Bar

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pokrótce. Jest to one shot odnośnie Bourbon Kida (Jacka Danielsa, JD itd.) oraz Hannibala Lectera.

Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się więcej o Jacku, to zapraszam do przeczytania ,,Księga bez tytułu'' i

Postacie:

⚫  Gaspard Ulliel jako Hannibal Lecter

⚫  Bourbon Kid jako Bourbon Kid xD

⚫  zamachstanu jako Elizabeth (barmanka)

No to lecimy z tym 😃😁😀

Akcja działa się w budynku popularnej agencji towarzyskiej. W całym pomieszczeniu panował hałas i rozgardiasz. Z głośników rozchodziła się głośna,klubowa muzyka, która odbijała się o ściany. Na rurach tańczyły skąpo ubrane tancerki i wyginały się we wszystkie strony. Na parkiecie poruszali się ludzie w różnym wieku: od nastolatków po czterdziestolatków. Tego wieczora większość stolików była zaklepana, głównie przez młodych ludzi chcących trochę zaszaleć.

Znajdował się też tutaj dość duży i dobrze zagospodarowany bar, obsługiwany przez brunetkę z krótko przyciętymi włosami i pełnymi ustami, które pomalowane były mocno czerwoną szminką. Ubrana była w czarną, obcisłą sukienkę do połowy ud i miała założone wysokie szpilki tego samego koloru co sukienka.

Przy barze, na kręcących się stołkach barowych siedzieli zalani w sztok faceci i ci bardziej trzeźwiejsi goście.

Największy popyt miała dzisiaj wódka i różnorodne drinki. Na drugim miejscu znajdował się burbon oraz piwo, a na trzecim rum, wina i szampany.

-Ej, pani barman!- krzyczał jeden z tych bardziej upitych mężczyzn.- Polej mi jeszcze wódy!

-Jeszcze jedną szklankę?- spytała barmanka, unosząc wysoko brwi.- A co z zapłatą za dwie wcześniejsze szklaneczki? Masz zamiar w końcu zapłacić?

-A to przyjaciel zapłaci.- odpowiedział bełkotliwie mężczyzna.

-Przyjaciel, mówisz? Ten, który przed chwilą wyszedł z agencji? Podający się za Jamesa Bonda?- dziewczyna nienawidziła ludzi, którzy nie byli w stanie zapłacić za zakup trunków, a chcieli ich jeszcze więcej.

-Eeeee... Jak to wyszedł?- facet obejrzał się dookoła i zaczął wstawać z stołka.- To ja pójdę go poszukać.

-Co to to nie!- zawołała oburzona barmanka.- Masz zapłacić za swoją wódkę!

-Mój przyjaciel zapłaci...- wybełkotał i zszedł z stołka, a raczej z niego spadł.- Kurwa, moja dupa... Mój przyjaciel zapłaci, ale muszę go znaleźć.

-Znam takich jak ty!  Najpierw piją, a potem jak trzeba zapłacić to ich nie ma, znikają! Wracaj tu, cholerny upoju! Sam, przyprowadź mi go tu!

Jeden z ochroniarzy poszedł za pijakiem i przyprowadził go z powrotem.

-Gdzie są pieniądze za alkohol?- spytała ponownie barmanka.

-Mój przyjaciel...- zaczął, ale brunetka gwałtownie mu przerwała.

-Przestań pieprzyć o tym swoim koleżce, bo wiem doskonale, że go tu nie ma. Masz zapłacić za wypity alkohol!- zdenerwowała się.

-Widzę, że nic z tego...- mruknął półprzytomnie facet.

-Ja też tak uważam.- następnie zwróciła się do ochroniarza.- Wyrzuć go, Sam. Na nic więcej się tutaj nie przyda. Ech, szkoda. Wódka przelana na marne.

Odwróciła się od barczystego ochroniarza i zajęła się podawaniem trunków innym gościom.
Po godzinie bar opustoszał i wszyscy, którzy wcześniej przy nim siedzieli, poszli potańczyć na parkiet albo skierowali się do pobliskich stolików, gdzie być może znajdowali się ich znajomi.
W pewnym momencie na jednym z stołków barowych usadowił się młody, przystojny mężczyzna. Eliza oceniła, że mógł mieć 20 lat. Miał brązowe, lekko kręcone włosy i ciemno niebieskie oczy z długimi rzęsami. Stojąc za obszerną ladą dziewczyna nie mogła zobaczyć, czy jest on wysoki.

Był ubrany w czarną, skórzaną kurtkę i jakąś luźną białą koszulę.

-Cześć. Co podać?- spytała Elizabeth, kierując swoje słowa do nowo przybyłego chłopaka.
-A co pani poleca?- odparł z szelmowskim uśmiechem.

-Tylko nie pani. Jestem Elizabeth, ale przyjaciele mówią do mnie po prostu Eliza.- Odwzajemniła uśmiech.- Co polecam? To zależy od gustu. Wolisz wypić jakieś wykwintne Martini, czy jednak preferujesz mocniejsze trunki?

-Chętnie napiję się Martini.- odpowiedział po chwili zastanowienia.- Miło mi cię poznać, Eliza. Ja jestem Anthony, dla przyjaciół Tony.

-Mi też jest miło.- wzięła do ręki lśniący kieliszek i zaczęła przecierać przedmiot ściereczką.- Co tam u ciebie słychać, Tony?

-No cóż, u mnie wszystko dobrze. A u ciebie?- chwycił kieliszek z Martini podanym przez Elizę.

-Też. Cóż takiego sprowadziło cię do naszego klubu?- spytała barmanka.

-Przyszedłem coś przekąsić.- uśmiechnął się podejrzanie.

-Przekąsić? Nie wiem, co mam przez to rozumieć.- Eliza przez chwilę lustrowała go spojrzeniem.

-Lepiej, żebyś tego nie rozumiała.- drugi raz posłał Elizie to swoje dziwne spojrzenie.

-Uch, zostawmy to.- odchrząknęła Eliza.- A więc Tony...

Nie zdołała dokończyć zdania, bo przez tłum ludzi zaczął przebijać się pewien facet w długim, czarnym płaszczu z kapturem naciągniętym na głowę tak, że nie widać było twarzy. Szybkim krokiem szedł w stronę baru.

Wszyscy w klubie zerkali na niego zaskoczeni i zaciekawieni. Niektórzy rzucali mu tylko wściekłe i oburzone spojrzenia, wstając z posadzki. Były to oczywiście te osoby, które ,,przez przypadek'' popchnął ów tajemniczy gość. Szybko dotarł do baru i usiadł na czarnym stołku obok Tony'ego.

-Cześć.- przywitał się Przybysz.- Przyszedłem się napić burbona. Chyba nie podmieniacie tutaj alkoholu na jakieś inne podejrzane rzeczy?

-Nie.- odparła zdziwiona kobieta.- Skąd takie przypuszczenia?

-Po prostu znam takiego jednego barmana, który zawsze zamiast burbona daje mi coś innego.- odparł kąśliwie facet.

-Co takiego?- zaciekawiła się Eliza.

-Nie chcesz wiedzieć.- odpowiedział zdawkowo.- Dostanę w końcu to, czego chcę? Przyszedłem się napić, bo mam dzisiaj bardzo zły dzień. Każdy ma chyba czasem zły dzień, nie?

-Ach tak, oczywiście.- barmanka uśmiechnęła się przepraszająco.- Już szykuję pańskie zamówienie. W szklance czy...

-Najlepiej całą butelkę.- oznajmił przybysz.

-Nasz klient, nasz pan.- Eliza wzruszyła ramionami i podała mu z barku całą butelkę pełną burbona.

-Dzięki.

Mężczyzna w płaszczu niemal od razu wypił cały trunek. Odstawił pustą butelkę na lśniący blat i westchnął.

-Nie możecie nie mieć więcej burbona.- zwrócił się znowu do barmanki.- Chętnie napiję się więcej. O nic się nie martw... Jak masz na imię?

-Elizabeth, dla przyjaciół Eliza.- odpowiedziała odruchowo.

-Dobrze, zatem nie masz się o co martwić, Liz, bo za wszystko płacę gotówką. Nie chcę cię wykiwać, w żadnym wypadku.- zapewnił.

-Chcesz kolejną butelkę?- spytała, a przybysz kiwnął głową.- Trzymaj.

-Dzięki po raz drugi.- puścił do niej oko i chwycił za szyjkę butelki.

Elizabeth uśmiechnęła się lekko pod nosem i zanurkowała pod ladę, wyjmując na blat nowe butelki trunku.

W tym samym momencie Hannibal podający się przed Elizą za Anthony'ego wytrącił mu przedmiot z dłoni. Mężczyzna z kapturem rozłożył szeroko ręce w akcie zaskoczenia i obrócił głowę w stronę, gdzie leżała rozbita butelka.

-Przez ciebie...- syknął, ale nie mógł dokończyć.

-Co znowu? Zachowuj się jak na dżentelmena przystało i zdejmij ten kaptur. Pokaż, jak wyglądasz.- Hannibal jednym ruchem zerwał mu z głowy czarny kaptur.

Oczom wszystkich ludzi ukazał się blondyn z kilkudniowym zarostem i przekrwionymi oczami, który wrogo łypał na Lectera siedzącego obok.

-Ech, chyba jednak odsłanianie tego kaptura nie było dobrym pomysłem... Ty w ogóle śpisz, człowieku? Masz całe zaczerwienione oczy.- mówił Hannibal.

-Przez ciebie zmarnowała mi się cała butelka burbona!- zawołał wściekły blondyn. W jego oczach widać było ciskające błyskawice.

-Oj, nie przesadzaj. Przeżyjesz. Poza tym, masz tego jeszcze dużo.- niebieskooki wskazał na blat zastawiony butelkami burbona.- Mógłbyś się nawet ze mną podzielić, też się chętnie napiję. Oczywiście, o ile się zgodzisz.

-Chyba w twoich snach.- powiedział blondyn i wycelował jedną pięść w twarz Hannibala.

Ten jednak w porę się odsunął, ale spowodowało to przechylenie stołka, więc spadł on na ziemię. Głośno huknęło. Sprawca całej tej maskarady zaczął się śmiać i wziął się za opróżnianie kolejnej butelki. Eliza zareagowała na to wymownym spojrzeniem w górę i powiedziała cicho do samej siebie ,,Ach, ci faceci.".

Tymczasem wkurzony Lecter wstał z podłogi i z całej siły walnął przeciwnika w nos, i teraz ten drugi leżał oszołomiony na ziemi.

-Masz za swoje, padalcu!- wrzasnął Hannibal.

-Jeszcze tego pożałujesz, jak cię dorwę...- mówił blondyn, podnosząc się z posadzki.

-Kim ty w ogóle jesteś, że masz czelność mi grozić?!

-Mów mi Bourbon Kid albo po prostu Jack.- odezwał się Kid, krzywo się uśmiechając.- A ty kim u licha jesteś?

-Mam na imię Hannibal. Hannibal Lecter.- odparł niebieskooki.

-Chłopaki, może omówicie to wszystko na świeżym powietrzu?- powiedziała zniecierpliwiona Eliza.- Mój szef się wkurzy, jak zobaczy cały ten bajzel.

-Nie bój się, Elizabeth.- Lecter zwrócił się do barmanki.- Za chwilę z nim skończę. Takich jak on, to ja zjadam na kolację.

-Nie doceniasz mnie, kolego.- ostrzegał go Daniels.

-Doprawdy?-zakpił sobie Hannibal.

Nagle Jack uderzył swojego przeciwnika i obaj zaczęli turlać się po podłodze. W tej samej chwili obok baru zjawiła się ochrona, czyli Sam i Andre.

-Co tu się dzieje?!- Andre zapytał się barmanki.
-Nie widzisz?!- brunetka odparła gniewnie.- Przy

szedł ten jeden facet i zaczął pić burbon. Potem zaczepił go ten drugi i zaczęli się bić. No zróbcie coś w końcu, a nie tak stoicie!

-Już.-Andre pokiwał głową i dał znak drugiemu ochroniarzowi.

Obaj podeszli i mieli już w zamiarach oddzielić od siebie zapaleńców oraz wyprowadzić ich za drzwi, ale w tym samym momencie Kid wyjął z płaszcza pistolet i zastrzelił obu ochroniarzy, przy okazji uszkadzając jedną lampę.

Huk wystrzałów poniósł się po całym pomieszczeniu, muzyka została całkowicie wyłączona, ludzie objęci paniką zaczęli tłoczyć się koło głównego wyjścia, ale żaden z nich nie mógł przez nie przejść z powodu zbyt olbrzymiego tłoku.

Ci bardziej ostrożniejsi weszli pod stoliki albo pochowali się w toaletach.

Kobiety i dziewczyny piszczały, a mężczyźni wykrzykiwali najróżniejsze przekleństwa.

Eliza odruchowo schowała się za ladą i postanowiła nie opuszczać tego miejsca dopóki cała ta maskarada się nie skończy albo ktoś jej stąd nie wyciągnie siłą. Miała nadzieję, że to nie miałby by być ten cały Bourbon Kid. Co tu się do jasnej cholery działo?! Obydwaj wydawali się być mili i nawet normalni, przeszło jej przez myśl.

W tym czasie blondyn wyciągnął z kieszeni płaszcza drugi pistolet i zaczął strzelać do ludzi stojących i kłębiących się pod głównymi drzwiami, i także do tych, którzy w panice biegali po całym pomieszczeniu.

Hannibal wyjął ze swojej skórzanej kurtki średniej wielkości nóż i odnajdywał osoby chowające się pod stolikami i te pochowane w toaletach.

Zostało uszkodzonych jeszcze parę lamp, ludzie wrzeszczeli ze strachu i bólu od kul i ran zadawanych nożem, stołki zostały lekko podniszczone, a huk wystrzałów stał się jeszcze głośniejszy.

W pewnym momencie Hannibal i Kid wybili prawie wszystkich ludzi. Do grona jeszcze żyjących należała Eliza schowana za ladą baru i pewien człowiek, który właśnie w tej chwili wyłaził spod drewnianego stolika.

Gdy obaj mordercy zauważyli go, zaczęli biec w jego stronę i przepychać się nawzajem.

-Daj sobie spokój , Hannibal. Ten człowiek należy do mnie!- zawołał Jack do swojego przeciwnika.

-Nie, on jest mój! To ja go zabiję.- krzyczał Hannibal.

-Nie wchodź mi w paradę, koleś!- Kid mocno popchnął Lectera na najbliższy stolik.

-Nie dam się tak łatwo!- brunet podniósł się szybko ze stolika i pobiegł za Jack'iem.

Gdy był metr od niego skoczył do przodu i złapał go rękami za obie nogi.

JD upadł z trzaskiem na podłogę. Znów zaczęli się bić. Turlali się po całej podłodze, na której leżały kawałki szkła z rozwalonych wcześniej lamp i wbijały im się w plecy. Wymieniali między sobą ciosy. Hannibal dostał kilka razy z pięści Kida, ale potem to on górował i próbował dźgnąć tamtego swoim nożem.

Po kilku nieudanych próbach w końcu mu się udało i wbił ostre narzędzie głęboko w ramię Jacka. Blondyn krzyknął z bólu i ze złością odepchnął od siebie Hannibala.

-Widzisz? Ja jestem lepszy. I teraz pójdę zabić sobie moją ofiarę!- krzyknął uradowany niebieskooki.-Chwila! Gdzie jest moja ofiara?!

-Uciekła, jak wbijałeś mi swój cholerny nóż w ramię, debilu!- Kid w końcu pozbył się noża z ramienia i odrzucił go na bok.- A teraz ja dam ci popalić!

-Dawaj! Ciekawe, na ile cię stać.- stanął na stoliku i rozłożył szeroko ręce.- Strzelaj!

-Proszę bardzo, jaśnie panie.- wycedził Bourbon Kid i wycelował w drugiego mężczyznę.

Chciał już rozstrzeliwać Hannibala, ale miał pusty magazynek. Spojrzał na swoją broń z niedowierzaniem. Czyżby mogło się zmarnować aż tyle nabojów? Zwykłe marnotrawstwo.

-Pusty magazynek, co?- zaśmiał się Hannibal.- Bywa. Takie jest życie, stary! Jak taka dziwka, zawsze cię wyrucha.

-Dziękuję za cenną radę.- odpowiedział gniewnie Daniels i z impetem oraz wrzaskiem rzucił się na bruneta.- Co nie oznacza, że nie mogę cię wykończyć w inny sposób!

Dwaj mężczyźni przewrócili się razem ze stolikiem i znowu zaczęli okładać się pięściami. W pewnym momencie Hannibal popchnął Kida, który odskoczył do tyłu. Lecter wstał i chwycił stojak na ubrania, po czym zamachnął się i chciał uderzyć nim przeciwnika, ale Jack zdążył przewrócić się na plecy, zanim przedmiot spotkał się z jego twarzą.

Tymczasem Hannibal wpadł w jakiś trans i zaczął okładać przeciwnika stojakiem po plecach.

Ukrywająca się Eliza ostrożnie wyjrzała zza lady i zobaczyła, jak facet w czarnej, skórzanej kurtce leje tego drugiego stojakiem. Wszędzie leżały martwe ciała, niektóre lampy zostały roztrzaskane w drobny mak i prawie wszystkie stoliki i stołki barowe były poprzewracane.

Wróciła do poprzedniej pozycji i złapała się za głowę.

-Co się tutaj kurwa wyrabia?-mówiła cicho.- A mogłam się zatrudnić w innym miejscu... Chociaż z drugiej strony, to jest nawet śmieszne. Mam tylko nadzieję, że wyjdę z tego żywa i ci popaprańcy mnie nie zabiją.

Kid w końcu pozbył się atakującego go Hannibala i wstał z podłogi, trzymając się za obolałe plecy. Lecter zaczął obłąkańczo się śmiać i odrzucił stojak gdzieś na bok.

Blondyn zorientował się, że przez ten cały czas miał przy sobie jeszcze jeden pistolet. Wyczuł go palcami w ukrytej kieszonce płaszcza, gdy rozmasowywał sobie plecy.

-Idiota, skończony idiota!- Bourbon Kid palnął się w czoło.

-W końcu zrozumiałeś, kim tak naprawdę jesteś?-szyderczo zaśmiał się Hannibal.

-Nie, w końcu zrozumiałem, że cały czas miałem przy sobie trzeci pistolet! A teraz porozstrzelam cię, ty kurewski szatanie!- wrzasnął Kid.

-Pierdolisz! To ten jeden z tych, w których skończyła ci się amunicja!

-Zaraz zobaczysz...- syknął blondyn z błyskiem w oku.

W pomieszczeniu kolejny raz dało się słyszeć huk strzałów. Bourbon Kid strzelał w Hannibala, dopóki nie skończyły mu się kule.

Brunet padł martwy na podłogę.

-W końcu...- westchnął i poszedł w stronę baru, omijając wszystkie ciała, żeby niepotrzebnie nie uplamić butów krwią.- Liz, jesteś tu? Nic ci nie zrobię. Na twoje szczęście jesteś barmanką, a takich jak ty zwykle nie zabijam.

-To miało mnie uspokoić?- odparła zestresowana, powoli wynurzając się zza lady.- Gdzie jest twój pistolet?

-Tam.- wskazał leżącą metr od niego broń.- Magazynek mi się skończył.

-Ach, tak.- dziewczyna wzięła głęboki oddech.- Co ma niby oznaczać, że nie zabijasz takich jak ja?

-Barmani są spoko. No i częstują mnie Burbonem.- wyciągnął rękę po jedną z ocalałych butelek.- A ty wydajesz się być fajna, więc tym bardziej nie chcę cię zabijać.

-To miał być komplement?- zaśmiała się cicho.

-Jak uważasz.- wziął dużego łyka trunku.- Chociaż nie wszyscy barmani są tacy fajni. Znam takiego jednego, który nie raz mnie zdenerwował.

-To ten, który podmienia ci alkohol?

-Tak, to właśnie ten.- Jack skrzywił się.- nie lubię drania.

-I zamierzasz tu teraz sobie siedzieć?- spytała Eliza.- Nie boisz się, że zaraz przyjadą tutaj gliny i cię zgarną? Ktoś musiał ich zawiadomić.

-Walić gliny.- oznajmił mężczyzna.

-To twoje hobby?- Kid spojrzał na nią zaciekawiony.- No wiesz, przychodzisz sobie do baru, wypijasz burbona i zabijasz wszystkich ludzi oprócz barmana.


-Mniej więcej tak to wygląda.- wzruszył ramionami.- Każdy ma swoje prywatne zainteresowania.

-Twoje są szczególnie ciekawe.- zauważyła, cicho się śmiejąc.

-Ano prawda.- przytaknął i wziął kolejnego łyka burbona.

Elizabeth nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Rozmawiała sobie jak gdyby nigdy nic z facetem, który przed chwilą zabił połowę ludzi w agencji i teraz wypijał cały zapas burbona. No i ogromnie cieszył ją fakt, że jeszcze żyje i ten cały Jack nie zamierza jej zabić. Chyba.

W końcu blondyn opróżnił ostatnią butelkę i chwiejnie wstał ze stolika barowego. Podszedł do swojego pistoletu, który leżał na podłodze, podniósł go i schował do czarnego płaszcza.

-Trzymaj się, Liz.- powiedział na odchodnym.- Miło się rozmawiało.

-Nawzajem.- odparła zmieszana.

Jack opuścił pomieszczenie. Elizabeth w końcu mogła odetchnąć z ulgą. Zlokalizowała szybko swoją torebkę  i tak samo jak blondyn opuściła zdemolowany lokal.

No to trzeba będzie poszukać sobie nowej pracy, pomyślała. Na dworze strasznie wiało. Żwawo ruszyła uliczką w stronę swojego mieszkania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro