Rozdział 4.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W kościele rodzice nawet nas nie zauważyli. Teraz, kiedy zmierzamy za samochodem pogrzbowym w kierunku pochówku babci, prowadzą całą "zgraję maszerujących". Rozmawiają cały czas o mnie. Jaką to beznadziejną córką jestem, że na pogrzb własnej babci nie przyszłam!

-Otóż przyszłam, mamusiu - powiedziałam, dając nacisk na słowo "mamusiu". Dorównali mi kroku.

-Gdzie byłaś? Martwiliśmy się.

-Po pierwsze, to nie uwierzę wam, że się martwiliście, a po drugie, to mogliście zadzwonić. Telefon miałam włączony tylko duma drugiej strony nie pozwoliła na rozmowę.

-Sama nas prowokujesz. Jeszcze w takim dniu - odezwała się mama, kręcąc głową.

-Nie moja wina, że nie macie cierpliwości do WŁASNEGO dziecka. Mieliście mnie w dupie przez te osiemnaście lat, a teraz co? Wielce przypomnieliście sobie, że macie córkę? Oj, przepraszam, dorosłą córkę - zaczęłam żywo gestykulować rękami.

-Nie mieliśmy wtedy czasu, ale przecież była babcia.

-No właśnie.. nie mieliście czasu. Ale jednak jeżeli pisze się na dziecko, to należy poczynić w tym kierunku pewne kroki, nieprawdaż? Dziecko wymaga odpowiedzialności, poświęcenia... z tego co wiem to wy mi tego nie zapewniliście. A wracając do babci, to tak. Miałam tylko ją, bo szanowni rodzice postanowili sie zabawiać. Sory, ale to nie wystarczy. Potrzebowałam wtedy was!

-Kochamy cię, tak?

-Nie.

-Dasz skończyć? - tata złapał moje ramię.

-Nawijaj, nie mam czasu.

-Kochamy cię i zdajemy sobie sprawę, że jako rodzice polegliśmy na najdłuższej prostej, ale proszę, wybacz nam. Wróć do domu, porozmawiamy, naprawimy to, co straciliśmy..

-Przemyślę, okey?

-Okey - odparł ze zrezygnowaniem.

-Dzięki.

***

*perspektywa Moniki*

-Monika, możesz na chwilkę podejść? - zawołała Alicja, przerywając mi przy tym wsiadanie do samochodu.

-Tak, jasne. Vicky, Olek, zaczekacie?

-Tak, tak, leć - potwierdził Olek. Podeszłam w ich stronę.

-Słucham - zaczęłam rozmowę.

-Czy Victoria mieszka u was? - niewinnie zaczął Thomas.

-No tak. Olek ją przywiózł tydzień temu i już została. Jakiś problem?

-Ona wtedy uciekła.. przez okno.

-Cholera, nie wiedziałam - spojrzałam mu w oczy.

-Wracacie teraz do domu?

-Yhm.

-Bo tak myślę jak ją zaciągnąć do naszego mieszkania.

-Mam pewien plan..

-Mów - ponagliła mnie Alicja.

-To ja mogę wam dać klucze od naszego mieszkania. My pojedziemy gdzieś z Vicky, a wy w tym czasie zabierzecie jej rzeczy. Potem umówimy się na przykład pod Mc'Donald's, ja pójdę z nią po zamówienie, a wy się zamienicie samochodami z Olkiem. Jak będziemy już miały wychodzić, to przypomnę sobie, że o czymś zapomniałam i wtedy Vicky pojdzie sama. Powinno wypalić.

-Dobry plan - stwierdził Thomas.

-Próbujemy? - zapytała mama "uciekinierki".

-Okey. To trzymaj - podałam mu klucze.

-Dzięki.

Każdy odszedł w swoją stronę. Wsiadłam do samochodu i zaczęłam myśleć, czy aby na pewno dobrze zrobiłam. Przecież Vicky mi tego nie wybaczy!

***

*perspektywa Vicky*

-Jeju, Vicky! Zapomniałam zabrać jednej torby! Idź do samochodu, a ja po nią wrócę - oznajmiła ciocia, przystając na chwilę.

-Okey - ruszyłam w stronę samochodu.

Po przejściu pewnej części parkingu, znajdowałam się przy aucie wujka. Bez zastanowienia przeszłam na jego prawą stronę i pociągnęłam za klamkę od tylnych siedzeń. Usiadłam na kanapie, po czym zapięłam pasy. Kiedy chciałam podać Olkowi jego zamówieie, zdębiałam...

-Co wy tu do cholery robicie? - momentalnie ojciec odpalił samochód i zablokował wszystkie drzwi, co nie dawało mi najmniejszej szasy a ucieczkę - Dowiem się czy nie?

-Musimy ci wyjaśnić kilka spraw, a raczej samoistnie do domu byś nie wróciła - ruszył w kierunku mieszkania.

-Skąd wiesz?

-Bo cię znam - odparł oschle.

-Jak widać chyba nie.

-Okey, koniec dyskusji. Pogadamy w domu - wtrąciła się mama.

-Ugh..

***

Weszliśy do mieszkania i pierwsze co ukazało się moim oczom to zapakowane walizki stojące na środku pokoju. Nie wypowiadając ani jednego słowa, podążyłam w głąb mieszkania. Dalsze widoki jeszcze bardziej mnie zaskoczyły. W kuchi nie było nic oprócz szafek, lodówki oraz kuchenki. Okey, nic nie mówię, niech oni zaczną. Z ciekawości postanowiłam zajrzeć do swojego pokoju. Nie było mnie w nim od czasu przeprowadzki do babci, czyli jakieś cztery miesiące. Nacisnęłam klamkę z zamkniętymi oczami, będąc przygotowana na to, co tam zobaczę. Kiedy czułam, że znajduję się już w jego wnętrzu, niechętnie otworzyłam oczy. To co zobaczyłam, zaskoczyło mnie pod każdym możliwym znaczeniem tego słowa. Wszystko było... nienaruszone. Każda rzecz znajdowała się na swoim stałym miejscu, co wydawało się dość dziwne. Dlaczego? Otóż w każdym pokoju nie pozostało nic oprócz ścian, podłóg i ciężkich mebli, a w moim nagle wszystko.

-Nie ruszaliśmy twoich rzeczy, bo chcieliśmy żebyś zrobiła to sama.

-No okey, ale powiedzcie mi wreszcie o co chodzi. 

-Wyprowadzamy się.

-Gdzie? - ciągnęłam dalej.

-Do Los Angeles.

-I dopiero teraz mi to tym mówicie? - byłam jednocześnie wkurzona i radosna.

-Samolot mamy o 19. Zostało sześć godzin.

-Że co? Tylko sześć godzin? - otworzyłam szerzej oczy.

-Niestety. Okey, spakuj to co uważasz, a my z tatą jeszcze zobaczymy czy aby napewno wszystko mamy.

-No okey - wyszli z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Zaczęłam się rozglądać, aby znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Nie, nie chcę znowu skakać. Chcę się spakować i pojechać do tego Los Angeles. Kto wie, może tam będzie lepiej.. Tutaj najmniejsza rzecz, kojarzy mi się z babcią, a za tym idzie mimowolny napad płaczu. Okey, koniec użalania się nad sobą. Trzeba się spakować.

***

Po skończeniu zadania, które zostało mi przydzielone na najbliższe kilka godzin, poszłam do salonu. Hmm salon bez mebli... Bardzo ciekawie to brzmi. Przy drzwiach wejściowych do mieszkania ujrzałam rodziców kończących rozmowę z nieznaną mi kobietą. No okey, nie ważne kim jest. Pomimo tego wszystkiego co zrobili, to ja w sumie nadal ich kocham. Fakt, odzywam się do nich tak, jak się odzywam, ale tylko dlatego żeby wiedzieli, że jednak te osiemnaście lat bez rodziców coś znaczy. 

-Już gotowa? - zapytała mama stojąc naprzeciw mnie.

-Jak widać.

-Jest 16:03. Możemy się powoli zbierać.

-Tak wcześnie? - zapytałam.

-Musimy dojechać do Warszawy i być około godzinę przed startem. - wyjaśnił tata.

-No okey.

-Przebierzesz się jakoś? - zilustrowała mnie wzrokiem rodzicielka.

-W sumie, to chyba tak.

-To leć, a my zaniesiemy walizki do auta.

-Okey - wróciłam do swojego pokoju.

Kiedy znajdowałam się na miejscu, zaczęłam grzebać w torbie z ubraniami, której całkowicie przypadkowo zapomniałam zabrać wcześniej ze sobą. Zdecydowałam, że założę jasne jeansy z dziurami, białą bluzkę z krótkim rękawem oraz lekki szary sweterek. Dobrałam do tego jeszcze bransoletki, naszyjnik, kolczyki oraz czarne buty na obcasie.

 "Stare" ubrania schowałam do torby, którą tym razem zabrałam ze sobą. Ostatni raz spojrzałam na pokój, po czym zamknęłam drzwi i udałam się do "salonu". przy drzwiach czekali już rodzice. Tata złapał moją torbę i przepuścił mnie w progu. Jak widać, nie boi się, że skorzystam z okazji i zacznę biec niewiadomo gdzie. Nie no, teraz będę spokojna. Grzecznie ruszyłam w stronę samochodu i zajęłam jego tylną kanapę. Pora na nowe życie... życie w Los Angeles.








Mamy rozdział 4! Chciałam go wstawić wczoraj, ale niestety przypadkowo najprawdopodobniej wcisnęłam nieznany mi na klawiaturze przycisk i wszystko, co pisałam, zostało skasowane. Bywa i tak, ale ja się nigdy nie poddam. 

Jak myślicie, Monika postąpiła dobrze? Czy zmieni się coś pomiędzy Vicky, a jej rodzicami? Czy przeprowadzka do Los Angeles będzie najlepszym możliwym pomysłem, czy też najgorszym? Aby się dowiedzieć, zapraszam na kolejne rozdziały :)

~6LittleDevil6

*ROZDZIAŁ SPRAWDZANY*

*ZAWIERA 1153 SŁOWA*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro