Dzień 17 - Powiew wolności

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wstałem i wyszedłem z swojej przechowalni. Listy i kartę schowałem w wewnętrznej kieszeni kitla. Mimo niedawnych zdarzeń w korytarzach panowała cisza i spokój.

„Tutaj to niemal codzienność, poza tym jest już po północy.”

Przemierzałem korytarze pilnowany przez dziesiątki kamer. Gdy dotarłem do stróżówki siedział tam tylko jeden ochroniarz nad stertą papierów. Przesunąłem kartą przed czytnikiem i przeszedłem do strefy administracyjnej. Gdy znalazłem się wreszcie w korytarzu prowadzącym do stołówki natrafiłem na starszego mężczyznę w garniturze, z szklanką whisky w ręce.

- Witam doktorze Verse.

Nim zdążyłem odpowiedzieć człowiek przeszedł przez ścianę.

„Dzierżawco?”

„Tak?”

„Czy to był George Bush?”

„Jak ty mało wiesz o SCP.”

„Co to znaczy?”

Wszedłem do stołówki i rozejrzałam się wokoło. Pod ścianą przy stole siedział Jack wlepiając wzrok w szklankę do whisky, wypełnioną przeźroczystą cieczą. Mógłbym się założyć o rękę że nie jest to woda.

- Cześć Jack, też nie mogłeś zasnąć?

- Co?

Bright otrząsnął się i odłożył szklankę obok sterty papierów.

- Cześć Vic. Miałem trochę... pracy. A ty?

- Tyle się dzisiaj zdarzyło że postanowiłem się napić czegoś na uspokojenie.

Skierowałem się w stronę automatu.

- Czekaj, masz!

Jack wyciągnął z leżącej na podłodze torby zielony termos i rzucił go w moją stronę. Bez trudu udało mi się go złapać. Odkręciłem go i powąchałem niepewnie.

- Spokojnie, to Zielona herbata. Od Agathy. Raczej się nie otrujesz. A nawet jeśli zawsze noszę przy sobie kapsułkę SCP-500.

Ułożyłem się na ławce w pozycji półsiedzącej, opierając się plecami o ścianę.

- Masz rodzinę Vic? Jakichś krewnych?

Nie spodziewałem się z jego strony takiego pytania, więc dopiero po chwili zdołałem odpowiedzieć.

- Nie, moi... moi rodzice zmarli w wypadku. Miałem wtedy może z pięć lat. Wychowywał mnie przyjaciel ojca. Nie pamiętam go dobrze. Był dość młody, ale zawsze mówiłem do niego „dziadku”. Zmarł krótko po moich osiemnastych urodzinach. Pamiętam jak zadzwonili do mnie że szpitala...

- Czytałem o tym. Ponoć okoliczności jego śmierci były dość niezwykłe.

- Jak mówiłem był dość młody, a wyglądał na młodszego niż był. Za to gdy go wtedy zobaczyłem... Boże!... Pod oczami miał cienie jakby ktoś mu je podbił... włosy tłuste, wypłowiałe, a skóra biała jak szpitalne prześcieradło. Był cały czas nieprzytomny, aż do...

Wspomnienia tamtego okropnego dnia przez chwilę zajmowały całą moją uwagę.

- ...Skończyłem potem moje studia i wziąłem się za zjawiska paranormalne.

- A twoje imię? Skąd pomysł na Victora Rev'a Verse’a ? Co się patrzysz, w aktach jest wszystko o tobie.

Mina Jacka była nieprzenikniona. Sam nie wiedziałem czy ma zamiar się uśmiechnąć, czy... Ech.

- Vic?

- Yhh, Przepraszam, zamyśliłem się. Chciałem skończyć ze swoim dawnym życiem, stąd ten wybór. Dziadek był pisarzem z zamiłowania. Tak nazywali się bohaterowie jednej z jego książek.

- Pewnie wolisz korzystać z tego imienia? Jeśli tak, to spoko. Mi to nie robi różnicy.

- Dzięki. A ty? Masz jakąś... rodzinę? Kogoś kto czeka na ciebie, gdzieś tam?

- SCP-321 to moja siostra, a SCP-590 to mój młodszy brat. Dodaj do tego ojca, byłego O5 i starszego brata, Aktualnego O5. Na samotność nie mogę narzekać. Mamy nawet specjalny kod na wypadek naszego zlotu rodzinnego Hahaha!

Twarz naukowca rozświetlił szeroki uśmiech, za którym jednak krył się jakiś dziwny grymas.

- Czemu cię naszło na takie rozmowy?

Jack wychylił szklankę wypijając wszystko co w niej zostało, po czym przesunął w moją stronę jakąś kartkę. Na pierwszy rzut oka wydawało się że to zwykle akta jakiegoś strażnika. Spojrzałem zdziwiony na Bright’a .

- Nie znałem go za dobrze, od innych słyszałem że był bardzo pracowity i oddany fundacji. Z jego żoną to inna sprawa. Nawet kilka razy próbowałem ją wciągnąć do mojej ekipy, ale... chyba wolała nie ryzykować. Nie powiem żebyśmy byli przyjaciółmi, ale gdy dowiedziałem się że Jonson umarł, pomyślałem, że powinienem ją o tym powiadomić.

- Zginął podczas Contaiment Breach?

- Tak. Jasica miesiąc temu została przeniesiona do innego ośrodka. Hahaha cholera, Vic! Kiedy jej o tym powiedziałem w wideo czacie uznała że sobie żartuje. Potem chyba zrozumiała, że to nie był żart. Powiedziała, że musi wrócić do pracy. Chwilę temu dostałem wiadomość od O5. „Uprzejmie powiadamiam, że Jasica Jonson została skreślona z listy potencjalnych członków Pana zespołu, doktorze Bright.” Hahaha. Zamknęła się w przechowalni swojego podopiecznego i zaczekała, aż załatwi sprawę.

Wcześniej myślałem, że Jack po prostu jest pozytywną i wiecznie uśmiechniętą osobą... ale ostatnio poznałem go z innej strony. Wyglądał na załamanego. Nachylił się do leżącej na posadzce torby i wyjął dużą butelkę pełną przezroczystego płynu.

- Czy to...

- Spirytus medyczny, tak. Wracając do tematu. Na domiar zła ledwo odczytałem wiadomość przyszedł ON. Pewnie zapytasz kto? Bóg. We własnej osobie.

- Bóg? Ale jak to?

„Mówiłem, że ty jeszcze mało wiesz o SCP.”

- SCP-343, Bóg. Znowu proponował mi, że pomoże mi się pozbyć tego.- Powiedział wprawiając w ruch wiszący na jego szyi medalion.- Hypf. Tym razem byłem nawet blisko tego żeby mu zaufać. Nienawidzę tego uczucia bezpieczeństwa kiedy on jest w pobliżu. To takie... sztuczne

- A czy on przypadkiem nie wygląda jak prezydent Bush?

- Co? On...hmpf. Nie, podobno...- naukowiec zasłonił usta dłonią maskując szeroki uśmiech.- Hahaha! Prawda że tak wygląda? Ilekroć o tym wspominam patrzą na mnie jak na kretyna! Spotkałeś go?

- Przeszedł przez ścianę przed wejściem.

- Ech. O5 powinno coś z nim zrobić.

„Skoro mowa o O5, może powiesz mu o listach?”

„Myślisz, że powinienem?”

„Jesli kogoś tutaj możesz nazwać przyjacielem, to na pewno jest to doktor Bright.”

„Chyba nie zaszkodzi...”

- Wcześniej mówiłeś coś o panu V. Czy on... należy do O5?

- Nie wiem czemu cię to interesuje, ale tak. Kiedy ostatnio dostałem od niego wiadomość podpisywał się jako O5-2, ale nie wiem jak jest teraz. Co jakiś czas zmieniają numery, by utrudnić ich rozpoznanie.

Sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni kitla i wyjąłem koperty.

- Chyba nie zmieniał numeru od tego czasu. Zobacz.

Przez kilka minut czytał listy, przechodząc z jednego do drugiego. Po czym przesunął w moją stronę kartę, schował obie kartki w większą kopertę i podpalił.

- Kartę trzymaj zawsze w kieszeni i nikomu nie pokazuj. Nie wiem co oni sobie myślą, ale nie ma sensu się sprzeciwiać. Mogę ci trochę pomóc w dobieraniu ludzi... i nieludzi też. Sam bym się przyłączył, ale kto wie czy nie będę musiał pomagać przy końcu świata.

- Haha. Na to są raczej nikłe szanse.

- Nigdy nie wiadomo. To byłby już mój... siódmy? Nie, ósmy! Zapomniałem o tym kiedy 173 się rrozmnożył i zniszczył USA. Ile wtedy było roboty z odtwarzaniem świata!

- Naprawdę koniec świata już był?

- Pewnie. Myślisz, że w jaki sposób powstają protokoły awaryjne? Te Skurkowańce uciekały nam dziesiątki razy. Ale niektóre na szczęście są po naszej stronie.

Rozłożył się wygodniej na ławce popijając czysty alkohol.

- Zaczynają mnie męczyć te wszystkie problemy. Co powiesz na kilka dni wolnego? A potem weźmiemy się za te testy. Będę mieć czas żeby wszystko przygotować i uzgodnić.

- Mówisz jakbyś myślał, że mam na to jakiś wpływ.

- Nie, tylko głośno myślę. Ale Czekaj, skoro otrzymałeś rozkaz od O5... podaj na chwilę kartę! Nie, nie piątkę, czwórkę.

Z torby wyjął urządzenie przypominające przenośny czytnik kart kredytowych. Wsunął kartę do środka i chwilę poczekał, czytając wyświetlający się na niewielkim ekranie komunikat. Nagle uśmiechnął się szeroko.

- Zgadnij co?

- Co?

- Nie umiesz się bawić. Zmienili ci przywileje. Masz prawo opuszczać ośrodek kiedy chcesz, oczywiście musisz pozostać na terenie miasta, ale to zawsze coś! Chcesz się przejść?

- Czemu nie.

Jack poderwał się z ławki, zarzucił torbę na ramię i ruszył w kierunku drzwi, a ja za nim. Po kilku minutach dotarliśmy do bramy A. W stróżówce siedziało dwóch strażników zajętych rozmową.

- Witam! My chcemy na górę.

Bright podszedł do nich pierwszy, podając kartę wyższemu z nich. Obcięty po żołniersku brunet wpisał coś na komputerze, po czym oddał ją naukowcowi.

- Doktorze Bright...

- Mam znowu zaśpiewać „London Bridge is falling down”?

- Nie, nie, wszystko tylko nie to! Chciałem powiedzieć że może pan przejść. A pan?

- Victor Verse.

Powiedziałem również podając swoją kartę. Strażnik ponownie coś wpisał i oddał mi ją.

- Może pan iść.

Razem z Jackiem wsiedliśmy do windy i ruszyliśmy na górę. Gdy drzwi się otworzyły pierwszym co poczuliśmy był chłód panujący w „recepcji”. Przed monitorami siedział jak zwykle znudzony strażnik. Gdy przechodziliśmy obok kiwnął lekko głową w naszą stronę. Na zewnątrz powitało nas czyste, górskie powietrze. Jack wziął rozpęd i przejechał kilka metrów na mokrej od deszczu podłodze rozchlapując wodę dookoła.

- Ah! Nie ma to jak po tygodniu siedzenia w podziemiach wyjść na powietrze! Co tym sądzisz?

- Faktycznie przyjemnie, tylko trochę zimno.

- Tak ci się tylko wydaje. To od siedzenia tam, na dole.

Zaciągnąłem się chłodnym powietrzem patrząc na bawiącego się niczym dziecko Jacka. Nie mogłem się pozbyć wrażenia, że pod tą maską żartownisia jaką nosi na co dzień kryje się wiele bólu. W pewnym sensie poznałem dwóch różnych Jacków...

∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞

Pisząc ten rozdział doszedłem do wniosku, że Jack to taki Seven...

Nie zwracajcie na mnie uwagi. Odwala mi.

Mam nadzieję że rozdział się podobał.

Doktor Verse kończy raport

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro