Czyżby Desmond stracił pamięć o wszystkim, o mnie, o nas, przez branie tych leków?

Czy on w ogóle naprawdę ma schizofrenię?

Była to choroba dziedziczna, to fakt. Jeśli ich matka na nią cierpiała, to rzeczywiście on również mógł ją mieć.

Ból i współczucie przeszyły moją duszę.

Tak bardzo chciałam teraz do niego pojechać i po prostu go przytulić.

— Co się stało z waszą mamą? — zapytałam cicho.

Wolałam na razie dłużej nie rozmawiać o Desmondzie ani o niego nie dopytywać, bo się rozkleję.

— Trzy lata temu popróbowała popełnić samobójstwo w czasie trwania jednego z jej epizodów. Pocięła sobie brzuch nożem kuchennym... Lekarze nie zdołali jej uratować, chociaż próbowali. Spędziła w szpitalu ponad tydzień w śpiączce zanim zmarła.

To jednak nie było dobre pytanie. Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi.

— Przykro mi z powodu twojej mamy.

Tayen zacisnęła dłoń na kartoniku od soku, patrzyła na blat białego, brudnego szkolnego stołu. W kilku miejscach była oderwana farba.

— Po tym wydarzeniu Desmondowi się pogorszyło. Mocno przeżył śmierć mamy, a tak traumatyczne wydarzenie było idealną pożywką dla choroby. Jego epizody stały się intensywniejsze, a on tracił czasem kontakt w ogóle z rzeczywistością. Spędził na oddziale szpitalu psychiatrycznego trzy miesiące zanim dobrali mu odpowiednie leki i go ustabilizowali.

Nawet mając najlepsze, najdroższe ubezpieczenie zdrowotne i tak po czymś takim miało się do zapłaty ładną sumkę. Ubezpieczyciel pokrywa koszty leczenia tylko do pewnej kwoty, w zależności od umowy.

— To przez rachunki medyczne nabawiliście się problemów z kasą, prawda?

— Tak — mruknęła. — Nadal nie mogę zrozumieć, jakim prawem szpital kazał nam płacić za pobyt mamy, skoro opuściła to miejsce poprzez kostnicę? Pierdolone pijawki.

— Ten system jest chory. Powinna istnieć państwowa opieka zdrowotna, jak na przykład w Wielkiej Brytanii.

— Nasz rząd nigdy na to nie przystanie — parsknęła gorzko. — Mają z tego za dużą kasę.

— My tego pewnie nie dożyjemy, ale jeśli ludzie zaczną się buntować, to może za kilka dekad.

Przypomniałam sobie rozmowę z rodzicami na ten temat pod koniec lata. Słowa mamy pojawiły się w moich myślach:

— Twoje pokolenie ma szansę naprawdę sprawić, by żyło się wam lepiej.

Nie byłam co do tego przekonana. Może nasi wnukowie, pomyślałam i westchnęłam ciężko.

Chorowanie na coś przewlekłego lub cierpienie na chorobę psychiczną naprawdę mogło wpędzić w ogromne długi.

— Jak duży rachunek szpitalny wam za to przyszedł?

— Za operację mamy i jej pobyt w szpitalu dostaliśmy trzydzieści tysięcy dolarów. Za pobyt Desmonda później na oddziale rachunek opiewał na ponad siedemdziesiąt tysięcy dolarów. Mieliśmy najtańsze możliwe ubezpieczenie zdrowotne. Lepsze to jednak niż nic, bo bez niego mielibyśmy do zapłaty dodatkowe trzydzieści tysięcy dolarów.

— Jezu, to rozbój w biały dzień.

— I to za sam pobyt. Do tego dochodzą leki Desmonda i jego regularne wizyty u psychiatry. Musi być pod stałą opieką.

— To dlatego był taki załamany wizją utraty pracy.

Przez tę rozmowę teraz jeszcze bardziej chciałam pojechać i go przytulić. Zacisnęłam mocno dłonie w pięści na kolanach pod stołem.

Nadal nie rozumiałam tak wielu kwestii. Czy Desmond uważał wizje z wspomnieniami swoich przeszłych żyć i moje poprzednie wcielenia za kolejne epizody schizofreniczne?

Jeżeli naprawdę na nią chorował i miewał epizody, to mógł nie być w stanie ich rozróżnić.

Wizje były tak realne. Jak prawdziwe wspomnienia. Przecież sama na początku nie rozumiałam, co się ze mną działo.

Może unikał mnie, bo przeze mnie miał wizje, które uważał za epizody i w mojej obecności jego psychika cierpiała.

Przy mnie mu się pogorszało.

— Czy on na pewno ma schizofrenię? — zapytałam łagodnie, cicho. — Może tylko ma bujną wyobraźnię czy coś?

Powinnam ugryźć się w język. Nie dopytywać Tayne.

Przecież sama sobie obiecałam, że poczekam aż Desmond sam mi o wszystkim powie.

Jednak teraz tak wiele pytań rodziło się w mojej głowie... I nadzieja.

Miałam nadzieję, że to przez chorobę i leki Desmond mnie nie pamiętał i że teoretycznie, gdyby odstawił leki, to zacząłby mnie rozpoznawać.

Tylko teoretycznie, bo jeśli naprawdę chorował musiał brać leki do końca życia.

Zrobiłabym wszystko, aby mu pomóc i go uszczęśliwić.

Miałam teraz nadzieję, że to nie jest wcale jego ostatnie wcielenie.

Może nie wybrał niepamiętania mnie.

Tayen spojrzała na mnie z miną mówiącą „ty tak na poważnie?". Nie było to za mądre pytanie, to fakt.

— Tak. Słyszy głosy, ma głównie omamy słuchowe. Tak jak mama. Mama się pocięła, bo podobno Bóg jej kazał to zrobić. To ja ją znalazłam wykrwawiającą się w naszej kuchni, Danico. Była przekonana, że zrobiła dobrze. Desmond po pogrzebie mamy zaczął słyszeć głos zapewniający go, że żyje w fikcyjnym świecie i został uwięziony. A ten głos to jego przyjaciel z zewnątrz chcący mu pomóc. Ma nawet imię, Tony. Tony zapewnia go, że wystarczy skok z dużej wysokości, to otworzy się portal do prawdziwego świata.

— To dlatego kazałaś trzymać mu się z daleka od krawędzi dachu... — wyszeptałam głucho, patrząc na nią.

— Już dwa razy prawie skoczył przez tego całego pierdolonego niewidzialnego Tony'ego. Na szczęście Desmond zdaje sobie sprawę ze swojej choroby i gdy już naprawdę czuł, że powinien skoczyć z cholernego dachu, to dzwonił do mnie.

— Dzięki Bogom — sapnęłam czując przerażenie.

Mógł stracić życie zanim mogłabym go poznać.

Tayen wpatrywała się we mnie intensywnie. Wiedziałam o co zapyta zanim otworzyła usta.

— Czy ty się w nim zadurzyłaś? Wtedy, gdy u was pracował?

Nie brzmiała na złą czy poirytowaną, ale na rozbawioną.

— Cieszę się, że mogę ci poprawić humor moim nieistniejącym życiem uczuciowym i widocznie jednostronnym zainteresowaniem.

— Nie jestem pewna co do tej jednostronności.

Zmarszczyłam brwi na te słowa. Przecież powiedziała mi coś zupełnie innego całkiem niedawno.

— Ale powiedziałaś, że on nikogo nie szuka i chce być sam.

— Aj, nie powiedział mi tego nigdy, ale pewnie zazwyczaj nie chce nikogo obciążać swoją chorobą. A przynajmniej nikogo, kogo nie musi. Desmond jednak non stop o tobie gadał. Wtedy, gdy u was pracował. Już ci kiedyś mówiłam, nazywał cię „dziewczyną od udaru słonecznego". To było aż denerwujące.

Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Ciepło zalało moje serce. Zalążek nadziei zaczął rosnąć.

Nie mógł odstawić leków, więc zapewne nigdy mnie sobie nie przypomni. Ale naprawdę miałam szansę sprawić, by odwzajemnił moje uczucia. Musiałam zdobyć jego zaufanie.

Oby to, że Tayen mi o wszystkim powiedziała nie przekreśliło mnie u niego.

Może nie chciał, abym wiedziała o jego chorobie. Może Tayen popełniła błąd, a ja jeszcze większy, bo słuchałam i nawet sama zadawałam pytania.

Ludzie zaczęli się już powoli zbierać i opuszczać stołówkę. Zerknęłam na duży zegar na ścianie, tuż nad bufetem. Była dwunasta trzydzieści, do dzwonka zostało pięć minut.

W sumie świetnie się składało. Dostałam zbyt dużo informacji na raz do przetworzenia i potrzebowałam chwili na ich przetrawienie.

Tayen podążyła wzrokiem za moim spojrzeniem i skrzywiła się lekko.

— Super, mam zaraz angielski. Będę musiała wyjaśnić nauczycielce losy mojego wypracowania. Cudownie.

— Nie da ci jedynki.

— Niech tylko spróbuje, to sama pójdę do dyrektora i poproszę, aby jej wyjaśnił, jakie to byłoby chore.

Wstałam i wzięłam swoją tacę, żeby ją odnieść.

— Chcesz dopić mój sok? — zaproponowałam, patrząc na swój prawie pełny kartonik.— Wzięłam tylko jakieś trzy łyki.

Nienawidziłam marnować jedzenia.

— Pewnie. Lubię go.

— To prawie sam cukier.

— Lubię być na cukrowym haju. Tani i szybko działa. — Mrugnęła do mnie z uśmieszkiem i wzięła z mojej tacy kartonik z sokiem.

Wzięła swoją tacę w drugą rękę i poszłyśmy obie je odnieść.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro