Rozdział 10.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na początku chcę wam powiedzieć, że musiałam lekko zmienić mieszkanie Turner'ów. Dlaczego, dowiecie się w tym rozdziale.

-Czujesz to? - lekko dotknęła mojego nadgarstka.

-Tak, cholernie boli - odezwałam się, mocniej ściskając dłoń Andy'ego. Miałam to robić wtedy, gdy ból był nie do wytrzymania. Ściskanie albo krzyczenie. Coś mi się wydaje, że pierwsza opcja ma więcej zalet niż druga. No co, martwię się też o innych.

-Okey, w takim razie zadzwonimy na pogotowie. Wygląda mi to na coś dość poważnego.

-Nie! Tylko nie karetka! - no proszę, jednak zaczęłam krzyczeć.

-Mógłbym zawieść ją swoim samochodem? - wtrącił Andy. Proszę cię, skarbie. Uśmiechnij się, nie wiem, zrób coś, żeby się zgodziła.

-No dobrze, niech wam będzie. W takim razie idź po wasze rzeczy, a ja w tym czasie jakoś ustabilizuję jej ten nadgarstek - powiedziała, podchodząc do gabloty znajdującej się w pobliżu biurka.

-Okey, to zaraz jestem. Trzymaj się, Vicky - złożył lekki pocałunek na moich ustach, po czym opuścił gabinet.

Higienistka podeszła do mnie, trzymając w ręce zawiniątko bandażu oraz nożyczki. Położyłam dłoń na znajdującym się obok mnie stoliku, a kobieta owinęła ją starannie w pobliżu nadgarstka. Kiedy uznała, że taka grubość wystarczy, odcięła resztę materiału oraz zacisnęła ten znajdujący się na mojej dłoni, wiążąc go.

-Mówiła pani, że jest to coś poważnego... Miała pani coś konkretnego na myśli? - zapytałam, przerywając niezręczną ciszę.

-Zwichnięcie, skręcenie... Złamanie to raczej nie jest. Tak, czy inaczej, szpital odwiedzić musisz.

-Okey, lepiej nie wnikam w szczegóły - spuściłam ze  zrezygnowaniem głowę.

-Wszystkiego dowiesz się w szpitalu, ale na prawdę, nie musisz się aż tak stresować. Przecież widzę jakie masz oczy, i że zaraz najchętniej zleciałabyś mi z tej leżanki - odparła, lekko się uśmiechając.

-Nic nie poradzę, tak już mam.

-Już jestem! - usłyszałam krzyk dochodzący z drugiej części gabinetu. Zapewne był to Andrew - Mam wszystko, możemy jechać - podszedł do nas i stanął obok mnie.

-Dobrze, w takim razie uważaj na tą rękę. Nie wykonuj nią gwałtownych ruchów ani nic, co mogłoby się przyczynić do pogorszenia sytuacji - poinstruowała mnie.

-Będę uważać, dziękuję - zeszłam z leżanki przy pomocy Andy'ego 

-Nie ma sprawy, lećcie już.

-Do widzenia! - krzyknął Andrew, po czym opuściliśmy gabinet - Wziąłbym cię na ręce, ale widzisz, że nie mam jak - zasmucił się.

-Oj, nie przesadzaj, dam sobie radę. Z resztą, to jeszcze mogę chodzić sama - oznajmiłam, łapiąc chłopaka pod rękę.

***

-Wygląda mi to na zwichnięcie nadgarstka - powiedział lekarz, oglądając wykonane przed chwilą zdjęcie rentgenowskie. 

-Co teraz będzie? - zapytał Andy, mocniej ściskając moją "zdrową" dłoń.

-Musimy nastawić kość - rzucił beznamiętnie. Pomimo, że stał tyłem, czułam, że uśmiech Jokera nie schodzi z jego twarzy. Chyba wiecie, co mam na myśli.

-Jezu, Andy - wtuliłam się w chłopaka, po czym pojedyncze łzy zaczęły spływać po moich policzkach.

-Nie płacz, jestem tutaj z tobą. Nie bój się - próbował mnie pocieszyć, gładząc lekko moje plecy.

-Zapraszam - podszedł w kierunku fotela chirurgicznego, wysyłając w moją stronę uśmiech. Czy tylko ja mam ochotę powiesić go za ten cholerny kaftanik na jakimś słupie?!

-Chodź, zaraz będzie po wszystkim - odsunął się ode mnie oraz spojrzał mi głęboko w oczy.

-Nie zostawiaj mnie - odpowiedziałam, chcąc wylać kolejną lawinę łez.

-Nie zostawię - wstaliśmy z krzesła, po czym Andy pomógł mi usiąść na fotelu. Kiedy już znajdowałam się na nim, chłopak stanął u mojego prawego boku.

-Abby, podaj pani znieczulenie - odparł. Przy moim prawym boku zjawiła się wysoka brunetka ubrana w krótki, niebieski fartuch. Wstrzyknęła mi jakąś przeźroczystą substancję, po czym odeszła w objęcia lekarza. Nie no, żartuję.

-Będzie dobrze, nie bój się - powiedział Andy, gładząc kciukiem moją dłoń. Momentalnie poczułam ogromny ból w "chorej" ręce, na co w efekcie głośno zaczęłam krzyczeć.

-Już po wszystkim, dzielna pani była - no co za idiota! Ja mu się jeszcze odwdzięczę!

-Bolało? - zapytał Andy.

-Nie, wiesz? Zajebiście było! Normalnie o niczym lepszym nie marzyłam!

-Ważne, że dałaś radę.

-Mówiłam, że szkoła to będzie zły pomysł!

-Okey, teraz założę pani gips - przerwał lekarz.

Podszedł do mnie, ciągnąc za sobą stoliczek. Naciągnął na moją rękę tak zwany rękaw, po czym odciął jego nadmiar. Okrytą już rękę dodatkowo owinął podkładem podgipsowym, po to, aby zaraz nałożyć opaskę gipsową. Wiem, wygląda to dość skomplikowanie, ale w rzeczywistości są to zwyczajne kawałki jakiejś szmatki.

-Gotowe - powiedział, odchodząc ode mnie - Proszę zjawić się za dwa tygodnie na ściągnięcie i kontrolę.

-Okey, dziękujemy - odparł Andrew, pomagając mi wstać - Do widzenia - wyszliśmy z pomieszczenia. Zatrzymaliśmy się na chwilkę przy drzwiach.

-Nigdy więcej! - powiedziałam, podnosząc głos.

-Ale już po wszystkim, to najważniejsze. Wracamy do domu? 

-Tak, tylko o tym marzę.

***

-Już jestem! - wykrzyczałam, zdejmując buty. Muszę przyznać, że nie było to łatwe zajęcie.

-Przyjdź do nas na chwilkę - usłyszałam głos mamy.

-Idę, idę - ruszyłam w stronę salonu, gdzie zastałam siedzących na kanapie rodziców z jakąś kobietą - Kto to do cholery jest? Kuratora mi załatwiliście?

-Victoria! - wykrzyczał ojciec.

-Co?

-To jest Angie, nasza nowa współlokatorka.

-Aha, fajnie wiedzieć.

-Co ci się stało w rękę? - zapytała mama.

-Nic - rzuciłam beznamiętnie - Czyli co, ona będzie spała u mnie w pokoju, a ja na kanapie?

-Będzie mieszkać w pokoju naprzeciwko ciebie. I spokojniej trochę, okey? - kontynuował ojciec.

-Czyli jednak nie jest pusty. Boże, czemu ja jestem taka naiwna!

-O co jesteś taka zła?

-O nic, wiesz? - energicznie ruszyłam się ze swojego miejsca i udałam się schodami na górę, wchodząc do swojego pokoju. Rzuciłam na podłogę torbę, po czym wyszłam na balkon, siadając na krześle.

-Czemu mój skarbek taki smutny? - na równoległym balkonie dostrzegłam Andy'ego.

-Dość, że ta ręka boli jak cholera, to jeszcze rodzice sprowadzili do domu jakąś cukierkową lafiryndę, twierdząc, że jest naszą nową współlokatorką. Zajebiście, nie?

-Ojoj... wiesz, zawsze możesz przyjść do mnie jak będziesz miała dość.

-W takim razie spodziewaj się w najbliższym czasie mojego towarzystwa.

-Okey - uśmiechnął się.

-Możemy pogadać? - w drzwiach balkonowych stała Angie.

-Nie mam zbytnio ochoty gadać z Barbie, która uciekła Ken'owi sprzed ołtarza. No dalej, leć do niego, bo jeszcze chłopina z samotności uschnie.

-Pytam serio.

-Dla twojej wiadomości znajdujesz się w MOIM domu, w MOIM pokoju i właśnie przeszkodziłaś MNIE i MOJEMU chłopakowi w rozmowie - powiedziałam, dając nacisk na odmianę słowa "mój".

-Proszę tylko o pięć minut - nie dawała za wygraną.

-No dobra, niech ci będzie. Zaraz wracam.

-Okey - odparł Andy. Podniosłam się ze swojego miejsca oraz weszłam do pokoju, stając naprzeciw blondynki. Gdyby nie fakt, że miała na sobie około dziesięciocentymetrowe szpilki, byłaby ode mnie o wiele niższa.

-Dlaczego masz do mnie taką niechęć? - zapytała, przerywając panującą pomiędzy nami ciszę.

-Hm, pomyślmy. Może dlatego, że niespodziewanie zjawiasz się w moim domu i oznajmiasz, że jesteś moją współlokatorką?!

-Dobra, powiem ci. Nie ważne, że mnie za to zabiją, ważniejsza jesteś ty - no, Angie, powiem ci, że zabrzmiało to jak z jakiejś komedii romantycznej.

-Kto ma cię zabić? Za co?

-Twoi rodzice za to, że ci powiedziałam.

-Mów, nie wydam cię.

-No więc twoi rodzice wyjeżdżają dzisiaj w delegację i "zaprosili" mnie na czas ich nieobecności, żebyś nie musiała siedzieć sama w domu. Tylko nie mów im, że ci powiedziałam.

-No okey. Czyli mam rozumieć, że będziesz taką moją niańką?

-Nie, po prostu będę tu siedzieć razem z tobą.

-Okey.

-Dzięki, że zgodziłaś się pogadać.

-Nie no, nie ma sprawy. A i przepraszam za swoje zachowanie, nie powinnam...

-Przeprosiny przyjęte. Okey, to ja już ci głowy nie zaprzątam, jak coś to wołaj.

-Okey - wyszła z pokoju, a ja obróciłam się na pięcie, chcąc wyjść na balkon.

-Victoria! - usłyszałam z salonu krzyk taty. Czy na prawdę nie można mieć chwili spokoju?

-Czego znowu?

-Z szacunkiem! Zejdź do nas na chwilę.

-Zaraz przyjdę.

-Teraz!

-Jezuu! - wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami oraz zeszłam na dół. Zatrzymałam się w salonie.

-Usiądź - wskazał miejsce obok siebie.

-Wolę stać.

-Siadaj! 

-Czyli moje zdanie się już nie liczy, tak?

-Proszę cię żebyś usiadła, to to łaskawie zrób! - spoczęłam na końcu kanapy.

-Pasuje?!

-Może być. Teraz mi wytłumacz co z tą ręką.

-Wywaliłam się na WF-ie.

-I szkolna higienistka ci gips założyła?

-Byłam w szpitalu?

-Sama? - ciągnął dalej.

-Z Andy'm?

-I czemu mnie ze szkoły nie powiadomili?

-Bo jestem pełnoletnia?

-Serio? - wzdrygnął się jak fretka podczas polowania.

-No na to wygląda. Dowód osobisty pokazać?

-Nie trzeba. Okey, do rzeczy, mamy do ciebie sprawę - zaczęła mama.

-Jaką?

-Dzisiaj o 20 jedziemy z tatą do Cincinnati. Taka jakby delegacja.

-Na ile?

-Dwa tygodnie.

-Okey.

-Tylko proszę, nie pozabijaj się z Angie i nie zajdź w ciążę - dodała, gestykulując rękami. Co ja mówię, ona nimi majtała jak jakiś cygan, chcący za wszelką cenę sprzedać odzież.

-Spokojnie, o to się nie martw.

-Nie szalej za bardzo - rzucił tata.

-Okey, okey. To tyle?

-Raczej tak.

-Okey, to ja idę do kuchni obrać jabłko.

-Okey.

-Angie! - krzyknęłam.

-Tak? - odpowiedziała, stając na schodach.

-Chcesz jabłko?

-Wiesz, no, wiedźma otruła śpiącą królewnę jabłkiem - zaśmiałyśmy się - Jak proponujesz to z chęcią zjem.

-Okey, to przyniosę ci do pokoju.

-Okey - wróciła na górę.

Zabrałam z miski dwa jabłka oraz starannie opłukałam je wodą, po czym wytarłam ręcznikiem papierowym. Teraz czas na obieranie... Dam radę. Wyjęłam z szuflady obieraczkę i zaczęłam pozbawiać owoce skórki. Uff, udało się bez obcięcia palców. Muszę przyznać, że życie z uwięzioną jedną ręką do łatwych nie należy. No ale cóż, jakoś muszę to przeżyć. Chwyciłam nóż i postawiłam jabłka na desce do krojenia. Być albo nie być... Jeb! Okey, palce całe. Jeszcze raz. Pięć... Cztery... Trzy... Dwa... Jeden! AAAA! Cholera... Efektownie zdarłam grubą warstwę skóry z palca wskazującego. Powoli zaczęła sączyć się z niego krew, którą zniwelowałam, przecierając ręką o spodnie. Muszę pokroić te jabłka! Jeszcze tylko dwa cięcia.. dam radę. Trzy... Dwa... Jeden... Udało się! Jeszcze raz... Tak! Jest dobrze! Podzieliłam jabłka po równo i rozłożyłam na dwóch talerzykach. Posprzątałam po sobie oraz prędko udałam się na górę. Kiedy byłam już na miejscu, zapukałam do pokoju Angie.

-Proszę! - usłyszałam, po czym weszłam do pomieszczenia.

-Trzymaj, smacznego - podałam jej talerzyk.

-Dzięki - odebrała przekąskę, po czym opuściłam "jej rezydencję", udając się do swojego pokoju. Odłożyłam kawałki jabłka na biurko i zaczęłam w pośpiechu szukać chusteczek higienicznych. Kiedy wreszcie je znalazłam, wyciągnęłam jedną z opakowania i owinęłam nią poszkodowanego palca. Usiadłam w rogu łóżka i lekko przymknęłam powieki. Zaczęło kręcić mi się w głowie... Wszystko było takie ciemne...





Ach ta nasza niezdarna Vicky.. Kto jej zdrowia życzy? No cóż, tak już ma. Okey, ale teraz jak myślicie, Vicky polubi Angie czy będą walczyć na każdym kroku? Ja osobiście wierzę w tę dwójkę. Okey, to teraz co? Do czwartku, misie! Cześć!

~6LittleDevil6

*ROZDZIAŁ SPRAWDZANY*

*ZAWIERA 1657 SŁÓW*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro