Leni Schmidt i komnata tajemnic

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Biegiem ruszyłam w stronę łazienki jęczącej Marty. Miałam złe przeczucia odnośnie Toma. Po drodze wpadłam z impetem na Żannę, moją przyjaciółkę. Poznałyśmy się, gdy usiadła obok mnie przy stole Slytherinu. Przyjaźnimy się od tamtej pory.

-Leni, co się stało?- spytała z lekką frustracją i tym charakterystycznym rosyjskim akcentem. Spiorunowała mnie spojrzeniem.

-Żanna! musisz mi pomóc! Coś czuję, że Tom i Bazyli są w tarapatach. Muszę szybko dojść do komnaty tajemnic!- powiedziałam zasapana, ciężko dysząc.- Echem, sorry że na ciebie wpadłam, ale chyba rozumiesz?

-Taaaaa.- mruknęła niezadowolona.- No niech ci będzie, pójdę z tobą. Ciesz się, że się zgodziłam.

-Dzięki, to biegniemy!- odparłam i pociągnęłam ją za sobą, trzymając mocno za czarną szatę.
-Ale nie tak szybko!- krzyknęła oburzona.- I nie szarp mnie tak, to była droga i krojona specjalnie na miarę szata! Leni no!

-Kobieto, Tom i Bazyli mają kłopoty, a ty się przyjmujesz głupią szatą!

-Skąd to niby wiesz?!- odkrzyknęła Żanna.- Posłuchaj mnie, jeśli to się okaże fałszywym alarmem, to dostaniesz cruciatusem!

-No dobra dobra.- odpowiedziałam zdawkowo.

Coś tam jeszcze marudziła (jak to ona), ale nie słuchałam się jej. Martwiłam się o Toma i Bazyliego przez cały czas. A co, jeśli coś im się stało? Potter i ten rudzielec od dawna coś knują, to widać. Ale to tylko małe kmiotki, co one mogą zrobić? Mogę myśleć, że na pewno nie potrafili by otworzyć przejścia w łazience jęczącej Marty.

Ja też nie potrafię, nie rozmawiam z wężami jak Tom. Kilka razy pokazał mi komnatę tajemnic, to fajna miejscówka. Najbardziej podobają mi się w niej te wielkie płaskorzeźby głów węży i jedna ogromna kamienna głowa Gorgony, której z boków wystawały gady zamiast włosów.

Wpadłyśmy do toalety. Pod sufitem lewitowała jęcząca Marta, wszędzie wylewała się woda (przeklęty duch chyba znowu zatkał klozety), a wejście do komnaty tajemnic było otwarte.

-Fuj!- mruknęła z obrzydzeniem Żanna.- ile tu wody! I to jeszcze takiej z kibli! Uch...

-Widzę.- zobaczyłam jak dziewczyna rzuca tęskne spojrzenie ku drzwiom od toalety.- Ej, ty! Przeklęty duchu!

-Co? Kto mnie woła?- spytała piskliwie Marta.- To ty! To ty przychodziłaś tu z tym złoczyńcą, tym wężoustym chłopakiem i...i...

-Nie przyszłam tu, żeby słuchać twoich dennych oskarżeń! Chcę wiedzieć,czemu wejście do komnaty tajemnic jest otwarte!- denerwowała mnie ta dziewczyna-duch.

-Och, jaka niemiła! Od razu widać, że jesteś ze Slytherinu! Nie to co Harry Potter...- rozmarzyła się Marta. Czyżby duch zakochał się w chłopaku, który przeżył? Żałosne.- Wy wszyscy zobaczycie jeszcze, że on da wam popalić! Już zszedł na dół, załatwi tego twojego Bazyliego i Toma i tyle będzie po nich, ha!

-Co? Harry Potter otworzył przejście... Niemożliwe! Taki prostak? Ale jak?! Żanna, schodzimy na dół! Trzeba sprawdzić, co tam takiego się wyrabia. Idziemy.- powiedziałam stanowczo.

-Ona pewnie żartuje. Naprawdę myślisz, że ta gnida mogłaby otworzyć komnatę tajemnic?- zakwestionowała moja przyjaciółka.- Znajdź jakiś dowód, to może uwierzę!

-Nie wierzycie mi, co? Jadowite żmije. Proszę bardzo, tam leży dowód! Przy pierwszej kabinie.- wskazała miejsce palcem.

Żanna podeszła tam i przez chwilę nie odezwała się ani słowem. Potem spojrzała na mnie zdziwiona i zaskoczona.

-Ona nie kłamie.- powiedziała zbita z tropu.- Tutaj leży kawałek podartej szaty Pottera. I jest też różdżka Lockarta... Co tu się dzieje?

-Różdżka Lockarta?- spytałam zwątpiona.

-Lockart też tutaj był. Podobno wybrano go, żeby pozbył się potwora. Chociaż jak dla mnie, wyglądał jak zwykłe wystraszone dziecko.- skomentowała Marta.- Ale był z nim Harry i ten rudzielec, co zawsze z nim chodzi. No i zeszli na dół. Nadszedł koniec waszego bazyliszka! Ha!

-Och, przymknij się! Bombardo!- wycelowałam w nią różdżkę, z której popłynął jasny promień.

Duch z jękiem poszybował w górę i przeleciał przeze mnie, wlatując do jednej z kabin. Wzdrygnęłam się.

-Okropne uczucie, okropne.- stwierdziłam po chwili.- chodź, musimy jak najszybciej dotrzeć do komnaty tajemnic. Nadal mam złe przeczucia.

-Mamy skoczyć w dół, czy gdzieś tutaj wyczarowuje się jakieś schodki, Leni?- spytała Żanna, patrząc w ciemną dziurę.

-Skoczyć.

Bez zastanowienia wskoczyłam do ziejącej dziury. Zjechałam prosto do wilgotnego, podziemnego tunelu. Nie była to dla mnie nowość. Po chwili obok mnie znalazła się Żanna. Otrzepałyśmy szybko szaty i zaczęłam prowadzić przyjaciółkę w odpowiednim kierunku. Szłyśmy prosto i zaraz miałyśmy skręcić w lewo, ale musiałam zatrzymać się przed zakrętem. Usłyszałam jakieś głosy.

-Kto to jest?- zapytała szeptem Żanna, stojąca za mną.

-Daj mi chwilę, zaraz ci powiem.- odparłam tak samo cicho jak ona.- To ten rudzielec, zdrajca krwi. Ron Weasley. I słyszę też Lockarta.

-Posłuchajmy, o czym rozmawiają.- zaproponowała brunetka.

-Dobry pomysł.- potwierdziłam.

Nagle rozległ się głośny huk, zatrzęsły się ściany i obok nas potoczyły się małe kamienie. Co to miało być, do kurwy nędzy?!

Tak czy siak, postanowiłyśmy dalej słuchać o czym rozmawiają tamci dwaj.

-Cześć.- to był Lockart, brzmiał co najmniej dziwnie.- Kim ty jesteś?

-Weasley, Ron Weasley. Pan mnie nie poznaje?- rudzielec był zdziwiony.

-Nie. Kim ja jestem?- profesor gadał jak jakiś wariat. Może dostał spadającym kamieniem? Bardzo możliwe.

-Nauczycielem.- odparł przerażony zdrajca krwi.

-Ja nauczycielem?- chwila przerwy.- Mieszkasz tu?

Rozległ się cichy huk i Lockart zamilkł. Chwilę było cicho, gdy nagle usłyszałam ten głos.

-Ron? Nic ci nie jest?- głos Pottera był przygłuszony.

-Chyba.- powiedział rudzielec drżącym głosem.

-Ron, idę po Ginny. Ty w tym czasie spróbuj zrobić przejście.

-Dobra.

Na tym rozmowa się skończyła.

-Lumos!- powiedziałam cicho i zakryłam różdżkę dłonią, żeby zbyt jasno nie świeciła.
Odwróciłam się do Żanny i dałam jej znak, żeby wyciągnęła swoją i poszła za mną. Cicho wyszłyśmy zza zakrętu i zobaczyłyśmy, jak Weasley niezdarnie próbuje podnosić kamienie. Marnie mu szło.

-Vingardium Leviosa!- prawie wrzeszczał.

-Kiepsko ci idzie, Weasley.- głośno zakpiłam.- Jak zwykle nic ci nie wychodzi, żałosna ofermo.
-Na Merlina!- krzyknął i szybko się odwrócił.- Schmidt, co ty tu robisz?

-Po nazwisku, to po pysku!- odparowałam.- To raczej ja powinnam się ciebie o to spytać. To nie jest miejsce dla ciebie, ani dla Lockarta tego tchórza, a zwłaszcza dla Pana Pottera!

-Nie tobie o tym decydować.- odparł, mierząc nasz spojrzeniem.

-No właśnie, co wy tutaj robicie?!- wrzasnęła Żanna.

-Jakbyś nie wiedziała, to szukamy mojej siostry!- też był wściekły.

-Co mnie to obchodzi?I jeszcze musieliście zawalić tunel!- warknęłam z irytacją.- Zejdź z drogi, Weasley! Zamierzam zamienić te kamienie w drobny mak.

-Nie możecie dalej...- Żanna rzuciła w niego zaklęciem i przeniosła go obok leżącego Lockarta.

-Dzięki, wspólniku.- uśmiechnęłam się do niej.

-Ależ nie ma za co.- odwzajemniła uśmiech.- mnie też zaczął wkurzać.

-Reductio!- zawołałam.

Musiałam kilka razy użyć tego samego zaklęcia, żeby pozbyć się większości kamieni z tunelu. W końcu spokojnie można było iść dalej.

Właz na końcu korytarza był otwarty. Powiedziałam Żannie o drabince i po chwili stałyśmy już w komnacie tajemnic.

Nagle przyjaciółka pociągnęła mnie w ciemny kąt.

-Co jest?- syknęłam wściekła.- Muszę sprawdzić, co się dzieje u Toma i Bazyliego...

-Nie widzisz, że ktoś tam jest?!- odparła Żanna i pokazała mi dwie postacie znajdujące się przed głową Gorgony. Jedna leżała na mokrej posadzce, a druga nad nią klęczała.- I to nie jest Tom, moja droga...

-Chwila...- przyjrzałam się zaistniałej sytuacji, a kiedy zrozumiałam, rozszerzyły mi się oczy. Z wściekłości.- To ten palant, Potter! A ta druga to Ginny Weasley, córka tych zdrajców krwi! Jak ja ich nienawidzę!

-Ciszej...- zwróciła mi uwagę koleżanka.-Tom do nich podchodzi. Lepiej, żeby cię nie usłyszał, Leni. Weszłaś tu bez jego zgody, może się trochę wściec.

-Rozumiem. Podejdźmy bliżej i posłuchajmy, o czym będą rozmawiać.

-Ale proszę cię, bądź cicho.-przyłożyła palec do ust.

-Dobrze.- powiedziałam szeptem.

Szłyśmy powoli, omijając niemożliwą ilość kałuż. Było ich tutaj strasznie dużo, a najcichszy pluskot mógł nas zdradzić, gdyż komnata była naprawdę ogromna i echo roznosiło dźwięki na wszystkie jej strony.

Jakoś zdołałyśmy dojść do ostatniej płaskorzeźby głowy węża i schowałyśmy się w jednej z rur. Nikt nas nie usłyszał i my same mogłyśmy słyszeć wszystko doskonale.

-Oddaj mi moją różdżkę, Tom.- powiedział Potter.

-Nie oddam ci jej.- odparł Marvolo.

Wyjrzałam zza naszej kryjówki. Tom stał spokojnie i przypatrywał się młodszemu chłopakowi. Harry patrzył wyczekująco na Marvola i czekał zapewne, aż ten odda mu jego różdżkę. Niedoczekanie.

-Tom, proszę. Muszę ją stąd zabrać.- powiedział błagalnie czarnowłosy chłopak, patrząc na leżącą obok dziewczynkę.

-Ona tu zostaje.- stanowczo stwierdził Tom.

-Co, czemu?- spytał zdziwiony Potter.

-Ona umiera.- wskazał leżącą na ziemi rudą dziewczynkę.- A im bardziej jest martwa, tym bardziej ja rosnę w siłę. Staję się coraz silniejszy.

-Proszę, pomóż mi ją uratować.- poprosił Harry. Jak on żałośnie brzmiał.

-Nie, Harry.

Cała ta rozmowa według mnie nie miała sensu. Ale co poradzić? Musiałam siedzieć ukryta z Żanną w tej wilgotnej rurze, bo Tom mógł się na nas wściec.

Potem Marvolo oznajmił Potterowi, kim tak naprawdę jest. Ha, wiedziałam o tym pierwsza. Chwilę później zaczęli się kłócić. Chodziło o coś z Dumbledorem. Ech, znowu gadają o tym starym dziadzie? Ja ich nie rozumiem.

W oddali dało się słyszeć poruszanie skrzydłami i do komnaty wleciał czerwony ptak, feniks dyrektora.

-Faweks!- zawołał Potter.

Ach, nie wiem, kogo bardziej nienawidzę. Szlam, zdrajców krwi, Pottera, dyrektora czy tego okropnego ptaszyska.

Feniks zostawił chłopcu stara tiarę przydziału i wyleciał przez otwarty właz.

-Tak Dumbledore pomaga swoim uczniom? Przysyła im przestarzałą tiarę i w czym to ma niby im pomóc?- śmiał się Marvolo.

Potter tylko patrzył się zdumiony na to, co przyniósł mu czerwony ptak. Bardzo ciekawiło mnie to, jak poradzi sobie w walce z bazyliszkiem mając do dyspozycji tylko ten rupieć.

O ile Tom miał zamiar go wzywać, pomyślałam. Zawsze może go po prostu zabić sam. Wszystko okaże się w odpowiednim czasie.

Jeszcze chwilę dyskutowali, a potem Marvolo podszedł bliżej do głowy Gorgony, wymówił kilka słów w języku węży i sprawił, że usta płaskorzeźby otworzyły się. Z ich środka wypełznął olbrzymi wąż, bazyliszek.

Szybko odwróciłam się i postanowiłam, że więcej nie spojrzę w jego stronę. Co jak co, ale nie mam jeszcze w planach umierania.

-Co się dzieje?- spytała spięta Żanna.

-Bazyliszek.- jedno słowo wystarczyło i zamilkłyśmy.

Chwilę później patrzyłyśmy, jak Potter ucieka przed wielkim gadem do włazu, ale w pewnym momencie poślizgnął się o kałużę. To było do przewidzenia. Bazyliszek już miał zatopić w nim swoje kły, gdy w komnacie znów zjawił się feniks. Czego on tu jeszcze szukał?

Zaczął latać nad głową Bazyliego. Potter nadal leżał sparaliżowany na mokrej posadzce i przyglądał się temu wszystkiemu.


Nagle ptak zapikował i zaczął majstrować coś przy pysku bazyliszka. Po komnacie rozległ się wściekły ryk gada. Cholerne ptaszysko wydłubało mu oczy! Głupi ptak, jeszcze go dorwę i oskubię.

Wąż zamachał głową i ryknął drugi raz. Faweks opuścił komnatę po raz kolejny. Harry nadal leżał na tym samym miejscu co wcześniej.

-Potter!- wrzasnął wściekły Voldemort.- Może i ten twój feniks oślepił bazyliszka, ale nadal pozostaje mu słuch!

W tej chwili zauważyłam, że Potter wybudził się z transu i zaczął biegnąć w stronę rur. W jednej z nich siedziałyśmy my. Za chłopcem podążał ślepy bazyliszek.

-Leni, on biegnie w naszą stronę!- wyszeptała przerażona Żanna.

-I co z tego? Boisz się tego kmiotka?- zapytałam.

-Nie, do jasnej cholery! Tego, co pełznie za nim, bystrzaku! Nie chcę jeszcze umierać, może ty tak. W co ty mnie wpakowałaś? Po co ja w ogóle z tobą szłam?!- umilkła, gdy chłopiec i wąż znajdowali się mniej więcej metr od nas.

-O kurwa...- wyszeptałam cicho, bo obie postacie zmierzały w naszą stronę. Za chwilę pewnie będzie po nas.- Żanna, muszę ci to powiedzieć, zanim ten wąż mnie uśmierci. Nigdy nie miałam lepszej przyjaciółki niż ty!

-Kochana, ja czuję to samo!- powiedziała, kładąc mi dłonie na ramionach.

-Idzie tu! Znaczy się, pełznie...- pisnęłam.

Przytuliłyśmy się mocno do siebie. A więc tak umrę? Rozszarpana przez bazyliszka? Po prostu świetnie. Jednak minęła już dłuższa chwila, a nadal nic się nie działo.

Odsunęłyśmy się od siebie w odpowiednim momencie, żeby zobaczyć ogon pełzającego bazyliszka, który zniknął w innej rurze. Ulga prawie odebrała mi oddech.

-Ja żyję.- wyszeptałam, nadal będąc w ogromnym szoku.

-My żyjemy.- powiedziała trochę głośniej Żanna.- Już myślałam, że ten piekielny wąż rozszarpie mnie na kawałki.

-Ja tak samo.- zaśmiałam się cicho, a przyjaciółka dziwnie na mnie popatrzyła.- No wiesz, nie wiedziałam, że potrafię być taka... Czuła i w ogóle.

-Ach, tak.- odparła lekko uśmiechnięta Żanna.- to było dziwne i ma się więcej razy nie powtórzyć. Nie lubię być ckliwa i czuła, jasne?

-Zrozumiałam.- po chwili dodałam.- jeszcze coś?

-Przypomnij mi, że po powrocie na górę mam cię zabić, idiotko!

-Jeśli w ogóle wrócimy na górę.- skwitowałam.- Nic nie jest jeszcze pewne.

-Uznam, że tego nie usłyszałam.- odparła już spokojna i opanowana.

Kolejny raz wychyliłam głowę zza naszej kryjówki.

Marvolo chodził w tą i z powrotem ze wzrokiem wbitym w swoje buty.

Wróciłam do wcześniejszej pozycji.

-I co?- spytała wyczekująco Żanna.

-I nic. Tom tylko chodzi w tę i we wte. Nic się narazie nie dzieje.

-To źle, bo powinno się coś dziać.- stwierdziła sceptycznie moja przyjaciółka.- No i strasznie tu wilgotno. Ta szata nadaje się już tylko do czyszczenia brudnych podłóg.

-Jak już wrócimy, to możesz ją oddać Filchowi. Na pewno się ucieszy z takiego prezentu.-uśmiechnęłam się wrednie.

-Jeżeli w ogóle wrócimy na górę.- zacytowała mnie.- Nic nie jest jeszcze pewne.

-Taaaaa, wiem. Ech, po co ja tu przychodziłam!-zaczęłam narzekać.- Nic się nie dzieje, prawie dostałam zawału, jest tu wilgotno i mokro, zimno mi, śmierdzi okropnie, a Potter i bazyliszek poszli w pizdu!

-Bazyliszek raczej pełza, nie chodzi.- zwróciła mi uwagę Żanna.- Ale rację masz. Po chuj my tu przyszłyśmy?

-Nie łap mnie za słówka!- odparłam.- Poza tym...

W pewnym momencie Żanna zakryła mi usta ręką. Próbowałam ją odepchnąć, ale gdy zobaczyłam wyraz jej twarzy, od razu zaprzestałam tego robić. Wskazała mi rury przede mną.

Z jednej wybiegł Potter i pobiegł pod kamienną głowę Gorgony.

Przerażone patrzyłyśmy się na tą samą rurę i czekałyśmy, aż wypełznie z niej bazyliszek, ale jego nadal nie było.

Za to przy głowie Gorgony dało się słyszeć głośny plusk.

Powoli wyjrzałam zza wilgotnej rury i zobaczyłam, jak z wielkiej kałuży pod płaskorzeźbą wyłania się ów wąż.

-Już po tobie, Potter!- zawołał radośnie Riddle.

W tym samym czasie zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Ze starej tiary zaczął wystawać złoty i świecący miecz Godryka Gryffindora. Skąd on się tam wziął?

-Co do..?!- zdziwił się Tom.

Harry pochwycił ów miecz i zaczął bronić się przed szarżującym na niego stworem, machając ostrzem na boki. Jednak na bazyliszku nie robiło to żadnego wrażenia, tylko sprawiało, że stawał się coraz bardziej rozjuszony. A to nie oznaczało dla Pottera dobrze.

Chłopiec zaczął wspinać się na wielka płaskorzeźbę. Co chwila prawie z niej spadał, ponieważ olbrzymi wąż raz za razem uderzał swoim masywnym cielskiem o głowę Gorgony co sprawiało, że kamień kruszył się i odpadał.

Jednak w końcu udało mu się dostać na sam szczyt rzeźby. Wąż podniósł swój łeb wysoko w górę, ukazał wszystkie swoje kły w całej swojej okazałości i zapewne chciał rzucić się na chłopaka, który klęczał z wysoko uniesionym mieczem.

Doszłam do wniosku, że jeśli teraz go zaatakuje, sam zginie, przebity przeklętym ostrzem. Szybko wstałam, wyszłam z naszej kryjówki i wycelowałam różdżką prosto w dolną część płaskorzeźby.

-Bombardo!- krzyknęłam i wróciłam na swoje miejsce.

Słyszałam, jak całą głowę Gorgony szlag trafia. No cóż, przynajmniej Potter nie przebił mieczem bazyliszka. Jest jeden plus? Jest.

-Pojebało cię?- powiedziała wściekła Żanna.- teraz to już na pewno ten wąż nas dopadnie i zabije! Ty idiotko! Ty w ogóle myślisz?!

Nagle przed nami pojawił się Tom. Jedno było pewne, nie był ze mnie dumny i na pewno nie był zadowolony.

-Co wy tutaj robicie?!- w jego oczach kryła się czysta furia.- Nikomu nie wolno tu wchodzić! A ty, Leni?! To, że byłaś tu ze mną kilka razy nie oznacza, że możesz sobie tu tak po prostu przychodzić!

-Miałam ważny powód...- odparłam niepewnie, biorąc głęboki oddech.

-Niby jaki ważny powód?- wysyczał groźnie.- I po jaką cholerę rozwalałaś głowę Gorgony?! Chyba nie stoisz po stronie Pottera, co?!

-Nie!- krzyknęłam z obrzydzeniem i jawnym oburzeniem.- nienawidzę tej gnidy! Gdyby nie ja, Potter przebiłby bazyliszka tym głupim mieczem i nie byłoby tak wesoło.

-Ostatni raz wsadzasz nosa w nie swoje sprawy, Leni! Porozmawiamy później, teraz idę popatrzeć, jak Bazyli wykańcza Pottera.-powiedział i już chciał odchodzić.

-Skoro i tak już wiesz, że tu jesteśmy, chyba możemy popatrzeć z tobą?

-Leni...- Żanna posłała mi swoje spojrzenie.

-A idźże! I tak już wszystko widziałyście!- prychnął niezadowolony Tom.

Nie trwało to długo. Wystarczyło kilka chwil nieuwagi i bazyliszek bez trudu rozszarpał Pottera na strzępy.

Patrzyłam na to i szeroko się uśmiechałam. Ta kanalia w końcu nie żyje! Nawet Żanna lekko się uśmiechnęła, chociaż cały czas niepewnie zerkała na Marvola.

Tom kazał wężowi opuścić komnatę, a gad posłuchał się go.

Teraz czekała nas rozmowa z wściekłym Marvolem. Niedobrze.

-Wiecie chyba, że teraz pozostają mi dwie opcje.- mówił cichym, złowrogim głosem.- Albo muszę was zabić, a byłoby to dla mnie straszne marnotrawstwo. Nie powinno się przelewać czystej krwi czarodziejów, to głupstwo. Albo będę musiał zrobić z was śmierciożerców.

-Naprawdę?- spytałam z nadzieją w głosie. Tom i Żanna zmierzyli mnie morderczym wzrokiem. Muszę przyznać, że to było dziwne.

-Nie kazałem ci się odzywać.- oświadczył lodowatym głosem.- Więc co wybieracie?

-Ja wybieram zostanie śmierciożercą.- powiedziała Żanna.

-Ja również.- rzekłam od razu po niej.

-Ach więc niech tak będzie. Podajcie mi dłonie.- rozkazał.

Podałam mu swoją dłoń. Przyłożył koniec różdżki do mojego nadgarstka i zaczął cicho wypowiadać jakieś słowa. Ręka zaczęła niemiłosiernie mnie piec, a gdy na nią spojrzałam zobaczyłam czarny znak.

Zaświeciły mi się oczy. Od zawsze chciałam go mieć, od kiedy przez przypadek poznałam Toma. Rozmawiałam z nim przez jego pamiętnik, który potem kazał wcisnąć jakiejś tam Weasley.
Obie miałyśmy już wypalony czarny znak na nadgarstkach.

-A teraz macie wrócić do swoich dormitoriów, jasne?- powiedział Tom.

-Tak, rozumiemy się. Chodź, Żanna.

Wyszłyśmy z komnaty tajemnic jedynym wyjściem dla ludzi, przez okrągły otwór zamykany ciężkim włazem. Milczałyśmy, każda z nas była zatopiona we własnych myślach.

Dotarłyśmy do miejsca, gdzie leżeli Weasley i Lockart.

A raczej starszy mężczyzna nadal był nieprzytomny, a Ron siedział z opuszczoną nisko głową.

Gdy tylko usłyszał czyjeś kroki, z nadzieją spojrzał w tą stronę i zobaczył nas. Zawód w jego oczach był bardzo dobrze widoczny.

-Gdzie jest...- zaczął mówić zmieszany.

-Harry i Ginny?- spytałam, a on utkwił we mnie swój wzrok.- Harrego rozszarpał bazyliszek, a Ginny leży pewnie pod gruzami tej wielkiej płaskorzeźby. Nie martw się, i tak już była martwa, więc nie mogła cierpieć, a to wielka szkoda.- odpowiedziałam chłodno.

-To jest przecież niemożliwe!- zawołał, łapiąc się za głowę.

-Widziałyśmy to na własne oczy. Szkoda, że cię nie było, to było niezwykle i bardzo ciekawe przedstawienie.- dodała Żanna.

-I tak po prostu wyszłyście z tego bez szwanku?!- w jego oczach widać było rozpacz.

-Tak. Popatrz sobie, mała ofermo. Żanno, pochwal się, co masz na rączce. Niech zdrajca krwi zobaczy, z kim ma do czynienia.- powiedziałam.

Obie pokazałyśmy mu nasze nadgarstki. Oczy prawie wyszły mu z orbit.

-To są przecież...- wyjąkał cicho.

-Zabijemy go, Żanno?- powiedziałam, nie przerywając spojrzenia z przerażonym Weasleyem.

-Ja?- zapytała się moja przyjaciółka.

-Jak chcesz. Tak, ty go zabij.- uśmiechnęłam się do niej.

-Avada Kedavra!- rozbłysło zielone światło.

Weasley już nie żył. Tak jak jego przyjaciel i kochana siostrzyczka.

Ruszyłyśmy w drogę powrotną do dormitoriów.

Nwm, czy w książce J.K.Rowling było takie zaklęcie jak Reductio, nie pamiętam tego, więc jeśli takowego nie było, to walić to. Wymyśliłam własne👍
Jestem kreatywna.
Tak w ogóle to jest 01:00 w nocy, a ja sobie na lajcie siedzę na watt, ale ok😂
Droga Żanno, pozdrawiam ciem💗😝😃😃
Postać się podoba?😝
No to wszech i wobec: Dobranoc!
Idźcie spać :))))))

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro