Mój anioł stróż

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Anioł stróż. Boży posłaniec, który według legend i tego, co się mówi, zawsze nad nami czuwa, zawsze z nami jest i trzyma nas od wszystkiego złego, co może nam się przydarzyć. Dla przykładu: przed wypadkiem samochodowym, przed upadkiem ze schodów, przed morderstwem. Podobno jest naszą duchową podporą.

Większość ludzi w to nie wierzy, uważa, że to zwykłe bzdury i bujdy. To bajka na dobranoc dla małych dzieci, żeby wiedziały, że ktoś nad nimi czuwa i broni przed potworami spod łóżka czy chowających się w szafie.

Co się stanie, to się stanie. Tak uważa większość tych ludzi. Są też ateiści, którzy w ogóle nie wierzą w Boga. Są ludzie, którzy głoszą deizm, czyli przekonanie co do tego, że Bóg co prawda stworzył świat, ale później ten jego świat go przestał interesować. Różne są na to poglądy. Ale sęk jest w tym, że anioły naprawdę istnieją, tylko że nie wszystkie są dobre. Każdy przykładny chrześcijanin wierząc w Boga i anioły, wierzy również w szatana i demony.

Moi rodzice byli ateistami, dlatego ja też nim byłam. Co jest w rodzinie, to w rodzinie zostanie. Dlatego nie wierzyłam w takie rzeczy jak anioły czy Boga. Uważałam wręcz, że katolicyzm to wielki zlepek kilku innych religii. Skąd wiemy na przykład,że Bóg jest starym człowiekiem z brodą? Taki sam obraz występuje w judaizmie, a katolicyzm tylko go zapożyczył. Zlepek kilku innych religii, ot co, cała prawda.

Kiedyś sama wymyśliłam własny pogląd. Bóg tak naprawdę nie istnieje, tylko ludzie wymyślili go sobie, żeby mieć zwrócić się do kogoś w potrzebie. Świat jest zły, dzieje się tyle zła, gdyby Bóg istniał to już dawno zrobił by z tym porządek. Tak sobie kiedyś wymyśliłam i doszłam do wniosku, że to wcale nie było głupie czy bezsensowne.

Ale koniec o poglądach religijnych.

Teraz opowiem wam historię mojej śmierci, jak umarłam. Bo ja umarłam. Pewnie zastanawiasz się teraz, jakim cudem możesz to czytać,skoro ja nie żyję. Nie próbuj tego zrozumieć, bo nie dasz rady. Ludzkie myślenie ma swoje ograniczenia, a moja egzystencja leży daleko poza tymi ograniczeniami. Daj sobie spokój i czytaj dalej.

Kiedyś byłam normalną nastolatką. Wracałam wtedy z zakończenia roku szkolnego, kończyłam liceum ogólnokształcące. Po wakacjach miałam iść na studia medyczne, chciałam być pediatrą jak moja mama. Miałam takie same chęci i ambicje jak ona, byłam jej idealną kopią. Wyglądałam jak ona, taka sama krew. Miałam w tajemnicy wziąć ślub cywilny z Rafałem, moim narzeczonym. Nikt o tym nie wiedział, a my też nikomu nic nie zdradzaliśmy, bo każdy pewnie uważał by ten pomysł za idiotyczny.

Nikt nie rozumiał, że Rafał i ja to po prostu przeznaczenie, musieliśmy się pobrać, nie było innego wyjścia. Ich zdanie nic nas nie obchodziło. Miałam powiedzieć to mamie, jak skończyłabym studia.

Ale nie udało mi się dotrwać do tego czasu, niestety. Więc wracałam do domu betonową drogą, po obu stronach znajdował się szumiący las. Akurat dzisiaj jedyny raz wracałam do domu pieszo, bo mama musiała zostać w szpitalu, a ja nie chciałam jej zawracać głowy. W połowie drogi do domu, w lesie zobaczyłam chłopaka. Stał pomiędzy drzewami, wygodnie opierając się o wyrośnięty świerk. Z oddali widziałam, że ma przyjemne rysy twarzy i kręcone, ciemne włosy. Nie mogłam rozpoznać, czy oczy ma niebieskie czy zielone. Nosił zwyczajne dżinsy, buty trekkingowe i pomarańczową bluzę z kapturem bez żadnych nadruków. Patrzył się na mnie i uśmiechał, niewiadomo czemu i po co.

W tej samej chwili wszystko ucichło, ćwierkanie ptaków, szum drzew, chrobot deptanych liści. Po prostu wszystko. Zapadła idealna cisza i wszystko poruszało się w zwolnionym tempie. Byłam zdezorientowana. A ten chłopak coraz bardziej się do mnie zbliżał, powietrze wokół niego wibrowało, wysyłało dalej jakieś impulsy.

Popatrzył się na mnie, nadal szeroko uśmiechając. Nic z tego nie rozumiałam.

-Co do...- zaczęłam, ale mój tajemniczy towarzysz nakazał mi być cicho, a ja nie wiedzieć czemu, miałam ochotę się go słuchać. Byłam już zupełnie zbita z tropu.

-Dam ci jedną dobrą radę.- powiedział, głos miał aksamitny. Zrobił jakąś śmieszną minę.- Uważaj na ciężarówki. Wiesz, te z pijanymi kierowcami.

-Co?- chłopak zniknął. Po prostu zniknął!

Rozglądałam się za nim wszędzie. A może on był tylko wytworem mojej wyobraźni? Postanowiłam więc dalej wracać do domu.

I wtedy potrąciła mnie ciężarówka. Pamiętam to doskonale.

Przód pojazdu uderzył we mnie z ogromną siłą tak, że przeleciałam kilka metrów i dopiero upadłam na beton. Miałam mroczki przed oczami, wszystko mnie bolało i nie potrafiłam wstać. Przez pierwsze kilkanaście sekund nie potrafiłam złapać oddechu, a gdy już powróciła mi ta naturalna zdolność, każde zaczerpnięcie powietrza sprawiało ból i cierpienie. Podniosłam drżącą dłoń do czoła, które było mokre. Gdy przyłożyłam do niego rękę, było wilgotne. Z trudem uniosłam dłoń na wysokość oczu i jakby przez mgłę zobaczyłam, że moja ręka jest zakrwawiona. A skąd niby wzięła się ta cała krew?

No tak, zaczęłam myśleć racjonalnie. Uderzyła we mnie ciężarówka, więc to raczej logiczne, że krwawię. Jednak nie było mi dane dalej się nad tym zastanawiać, bo zaczęłam odpływać, a po chwili zapadłam się w sobie.

I wtedy właśnie umarłam.

Obudziłam się w jakiejś białej czeluści. Wszędzie było oślepiająco biało i ta biel nie miała końca, jak jakaś biała przeklęta mgła. Biegłam i biegłam, a ta przestrzeń nie miała końca, a ja czułam się jakaś taka pusta i jakby wokół mnie też była pustka. Beznadziejne uczucie, przyznam.

Wiedziałam, że jestem, ale tego nie czułam. Powoli traciłam świadomość, zaczynałam dostawać do głowy. Upadłam na kolana, złapałam się głowy rękami z obu stron i zaczęłam krzyczeć, wrzeszczeć. Alo to nic nie dało.

Nadal czułam w sobie i poza sobą tą przytłaczającą pustkę. Zaczęłam się kołysać w przód i tył, śpiewać kołysankę, jaką zawsze mama śpiewała bratu.

Ale jej słów też powoli zapominałam, nie mam na to wpływu! To nie zależy ode mnie.

Nagle widzę buty trekkingowe, te same, jakie nosił ten chłopak w lesie. Podnoszę głowę i widzę go. Milczy i nic nie mówi. Tym razem też się uśmiecha, tyle że drwiąco. Kpi sobie ze mnie. Nagle wszystkie elementy układanki układają się w mojej głowie w całość.

-Dlaczego?- pytam głosem zupełnie pustym, jak pustka panująca wokół mnie.

Chłopak patrzy się na mnie. Wtedy w lesie się pomyliłam. Nie miał ani zielonych ani niebieskich oczu, tylko czarne. Ciemne koła ziejące okrucieństwem i pogardą.

-Oko za oko. Ząb za ząb. Dusza za duszę.

Nic na to nie odpowiadam, tylko znów pogrążam się w pustce. On odchodzi, on tu nie wróci, on stąd uciekł. Za moją cenę, na mój własny koszt.

Uświadamiam sobie okrutną prawdę. Jestem w czyśćcu, już na zawsze. Wstaję z klęczek i idę przed siebie, w białą mgłę. Wszystko i tak już straciło sens.

Wokół białe światło, wszędzie panuje pustka. We mnie... Też. Ta bezdenna pustka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro