Mitch, dom

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Hei!

Na sam początek, chciałabym coś ogłosić. Wiem, że moje fanfiction może nie ma wielu czytelników, ale za to uważam, że jesteście najlepsi.
Wasze komentarze zawsze poprawiają mi humor i dziękuję Wam za to bardzo. Gdyby nie Wy, najprawdopodobniej nie chciałoby mi się nawet dalej pisać.
W każdym razie - przejdźmy do kolejnego punktu programu. Otóż ostatnio nawalałam trochę, jeśli chodzi o regularne dodawanie rozdziałów, pomijając
już fakt, że nie były one zbyt długie. Chcę to zmienić. Postaram się wstawiać najczęściej, jak tylko to możliwe i chcę też, aby były dużo dłuższe.
Trzymajcie kciuki! I ostatnie, najważniejsze. BĘDZIE DRUGIE FANFICTIONNN! yAY. Mam wrażenie, że ja bardziej się z niego cieszę niż jakikolwiek czytelnik,
ale ćśś. Nie będzie ono niestety (lub stety) Scomiche, ale dla odmiany Phan (Dan x Phil). Nawet jeśli nie znacie\oglądacie\shippujecie to mam nadzieję, że zajrzycie do opowiadania, bo mam na nie super pomysł. A przynajmniej tak mi się wydaje. Jeśli wszystko pójdzie z godnie z planem, będzie już jutro/ i nawet nie wiecie jak bardzo podekscytowana jestem ughhh/
Okkk, tyle tego ględzenia. Zaczynamy! :D

~Y  


"Take me all the way
Hear me when I say
Let's kiss the past away
Like New Year's Day"

  Poprawiłem grzywkę chyba po raz setny. Zmierzwione, nieuczesane i zdecydowanie za długie już włosy wpadały mi do oczu, nie pozwalając obserwować ulicy.
Jest wtorek. Godzina dziewiąta. A ja stoję jak ten baran na środku chodnika i nie wiem co ze sobą zrobić. Przede mną pędzą samochody z ludźmi, którzy spieszą się do pracy i szkoły, a obok mijają mnie staruszki obserwujące wszystko z miną, jakby chciały mnie zamordować, poćwiartować, usmażyć i zakopać. Albo w innej kolejności. Czemu ludzie na starość robią się tacy okropni? Nigdy nie znałem bliżej żadnego emeryta, bo rodzice mojej matki zmarli jeszcze zanim się urodziłem, a rodzinie ze strony ojca nigdy nie słyszałem. Wydaje mi się, że ma to związek z jakąś kłótnią, ale nigdy nikt nie wytłumaczył mi, o co chodzi. Na wspomnienie rodziców zrobiło mi się trochę lepiej. Rzadko o nich myślałem, bo nie lubię wspominać przeszłości.
Te wszystkie "stare, dobre czasy" i tak dalej przyprawiają mnie o mdłości. Teraźniejszość może i jest do dupy, ale przynajmniej dzieje się teraz, a nie zniknęła z mojego życia. Chociaż szczerze mówiąc, chciałbym, żeby tak było. A gdybym to ja zniknął z teraźniejszości..?

Z moich idiotycznych rozmyślań wyrwał mnie dźwięk klaksonu. Na początku myślałem, że to ktoś w kogoś wjechał w tym pośpiechu, albo zagapił się na światła, ale nie. Samochód stał na szpitalnym parkingu i trąbił, a kierowca, wychylony przez okno, machał do kogoś. Rozejrzałem się po chodniku, który nagle opustoszał, jakby wszystkie staruszki wyparowały. Albo już umarły. Zrobiłem krok w stronę auta, wiedząc, że nie jest to zbyt mądre, ale mimo wszystko byłem ciekawy, o co może chodzić. Widać było, że jego właściciel ma całkiem sporo kasy. Byłaby to idealna scena do poradnika "Czego Nie Robić". Punkt pierwszy - nie wsiadaj do samochodów obcych, bogatych ludzi. Chyba że jesteś Mitchem, wtedy twoja głupota nie będzie przeszkadzać. Kierowca najwyraźniej załapał, że niezbyt ufam podejrzanym typom, którzy chcą, żeby ktoś wsiadał do ich samochodów, więc wysiadł i podszedł do mnie. Był nieco starszy ode mnie, miał może dwadzieścia cztery, albo pięć lat. Miał wyraźnie azjatyckie rysy, czarne, krótkie włosy i szeroki uśmiech na twarzy. Wyglądał przyjaźnie. Albo jak pedofil. Trzymając się pierwszej wersji, również się uśmiechnąłem.

- Mitch Grassi, mam rację? - powiedział, wyciągając rękę.

Pokiwałem wolno głową, nie do końca pewny, czy dobrze robię.

- Super, w takim razie wsiadaj! - stwierdził, po czym zaczął iść w stronę auta. Przestał, kiedy zobaczył, że nie idę za nim.

- Coś nie tak? - zapytał.

- Wiesz, nie wiem, kim jesteś i dlaczego tu jesteś. Dlaczego miałbym wsiąść z tobą do samochodu? - odpowiedziałem, unosząc jedną brew.

- No tak. W sumie racja, też bym się wahał. Ale wiesz, nie chcę popsuć niespodzianki. Obiecuję, że cię nie zamorduję, czy coś. - odparł facet.

Wyglądał w porządku, ale nie ufam ludziom. A szczególnie nie tym, których poznałem kilka minut temu. Mimo to i tak nie mam pojęcia co ze sobą zrobić. Nie mam dokąd pójść ani gdzie spać. Nawet jeśli zamierza mi coś zrobić, to istnieją małe szanse, że będzie to gorsze niż to, co przeżyłem wcześniej
i to, co mnie czeka, kiedy wrócę na ulicę. Zerknąłem jeszcze raz na niego niepewnie, wzruszyłem ramionami i poszedłem za nim w stronę wozu. Okay, poszedłem to za dużo powiedziane. Starałem się poruszyć nogą, która, mimo że już nie w gipsie, ale za to nadal w bandażach bolała jak jasna cholera. Druga zresztą też. Nieznajomy chyba to zauważył, bo podbiegł do mnie i bez słowa podniósł. Krzyknąłem cicho,bardziej z zaskoczenia niż ze strachu, ale on tylko się zaśmiał, po czym posadził na miejscu pasażera. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Kim jest ten facet?

- Znasz moje nazwisko. A tak właściwie, jak ty się nazywasz? - spytałem ,wiedząc, że nie ma sensu dopytywanie go, skąd mnie zna, bo skoro napomknął tylko o
'niespodziance' to i o tym nie będzie chciał mówić.

- Tamashi - odpowiedział - Nazwiska nie polecam, bo i tak nikt nie umie go wypowiedzieć. Przy okazji, nie jesteś przypadkiem Włochem? No wiesz, imię, nazwisko, wygląd..?

- Nie lubię mówić o s-sobie - odparłem cicho, zająknąwszy się przy okazji. Super. Teraz wyjdę na jakiegoś dziwaka. Chociaż tak właściwie, to on zabiera obcych ludzi do samochodu i ich gdzieś wywozi.

Tamashi zerknął na mnie kątem oka i powrócił do obserwowania jezdni. Przez cały czas milczeliśmy, najprawdopodobniej przeze mnie.  Świetnie. Nawet dziwni nieznajomi uważają, że jestem dziwny. Westchnąłem krótko i wyjrzałem przez okno, żeby zauważyć kompletnie nieznajomą mi okolicę. Domy były duże, nowoczesne i z pewnością niesamowicie drogie. Nie ma pojęcia kto miałby mieszkać w takiej okolicy i dlaczego ja mam tam być.

Pojazd zatrzymał się i Tamashi otworzył mi drzwi, po czym podszedł do nowoczesnej furtki, z czymś dziwnym zamiast zamka. Spojrzałem na budynek za bramką. Był jeszcze większy niż te, które mijaliśmy. Miał okna na całą ścianę i gigantyczny ogród z różnymi roślinami. Stałem tak z rozdziawionymi ustami, jak ostatni baran i wgapiałem się w dom. Nie byłem w stanie nawet nic powiedzieć, bo pierwszy raz widziałem coś takiego. Kiedy mieszkałem jeszcze z rodzicami mieliśmy całkiem spory dom, to prawda, ale był raczej skromny i staromodny. A w porównaniu z tym, to w ogóle nie można tego było nazwać domem.

Chłopak uporał się wreszcie z furtką i przepuścił mnie, abym przeszedł. Z bolącymi nadal nogami ruszyłem wolno ścieżką prowadzącą do wejścia. Tym razem z zamkiem poszło szybciej i już staliśmy pod drzwiami do jednego z mieszkań które się tu znajdowało. Same drzwi były o wiele wyższe ode mnie, więc zacząłem zastanawiać się, jak wysokie jest to mieszkanie. I po raz kolejny, co ja tu robię? Zauważyłem na wejściu małą, złoconą tabliczkę z nazwiskiem, ale zanim zdążyłem je przeczytać, drzwi otworzyły się i moim oczom ukazał się jeden z tych apartamentów, które widuje się w katalogach. Przestrzeń była tak ogromna, że zapierała dech w piersiach. Wszystkie meble były białe i nowoczesne, a schody i niektóre szafki podświetlane. Niesamowite. Kto mieszka w takich luksusach? Odwróciłem się do Tamashiego, aby go o to zapytać, ale chłopak założył już fartuch i mył ręce w zlewie, który był  w kuchni obok. Wywnioskowałem z tego, że jest tu kucharzem.

Usłyszałem kroki ze strony podświetlanych schodów, więc spojrzałem w tamtą stronę.

- Widzę, że udało się tu dotrzeć - uśmiechnął się Scott - Jak się czujesz?

Nie byłem w stanie wydusić ani jednego słowa, więc tylko wpatrywałem się w niego, czując się ( po raz nie wiadomo który) jak ostatni idiota. 

- Obiecałem, że się jeszcze zobaczymy - dodał, widząc że nie odpowiedziałem na jego pytanie.

Czemu mnie tu przywiózł? Czy to jego mieszkanie? Co ja tu robię? Co będzie, kiedy stąd wyjdę?

Pytania kotłowały się w mojej głowie znów nie pozwalając odpowiedzieć Scottowi. Po prostu nie mogłem uwierzyć, że znowu go widzę. I że on che mnie widzieć. 

Bez słowa podszedłem do niego i przytuliłem się, starając się z całych sił powstrzymać łzy. Poczułem, że rozluźnia mięśnie po czym przytula mnie również. Czując się nieco głupio i niezręcznie odszedłem krok do tyłu.

- Czemu chciałeś, żebym tu przyjechał? - zapytałem w końcu. 

Scott uśmiechnął się tajemniczo, po czym pokazał mi, żebym usiadł na dużej, białej kanapie stojącej obok w salonie.

- Nie wiem, czy jest to dla ciebie w porządku, bo właściwie zaplanowałem to bez twojej ani nikogo z twojej rodziny wiedzy, a w dodatku na ostatnią chwilę i na prawdę nie wiem, czy -

- Po prostu powiedz - przerwałem mu ze śmiechem.

- No tak, przepraszam - westchnął z uśmiechem - Czy chciałbyś tu ze mną zamieszkać?

*

  Minęło dwadzieścia minut i nadal nie byłem w stanie się uspokoić.

Nie zważając na bolące nogi zacząłem  podskakiwać w miejscu jak małe dziecko, równocześnie piszcząc "tak, tak, tak!". Na prawdę, nie wiedziałem, co się ze mną dzieje.

Scott stał tylko z boku z szerokim uśmiechem i patrzył na mnie jakby mu faktycznie zależało, żebym tu został. I żebyśmy byli przyjaciółmi. Tamashi patrzył za to na nas z kuchni wzrokiem mówiącym "ogarnijciesięniemacietrzynastulat" ale wiedziałem, że mimo wszystko nie jest zły za ten 'wybuch radości' w domu. Po prostu... wreszcie moje życie stawało się nabierać kolorów. 

- A co z twoimi rodzicami? Zgodzą się? - Zapytał Scott, psując trochę mój nastrój. Byłem święcie przekonany, że usłyszał to, co Phillip do mnie powiedział przy pamiętnej wizycie w szpitalu. Może zapomniał.

- Em... Nie przejmuj się nimi - odparłem wymijająco, ale mój głos się zatrząsł. Mam nadzieję, że tego nie zauważył. Uśmiechnąłem się znowu, aby rozgonić te smutniejsze myśli, które zgromadziły się przed chwilą w mojej głowie.

Niestety, przez to podskakiwanie moje nogi odmawiały już zupełnie posłuszeństwa, więc padłem zmęczony na kanapę. Nie wiem dlaczego, ale czułem się tu, jakby to już był mój dom. To było bardzo przyjemne uczucie. 

- Chodź, pokażę ci twój pokój - powiedział Scott, wskazując w stronę schodów - Gdzie są twoje rzeczy?

Podniosłem się, żeby mu odpowiedzieć, ale przypomniało mi się, że przecież nie mam żadnych. Wszystkie moje ubrania zostały u Phila, ale i tak miałem ich tylko kilka, poza tym były za male i zniszczone, więc nie nadawały się kompletnie do noszenia.

- N-nie mam - odpowiedziałem jąkając się. 

Wyglądał na zaskoczonego, ale nic nie powiedział, tylko zaczął iść schodami do góry. Chciałem pójść za nim, ale moje nogi oczywiście mi to uniemożliwiły. Kaszlnąłem cicho, żeby zwrócić na to uwagę.

Chłopak spojrzał na mnie po czym zszedł w dół schodów i podszedł do kanapy, na której siedziałem.

- Jeszcze się nie wszystko zagoiło, co? - spytał z uśmiechem - Wiem, moja noga też jeszcze nie jest zupełnie zdrowa, więc trochę utykam, ale w sumie nie jest źle. Możesz chociaż trochę chodzić?

Pokręciłem głową w odpowiedzi. Cała moja pewność siebie, którą miałem jeszcze kilka minut temu, teraz gdzieś zniknęła, zostawiając mnie skulonego na kanapie. Scott wzruszył ramionami, po czym podniósł mnie delikatnie. Na prawdę, co ci ludzie mają z podnoszeniem innych?

- O mój boże, jaki ty jesteś lekki - stwierdził, wchodząc po schodach - Wybacz, jeśli to jest trochę niezręczna sytuacja dla ciebie, ale nie miałem lepszego pomysłu jak cię przetransportować na górę. Przepraszam.

Kiwnąłem głową, na znak że spoko, nic się nie stało, po czym postawił mnie na ziemi. Przede mną były cztery drzwi, każde podświetlone na inny kolor. Nie chciałem pytać dokąd prowadzą, ale z drugiej strony nie miałem pojęcia gdzie iść.

- A, no tak - Scott zauważył, że stoję zdezorientowany w korytarzu - Twoje są różowe. Przepraszam, jeśli uważasz że ten pokój jest trochę zbyt... Dziewczęcy, ale to nie ja go urządzałem.

Wzruszyłem ramionami i wolno, starając się nie obciążać nóg, podszedłem do różowych drzwi. Otworzyłem je i omiotłem wzrokiem pomieszczenie. Faktycznie, pełno było tam kwiatuszków, motylków i w ogóle różu, ale było to całkiem urocze. Wskoczyłem na chyba największe i najmiększe łóżko, jakie kiedykolwiek widziałem. Zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się lekko. Wreszcie znalazłem dom.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro