Marysienka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy otworzył oczy, nie oślepiło go słońce. Czy był nieprzytomny aż tak długo? Po chwili zaczął się zastanawiać, co tak właściwie się stało. Czuł wewnętrzną pustkę i nie kojarzył nic sprzed kilku godzin. Jedynym, co pamiętał, był widok oślepiającego słońca, kiedy razem z Taszą poszli na obchód po obozie. Po jego głowie zaczęły chodzić różne cisnące się na usta pytania takie jak na przykład; A co było potem? I gdzie jest jego znajoma? Ćpali coś? Mijały kolejne sekundy, a on nadal nie mógł niczego sobie przypomnieć. No cóż, pomyślał, nie ma sensu dalej się nad tym zastanawiać. Chciał podnieść się z ziemi i pójść poszukać Taszy, ale nie pozwolił mu na to rwący ból jednej z nóg. Upadł na tyłek z głośnym sykiem i uważnie przyjrzał się bolącemu członkowi. W spodniach ziała wielka dziura, którą zapewne zawdzięczał jakiemuś mutantowi. Rana nie wyglądała poważnie i był pewien, że kiedy przyzwyczai się już do nieprzyjemnego pieczenia, będzie mógł chodzić bez problemu. Zastanawiało go tylko, dlaczego wcześniej nic nie czuł. Co prawda, zadrapanie nie zagrażało jego życiu, ale było na tyle rozległe, że zupełny brak impulsów nie był możliwy. Podniósł się powoli, pomagając sobie dłońmi i zrobił kilka niepewnych kroków przed siebie, a potem rzucił okiem na otaczający go teren. Jeśli wzrok go nie mylił, powinien znajdować się niedaleko od cmentarzyska koło czerwonego lasu. Dobra, więc wiedział już gdzie jest, ale... gdzie w takim razie była tasza i co takiego się działo? Dziewczyna nie zostawiłaby go samego tak daleko od obozu i na pożarcie krwiożerczym nibypsom. To było podejrzane... A jeśli coś jej się stało? Marysiek wyszedł z tego spotkania z lekko rozoraną łydką, a Taszy naprawdę mogło stać się coś potwornie złego. Mężczyzna poważnie się o nią martwił. Nie zważając na jeszcze bolącą kończynę, ruszył na przeszukanie najbliższego terenu. Kilka metrów w zaroślach leżały zwłoki martwego mutanta. Po jego czole spływały kropelki potu, których z powiększającym się dystansem gromadziło się coraz więcej. Przeszukał dosyć duży obszar, ale nie odkrył nic nowego oprócz dwóch ścierw innych stworów.

-Tasza!- krzyknął jak najgłośniej potrafił, ale odpowiedziała mu głucha cisza.

Marysiek zdenerwowany wypuścił powietrze z płuc. A może Tasza jest w obozie, tylko on po coś tu wrócił i teraz szwęda się niepotrzebnie po jakimś zadupiu. Po dłuższym namyśle zawrócił w stronę cmentarzyska. Najpierw wypyta o przyjaciółkę znajomych stalkerów, a gdyby nadal nic nie było wiadome, wróci tutaj i będzie szukał dalej, aż jej nie znajdzie. I może ktoś z obozu pójdzie z nim? Miał nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży.



W oddali zobaczył sylwetkę jakiegoś stalkera. Odetchnął z ulgą, bo i tak stracił już zbyt wiele czasu. Zakołysał się na boki, a przed oczami pojawiły się czarne plamki. Marysiek obawiał się, że w końcu straci przytomność, ale to nie mogło zdarzyć się już teraz, nie tak szybko!

-Hej!- zawołał w stronę mężczyzny.- Potrzebuję pomocy!

-Marysiek, to ty?!- ktoś odpowiedział radośnie.- Jak dobrze cię słyszeć!

Ivan podbiegł do niego i uraczył go szerokim uśmiechem. Po chwili zauważył, że Marysiek kuleje, wziął go pod ramię i poprowadził w stronę obozu.

-Martwiliśmy się o ciebie.- odezwał się.- Ja, Sasza, reszta chłopaków... No i oczywiście Taszka. Z kim byśmy palili maryśkę, jak nie z tobą?

-Właśnie.- blondyn ożywił się.- Co u Taszy? Ocknąłem się na jakiejś równinie i nie wiem, co się działo. Domyślam się, że zaatakował mnie jakiś mutant, w krzakach znalazłem jego truchło. Potem zacząłem zastanawiać się, czy ktoś był ze mną. Poszedłem sam na obchód, czy...

-Oj... Widzę, że macie sobie z Rudą dużo do wyjaśniania.- zagwizdał Ivan.- Zaprowadzę cie do lekarza, opatrzy tą twoją nieszczęsną nogę i dopiero wtedy będziecie mogli w spokoju porozmawiać. Matwiej powie ci, gdzie jest twoja znajoma to nie będziesz musiał jej szukać.

-Coś jej się stało?- przestraszył się.- Ivan, proszę...

-Już ci mówię.- uspokoił go białowłosy.- Była razem z tobą na obchodzie, gdy z lasu wybiegła wataha nibypsów i jakieś inne cholerstwo. Większość z nas jadła wtedy lunch i przyszliśmy dopiero wtedy, kiedy usłyszeliśmy jakiś damski głos w okolicy cmentarzyska. Zdążyliśmy załatwić kilka skurwieli, zanim odgryzły jej głowę. Chcieliśmy po ciebie iść, ale Tasza była w okropnym stanie i musieliśmy zabrać ją do obozu.

-Ale nic jej nie jest?- Marysiek zadrżał lekko.

-Przecież mówię, że...- zaczął mówić mężczyzna, ale nie chciał zbytnio łajać przyjaciela.- Posłuchaj mnie, Maryś. Taszka żyje i to jest najważniejsze, jest tylko trochę poturbowana. Za kilka dni wyzdrowieje całkowicie i znowu będzie mogła wykonywać swoją pracę.

-To dobrze.

-A wiesz, co jest najśmieszniejsze?- Ivan posłał swojemu towarzyszowi znaczące spojrzenie.- Nie martwił jej jej stan, ale twoje bezpieczeństwo. A jak ktoś ma bardziej na uwadze dobro drugiej osoby to coś jest na rzeczy, więc śmigaj opatrzyć tą nogę i leć do niej. Ucieszy się na twój widok i może w końcu zaśnie.

-Okej, wielkie dzięki.- Marysiek uśmiechnął się słabo.

-Matwiej jest w środku.- kiwnął głową na budynek stojący przed nimi.- Zaprowadzić cię do środka czy dasz radę sam?

-Dam radę.- odpowiedział szczerze.- Wracaj już lepiej.

-Dobra.-Ivan pokiwał głową i na odchodnym dodał.- Życzę powodzenia, przyjacielu. Ty już dobrze wiesz w związku z czym. I pamiętaj, ze założyłem się z Borisem o zgrzewkę wódki. Jak przegram ten zakład to tylko przez ciebie.

Stalker odwrócił się z uśmiechem i wszedł do gabinetu obozowego lekarza. W pomieszczeniu jak zwykle panował artystyczny nieład, a biurko zawalone było papierami . Matwiej siedział na obrotowym krześle i mamrotał cicho pod nosem, wypełniając któryś z rzędu dokument.

-Jak ja nienawidzę papierkowej roboty...- zaklął siarczyście.- Mógłbym rozszarpać Jegorija za te akta z laboratorium. Po co on w...

-Potrzebuję pomocy.- Marysiek odchrząknął.

-O, to ty!- doktor wydawał się zdenerwowany, jakby przyłapano go na diabelnie złym uczynku.- Czekałem na ciebie. Połóż się na kozetce i daj opatrzyć tą ranę.

-Robi się.

Blondyn zrobił to, o co proszono i już po chwili było po krzyku. Czysty bandaż różnił się barwą od pobrudzonych ziemią i pyłem spodni. Jego biel wydawała się być zbyt rażąca dla oczu Maryśka. Lekarz sprawdził przy okazji jego tętno podstawowe odruchy. Wszystko wydawało się być w porządku na pierwszy rzut oka.

-Jesteś w o wiele lepszym stanie od Taszy.- stwierdził i zapisał cos w swoim notesie.- Dam ci dwa dni wolnego, odpoczniesz sobie i zregenerujesz siły. Gdyby działo się coś dziwnego, od razu przychodź do mnie. I jeśli chciałbyś odwiedzić swoją przyjaciółkę, znajdziesz ją w budynku obok pod numerem 5.

-Dobrze.- odparł mężczyzna.- Mogę już iść?

-Nie ma chyba sensu nadal cie tu trzymać.- uznał Matwiej i wrócił na swoje miejsce przy biurku.- Przychodź do siebie szybko. I zamknij za sobą drzwi, proszę.

Marysiek opuścił pomieszczenie i wrócił na świeże powietrze. Nie zamierzał dociekać na razie o jakie akty z laboratorium chodziło Matwiejowi i co z tym związanego miał Jegorij. Obiecał jednak sobie, że wróci do tego. Skręcił w prawo oraz otworzył drzwi prowadzących do izb chorych. Szybko odnalazł piątkę i bez pukania wszedł do środka. Dziewczyna leżała spokojnie na łóżku. Całe podbrzusze miała owinięte bandażem, tak samo jak część prawej ręki. Na pierwszy rzut oka nie wyglądała najgorzej.

-Maryś!- zawołała słabym głosem.- Nic ci nie jest, na szczęście.

-Uważam, że bardziej powinnaś przejmować się sobą.- usiadł na krześle obok łóżka.- To ty tutaj oberwałaś najbardziej, sam Matwiej to przyznał.

-Wiem wiem.- Tasza próbowała wstać, ale ostatecznie podniosła się tylko na łokciach.- Ale nie mogłam spokojnie spać, gdy ty byłeś niewiadomo gdzie i...

-Doceniam, że tak się o mnie martwisz.- Marysiek położył jej palec na ustach.- Wszystko jest już dobrze i wszyscy wyszliśmy z tego żywi. Jest tylko jedna sprawa. Co takiego stało się kilka godzin temu? Nic nie pamiętam.

-Dużo rzeczy.- Ruda zaśmiała się.- Poszliśmy razem na obchód i zaatakowały nas mutanty. Nie dawaliśmy z nimi rady. Nikt nie przychodził nam z pomocą, więc postanowiłeś się rozdzielić. Wziąłeś jakieś narkotyki, żeby nie opaść z sił i kazałeś pobiec do obozu. Mówiłeś, że rozprawisz się z nibypsami i dołączysz do mnie. To był ostatni raz, kiedy cię wtedy widziałam. Potem sama musiałam poradzić sobie jakoś z tymi cholerami, które pognały za mną. Gdyby nie chłopaki, pewnie już bym nie żyła...

-Brałem jakieś narkotyki?- zaczął się śmiać.- No tak, wykapany ja. Już wiem, dlaczego nie pamiętałem całego tego zajścia.

-A co działo się z tobą?- skierowała na mnie swój wzrok.

-Obudziłem się niedawno, chwilę szukałem cię w okolicy i wróciłem do obozu.- ciągnął dalej- Spotkałem Ivana na straży, zaprowadził mnie pod gabinet Matwieja i wrócił na swoje wcześniejsze miejsce. Opatrzono mi nogę. Teraz przyszedłem sprawdzić, co u ciebie słychać.

-Cieszę się.- Tasza zerknęła w dół, lekko się uśmiechając.

-Słyszałaś coś o zakładzie Ivana i Borisa?- zapytał niby przez przypadek.- Nie wiem za bardzo, o co im chodziło.

-O j-jakim zakładzie?- potarmosiła delikatnie włosy.- Rozmawiałeś z nimi o tym?

-Nie.- odparł mężczyzna zgodnie z prawdą.- Nie rozmawiałem o tym z nikim, ale chyba nie muszę. A ty co myślisz o tym zakładzie?

-Według mnie mają całkowitą rację.- dziewczyna wzruszyła ramionami.- A ty co o tym myślisz?

-Uważam tak samo.- Marysiek posłał jej ciepły uśmiech.- Od kiedy ci się podobam?

-Od jakichś dwóch miesięcy.-Tasza zaczerwieniła się lekko.- To aż dziwne, że nie zauważyłeś tego wcześniej i musiałam dostać porządny łomot od mutantów, żebyś to dostrzegł.

-Najważniejsze jest teraz to, że możemy być tu teraz razem.- stwierdził jasnowłosy.- Kiedy cię wypuszczają?

-Matwiej mówił, że za jakiś tydzień.- skrzywiła się.- Jak ja to przetrzymam? Nienawidzę bezczynności.

-Coś o tym wiem.- westchnął cicho.- Zostać z tobą na noc?

-Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak mnie to ucieszy!- oczy jej zalśniły.- Przesunę się trochę do ściany i jak trochę się ściśniemy, może uda ci się położyć obok mnie.

Po kilku minutach wszystko poszło po ich myśli. Marysiek położył się na plecach, a rudowłosa leżała na boku z głową i jedną ręką ułożoną na jego torsie. Na jej twarzy błąkał się delikatny uśmiech i w końcu poczuła, jak ogarnia ją cudowne zmęczenie.

-Kiedy już wyjdziesz, pójdziemy napić się z resztą wódki.- powiedział blondyn.- W końcu po co Ivanowi cała zgrzewka?

-Więc lepiej powiedzieć mu o nas dopiero dzień przed.- zaproponowała po dłuższym zastanowieniu.- Będzie większe prawdopodobieństwo, że coś dla nas zostanie.

-Główka pracuje.- mężczyzna zaczął bawić się włosami towarzyszki, zaplatając je na palce.- A teraz idź już spać.

-Tak jest!- zachichotała cicho pod nosem.

Gdy godzinę później ktoś zajrzał do pokoju, dwójka rozkosznie wyglądających ludzi spała sobie w najlepsze, mają wszystko i wszystkich gdzieś, skupiając się na samych sobie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro