Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wystarczył jeden moment, by wszystko się zawaliło.

Wystarczył dosłownie moment, by kremowo biały sufit pokrył się czarną pajęczyną, która rozrastała się z każdą sekundą. Niosło to z sobą wiele maleńkich i większych odłamków o różnych kształtach które odpadały z powiększającej się sieci. Z sekundy na sekundę, pajęczyna będąca nie do powstrzymania, kierowała się ku ścianom by znaleźć się również na nich. Szary tynk ścian, odpadał wraz z rozwarstwiającą się farbą niszcząc zarys tego co jeszcze nie tak dawno przypominało jeden z korytarzy trzeciego piętra podziemnego kompleksu. Stożkowaty budynek zwężający się im bardziej szedł ku dołowi zapadał się od swych górnych pięter i nic nie wskazywało na to by ten stan się zmienił.

Ten jeden moment wskazywał, że wszystko toczyło się ku nieuniknionej śmierci dla każdego kto przebywał w tym budynku. Dźwiękiem który temu towarzyszył był nie systematyczny huk rozmaitej siły. W jednym momencie wydawało się iż ziemia ucieka spod nóg, zaś w innym jedynie kolejne odłamki spadały z sufitu. Po tych dźwiękach nastała głucha cisza przerywana jedynie przewlekłym dźwiękiem kojarzącym się z przerwaniem akcji serca na szpitalnej sali, przerwanej jedynie kolejnym uderzeniem.

Każdy, kto znajdował się budynku był zagrożony - zwłaszcza gdy nie został odnaleziony przez ekipę odpowiadającą za ewakuację z powoli lgnącej w gruzach konstrukcji. Jednak im wyżej ludzie się znajdowali, tym bardziej ich żywotom groziła zagłada. Cały górny sektor, który pozornie powinien być najbezpieczniejszy był nieuchronnie skazany na śmierć bez możliwości ucieczki. Im niżej, tym paradoksalnie wydawało się bezpieczniej. Pozorne bezpieczeństwo skazało niewinne istnienia na śmierć pod powoli powiększającą się stertą gruzów.

Wyglądało to tak, jakby z każdym uderzeniem ziemia zaczęła się trząść porywając ze sobą kolejne części struktury budynku. Czwarte piętro powoli szło w ślad trzeciego i dało się zauważyć pojedynczo pojawiające się ślady czarnych pajęczyn. Mimo to wiele osób zdążyło już dobiec lub uciec z budynku, strażnicy zbierali znalezionych uchodźców prowadząc ich bezpośrednio do najbliższego punktu ewakuacji.

Znalazły się również osoby które samotnie postanowiły spróbować swych sił w ucieczce z bombardowanego ośrodka, który chłonął kolejne życia. To była tylko kwestia czasu, aż kolejne piętro placówki pochłonie nicość.

Dotyczyło to również dwójki przyjaciół, która razem planowała uciec z tej przerażającej sytuacji. Dwójka młodych naukowców kobieta i mężczyzna, widocznie wiedząc co się dzieje wokół nich uparcie parli naprzód w kierunku najbliższego wyjścia. Mężczyzna miał blond włosy okraszone białymi odłamkami które wyraźnie podkreślały ich platynowy kolor, natomiast kobieta miała wyraźnie charakterystyczne długie marchewkowe włosy. Jej wyraz twarzy skrywał ogromne przerażenie i to ona energiczniej parła do wyjścia.

-W tym tempie nie uda się nam uciec!- Krzyknęła do przyjaciela na tyle głośno by nie zostać zagłuszona przez kolejny wybuch. Gdy tylko nastąpił zsyłając na nich kolejną porcję pyłu i gruzów zasłoniła się jedną ręką drugą uparcie trzymając zaciśniętą na czymś zawieszonym na swej szyi.

Delikatne rysy jej twarzy wyrażały naprzemiennie ogrom różnych emocji takich jak strach czy nawet kompletna panika i zagubienie. Pomimo tego nieświadomie stawała kroki przed siebie zdeterminowana swą wolą do życia. W podobnym stanie znajdował się wyższy od niej o pół głowy blondyn, który tylko odgarnął przydługawy kosmyk z czoła. Jednak wiedział że jeśli on się teraz podda ona runie wraz z nim, był jej oparciem które zawsze stało obok nawet w ciężkich sytuacjach. Poza tym, na ten moment prawdopodobnie tylko ich dwoje miało pełen pogląd na to co tak naprawdę się dzieje. Tylko oni wiedzieli kto odpowiada za ten atak i jak został on przeprowadzony, tylko oni mieli ze sobą coś co było obiektem pożądania ze strony agresorów. Spiął więc się w sobie i postanowił zrobić to co umiał najlepiej, a mianowicie poświecić jej swoim optymizmem i poprowadzić prosto do końca.

-Jest jeszcze szansa na ucieczkę. Nie poddawaj się Aprill, już tylko kawałek do wyjścia. Tam na pewno znajdziemy jakoś przygotowaną drogę ewakuacyjną. Dasz radę?- Zapytał widząc jak dziewczyna pochyla się coraz niżej trzymając w ręce tajemniczą zawieszkę na rzemyku. Widać było, że z każdą chwilą coraz ciężej stawiała kroki, a jej upstrzona strachem twarz co jakąś chwilę przejawiała nagły ból. - Dasz radę pobiec do drzwi? Kupi nam to chwilę czasu.

-T...tak.- Wyraźnie skłamała młoda dorosła, jednak kolejny "wstrząs" bólu przeszył jej twarz.

-Na pewno, aż tak boli?- Zapytał schylając się lekko tylko po to, by mogła wesprzeć się na jego ramieniu i ewentualnie ukryć białą już od odpadającego tynku głowę pod nią.

-Nieeee kurwa, nie boli napierdaaala.- Jęknęła wraz z kolejnym wstrząsem który wydłużył jej mało elokwentną dla kobiety wypowiedź.

Daniel, gdyż tak nazywał się blondyn nie zraził się tym. Znał ją na tyle długo, by wiedzieć że jej słownictwo pozostawia wiele do życzenia i zdecydowanie wyniosła to ze swojego domu. Wiedział też, że dziewczyna nie przesadza. Ostrzegali ich, jakie ryzyko niesie ze sobą wyniesienie TEGO obiektu, że osoba w której posiadanie wpadnie to maleństwo może spodziewać się płonącego wręcz bólu. Mimo to musieli uratować siebie oraz ten obiekt, takie było ich zadanie i jako pracownicy owego ośrodka, nawet z małym stażem musieli wykonać to polecenie.

Byli na tyle wierni sprawie, że mieli zamiar ocalić ten mały obiekt.

Aprill stawiała coraz większe wyzwanie dla przyjaciela, jej ciało zdawało się być coraz bardziej wiotkie. Ból powoli przejmował nad nią kontrolę co sprawiało, że coraz wolniej szła przed siebie. nie wyglądała również dobrze, oddychała powoli i bladła, ponadto zdawało się, że temperatura jej ciała zdecydowanie wzrosła.

Ale nie było to największą częścią horroru.

Horrorem było to, że właśnie na ich oczach upada miejsce, które było ich schronieniem od dziecka. A oni musieli uciekać zostawiając za sobą wszystko i wszystkich, z nadzieją że ich bliscy oraz przyjaciele uciekli i są bezpieczni. Prawda jest taka, że jeśli ich misja się nie powiedzie, to nawet to że uciekli nie zagwarantuje im bezpieczeństwa.

W tym przypadku będzie nawet gorzej. A śmierć pod gruzami byłaby wręcz błogosławieństwem.

Z rozmyślań i powolnej wędrówki wyrwał ich kolejny huk. A raczej zrobił to krzyk kobiety która zaskoczona bliskością wybuchu pisnęła i schyliła głowę jak mały ptaszek który kryje dziobek w skrzydełkach z przerażenia.

Sam Daniel poczuł, jak jego serce nagle przyśpiesza.

Ten huk był potężniejszy.

Był blisko.

Zbyt. Blisko.

Czując presję sytuacji mocniej złapał przyjaciółkę i przyśpieszył kroku. Nie należał do najsprawniejszych fizycznie, swe życiowe plany ograniczał do prosektorium lub spokojnego laboratorium. Cóż życie lubi kreślić plany. Taka sytuacja zdecydowanie odbiega od jego bezpiecznych i spokojnych planów na życie. Na moment zamknął oczy i zacisnął mocniej zęby, chciał w ten sposób ukryć swoje przerażenie oraz ich drżenie. To nie był czas na chwilę słabości, polegała na nim nie tylko przyjaciółka ale i ci którzy liczyli na to że bezpiecznie wyniosą obiekt poza teren ośrodka. Jego myśli kręciły się teraz w koło dwóch możliwości, pierwszą było błaganie by winda działała, a drugą kolejna modlitwa by schody awaryjne nie były uszkodzone.

W pewnej chwili poczuł, że jego kompanka stawia pewniejsze kroki i wskazuje na coś ręką.

-Tam... wyjście.- Rzuciła pamiętając drogę prosto do ewakuacyjnego zbawienia.

-Widzę widzę, już blisko.- Pocieszył ją osłaniając wolną dłonią oczy by pył który ukruszył się z sufitu do nich nie wpadł. Starał się brzmieć pewnie ale sam wątpił w tym momencie w to co mówił, wyjście z tej sytuacji stawało się coraz mniej prawdopodobne. Ale ostatnie resztki desperacji i determinacji nie pozwalały się im poddać.

Taki zaplanowany atak z dwóch stron - wewnątrz i zewnątrz - był czymś na co ta placówka nie była przygotowana.

Niektórzy martwili się w tym momencie o obiekty, jednak blondyn szczerze mógł przyznać, że w tym momencie martwił się tylko o siebie, Aprill i misję jaka została im przydzielona. Miał nadzieję, że jego matka wraz z innymi naukowcami została bezpiecznie ewakuowana z dolnych pięter budynku w których zwykle przebywała. Znów zacisnął zęby, w duchu przeprosił rodzicielkę za bycie niejednokrotnie problematycznym jedynakiem.

Pomyśleć że to co było celem tego ataku było ich zadaniem, właśnie ten mały obiekt mieli bezpiecznie wynieść lub chronić własnym życiem i pogrzebać tak by nie zostało to znalezione. Czy byli gotowi na takie poświęcenie? Zaprzepaszczenie niecałych dwudziestu lat swego życia oraz początków pracy jako naukowcy o najniższym możliwym szczeblu? Tak. Tak zostali wychowani i jeśli zostali do tego zmuszeni to tak właśnie miał zakończyć się ich żywot.

-Widzę windę!- Z gardła kobiety wyrwał się krzyk pełen dziecięcej wręcz radości.

I były to ostatnie wyraźne słowa jakie usłyszał blondyn.

Kolejny huk odbył się na tyle blisko ich, że ziemia aż się za trzęsła a oni nie byli w stanie określić z której strony padł strzał. Z góry? Gdzieś obok? Jedno było jednak pewne, znajdował się centralnie gdzieś obok, dało się to odczuć po ogromnej sile która wyparła ich dwoje na pękającą ściany uniemożliwiając dalszą drogę. Zostali rzuceni z niezwykłą wiotkością, tak jakby ktoś po prostu bawił się szmacianymi lalkami, które po zderzeniu z twardą nawierzchnią niemal nie rozpadły się na wiele części. Rudowłosa szczęśliwie dla siebie upadła bokiem do ściany i zaczęła się spazmatycznie pod nią kulić, robiła to bardziej ze strachu niż bólu mimo, że jej plecy wręcz promieniowały kaźnią. Zaczęła kaszleć tak aby móc odkrztusić gardło ze zbierającej się na nim wydzieliny z obawą, że przez siłę uderzenia mogłaby zobaczyć na ręce krew - która oznaczałaby jakieś poważniejsze wewnętrzne obrażenia. Powoli podniosła się do pozycji siedzącej czując jak ręce na których się opiera po prostu drżały. Moment zajęło jej ogarnięcie sytuacji w której się znajdowali i wdrożenie jakichś działań. Czy uderzyła się w tak mocno w głowę, że aż zdusiła ją chwilowa zaćma umysłu?

Z drżącymi rękoma zaczęła się rozglądać na boki w poszukiwaniu drogiego kompana, który był nie tylko jej przyjacielem. Był dla niej jak rodzony brat. Nie zajęło to jakoś wiele czasu, Daniela wyrzuciło niedaleko niej jednak jego stan był poważniejszy niż jej i to zdecydowanie. Blondyn leżał bez ruchu do połowy przysłonięty gruzem ze ściany która się zawaliła, nie dało się nawet stwierdzić szkód jakie wywołało to przygniecenie, oraz tego jakie obrażenia odniósł.

Dopiero ta scena załączyła w młodej kobiecie chłodny umysł, jaki zwykła prezentować w odmętach zimnego prosektorium- miejscu jej pracy. Zaczęła analizować sytuację na tyle ile była w stanie to zrobić. Od razu zwróciła uwagę na to, że ściana która uległa uszkodzeniu była ścianą nośną, a to znaczyło tylko jedno, a mianowicie...

Dużo metalowych prętów w tym jebanym pleksiglasie czy innym gównianym tynku z którego ją zrobili.

Powoli doczołgała się do nieprzytomnego by ocenić jego stan z bliska i jak najszybciej zareagować, w jej mniemaniu trwało to godziny jednak prawda jest taka że mijały ledwo sekundy. Gdy tylko się zbliżyła poczuła znany sobie zapach, mimo to zignorowała metaliczny posmak w ustach i parła dalej tylko po to by poczuć pod własnymi rękoma ciepłą kałużę krwi. Wiedziała tyle że to nie jej krew, co sprawiło że wściekła się jeszcze bardziej. I właśnie ta wściekłość wygoniła strach, ale pozwoliła na to by przybyło zmartwienie.

-Daniel, kurwo nie umieraj bo cię sama zabiję.- Jęknęła powstrzymując chęć potrząśnięcia nieprzytomnym ciałem blondyna, lub choćby uderzenia go w twarz. Im bardziej czuła pod rękami krew a jej zapach wraz z kurzem dostawał się do jej nosa powstrzymywała chęć konwulsji z mieszanki mocnych emocji.- Nie umieraj, do cholery blondynko!- Warknęła w akcie desperacji starając się zdjąć pojedyncze kawałki ściany, jednak jej własne osłabienie to uniemożliwiało. Mimo że czuła nagły przyrost siły z powodu napływu adrenaliny to nie wystarczyło by odkopać jej kompana spod gruzu. Świadomość, że prawdopodobnie nie jest w stanie nic zrobić tylko ją dobijała, ale się nie poddawała. Miała zamiar go wyciągnąć choćby za cenę własnego życia, miała ochotę krzyczeć i błagać o pomoc w nadziei że ktoś do nich przyjdzie. Jednak jej rozsądek mówił jej, że nic takiego się nie stanie.

Na ten moment nie była w stanie zrobić nic, co zmieniłoby tę groteskową sytuację.

Jej serce wypełniło się nadzieją gdy zauważyła, że przy zdjęciu kolejnego mniejszego kamienia nieprzytomny się poruszył. Może i był ciężko ranny, ale pozycja w jakiej się znajdował zamortyzował go i powstrzymywała przed ewentualnym wykrwawieniem. Kobieta usiadła obok bezwładnie przyciągając do siebie kolana, nie mogła nic zrobić by zmienić ten stan, a nawet mogła to przypadkiem pogorszyć.

Nie była pewna czy jej słowa do niego docierały, ale mówiła, choć sama nie była pewna co dokładnie. Wspominała to jaki był dla niej ważny i jak spędzali razem czas od szkoły podstawowej, jako dwoje dzieciaków którzy urodzili się pod osłoną kariery swych rodziców. Dzieci naukowców Fundacji SCP. Jak obaj dążyli do spełnienia swego marzenia o spokojnym laboratorium, razem jako asystent i doktor. Trzymała go za jedną rękę, jednak nie spodziewała się uścisku z drugiej strony. Wiedziała że nie ma wiele czasu, ale chciała zostać z nim do końca bo wiedziała że on zrobiłby to samo. Kolejny wstrząs, jednak gdzieś dalej przejął kontrolę nad ziemią.

Dziewczyna nie wiedziała, że wszystko co mówiła powoli jednak docierało do świadomości blondyna. Jednak ten słyszał ją jak przez zepsute radio, gdzieś z odległego daleka. Jakby ktoś zamknął go w ciemnej klatce bez wyjścia i jedyną rzeczą która go trzymała był właśnie jej głos gdzieś z nicości. Czuł ból nie do opisania, każdy powolny oddech sprawiał mu ból i gdzieś w głębi siebie chciał się poddać. Ale za każdym razem, jak słyszał jej głos to pragnienie uciekało zastąpione nową chęcią do życia. Nie trzeba było wiedzy medycznej by wiedzieć, że jeśli przeżyje to do końca życia będzie musiał się borykać z konsekwencjami tego zdarzenia. Że jego ciało już nigdy nie będzie sprawne po przygnieceniu takim ciężarem oraz przebiciu tak sporą ilością prętów ze ściany nośnej. Właśnie ironicznie te pręty go uratowały. Przygniecenie sporą wagą zabiłoby go niemal od razu, jednak to, że owe metalowe rurki trzymały od niego gruz w pewnej odległości - a przynajmniej od najważniejszych narządów - sprawiło że nie został przygnieciony w stu procentach siły tego gruzu.

To był cud że jeszcze żył.

Skoro czuje ból to znaczy, że jeszcze żyje, a on nie należał do osób które łatwo się poddają.

Ostatnią rzeczą jaką poczuła Aprill był niezbyt mocny uścisk, dłoń jej przyjaciela zatrzasnęła się na jej dłoni w łagodnym uścisku. Rudowłosa poczuła jak po jej policzkach spływają łzy, zacisnęła wolną dłoń na naszyjniku czując przypływ nowej nadziei co było paradoksalne w zaistniałej sytuacji. Przede wszystkim poczuła nagły wzrost ciepła płynący od zawieszki którą trzymała niczym skarb, jakby obiekt który miała pod opieką się z nią zgadzał.

I wtedy to się stało.

W jednej chwili wszystko się zawaliło.

A mianowicie sufit nad ich głowami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro