Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Po szkole zgodnie z ustaleniami spotkałam się na parkingu z Tayen.

Nadal miałam rower Tayen w bagażniku, więc przy okazji miałam zamiar go jej oddać.

— Okej, to jedź za mną — powiedziała Tayen i wsiadła do Skody.

Poszłam do swojego SUVa. Gdy udało nam się już wyjechać ze szkolnego parkingu posłusznie pojechałam za przyjaciółką.

W trakcie jazdy czułam rosnącą ekscytację i podenerwowanie.

Z jednej strony naprawdę chciałam zobaczyć Desmonda. Nie licząc tej krótkiej chwili, gdy widziałam go poprzedniego dnia, to nie miałam okazji go zobaczyć od miesięcy. Równie długo nie zamieniłam z nim ani jednego słowa.

Tayen powiedziała, że jej brat teraz nie zachowywał się do końca normalnie i nie ma opcji, by ukryć przede mną jego chorobę. Co miała na myśli?

Martwiłam się o niego tak bardzo.

Byłam ponad to gotowa na najgorsze warunki mieszkaniowe, jakie byłam w stanie sobie wyobrazić. Niechęć Tayen do mojej wizyty była naprawdę duża.

Wyjechaliśmy z terenu ładnych osiedli domów mieszkalnych, a potem przechlaliśmy przez dzielnicę pełną sklepów, domów handlowych i biurowców.

Po jakiś dziesięciu minutach dotarliśmy do znacznie biedniejszej dzielnicy. Z obu stron mijałam liche domki. Przypominały bardziej letniskowe, jednak wiedziałam, że mieszkali tam normalnie ludzie. Pomiędzy nimi były przyczepy robiące za domy, dla tych jeszcze uboższych.

W końcu dojechaliśmy pod jednopiętrowy, mały drewniany dom. Wyglądał, jakby przerwano jego budowę w połowie. Okna po lewej stronie nie miały szyb, zasłonięte były chyba czarną folią. Weranda została ukończona jedynie z przodu, od małych dwóch schodków do drzwi. Po lewej i prawej stronie znajdowały się dziury.

Drzwi nie były zdecydowanie przeznaczona do bycia drzwiami wyjściowymi. Wyglądały jak takie do wstawienia do salonu. Górna część była z przezroczystego szkła, a dolna z cienkiej deski. Można je było bez problemu wyważyć kopnięciem.

Mój tata mający bzika na punkcie bezpieczeństwa dostałby wylewu na widok okien z folią i tych drzwi.

Nie było podjazdu ani żadnego garażu. Tayen zaparkowała samochód na trawie obok domu i wysiadła.

Stanęłam obok niej, wyłączyłam silnik i wysiadłam ze swojego samochodu. Przeszłam do bagażnika i wyciągnęłam jej rower.

Mogłam zauważyć napięcie w ciele mojej przyjaciółki.

Postawiłam rower, a ona od razu go wzięła. Zaprowadziła go w stronę domu i postawiła go pod ścianą, za Skodą.

— Chodź — powiedziała i skierowała się do domu, poszłam za nią.

Deski głośno skrzypiały, gdy stawiałam kroki. Jak gdyby miały zaraz załamać się pod moim ciężarem.

Tayen otworzyła drzwi od domu i weszła do środka. Poszłam za nią.

Naprawdę starałam się panować nad mimiką twarzy, ale nie udało mi się powstrzymać wyrazu grozy na to, co zastałam w środku.

Od razu po wejściu weszłam do salonu połączonego z kuchnią i jadalnią. W pomieszczeniu stała stara, czerwona kanapa, metalowy kwadratowy stół z czterema wąskimi, zapewne niewygodnymi krzesłami. Po lewej stronie widziałam jedne drzwi, zapewne prowadzące do łazienki. Tuż obok nich widziałam jakiś wysoki, dwuskrzydłowy parawan oddzielający kolejny pokój od salonu.

Po lewej stronie widziałam szafę z popsutymi drzwiczkami, jedne wisiały zdecydowanie za nisko. Obok było małe biurko, potem kuchenny blat. Na nim turystyczna kuchenka z dwoma palnikami. Obok jednokomorowy zlew i kilka szafek.

Na biurku leżał stos książek i laptop.

Domyśliłam się, że to pomieszczenie było również pokojem Tayen.

Dom był na tyle maleńki z zewnątrz, że za parawanem mógł być jeszcze tylko jeden pokój, zapewne Desmonda.

Między szafkami, a ścianą widniało puste miejsce, podłoga była tam nieco jaśniejsza, jak gdyby długo coś tam stało.

— Wcześniej tam była lodówka, ale jakoś pół roku temu nam padła — mruknęła Tayen. — Z sufitu nam cieknie i mimo nadstawiania miski, to woda zrobiła swoje. Dobrze, że mieszkamy w Kalifornii, gdzie rzadko są burze. W innym razie już dawno stracilibyśmy dach nad głową. W dosłownym znaczeniu.

Uniosłam głowę i rzeczywiście, zauważyłam drewniane deski pozaklejane czarną taśmą. Nad lodówką rzeczywiście znajdowała się największa ilość taśmy, jak gdyby to tam były największe szkody wyrządzone przez naturę.

Dach nie był dokończony. Nie było tam blachówek, a tylko drewniane deski. Nic dziwnego, że przeciekało. Niczym niezabezpieczone drewno musiało prędzej czy później się poddać.

— Ostrzegałam cię — wymamrotała Tayen. — Ojciec zacząć budować ten dom z mamą, gdy się urodziłam. Jednak potem mama zaczęła mieć pierwsze objawy choroby i odszedł. Zostawił nas, a ona nie miała jak i za co dokończyć budowy.

Jaki kawał sukinsyna, pomyślałam i zacisnęłam dłonie w pięści.

Jak można było zostawić kobietę z dwójką małych dzieci i to w takim miejscu, bo zaczęła chorować?

Wzięłam powoli kilka głębokich wdechów nosem i wydechów ustami.

Już samo to, że tutaj byłam denerwowało Tayen wystarczająco. Nie chciałam jej dokładać jeszcze moich emocji.

— Spodziewałam się czegoś znacznie o wiele gorszego przez te twoje dziwne teksty, Tayen — zapewniłam ją i posłałam jej lekki uśmiech. — Dom to dom. Najważniejsze, że go macie. Nie masz powodu do wstydu.

Drzwi od łazienki się otworzyły i wyszła z nich starsza kobieta. Na jej pomarszczonej twarzy pojawił się uśmiech, gdy zauważyła Tayen.

— O, już jesteś. Desmond śpi, wcześniej trochę sobie porozmawialiśmy. Było raczej spokojnie.

— Bardzo pani dziękuję, pani Glover.

— Nie ma problemu. Widzę, że przyprowadziłaś koleżankę, jak miło. Przyniosłam rano ciasteczka. Będziecie miały do herbaty.

Zerknęłam odruchowo na blat i rzeczywiście, obok czajnika zauważyłam pudełko do przechowywania żywności w którym widziałam ciastka.

Spojrzałam ponownie na starszą kobietę.

— Dzień dobry, jestem Danica — przedstawiłam się staruszce, a ona posłała mi szeroki uśmiech. Nie miała co najmniej połowy zębów.

— Miło mi cię poznać. Znacie się ze szkoły?

— Tak, chodzimy razem na hiszpański i matematykę.

Jej uśmiech nagle zniknął i spojrzała ze zmartwieniem na mój policzek.

Totalnie zapomniałam o śladzie na twarzy. Widziałam wcześniej w lustrze w łazience przed ostatnią lekcją, że zmienił się już powoli z czerwonego na siny.

— Oh, drogie dziecko, co ci się stało?

— W szkole jeden facet mnie uderzył, ale spokojnie, niech się pani nie martwi, dostał za swoje — mrugnęłam do niej z uśmieszkiem zadowolenia.

Kobieta pokiwała głową przyjmując moje wyjaśnienie.

— Dziękuję pani za dzisiaj — wtrąciła Tayen z lekkim uśmiechem, kierując uwagę staruszki na siebie.

— Ależ nie ma za co, dziecinko. Idę już do siebie, mój Stanley z pewnością zgłodniał. Będę jutro o tej samej porze, Tayen.

— Jest pani aniołem, pani Glover. Do zobaczenia.

Patrzyłam jak kobieta przeszła przez pokój nieco kuśtykając na prawą nogę i wyszła.

Gdy drzwi się za nią zamknęły Tayen rzuciła swoją torbę na kanapę.

— Ona spędza z nim czas w ciągu dnia?

— Tak. Gdyby nie pani Glover nie mogłabym chodzić do szkoły w trakcie epizodów mojego brata — westchnęła ciężko. — Boję się zostawiać go wtedy samego. Dzięki niej nie muszę tego robić. To moja sąsiadka. Mieszka w przyczepie tuż obok. Stanley to jej kocur.

Tayen przeszła przez pokój i otworzyła szafkę wiszącą na ścianie, wyciągnęła z niej szklankę i napełniła ją wodą z kranu. Miała ona zdecydowanie zbyt ciemny kolor na to, by być smaczna, ale Tayen bez wahania wypiła duszkiem większość zawartości szklanki. Sięgnęła potem po czajnik i napełniła go wodą, a potem włączyła.

— Zrobię nam herbatę do tych ciasteczek i możemy usiąść do hiszpańskiego.

Usiadłyśmy przy stole, bo biurko było stanowczo za małe na dwie osoby i jeszcze książki z zeszytami. Krzesła były dokładnie tak niewygodne, na jakie wyglądały. Jednak ignorowałam dyskomfort. Zjadłam dwa czekoladowe ciasteczka pani Glover, były zdecydowanie za słodkie jak na mój gust. Nie chciałam jeść więcej jednak z tego powodu, że bardzo smakowały one Tayen. Poza tym tak naprawdę nie widziałam tutaj praktycznie żadnego innego jedzenia, chyba że mieli coś w szafkach kuchennych. Były one jednak małe i naprawdę nie wiem co mogłoby się tam zmieścić.

Byłyśmy już po reaserchu i pisałyśmy początek prezentacji Tayen po hiszpańsku, gdy zza parawanu usłyszałam zaspany głos Desmonda.

— Daj mi spokój... Nic mnie to nie obchodzi. Po prostu zniknij w końcu.

Tayen zamarła z długopisem nad brudnopisem i spojrzała w stronę parawanu.

Po chwili usłyszałyśmy kroki. Parawan odsunął się na bok i do pokoju wszedł Desmond w szarej koszulce i czarnych krótkich spodenkach. Nie miał nic na stopach, a jego krucze włosy stanowiły jeden wielki ciemny nieład.

Mamrotał coś pod nosem, wyraźnie poirytowany. Kierował się w stronę łazienki, jeszcze nas nie zauważył.

— Zamknij się w końcu, błagam — warknął w prawą stronę w powietrze, zupełnie jak gdyby ktoś tam stał.

— Cześć, braciszku! — zawołała Tayen i potrząsnęła pudełkiem z ciasteczkami. Próbowała skupić jego uwagę na sobie. — Jadłeś już ciacha od pani Glover? Są przepyszne. Albo cokolwiek innego?

Desmond patrzył jeszcze chwilę w puste miejsce, zaciskał nerwowo dłonie w pięści i zaraz je rozluźniał. Cokolwiek słyszał, musiało naprawdę mocno go denerwować.

W końcu przeniósł swoje spojrzenie na siostrę. Miał mocno zaciśniętą szczękę. Nie golił się od co najmniej kilku dni, jego twarz pokrywał ciemny zarost.

— Jeszcze nic dzisiaj. Jak było w szkole?

— Ciekawiej niż zazwyczaj, szczególnie rano. Opowiem ci, jak coś zjesz. Nie możesz brać leków na pusty żołądek.

Desmond podszedł do blatu, wyciągnął czysty kubek z szafki i nalał sobie wody z kranu. Starał się zachowywać, jak gdyby wszystko było w porządku, zapewne by nie martwić siostry, ale po jego ciągle zmieniającej się mimice twarzy i mowie ciała wiedziałam, że cały czas coś słyszał. I może nawet widział. Co jakiś czas zerkał na swoją prawą stronę. Stał do nas bokiem, idealnie więc wszystko widziałam. Dłonie lekko mu drżały.

Był tak rozkojarzony, że zauważył mnie dopiero wtedy, gdy podszedł sto stołu z zamiarem sięgnięcia po ciastko. Jego dłoń zatrzymała się w połowie drogi do pudełka i wbił swoje spojrzenie w moje oczy. Źrenice mu się rozszerzyły.

Nic nie mówił dłuższą chwilę.

— Des? — zapytała cicho, ostrożnie Tayen. — Co jest?

Zignorował ją zupełnie, patrzył cały czas na mnie.

— Co ci się stało z twarzą, dziewczyno od udaru słonecznego?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro